Popatrzyłam się w swoje odbicie na tafli wody. Obok mojej
głowy, odbijał się księżyc w pełni. Właśnie kończył swój cykl, już za jakąś
godzinę tatuaże miały przestać się świecić. Nie lubiłam ich, choć wyglądały
przepięknie. Zaobserwowałam, że zaczyna pojawiać się coraz więcej ludzi.
Dobrze, wreszcie będzie ktoś do towarzystwa. Odgarnęłam włosy, które opadały mi
na czoło. Uśmiechnęłam się do siebie, czując chłód nocy. Pogładziłam lekko
swoje ramiona, czując, jak przechodzą mnie dreszcze. Noce nie były zimne,
raczej ja tak reagowałam. Ech, chyba pora wyjść do ludzi? Cóż, może będą lubić
imprezy? Może się w końcu jakąś zorganizuje? Podniosłam się z ziemi, otrzepując
kolana z pisaku. Cóż, polubiłam to życie. Tu wszyscy byli mili. Tu nie było
rodziców. Tu nie było ciemnych uliczek. Tu mogłam być sobą. Nucąc pod nosem
jakąś skoczną melodię, szłam, coraz podskakując wesoło. Cóż, noc była od
użalania się nad swoim dawnym życiem, od płakania nad dawną sobą, teraz był już
prawie świt. Wraz z dniem przychodziła radość, śmiech i śpiew. Szłam dobrze mi
znaną drogą, widząc, jak tatuaże blakną. Omijałam starannie pokrzywy, których
było tu od groma. Pamiętałam, jak raz zabłądziłam, nie skończyło się to dobrze.
Do dziś mam paskudną bliznę na brzuchu od pazurów. Wciąż się zastanawiałam, kto
mnie wtedy uratował, jednak... ech, nikt nigdy się nie przyznał. Zaśmiałam się,
widząc białą wiewiórkę na drzewie, skubiącą orzeszka. Nauczyłam się cieszyć tym
wszystkim. Nie wiedziałam, czy chce wracać do domu... chyba że to niebo, a ja
zostanę tu na zawsze. Rozejrzałam się, przez swoje rozmyślania chyba pomyliłam
drogę. Nigdzie, nigdy nie widziałam w tym lesie lawendy. Zmarszczyłam brwi,
przykucając. Zerwałam kilka kwiatków, mając cały czas się na baczności. Dobrze
wiedziałam, żeby nie zapuszczać się daleko, bo czyhały tu różne
niebezpieczeństwa. Już się o nich przekonałam. Kiedy zerwałam już mały bukiecik
kwiatków, uśmiechnęłam się lekko. Od razu w mojej głowie zatrybił pomysł
fioletowej spódnicy. Podniosłam się z ziemi i już miałam szukać drogi
powrotnej, jednak... ech, głupiutka Moony. Przecież wiedziałam, że nie wolno na
choćby chwilę się odwrócić. Ktoś lub coś pociągnął mnie do tyłu, tak że
wylądowałam w dużych krzakach. Miałam zacząć krzyczeć, ale ten ktoś zatkał mi
usta ręką. Usłyszałam tylko "Cicho" i zaraz zobaczyłam poprzez małą
szparę, ogromne łapy jakiegoś zwierza. Wstrzymałam oddech, dziękując losowi, że
ten ktoś tam był. Wkrótce poczwara odeszła.
<Ktoś? Coś?>
Przypominam o zaklepywaniu! ~ WUA
A w sumie, czemu nie? :D
OdpowiedzUsuńZaklepuję ^.^
~ Collin