wtorek, 11 lipca 2017

Od Ellipse do Luisa

Czułam ból, czułam, jak serce uderza coraz mocniej. Słyszałam szum w uszach, słyszałam mocne bicie mojego serca. Widziałam... a właściwie całe otoczenie było przykryte płaszczem ciemności. Zaledwie mrok, zaledwie ciemność, a budziły we mnie niepokój. Czułam, że przyjdzie mi postawić kolejny krok w stronę mroku. Czułam, jak przechodzą mnie dreszcze. Jednak zanim ten gęsty mrok mnie pochłonął, poczułam, jak serce zaczyna mocniej bić. Usłyszałam tylko, jak krzyczę, usłyszałam, jak ktoś krzyczy razem ze mną. Poznawałam ten krzyk, jednak on ucichł, kiedy zobaczyłam, że w pomieszczeniu jest strasznie... jasno? Zamknęłam usta i uspokoiłam oddech. Rozejrzałam się. To nie był mój pokój, to nie było nawet miasto. Zero warkotu samochodów, zero krzyków ludzi. Przetarłam oczy, schodząc z łóżka. Lekko się skrzywiłam, czując, jak moje gołe stopy dotykają zimnej jak cholera podłogi. Byłam ubrana w sukienkę, a włosy miałam rozpuszczone. Tym bardziej się zdziwiłam, bo to nie był całkowicie mój styl. Najpierw podeszłam do lustra, nie rozumiejąc co się tu dzieje, a potem do okna. Moje oczy nie widziały nigdy nic piękniejszego... znaczy, mówię tu o sobie oczywiście, a nie o widoku, tak na pewno. Boże, gdzie ja jestem. Boże, choć nie wierzę, to gdzie mnie wsadziłeś? Tylko raz rozważałam samobójstwo, ale to nie powód, żeby mnie wsadzać do jakiegoś czyścica. Na dość małej komódce zauważyłam mój telefon oraz książkę. „Świat Wyśnionych". Tak brzmiał tytuł. Westchnęłam, biorąc czytadło do ręki, usiadłam na łóżku i zaczęłam powoli czytać. Dowiedziałam się jedynie, że świat wyśnionych to senny wymiar, czy coś takiego, oraz że będziemy mieli zadania do wykonania. Kiedy tylko skojarzyłam, że jest to liczba mnoga w pierwszej osobie, od razu zamknęłam książkę. Ktoś tu musiał być. Natychmiast wstałam z łóżka i wyszłam bez problemu z pokoju. Znajdowałam się w korytarzu, niezbyt długim, który był wyposażony w kilka drzwi. Chciałam otworzyć te naprzeciwko mnie, jednak były zamknięte. Podeszłam do drzwi z numerem osiemnastym, które były uchylone. Ktoś tu musiał być, jednak nie zastałam go. Wróciłam się do pokoju, po wcześniej zauważone trampki. Nie będę ganiać po trawie na bosaka. Założyłam je szybko i zabrałam się za szukanie wyjścia z tego przybytku. Włosy strasznie mi przeszkadzały, ale nie widziałam nigdzie żadnej gumki. Wkrótce znalazłam się na zewnątrz i nie mogłam się powstrzymać, żeby odetchnąć świeżym powietrzem. Odgarnęłam włosy i wtedy zauważyłam, kogoś... nie, nie kogoś, to była podróbka znienawidzonego przeze mnie Justina Biebera. W pierwszej chwili pomyślałam, żeby nie oceniać po wyglądzie, ale w drugiej... ech. Same drogie rzeczy mówiły za siebie oraz przerażona mina, rozpieszczonego dziecka, które zgubiło się w centrum handlowym. Rozejrzałam się wokoło, sprawdzając, czy może nie ma tu jakiejś innej istoty w pobliżu, która nie wyglądałaby jak nieumiejący nawet otworzyć okna ćwok. Przygryzłam mocno wargę, stojąc przed wielkim dylematem. Za nic cholera nie chciałam mieć nic wspólnego z tym oto człowiekiem, aka podróbą Justina Biebera, ale jakoś przebywanie samej w obcym mi świecie nie uśmiechało mi się szeroko... o, a może zaraz zrobię temu banana na twarzy i nie będę musiała podchodzić do tej Henny Brwi, ale jednak... ech, no po prostu nie mogę siedzieć sama na tyłku i liczyć, że osoba spod osiemnastki wróci... a może on jest tą osobą. Ech, tak. I tak mam przewalone i tak nie może być gorzej? Oj, chyba zaraz zmienię zdanie, podchodząc do tego gościa. Stawiam pewnie kroki, rozglądając się na boki. No co? A nóż zaraz przybędzie tu może jakiś rycerz w lśniącej zbroi lub rycerka, czy jakakolwiek jest żeńska forma tego, powiedzmy zawodu?
— Mój tatuś się o tym dowie! — krzyknęła Henna.
O Boże, w co ja się wpakowałam? Gdybym miała w zwyczaju ucieczkę, to bym spadała, gdzie pieprz rośnie. To chyba najgorsza decyzja, jaką w życiu podjęłam. Podejście do gościa, który tarza się po ziemi, okładając ją pięściami. No ja nie mogę, co za ciul. Wzruszam ramionami i podchodzę bliżej.
— No siema, podróbko Justina Biebera. — powiedziałam — Wiesz, że tu żaden tatuś cię nie usłyszy, żaden z dwóch?
Uśmiechnęłam się sztucznie, zakładając ręce piersi. Ech tak jak w szkole. Przeczesałam włosy, spoglądając obojętnie na chłopaka.
— Wypraszam sobie! — oburzyła się Henna Brwi — Nie mam dwóch tatusiów! Moja mamusia jest hiszpańską modelką, a tata bogatym...
— ... bogatym gościem w garniturku? A ty, Henno? Rozpieszczonym dzieciaczkiem, który nie umie obsługiwać normalnego kranu? Ojoj, niuniu... zginiesz tu, dziecinko.
Posłałam mu jeszcze jeden sztuczny uśmiech i odwróciłam się na pięcie. Nie, to było złym pomysłem. Najmniejszy kontakt z tym facetem był zły, okej? Już wolę siedzieć tu sama jak Jim w Pasażerach na statku kosmicznych. Kto wie, może gdzieś jest tu uśpiona Aurora? Zaczęłam powoli iść w stronę budynku, z którego przyszłam.
— Hej, nie zostawiaj mnie tu! — krzyknął chłopaczyna. Odwróciłam głowę w jego stronę, by zobaczyć, jak za mną biegnie, omal nie potykając się o własne nogi. — Tu mogą być pająki! Lub węże! Lub może nie być zasięgu! Masz power banka?! Telefon mi się rozładował! Muszę jakoś do tatusia zadzwonić, żeby zgłosił tę sprawę na policję!
No ja pierniczę, czyli teraz się Henna przyczepiła. No ja nie mogę, proszę Boże, zrób coś z nim, bo przejdę na Islam. Ta, na Islam i się wysadzę, a ty będziesz miał minus jednego dobrego, pięknego, fajnego człowieka na świecie... Ej, z tym wysadzaniem to nie taki zły pomysł... jeśli tego Justina bym uszkodziła... Ja to mam łeb.

<Lui?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz