sobota, 8 lipca 2017

Od Okame do Rinei

Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Moja głowa opadła na poduszkę, jeszcze tylko przez chwilę przysłuchując się brzęczącemu telewizorowi, który nastawiony był na samo-wyłączenie tuż przed 23:30. Wreszcie wszystkie dźwięki ucichły. Niespodziewanie jednak mój mózg zamiast wytworzyć sen o jednorożcach i ujeżdżających je seksownych opalonych mięśniakach pozostał w świadomości, która zaczęła mnie wciągać i wciągać niczym niekończąca się rura w akwaparku - zamiast wreszcie uderzyć o wodę zakręcała coraz bardziej i bardziej...
Otworzyłam oczy.
Wokół panował mrok. Przyłożyłam dłonie do oczu i wytężyłam wzrok. Siedziałam na łóżku, obok którego znajdowało się okno. W ciemności dostrzegłam, że miękka pościel ułożona równo od wezgłowia do ramy stalowego, pozawijanego w pewnych momentach łóżka, jest w niewielkie, mam nadzieję, że różowe, serduszka. Zemgliło mi wzrok, tak bardzo kusiła, by się położyć i zasnąć. Wiedziałam jednak, że nie jest to mebel, który kołysał mnie do snu każdego wieczoru. Wyrwało mnie to z melancholii niemal natychmiast. Postawiłam stopy na podłodze i wstałam. Cicho stawiając kroki podeszłam do okna. "Stuk!" Ku mojemu zaskoczeniu zorientowałam się, że mam na sobie glany. Te same, które stały w kącie szafy czekając na następny dzień. Przecież nie kładłam się w nich spać, więc jak to w ogóle możliwe?
Położyłam dłoń na parapecie z ulgą przejmując chłód marmuru. Zerknęłam za szybę. Niebo przybrało już niemal karminowe barwy zupełnie spychając fiolet z chmur. Zaraz będzie świtać. Uśmiechnęłam się mimo woli na wspomnienie wschodu słońca. W pewnym momencie przeszedł mnie dreszcz. Ja czułam. A we śnie się to nie zdarza. Uderzyłam ręką w parapet. Zabolało. W tym momencie zdałam sobie sprawę, że jestem tutaj na prawdę.

Panujący półmrok nie pozwalał mi na dokładne zbadanie pomieszczenia. Postanowiłam więc zaczekać. Zacisnęłam mocno powieki, a moja prawa ręka zamknęła się na fragmencie obszernej, fioletowej bluzy z kapturem. Wiedziałam, że ją na sobie mam, znałam ją doskonale. Zawsze czułam się w niej bezpieczna. Uchyliłam ponownie powieki, po czym zbadałam dokładnie parapet. W rogu leżał otwarty na czystej stronie skoroszyt. Dziwne, wcześniej go nie zauważyłam. Wzięłam go do ręki. Między kółeczka miał wciśnięty ołówek. MÓJ ołówek. Brokatowy w srebrno-niebieskie gwiazdki. Usiadłam ostrożnie na parapecie. Był na tyle szeroki, że się zmieściłam. Nogi w pół zgięte wyciągnęłam naprzeciw siebie. Ten pierwszy raz dziękowałam za mój niewielki wzrost. Mieściłam się na sześćdziesięcio centymetrowym parapecie. Mój nos niemal dotykał szyby, kiedy tak wpatrywałam się za okno czekając na dzielący mnie od siebie zaledwie kilkoma minutami wschód słońca. Nie zauważyłam nawet, kiedy ołówek zaczął kreślić linie na papierze. Oddychaj. Pochłonięta pracą i ciągłymi spojrzeniami rzucanymi za okno, nawet nie zakodowałam w myślach, że ogromna ognista kula już dawno wzeszła. Szybkie zaokrąglone ruchy na kartce. Raz, dwa, w górę! Mój umysł biegł szaleńczo za ruchami nadgarstka. Dmuchnęłam na kartkę. W tym momencie drzwi zatrzęsły się podczas, gdy do moich uszu dobiegło pukanie.

Rinea?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz