Obróciłam się dookoła chłonąc niesamowite barwy i kształty. Wszystko w zasięgu wzroku wydawało się żyć własnym życiem. Westchnęłam cicho wdychając zapach lasu, po czym uśmiechnęłam się do Rin.
Na początku rzeczywiście obawiałam się przed wejściem do lasu, szybko jednak zdałam sobie sprawę, że nie warto uciekać przed czymś, tylko dlatego, że się go nie zna. Co więcej, nie byłam sama. Miałam u boku wspaniałą osobę z walecznym sercem. Naprawdę cieszyłam się, że znalazłam kogoś tak bliskiego. Miałam przyjaciółkę! Zapiszczałam wewnątrz, co jeszcze bardziej spotęgowało moją radość. Gdybym była tęczą, niebo już nigdy nie byłoby jednolicie niebieskie.
Chwilę po ciszy, jaka nastąpiła, żeby jeszcze raz zasięgnąć wzrokiem zapierający dech w piersiach krajobraz zdałam sobie sprawę, że gałęzie w wyższych partiach drzew układają się w pewien sposób na znak...wejścia? Widok momentalnie skojarzył mi się ze starymi filmami, gdzie dwoje zwariowanych dzieciaków prosi rodziców o domek na drzewie i zostaje on tam już na zawsze. Wtedy też zobaczyłam całokształt i wiedziałam po prostu, że przed oczami mam prawdziwy, choć nieco zarośnięty gałęziami i bluszczem wypuszczającymi różowe kwiaty oplatającym drewniane deski.
Wyraziłam swoje przypuszczenia na głos. Rin uniosła głowę i po chwili pokiwała nią stanowczo.
- Rzeczywiście. – wykrztusiła nieco zdezorientowana. – To domek na drzewie.
Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia, a w kącikach naszych ust jednocześnie pojawił się, nieco zbrojny, uśmiech.
- Ale fajnie! – wykrzyknęłam, po czym zaczęłam się wspinać wyżej, żeby się do niego dostać.
W ślad za mną podążyła Rin, która jak się okazało jest mistrzynią wspinaczki, ponieważ na górze znalazła się dobre piętnaście sekund przede mną. Cóż za zbrodnia! Podciągnęłam się na rękach i stanęłam na gałęzi obok niej.
Dziewczyna zauważyła malujące się na mojej twarzy oburzenie, które i tak przyćmione było uśmiechem, więc Rin tylko się roześmiała i ochoczo ścisnęła moją dłoń.
- Twoje buty się nie ślizgają. – dodałam w obronnym geście, po czym skupiłam wzrok na drzwiach znajdujących się pół metra przed nami.
Zagryzłam wargi w pozytywnym wyrazie twarzy. To niesamowite. Tajemnicze drzwi w głębi lasu i to kilkanaście metrów nad ziemią. A do tego ten bajeczny widok rozciągający się wokół całej bezbrzeżnej krainy.
- Na trzy? – położyłam dłoń na lewej stronie drzwi.
- Na trzy. – odpowiedziała Rin kładąc rękę na prawym skrzydle.
- Jeden, dwa...trzy!
Wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł dreszcz i niczym za machnięciem czarodziejskiej różdżki pchnęłyśmy jednocześnie drewniane drzwi.
Zawiasy zaskrzypiały subtelnie ukazując nam zakurzone, pełne roślin wnętrze domku.
Dłoń Rin momentalnie zacisnęła się w mojej. Stałyśmy przez chwilę w milczeniu wpatrując się w tak bardzo przez nas ukochane stare książki rozsypane i brudne, a także skrawki papieru przypominające kruszejące już mapy i plany. W kącie znajdowała się potłuczona butelka i przewrócone krzesło bez jednej nogi. Przeszłyśmy ostrożnie przez próg. Przez stłuczone okiennice szyby wpadały smugi światła załamywane przez ostre krawędzie szyby, wciąż pozostałej w ramie okna, zaś samą futrynę oplatał ten sam bluszcz, który widziałam już wcześniej z zewnątrz tajemniczego domku.
Dziewczyna uklękła i delikatnie uniosła zakurzony pergamin. Potrząsała kartką, strzepując z niej okruchy ziemi i zwiędłe skrawki kwiatów.
- Och. – wykrztusiła Rin wciąż pochylając się nad znaleziskiem.
- Hm? – schyliłam się opierając dłonie na ramieniu przyjaciółki. Kiedy mój wzrok spoczął już na mapie zdołałam jedynie zawtórować Rin. – Och.
Plan przedstawiał gęsty labirynt tworzony systematycznie przez las. W kilku miejscach zaznaczone były ciemne kropki z odchodzącymi od siebie trzeba kreseczkami, co więcej przekreślone czerwonymi krzyżami.
- Jedna się różni. – zauważyła mądrze Rin wskazując na górny punkt znacznie mniejszy i bez dodatkowych odnóg.
- Rzeczywiście. – szepnęłam, ponieważ nie wiedzieć czemu głos uwiązł mi w gardle.
Rin przerzuciła kilka liści, po czym zabrała się za badanie kolejnych kartek. Wstałam i przeszłam kawałek dalej w głąb niewielkiego pomieszczenia, po drodze głaszcząc dziewczynę lekko po włosach na znak, że nigdzie się stąd nie wybieram. Pochłonięta pracą pokiwała tylko głową.
Skupiłam wzrok na niewielką komodę stojącą na prawo od okna. Słabe promienie słońca padały na półkę okrytą pajęczynami oświetlając jej zagraconą zawartość. Ramki ze zdjęciami, kolejne stosy map, zszarpane okładki książek, pojedyncze pióra, a nawet flakon perfum skupiający na sobie różową poświatę. Przesunęłam dłonią po meblu i przestąpiłam kawałek w prawo.
Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Kiedy moje stopy dotknęły zbitych, starych desek podłoga zaskrzypiała momentalnie kruszejąc, a ja straciłam pod nogami grunt. Spomiędzy moich warg wydobył się stłumiony krzyk zmieszany z donośnym głosem Rin, która chwilę później wyjrzała znad dziury tworzonej przez świeżo popękane drewno i z przerażeniem malującym się na twarzy wyciągała dłoń w moją stronę.
Drzewo było wysokie, jednak spadało się szybko i momentalnie. Dosłownie trzy metry nad ziemią zacisnęłam mocno powieki. Nagle jednak cały świat stanął w miejscu, a raczej ja, chociaż nie mam pojęcia jakim cudem, zawisłam w powietrzu.
Zdezorientowana zerknęłam w górę, gdzie wciąż wyczuwałam obecność Rin. Ona także musiała zauważyć zmianę i choć nie mogłam zobaczyć teraz jej twarzy mogłabym się założyć, że marszczy w zamyśleniu brwi. Uśmiechnęłam się na własne spostrzeżenie.
- Gdy spadać chcesz, nie zawsze się spiesz! – Melodyjny głos rozległ się tuż nad moim uchem. – Może kszyk ci dziś pomoże, jeśli śmieszną dasz mu wodę.
Nie krzyczałam wcale głośno- przemknęło przez moje myśli. Gwałtownie uniosłam głowę. Moim oczom ukazała się uśmiechnięta od ucha do ucha różowo-włosa postać z dwoma skrzydłami nieustannie wachlującymi za jej plecami. Kobieta miała sino fioletową skórę, a jej ciało zdobiła kolorowa sukienka tworzona przez uśmiechające się błogo kwiaty. Jakby były dumne i szczęśliwe samym faktem, iż mogą przebywać w miejscu tak cudownym, jak właścicielka sukienki.
Na moim obliczu malował się chyba szok, ponieważ dziewczyna ponownie się roześmiała, po czym machnęła trzymaną w ręku jasno-barwną różdżką i po chwili obydwie znalazłyśmy się z powrotem na gałęzi drzewa kilka kroków od Rin nadal klęczącej nad dziurą, z której przed chwilą wyleciałam. Dziewczyna otworzyła ze zdumienia usta, a jej oczy niczym dwa spodki, tak samo z resztą jak moje wpatrywały się w lawendową ślicznotkę.
- Jestem driada, leśna wróżka! – rzekła ponownie, a z jej twarzy, w tym także lazurowo niebieskich oczu, nie schodził uśmiech. – Wezwij mnie a znów nie uśniesz!
Powiedziawszy to błysnęła białym uśmiechem i obróciła kilka się kilka razy tworząc kwiatowy wir, po czym zniknęła zostawiając po sobie tylko kilka wielobarwnym iskierek.
Stałam oniemiała jeszcze przez chwilę, po czym podeszłam ostrożnie do przyjaciółki i podałam jej dłoń.
- Co to było? – zapytała w końcu Rin wstając.
- Nie wiem. - Pokręciłam głową, nie wiedząc co mogłabym powiedzieć.
Niebo przybrało purpurowo – granatowy kolor. Nie chciałam zostać w lesie na noc i miałam wrażenie, że Rin także. Bez słowa ruszyłyśmy więc na dół.
Kilka chwil później znalazłyśmy się już na ziemi. Odruchowo spojrzałam na miejsce, gdzie jeszcze pięć minut temu mogłam leżeć niczym rozgnieciona na miazgę, poharatana papka.
- Oki... – szepnęła Rin chwytając mnie delikatnie za przedramię. – Chodźmy, już okay.
- Tak. – powiedziałam, chwytając się za głowę, ponieważ nagle zaczęło mi się kręcić w głowie.
Nagle Rin podskoczyła jak oparzona i obróciła moje ramię do światła.
- Boże, ty krwawisz. – powiedziała autentycznie zmartwiona.
- Co? – zerknęłam na czerwoną od krwi dłoń Rin, po czym zobaczyłam otwarte otarcie na swoim ręku. – Musiałam się otrzeć o pień, kiedy spadałam.
Dziewczyna obróciła się w poszukiwaniu jakichś liści, lecz tam gdzie teraz się znajdowałyśmy nie było żadnych krzewów, jedynie wysokie korony drzew nad naszymi głowami. Dziewczyna już zamierzała się, żeby kącikiem rękawa własnej bluzy otrzeć ranę, gdy coś przeleciało nad naszymi głowami zrzucając niżej kilka wilgotnych, miękkich, zielonych liści. Rinea nie czekając ani chwili dłużej na jakiekolwiek wyjaśnienia zaistniałej sytuacji zabrała się do pracy nad moją wciąż krwawiącą ręką.
Ja zaś zmrużyłam oczy wpatrując się w odlatującego ptaka. Miał charakterystyczne, czarne skrzydełka. Mój ojciec kochał obserwować ptaki. Kiedy byłam mała czytał mi nawet książkę. Znałam te skrzydełka. To był...
- Kszyk... – szepnęłam.
Rin?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz