piątek, 28 lipca 2017

Nowa Śniąca!

Imię: Zise Shenmi de Hua
Pseudonim: Zis
Płeć: Kobieta
Wiek: 18 lat
Orientacja: Heteroseksualna
Wygląd: Zise, dziewczyna o niskim wzroście, mierząca 158cm. Szczupła i smukła, co umożliwia jej zwinne i delikatne poruszanie się. Długie, proste, ciemno fioletowe włosy, które wysuwają się jej z mocno upiętego wysokiego kucyka, udekorowanym purpurową kokardą, oraz chińską zieloną szpilką do włosów, z długimi frędzelkami. Zis posiada lawendowe oczy, które podkreślone są poprzez kruczoczarne, długie rzęsy i ciemne brwi. Jej porcelanowa cera, jak przystało na chińską dziewczynę, wskazuje na lekko różowe usta. Na lewym policzku posiada bliznę, którą uzyskała poprzez trenowanie sztuk walki. Na sobie ma chińskie ubranie z dawnej epoki, przepasane rozkwitniętymi kwiatami. 
Charakter: Zise to mała oraz nieśmiała bohaterka, ale równocześnie pełna odwagi i sympatii do nowych ludzi. Czasami zachowuje się zbyt nieostrożnie, ale na uwadze ma czyjeś zdrowie. Spryt i zwinność to jej drugie imię, czasami jednak jej nieśmiałość przeradza się w największą przeszkodą, z którą musi się zmierzyć. Codziennie toczy walkę o poprawę swojego charakteru, chcąc aby wszyscy ją lubili. Jest postacią melancholijną i bardzo często przeżywa zawody, przez co ma ochotę zapaść się pod ziemię. 
Historia: Zise pochodzi ze starego chińskiego rodu, z którego wywodzą się utalentowani generałowie chińskiej armii. Jako, że jest tylko pod opieką swojego dziadka, oraz jest jedynym potomkiem głowy Shenmi de Hua, kontynuuje ona tradycję i trenuje chińskie sztuki walki. Na początku nie wiedziała czemu trafiła do tego świata, ale może tutaj znajdzie rodziców zaginionych kilka lat temu. 
Zainteresowania i umiejętności: Jej specjalnością są sztuki walki. Potrafi grać na tradycyjnych chińskich instrumentach oraz malować krajobrazy. Jej ulubioną czynności jest poszerzanie wiedzy w zakresie medycyny oraz języków obcych. 
Rodzina: Ojciec - Sheng, Matka - Hoang, Dziadek - Wu 
Urodziny: 18.09 
Ciekawostki: Zise oznacza kolor fioletowy (chiński), a w połączeniu z nazwiskiem, znaczy Tajemniczy fioletowy kwiat. 
Numer domku i pokoju: Domek 1, pokój 12
Właściciel: MAG

Nowy Śniący!

Imię: Ma na imię Seraphin. Podobno opiekunki w sierocińcu chciały w ten sposób nawiązać do chóru serafinów, ponieważ wierzyły, że w ten sposób zawsze będzie pod opieką szczęścia i sukcesów. Szkoda, że jego życie nie potoczyło się zgodnie z tym założeniem.
Pseudonim: Czasem zwracali się do niego po nazwisku, o którym za wszelką cenę chciałby teraz zapomnieć, zatem przedstawia się tylko imieniem.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 21 lat
Orientacja: Nie jest do końca świadom czego chce i co go pociąga. Uznał, że najwygodniej jest po prostu dać sobie z tym spokój.
Wygląd: W dzieciństwie nikt nie chciał się bawić z małym, pryszczatym grubaskiem z dziwnym aparatem na zębach. Słyszał tylko żarty i obelgi w swoim kierunku, kiedy próbował znaleźć sobie kolegów. Czas potrafi jednak zaskakiwać, a brzydkie kaczątko przeszło niebywałą zmianę. Seraphin to dobrze zbudowany mężczyzna z umięśnioną, smukłą sylwetką. Ma szerokie ramiona, wąskie biodra i długie, silne nogi. Jest wysoki, wyrósł na sto osiemdziesiąt osiem centymetrów. Przemieszcza się lekkimi, spokojnymi ruchami, często trzymając przy tym ręce w kieszeniach, co jak twierdzi, nawyk z czasów, kiedy próbował ukrywać strupy na nadgarstkach. Ma śniadą cerę, mnogo pokrytą bliznami, szczególnie na torsie, brzuchu i plecach. Jedna widnieje na twarzy Seraphina. Przebiega od lewego policzka, przez grzbiet nosa do połowy prawego. Nietrudno go zapamiętać przez charakterystyczny wygląd, gdyby nie blizna oraz czarne włosy z zafarbowaną na biało grzywką i wygolonymi bokami, nie wyróżniałby się z tłumu. Ma podłużną twarz z kwadratową szczęką, prostym nosem i wąskimi, piwnymi oczami. Przede wszystkim jednak największą uwagę przykuwa brak prawej ręki, zastąpionej metalową protezą, dopasowaną do naturalnych proporcji.
Charakter: Jakby się mogło wydawać, osoba, która raz za razem zaznawała miłości i ciepła, żeby jakiś czas zmagać się z cierpieniem po stracie rodziny, powinna przeklinać na cały świat i nienawidzić wszystkich dookoła. Seraphin na przekór temu, wcale nie płacze i nie użala się nad sobą. Oczywiście był załamany, a objawy depresji uwielbiają wracać na samo wspomnienie o przeszłości, ale wraz z przybyciem tutaj, coś się zmieniło, potraktował tę dziwną sytuację jako drugą szansę. Podchodzi do ludzi z rezerwą i ostrożnością, wcale nie jest mu tak łatwo przełamać swojej nieufności po tym jak przyzwyczaił się do odizolowania. Obawia się, że kolejny raz ktoś podaruje mu odrobinę ciepła, a kiedy Seraphin zacznie się przyzwyczajać, to ciepło nagle zostanie zastąpione nożem wbitym w plecy, a do końca nie jest pewien czy następnym razem uda mu się podnieść z dołka. Z czystego szacunku jednak nie pokazuje jawnie niechęci do przesadnej socjalizacji ani nie stara się nikomu zaleźć za skórę. Subtelnie odetnie się od osoby, która nie przypadła mu do gustu, wszak woli delikatnie przedstawić swoją postawę, niż na siłę starać się do siebie kogoś zniechęcić za pomocą zbyt agresywnego sarkazmu lub raniącej szczerości. Spokojnie żyje według zasady, żeby nikomu nie robić tego, co jemu samemu nie byłoby miłe. Nie czuje chęci wyżywania na ludziach tylko dlatego, że trochę czasu wstecz życie nie było dla niego sprawiedliwe, a dopóki ktoś mu nie zaszkodzi, on nie będzie musiał szkodzić innym. To wcale nie jest naiwność, to tylko dobre serce i wrodzona łagodność, której nie potrafi się pozbyć. Nie będzie się jednak wahał, gdy wyczuje zagrożenie, lecz jako spokojny, zrównoważony człowiek znajdzie sposób do ochrony lub ataku w mniej zamaszysty sposób i taki, żeby nikt z wyjątkiem obranego celu nie zdawał sobie z niego sprawy. Seraphin nie lubi znajdować się w centrum uwagi, co nie zawsze mu wychodzi przez metalową rękę i bliznę zaznaczoną na twarzy. Nie oznacza to, że czuje się niekomfortowo. Jest pewny siebie, otwarty, nie przejmuje się krytycznym zdaniem innych, więc wcale nie przeszkadzają mu spojrzenia innych ludzi. Zwyczajnie nie lubi ich na siłę przyciągać. Woli raczej żyć w towarzystwie kilku cennych osób, niż starać się o względy całego świata. Często się uśmiecha, owszem, ale tylko do tych, którym chce pokazać uśmiech. Stara się na nowo śmiać z życia i postrzegać pozytywy, owszem, ale tylko dla tych, których chce uszczęśliwiać. Zapomina o swoich problemach albo ukrywa je pod fałszywym szczęściem, owszem, ale tylko po to, żeby nie martwić tych, o których sam się martwi. Chorobliwą zazdrość, jakiej często doświadcza, również stara się nie okazywać. Boi się stracić to, na co pracuje przez dłuższy okres czasu i już zdążył do tego przywyknąć. Tak naprawdę zazwyczaj wszystkie jego osiągnięcia to wynik ciężkiej roboty, nic nigdy nie dostał w prezencie. Stąd nauczył się indywidualności - rzadko prosi o pomoc z winy wyniesionego nawyku chowania swoich zmartwień i uparcie wmawia sobie, że ze wszystkim da radę, a czasem wychodzi jeszcze gorzej, niż przypuszczał. Przez takie beznadziejnie głupie i nierozsądne postrzeganie swoich kłopotów, był bliski samobójstwa, dlatego czasem warto kontrolować jego często impulsywne pomysły, bo nie wiadomo co znów przyjdzie mu do głowy.
Historia: Biologiczni rodzice nie zaakceptowali go, dlatego trafił do sierocińca, gdzie spędził sześć lat w samotności z myślą, że nikt bliski na niego nie czeka. Potem dostał szansę od życia – zaadoptowało pogodne małżeństwo z córką w mniej więcej w jego wieku. Seraphin już na początku wiedział, że to cudowna rodzina, która zmieni jego życie w prawdziwą bajkę. Rodzice pokochali go jak własnego syna, a przyrodnia siostra została jego najlepszą przyjaciółką. Dostawał wsparcie, akceptację, zrozumienie. Wszyscy pomagali mu się rozwijać oraz na nowo uczyli go szczęścia, jakiego nie potrafił zaznać w domu dziecka. Dzięki nim zrozumiał także do czego tak naprawdę został stworzony. Ojciec pracował jako wykładowca na studiach muzycznych, natomiast matka prowadziła własny sklep z instrumentami oraz prywatnie udzielała lekcji gry na fortepianie. Nic dziwnego, że już wtedy muzyka stała się życiem Seraphina. Oczywiście był zbyt, mały, aby dosięgnąć klawiszy fortepianu, ale pamięta, że lubił siedzieć w kącie sali i przysłuchiwać się jak mama grała. Zyskał rozgłos już w wieku trzynastu lat, gdy zaczął odgrywać utwory prawdziwych mistrzów fortepianu. Rodziców rozpierała duma i nieustannie go wspierali w swojej pasji. Każda bajka jednak kiedyś musi się skończyć i nie zawsze szczęśliwym zakończeniem. Seraphin oraz jego ojciec padli ofiarą wypadku samochodowego, z czego to Seraphin prowadził. Mocno ucierpiał – został okaleczony, co widać po licznych bliznach na ciele, oraz stracił rękę. To przekreśliło jego karierę pianisty. Ojciec natomiast zginął na miejscu. Przez pewien czas wspierały Seraphina siostra i matka. Nie pozwalały, aby poczucie winy oraz myśl, że już nigdy nie zagra na fortepianie, go doszczętnie zniszczyły. Wkrótce jednak i matka zmarła z tęsknoty za mężem, zostawiając dzieci na pastwę losu. Seraphin załamał się całkowicie, odszedł od siostry, tłumacząc sobie, że jest zgubą dla rodziny Parrishów i lepiej będzie, gdy zniknie. Znalazł sobie niewielkie mieszkanie na poddaszu u starego, miłego pana prowadzącego kawiarenkę w obskurnej uliczce. Tam spędził trzy lata w depresji, myślach samobójczych, w strachu przed ludźmi oraz głupią tęsknotą za rodzicami, siostrą i swoją muzyką. Ledwo wiązał koniec z końcem, a polegać mógł jedynie na swoim gospodarzu. Jego przeszłość go załamała, czuł się pusty, smutny, przerażony. Aż to wszystko przeważyło i zapragnął uciec od życia. Zdecydował się wreszcie na samobójstwo, sęk w tym, że zanim połknął przygotowane tabletki, znikąd stracił przytomność, a obudził się w dziwnym, nieznanym miejscu już jako Śniący.
Zainteresowania i umiejętności: Niesamowity słuch, pamięć absolutna, jeśli chodzi o dźwięki, i doskonałe poczucie rytmu. Słysząc utwór zaledwie raz, jest w stanie zapisać całą partyturę lub ze słuchu bezbłędnie go odtworzyć na fortepianie. Muzyka to jego życie.
Rodzina: Obecnie została mu już tylko siostra, Clara Parrish, ale nie potrafi spojrzeć jej w oczy.
Urodziny: 5 lutego
Ciekawostki:
▪ Zanim trafił do Świata Wyśnionych, nie miał protezy. Były zbyt drogie i na tyle prototypowe, że nie umożliwiłyby mu pełnego powrotu do normalnego funkcjonowania, ale dziwnym sposobem w tym wymiarze obudził się już z zainstalowanym do ramienia kawałkiem metalu, który idealnie odwzorowywał proporcje ręki. Co więcej proteza miała na tyle zmodernizowany mechanizm, że w niczym nie odróżniała się od naturalnej odpowiedniczki i jedyne czego jej brakowało, to nerwów.
▪ Kiedy był młodszy, uczył się składać origami.
▪ Nie przepada za kotami, woli psy.
▪ Jak nietrudno się domyślić, Seraphin jest słuchowcem. Szybko i na długi okres czasu zapamiętuje rzeczy, które usłyszał.
Numer domku i pokoju: Domek 2, pokój 7
Właściciel: Howrse - Suicide Sheep (Owca); gmail - small.suicide.sheep@gmail.com

Od Marka do Leloo

Sam nie wiedziałem, dlaczego się uśmiechnąłem… Ale chłopak miał taki miły, delikatny głos. Podejrzewałem, że równie niewinnie wyglądał, jak mówił, gdyż nie można się wyslawiac w tak uroczy sposób, nie prezentując się tak samo. Niestety, sierota Mark, znowu zgubiła okulary. A jak nie mam okularów jestem ślepy jak kret. Chociaż pewnie i tak powinienem się cieszyć, że nie zostałem zeżarty przez to bydle, tylko wpadłem na jakiegoś sympatycznego chłopaka. Bez porównania. Ledwo widziałem jego rękę przed swoją twarzą, jednak czułem, że chłopak czuje się niepewnie, gdyż dziwnie napięcie falowało od niego. Ciągle przepraszał, a ja nawet nie wiedziałem dlaczego. Pomimo fatalnego pierwszego wrażenia, jakie pewnie sprawiłem, postanowiłem zachować resztki godności. Otrzepałem kolana, po czym wyciągając w jego kierunku rękę, przywitałem się.
-Pomijając to, że nie minęło 5 minut, a ja już na tobie leżałem, co jest trochę żenujące… Jestem Mark.
Zdziwiłem się trochę, gdy dobiegło mnie ciche parsknięcie, a potem dotyk jego dłoni, gdy obrócił mnie w drugim kierunku. W myślach solidnie sobie dokopałem, no bo jak można podać rękę powietrzu?!
-Leloo - powiedział krótko -Rozumiem, że nie masz żadnych dodatkowych okularów, albo soczewek?
Pokręciłem jedynie głową.
-Okulary aktualnie leżą gdzieś w lesie, a soczewek nigdy nie noszę.
Zapadła na jakiś czas cisza, gdy żaden z nas nie wiedział co powiedzieć. W końcu sam zadałem pytanie.
-Gdzie właściwie jestem?
Wtedy Leloo opowiedział mi o Świecie Wyśnionych i przewodniku, który znalazł w swoim pokoju. Słuchałem uważnie i chociaż ciężko było w to wszystko uwierzyć, chyba jednak musiałem to zrobić. Nagle jedna rzecz mnie tknęła.
-Zaraz, zaraz. W TWOIM POKOJU? Chcesz powiedzieć, że ty wylądowałeś w ciepłym pokoiku, a ja w lesie?! - zaskoczony i trochę urażony, otworzyłem usta.
Znowu usłyszałem cichy śmiech nowo poznanego kolegi, a potem ujrzałem z jego strony kiwnięcie głową. Z niedowierzaniem spojrzałem na niego i zagryzłem z rozbawieniem usta. To chyba tylko ja mogę mieć takie szczęście. Jednak po chwili jeszcze jedna rzecz mnie zastanowiła.
-Ale to chyba nie jest sugestia, że mam mieszkać w lesie, co?
W tej samej chwili w swojej kieszeni poczułem pewien ciężar. Zaskoczony włożyłem do niej rękę, by wyjąć klucz, na którym było napisane moje imię, oraz numer domku (3) i pokój (11). Z wielkim uśmiechem na twarzy, pokazałem swoją zdobycz Leloo, na co chłopak też odpowiedział uśmiechem.
-To chyba sugestia, że masz jednak mieszkać w pokoju - powiedział, po czym nagle nieśmiało dopowiedział - Mogę cię zaprowadzić… Oczywiście, jeśli chcesz.
Kiwnąłem zadowolony głową. Bałem się, że sobie pójdzie, a ja wejdę w jakąś ścianę. Zresztą i tak nie wiem gdzie co jest.
-W takim razie prowadź.
Chłopak posłusznie ruszył, jednak tym razem maszerowaliśmy w ciszy. Każdy szedł pogrążony we własnych myślach, lecz nie było to nic nieprzyjemnego. Dopiero teraz zauważyłem, że jestem od niego dużo wyższy. Nagle chłopak zatrzymał się, a ja spojrzałem na niego z niemym pytaniem w oczach. Jednak on napięcie się odwrócił i pobiegł w kierunku lasu… Przynajmniej tak mi się wydawało. Ruszyłem za nim, szepcząc.
-Leloo, co robisz? Wracaj no!
Jednak chłopak całkowicie mnie zignorował, aż w końcu wpadł w zieloną otchłań. Bez zastanowienia też tam skoczyłem, bojąc się, że potwór znowu się pojawi. Przerażony stwierdziłem, że straciłem z oczu chłopaka. Nawoływałem go cicho, jednocześnie przeszukując las. Nagle usłyszałem szelest i modląc się, żeby to nie była bestia wpatrywałem się w krzaki. Wyszedł z nich jednak Leloo, lekko przestraszony, jednakże z triumfalną miną trzymając moje okulary. Wypuściłem głośno powietrze, nie wiedząc czy śmiać się, czy krzyczeć. W końcu po prostu usiadłem ciężko na ziemi. Chłopak podszedł do mnie niepewnie i podał mi moją zgubę. Patrzyłem na niego poważnie, po czym zacząłem się śmiać.
-Jesteś zupełnie niemożliwy… Chyba właśnie przeżyłem zawał… Boże, ratuj… - krztusząc się, powiedziałem wreszcie "Dziękuję", po czym założyłem okulary na nos, by wreszcie zobaczyć swojego kolegę.
<Leloo? Proszę nie bij… Przynajmniej nie publicznie…>

Od Ace'a do Moony

Chwycił za telefon, którego dzwonek już powoli zaczynał go drażnić. "Niech już przestanie dzwonić!" – pomyślał, kiedy wyciszył urządzenie, a następnie wrócił do śledzenia najnowszych wiadomości. Od czasu do czasu udało mu się złapać sygnał radia policyjnego. Szykowała się kolejna akcja, a nie chciał wpaść tylko dlatego, że został wystawiony. Nowi klienci, zawsze ta sama obawa. Nagle rozległ się dźwięk pukania. Było tak delikatne, że Ace podejrzewał, iż to przewrażliwiona sąsiadka znów potrzebuje pomocy z pralką bądź komputerem. Jednak chwila, ona wyjechała. Nawet prosiła, żeby odbierać jej pocztę i podlewać kwiatki. Mężczyzna wówczas począł się zastanawiać, co ma zrobić. Może udawać, że nikogo nie ma w domu lub otworzyć i przekonać się, kogo tu niesie. Ześlizgnął się z kanapy, by podnieść się z ziemi i ruszyć do drzwi. W drodze chwycił za kij oparty o szafkę, tuż obok framugi salonu. Skulony ostrożnie podchodził do wyjścia i powoli pociągnął do siebie klamkę. Dwóch mężczyzn powitało go szerokim uśmiechem, a jeden z nich wymierzył cios. Na szczęście udało się go zablokować, na nieszczęście kolejny już nadciągał i był o wiele szybszy i silniejszy. Rudy zgiął się, a następnie upadł na kolana, próbując złapać oddech. Następnie poczuł krótkotrwały ból, kiedy dostał w głowę, stracił przytomność. Telefonu jeszcze raz zamigotał, rozpraszając ciemność w pokoju. Na ekranie pojawiły się wiadomości o nieodebranych połączeniach oraz tekst: "Ty cholerny idioto! Opuść kryjówkę, natychmiast! Wpadliśmy!". Było jednak za późno.
Obudził się w nieznanym pomieszczeniu, jednak nowe otoczenie go nie zdziwiło, a raczej brak siniaków. Był prawie pewny, że został, delikatnie mówiąc, uszkodzony. Złapał się za głowę, szukając czegoś, co mogłoby świadczyć, że użyto wobec niego przemocy. Nic takiego nie znalazł. Podniósł się do siadu i rozejrzał wokół. Nie wyróżniający się zbytnio pokój, bardzo przypominał te obozowe. Brakowało tylko piętrowych łóżek zamiast tego jednego pojedynczego. Uśmiechnął się pod nosem, ale wówczas poczuł ból w szyi. Nie trafił do łóżka, a obok niego i całą noc przespał na ziemi. Chwila, ale nie czuje się, jakby przespał noc. Coś mu nie grało, ale nie wiedział co. Usłyszał pukanie do drzwi. "O nie, tym razem nie powtórzę tego samego błędu." Otwarł okno na rozcież, wychylił się z niego, by sprawdzić wysokość. "Nie zabiję się" – powiedział do siebie w duchu, a następnie wyskoczył. Lądowanie miał dobre, więc jedynie jego kostki na tym ucierpiały. Miał już wstawać, ale nad sobą zauważył dziewczynę. Była odrobinę wyższa od tych przeciętnych, które wcześniej spotykał Ace. Uśmiechała się do niego promiennie, jakby znała go od lat i wyciągnęła ku niemu dłoń. Mężczyzna zmierzył ją podejrzliwym wzrokiem. Ostrożnie zbliżał do niej rękę, ta tylko czekała, aby pomóc mu wstać. Z jednej strony go to uspokoiło, a z drugiej pojawiły się obawy. Czego może chcieć ta młoda dama? Właśnie, czy ona jest młoda, czy tylko na taką udaje? Co, jeśli jest związana z tą grupą przestępczą, która go porwała? No właśnie, Ace wciąż myśli, że został uprowadzony, chyba niezbyt to się różni od prawdy. Kiedy już stanął na równe nogi, mocniej ścisnął kobietę i przysunął się do niej bliżej.
– To boli – warknęła tonem, którego nigdy w życiu nie udałoby się przypisać. – Puść mnie – powiedziała łagodniej niż wcześniej. Domyśliła się, że facet nie zamierza jej zrobić większej krzywdy. – Chciałam ci tylko pomóc. Jesteś nowy i pomyślałam, że dobrym pomysłem byłoby to, gdyby ktoś cię oprowadził.
– Oprowadzić? Po czym? Zbieracie niewolników czy co? – zapytał. – Jeśli tak, od razu mówię, że nie nadaję się do ciężkiej pracy, bo nie lubię. Jeśli chcesz mi pomóc, to którędy wrócę do domu?
– Na razie nie wrócisz. Nikomu jeszcze to się nie udało.
– Hę? Najwidoczniej słabo im zależało. W takim razie żegnam.
Mężczyzna rozluźnił uścisk, a następnie ukłonił się teatralnie. Ruszył w stronę lasu, ale został zatrzymany. Jego nadgarstek złapany został przez drobne, kobiece rączki, a kiedy się odwrócił, od razu rzuciły mu się czarne oczy, które się w niego wpatrywały.
– Nie radzę. – Na te słowa zmarszczył jedynie brwi, jednakże to nie zniechęciło dziewczyny do tego, by mówić dalej. – Mówię, że jesteś tu nowy i nie wiesz jeszcze wielu rzeczy o tym świecie.
– Świecie? – Przybliżył wolną rękę do twarzy, drapiąc się palcem po policzku. – Nie urodziłem się wczoraj.
– Ale przybyłeś dopiero dzisiaj. – Puszczając, odsunęła się od niego. – Witaj w Świecie Wyśnionych.
– Świat Wyśnionych? W takim razie opowiedz mi o nim więcej... Em?
– Moony! – Powrócił ten uśmiech z początku.
– Ace... – mruknął pod nosem, tak chyba będzie fair? – Wprowadziłabyś mnie w ten tajemniczy świat za darmo, nie żądając niczego w zamian? Naprawdę? – Westchnął. – Trudno mi w to uwierzyć i jeśli masz zamiar mnie naciągnąć, to się nie uda. Nie mam przy sobie ani grosza, ale przyznam... Bajeczka rewelacyjna, prawie byłbym skłonny w to uwierzyć.

Moony? Skromnie na start, mam nadzieję, że wena mnie nie opuści c:

Od Collina do Moony

Jak na pełnoprawnego 'wariata' przystało uśmiechnąłem się szeroko, ukazując szereg białych zębów.
- Tylko wariaci są coś warci - odparłem tajemniczym głosem, unosząc jedną brew dla lepszego efektu.
Moony w odpowiedzi tylko teatralnie przewróciła oczyma i zachichotała pod nosem. Wtem przypomniałem sobie o widocznych szkodach, jakie wyrządziłem w ubiorze dziewczyny. Odruchowo przeniosłem wzrok na obszarpaną sukienkę, która bynajmniej nie przypominała już swojej pierwotnej, niezniszczonej wersji. Jasnowłosa widząc gdzie zawędrowało moje spojrzenie również zwróciła uwagę na swoje odzienie.
- Wybacz za tę sukienkę... - mruknąłem, masując dłonią obolały kark.
- Coś ty! Gdyby nie twoja interwencja zostałabym najpewniej posiłkiem dla tego stwora - odparła bez cienia wątpliwości w głosie.
- Gdy wrócimy do realnego świata zabieram cię do jakiejś ogromnej galerii na zakupy. Słowo - obiecałem, kładąc rękę na sercu w wyrazie szczerości.
- Jeżeli wrócimy - poprawiła mnie Moon, choć jej głos zdecydowanie zesztywniał.
- Fakt - przyznałem, skinąwszy głową. - Ale tak naprawdę... Wcale mi się nie śpieszy.
- Mnie również - stwierdziła, ponownie uśmiechając się ciepło.
Zanotować. Owa osobniczka o długich jasnych włosach i oliwkowej cerze nie przepada za tematem powrotu do rzeczywistości. Zadanie. Dowiedzieć się dlaczego. Mimo wszystko swój wyznaczony 'cel' postanowiłem zachować na później, aby nie wnikać w jej prywatne sprawy po parunastu minutach znajomości.
- To jak? Idziemy coś zjeść? - zaproponowałem, wskazując na pobliski budynek, mieszczący w sobie między innymi ogromną stołówkę. - Muszę uzupełnić ilość kofeiny w organizmie, za pomocą czarnej cieczy zwanej kawą.
- Zabawne, gdyż ja muszę uzupełnić ilość kofeiny w organizmie, za pomocą czarnej cieczy zwanej colą - zaśmiała się jasnowłosa. - Chodźmy.
Zgodnie ruszyliśmy przed siebie w stronę sporego budynku. Weszliśmy do pustego pomieszczenia, rozglądając się uważnie dookoła. W powietrzu unosiła się cudowna woń, informująca nas o pewnej obecności pożywienia w tym 'wyśnionym lokalu'. Kolejnym dowodem na istnienie owych zapasów żywnościowych były dwa nakryte miejsca, przy jednym z obszernych stołów. Zapach świeżo parzonej czarnej kawy momentalnie otulił mój umysł, a ja, niesiony na kawowych skrzydłach rozkoszy, jak w transie zająłem swoje miejsce. Przede mną stał talerz z maślanym croissantem oraz kubkiem wcześniej wspomnianego napoju bogów. Ostrożnie, w obawie przed oparzeniem się wrzątkiem, wziąłem łyk płynnej przyjemności.

[ Moony? Jeśli następne będzie tak badziewne, to proszę cię, naślij na mnie ninja T-T ]

Zaraz się naprawi

PRZEPRASZAM BARDZO WSZYSTKICH
Za tą ponad tygodniową czy ile to tam trwało przerwę
Niestety nie miałam na to wpływu i nie było też takiej możliwości rozwiązania 'na szybko', żeby ktoś zarządzał blogiem
Zaraz pojawi się wszystko co mi wysłaliście
Przepraszam, przepraszam, przepraszam
*pada na kolana przed każdym z osobna i prosi o wybaczenie*
~ WUA, która zgodzi się na każdą karę

czwartek, 20 lipca 2017

Od XiuByun'a do Garekiego

Promienie jasnego, rażącego światła padły na moją twarz. Uchyliłem niechętnie powieki. Przed oczami zawirował mi nieznany pokój. Od tygodnia mieszkałem u Chrissie. Była miłą studentką prawa. Poznałem ją na imprezie osiem dni temu I od tej pory była na tyle urocza, że proponowała mi nocleg dzień po dniu I wcale nie narzekała na moją obecność. Pomieszczenie jednak, które teraz zamajaczyło na przeciwko ani trochę nie przypominało tego, w którym budziłem się każdego poprzedniego wieczora. Tak, przesypiałem całe dnie. Ale skoro Chrissie nie miała pretensji, po co miałbym to zmieniać? Uznałem jednak, że przyczyną zaburzenia dobrego widzenia jest alkohol, który wypiłem w nocy. Lecz nigdy nie miałem żadnych halucynacji, ani przywidzeń, zwłaszcza, że zeszłego wieczora nie skusiłem się na więcej niż jedną butelkę. Narkotyków też nie było, więc skąd to przywidzenie? Rozejrzałem się jeszcze raz po pokoju, po czym zignorowałem nasuwającą mi się myśl, że zaczynam wariować. I tak już jesteś wariatem. Uśmiechnąłem się ironicznie, po czym narzuciłem na głowę kołdrę, by przespać kolejne dwanaście godzin.
* Tik tak, tik tak, tik tak *
Usiadłem na łóżku ziewając, po czym przeciągnąłem się jak kocur. Wstałem antypatycznie i obciągnąłem koszulkę w dół. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do półmroku zerknąłem za okno. Tak jak się spodziewałem było zapewne koło dziewiętnastej wieczorem. Za oknem natomiast nie znajdował się żaden samochód, tak jak przed blokiem Chris. Gwałtownie rozejrzałem się po pokoju. Szafa, puste biurko, stalowe łóżko, które widzę pierwszy raz na oczy i fioletowa pościel w złote gwiazdki. Czyżbym wczoraj zawędrował gdzieś indziej? Podrapałem się tuż nad karkiem. Niemożliwe. Pamiętam jak w progu witałem się z Chrissie, która przynosiła mi jeszcze szklankę wody, nim zupełnie odpłynąłem. Podszedłem do okna. Zza szkła zobaczyłem oddaloną o jakieś dwadzieścia parę metrów fontannę. Uniosłem brew, po czym szarpnąłem za firankę zasłaniając widok. Podszedłem do szafy i uchyliłem ją. Znajdowały się w niej moje trzy bluzy. Bez większego namysłu, skąd się tam w ogóle wzięły chwyciłem jedną z nich i wyszedłem z pokoju zamykając drzwi butem.
Nie wiedząc gdzie się konkretnie kierować szedłem wzdłuż korytarza, który jednak doprowadził mnie do ślepego punktu, bez wyjścia. Zakląłem w myślach, po czym skierowałem się w drugą stronę. Tym razem się nie zawiodłem. Wyszedłem na świeże powietrze i zarzuciłem na głowę pomarańczowy kaptur. Wsunąłem dłonie w tylne kieszenie jeansów i ruszyłem przed siebie. Co to u licha za miejsce? Nie miałem pojęcia gdzie się znalazłem, jednak mało mnie to obchodziło. Czułem się tak samo trzeźwy jak zawsze, jednak coś w środku zaczęło mi podpowiadać, że to już nie zwykła rutyna i trzeba przestać traktować to wszystko jak sukin kot.
Moje kroki zawiodły mnie w kierunku linii drzew. Idąc koło lasu wdychałem woń roślin, co pozwoliło mi się nieco uspokoić i wyciszyć. Chwilę mi zajęło, nim zorientowałem się, że niedaleko znajduje się jasno- włosy chłopak siedzący na trawie tuż przy kamiennej drodze odchodzącej od budynku. Stawiając cicho kroki podszedłem bliżej.
- Fajne buty. – kopnąłem chłopaka lekko w nogę, a na moich ustach zamajaczył sarkastyczny uśmiech. – Zawsze świecą się tak w ciemności, czy to specjalna farba, żeby nie zgubić drogi do domu?

< Gareki? >

Nowy Śniący!

Imię: Ace
Pseudonim: Jego imię pełni również formę pseudonimu, a raczej na odwrót. Pseudonim pełni funkcję jego imienia. Jest na tyle proste i krótkie, że z łatwością się zapamiętuje. Niektórzy jednak podkuszą się, by zawołać za nim "Rudzielec".
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 20 lat
Orientacja: Biseksualny
Wygląd: Po raz pierwszy spotykasz Ace'a, co ci się rzuca w oczy? Odpowiedź jest prosta: jego wiecznie zmierzwiona czupryna. Dlaczego właściwie ona? Większość teraz tak się nosi. Może i tak, ale jego idzie rozpoznać nawet z kilometra. Jego kosmyki mają tak bardzo intensywnie rudy kolor, że aż przez ten wiejący wiatr wydają się płonąć na jego głowie. Sięgające odrobinę za ucho włosy z pewnością są skarbem z kolekcji jesiennej mody pomarańczowych liści zmieszanych z futrem wiewiórki, gdzie przedzierają się promienie zachodzącego słońca. No to najciekawszy element aparycji mamy z głowy, reszta pójdzie już z górki. Wysoki mężczyzna, mierzący około metra osiemdziesiąt pięć o szczupłej, a jakże wysportowanej sylwetce, ćwiczenia na coś się zdały. Ace ma jasną, lekko kremową cerę z jedną, ledwo widoczną, jednak niemałą blizną na plecach. Ma przyjemną dla wzroku twarz, którą zdobią zazwyczaj nieco przymrużone, niebieskie oczy.
Charakter: Po nowym znajomym nigdy nie wiadomo czego się spodziewać. Jedynie można snuć teorię na temat tego, kto, jaki jest, jednak niektórzy po samych ruchach potrafią poznać cechy swojego rozmówcy. Ace nie czyta z każdego jak z otwartej książki, ale co jakiś czas dobrze strzela z osobowościami, mając jakiekolwiek pojęcie na temat swojego towarzysza. Sam jest osobą dość łatwą do rozszyfrowania. Sprawia wrażenie ponurego, jednak już podczas pierwszych chwil rozmowy okazuje się, że nie jest to prawdą. Młody mężczyzna cieszy się życiem, czepiąc z niego jak najwięcej i stara się nie przejmować smutkami czy żalami. Jest strasznie pewny siebie i niekiedy arogancki, co widać po rozmowach. Uwielbia, kiedy wszystko idzie zgodnie z jego myślą. Wie, czego chce i jaki ma cel, zna wiele sposobów na to, by wszystko przechylało się ku jego stronie. Rzadko rezygnuje i ma na tyle determinacji, żeby walczyć o coś do końca, dlatego też nie często ustępuje bądź godzi się na kompromis. Ma niewyparzony i całkiem wulgarny język, przez co zyskał łatkę opryskliwego. W późniejszym wychowaniu zabrakło mu kobiecej ręki, więc jest mało delikatny. Próbuje to jakoś nadrobić, ale mu to nie wychodzi. Po przeczytaniu poprzedniej części, ktoś mógłby stwierdzić, że Ace to osoba strasznie wygadana i mogłaby mówić na okrągło, a w dodatku nie panuje nad sobą. Nie. Mężczyzna nie wybucha, gdyż trudno go wyprowadzić z równowagi. Jego zachowanie może o tym nie świadczyć, ale jego wnętrze to oaza spokoju i opanowania, którą kieruje zdrowy rozsądek i analityczny umysł. W końcu musiał zachować trzeźwość umysłu w najbardziej krytycznych dla siebie sytuacjach, inaczej mógłby skończyć w zupełnie innym miejscu.
Historia: Nowa opiekunka zagościła w progu, przyglądając się swoim podopiecznym. Jej uwagę przykuł rudowłosy chłopiec, w jej oczach wyglądał przekomicznie. Bawił się z innymi dziećmi i uśmiechał się do nich, jednak kobiecie coś nie dawało spokoju, zachowywał się... sztucznie? Chciała poznać tego przyczynę. Zabrała się za szperanie w papierach. No i znalazła, chłopiec został porzucony przez rodziców i cudem przeżył. W ośrodku przebywa już najdłużej ze wszystkich dzieci i wciąż nie może znaleźć domu, aż łezka spłynęła po policzku opiekunki. Parę dni później, kobieta odeszła z pracy, a Ace zaginął. Tutaj wkracza David, podejrzany typ. Jaki miał cel? Chodziło o handel ludźmi, jak się później okazało, prawie został wystawiony policji. Miał pozbyć się chłopca, jednak reszta ludzkiego sumienia mu na to nie pozwoliła. Zajął się nim, wychowywał go specjalnie pod swoje własne cele. Żyli jak królowie świata, byli poza prawem i zawsze im wszystko uchodziło płazem. 
Zainteresowania i umiejętności: Ruch zaczął mu towarzyszyć od najmłodszych lat, dlatego też bez problemu radzi sobie w większości dyscyplin sportowych. Był to przymus, w końcu kondycja sama się nie wyrobi, a jest niezbędna w pościgach. Szemrana przeszłość daje się we znaki, ponieważ oprócz szybkiego biegu, wyrobił sobie niesamowitą sprawność ruchową, dzięki czemu biegle włada nożem. Jest również zafascynowany światem motoryzacji, nie uwielbia jedynie szybkich pojazdów, ale zachwyca się również tymi klasykami, czyli wersjami nieco starszymi. Dobrze się sprawdza również jako informatyk, trzeba było z czegoś żyć, a hackowanie stronek wydawało się dosyć proste.
Rodzina: Nie zna swojej biologicznej rodziny i nie zależy mu na ich odnalezieniu, przyzwyczaił się do tego, że jest sam. No, nie taki sam. Do niedawna ważną dla niego był David, chociaż nie wie czy tak nazywał się naprawdę. Mężczyzna tak naprawdę z buciorami wtargnął do życia Ace'a i nie zapowiadało się na to, że ich relacja w końcowym efekcie będzie bardzo dobra. Mężczyzna początkowo odgrywał rolę ojca, jednak po pewnym czasie lepiej traktowało się go jako starszego brata.
Urodziny: Szóstego października.
Ciekawostki:
– Urodził się w Rosji, nie ma jednak problemów z porozumiewaniem się po angielsku. Rosyjski akcent słyszalny jedynie podczas skrajnych emocji, więc baaardzo rzadko. W ogóle trudno jest dociec, skąd pochodzi, tak jakby zacierał swój ślad. Jego prawdziwe imię brzmi Артен (Arten), nie jest z niego dumny i nikomu go nie wyjawia.
– Nie potrafi gotować, więc często cierpi na brak dobrych posiłków. No i musi się wykosztowywać na restauracjach i knajpkach.
– Zanim tutaj trafił, nie trudnił się żadną "porządną" robotą. Można powiedzieć, że jest człowiekiem z podziemi, który może załatwić wszystko i wszystkich. To szemrane interesy były źródłem zarobków.
– Ma słabość do rzeczy, osób uroczych. Nie ma czym się chwalić i stara się to ukrywać, nawet bardziej niż swoją prawdziwą tożsamość. Taki facet, a na widok puchatego kotka się wzrusza, nie... To by go zrujnowało.
– Bliznę zawdzięcza niemiłemu wypadku podczas ucieczki z banku, kiedy przewrócił się na szkle.
Numer domku i pokoju: Domek 2, pokój 15
Właściciel: Kaory

Nowa Śniąca!

Imię: Lisabeth Foster
Pseudonim: Najczęściej używa najprostszego skrótu od swojego imienia - Lisa. Dla nielicznych może stać się Lisem bądź Lisicą, jednak obecnie niewielu posiada pozwolenie na posługiwanie się owym przezwiskiem.
Płeć: Kobieta
Wiek: 18 lat
Orientacja: Nigdy nie miała problemu przy wyborze swoich preferencji seksualnych. Jest w pełni hetero.
Wygląd: Lisabeth jest dziewczyną o dość nietypowym wyglądzie. Mierzy sobie zaledwie 168 cm wzrostu, ale za to może poszczycić się idealną, smukłą sylwetką. Od zawsze miała wręcz trupio bladą cerę, która nadawała dziewczynie nieco subtelnej mgiełki tajemnicy. Krótko ścięte włosy, wraz z grzywką opadającą na czoło, na ogół pozostawia w nieładzie, gdyż wszelkie próby okiełznania ich kończą się niepowodzeniem. Od wielu lat je farbuje, zmieniając ich kolor z kruczoczarnych na ametystowy. Na prawym oku od pewnego czasu nosi soczewkę, natomiast lewe zachowało swoją naturalną postać. Na co dzień raczej nosi niezwykle delikatny, nieraz ledwo zauważalny makijaż. Zwykle wybiera wygodne ubrania, aczkolwiek dba przy tym o styl.
Charakter: Gdyby ktoś chciał porównać Lisabeth z żywiołem, z pewnością wybrałby ogień. Dziewczyna już od najmłodszych lat odznaczała się wyjątkową odwagą. Uwielbia ryzyko i adrenalinę. Podejmie się każdego zadania, byleby tylko udowodnić, że da radę. Od zawsze była raczej typem buntowniczki. Ma gdzieś zasady, toteż nie posiada żadnych oporów przed ich łamaniem. Nie obchodzi ją opinia innych, jaką wystawiają odnośnie jej osoby. Jest twarda i nieugięta. Uparcie dąży do wyznaczonego celu poprzez ciężka pracę oraz własne poświęcenie. Zrozumienie jej toku myślenia nieraz graniczy z cudem. Zawsze chodzi własnymi ścieżkami. Trzyma się własnego zdania, chociaż nie zawsze jest ono słuszne. Nie stroni od rozwiązań siłowych, jednak musi mieć wyraźny powód. Nigdy nie miała problemu z zawieraniem nowych znajomości, wręcz przeciwnie. Można śmiało określić ją mianem towarzyskiej. Na ogół miła, lecz nieraz odpowiada sarkazmem, co spowodowane jest po prostu jej nawykiem. Szczera do bólu, zwykle wali prosto z mostu. Najpierw mówi, potem myśli, przez co często żałuje później swoich słów. Realistka z nutą optymizmu. Zwykle stąpa twardo po ziemi, chociaż zdarza jej się bujać w obłokach. Wbrew pozorom, jak prawie każdy, posiada również swoją 'drugą stronę medalu', którą wytrwale ukrywa przed światem. W głębi duszy możemy dostrzec w niej wrażliwą, delikatną dziewczynę o złotym sercu. Zawsze chętna, aby nieść pomoc, zaś dla bliskich osób gotowa jest bez chwili wahania poświęcić własne życie. Nie potrafi bezczynnie patrzeć na czyjeś cierpienie. W rzeczywistości posiada nawet kilka cech marzycielki. Wiecznego dziecka, małej dziewczynki, która beztrosko idzie przez życie. Taka dziecięca niewinność oraz dobroć... Ale czy ktoś zdoła dostrzec w niej kogoś więcej?
Historia: Lisabeth urodziła się w San Francisco, gdzie spędziła całe swoje życie. Żyła jak każde normalne dziecko, wraz z kochającą rodziną, zamieszkując dość spore mieszkanie. Niczego nie brakowało jej do szczęścia. Niestety, jej beztroski żywot przerwała nagła śmierć obojgu rodziców, przez pijanego kierowcę. Lisa miała wówczas 15 lat. Początkowo była zrozpaczona, lecz ostatecznie zakończyło się na diametralnej zmianie jej charakteru. Z ułożonej, miłej dziewczynki powstała sarkastyczna i twarda buntowniczka. Opiekę nad Lisabeth przejęła jej starsza, dorosła już siostra - Rosalia. Nie dogadywały się za dobrze, chociaż Rosa dokładała wszelkich starań, aby żyło im się jak najlepiej. Pracowała od rana do nocy, zarabiając marne grosze, a w wolnym czasie zajmowała się ogarnianiem domu. Lisa nigdy nie okazywała siostrze wdzięczności za jej poświęcenie, nie doceniała tego, co dla niej robiła. Aż do pewnego, strasznego poranka, kiedy to otrzymała informację ze szpitala o śmierci Rosalii. Kobieta została zamordowana, lecz nie udało się schwytać sprawcy. Dopiero wówczas Lisabeth zrozumiała, jak wiele znaczyła dla niej siostra oraz jak wielki błąd popełniła. Niecały miesiąc po tym wydarzeniu los wysłuchał jej błagania o zniknięciu z tego świata i... Po prostu ocknęła się tu, w Świecie Wyśnionych.
Zainteresowania i umiejętności: Od najmłodszych lat pasjonowała ją akrobatyka, obecnie ma ją wyćwiczoną do perfekcji. Podobnie ze sztukami walki. W USA jako hobby uważała częste wizyty w strzelnicy, gdzie nauczyła się świetnie posługiwać bronią palną, toteż tu również od czasu do czasu pobawi się jakimś pistoletem. Niegdyś jeździła konno, lecz nie miała zbytnio warunków. Tutaj postanowiła odnowić swoje dawne zainteresowania. Zajmuje się także tworzeniem rysunków czy obrazów, w zależności, jakiej techniki użyje do wykonania danej pracy. Co ciekawe, posiada naprawdę spory talent w tej dziedzinie. Skoro i tak już mamy dość nietypową mieszankę, warto dodać, iż w wolnych chwilach zajmuje się astronomią.
Rodzina: Matką Lisabeth była pewna Koreanka, o imieniu Lee. Kobieta wyjechała w młodości do USA, za swoją miłością, poznaną lata temu podczas szkolnej wymiany, którą, o dziwo, faktycznie tam znalazła. Jej wybrankiem był niejaki John, przeciętny mieszkaniec San Francisco i późniejszy ojciec Lisy. Starsza siostra Rosalia sprawowała opiekę nad Lisabeth po śmierci rodziców, jednak nigdy nie miały ze sobą zbyt dobrych relacji. Dziewczyna doceniła ją dopiero, gdy ta na zawsze pożegnała się ze światem. Wciąż ciężko jej uwierzyć w śmierć Rosy, a całą winą obarcza samą siebie.
Urodziny: Przyszła na świat w chłodny, zimowy poranek - 12 stycznia.
Ciekawostki: 
- Uwielbia podróżować, mogłaby całe swoje życie spędzić na wędrówce. Ma przy tym świetną orientację w terenie.
- Kompletnie nie ma głowy do gotowania. Po prostu nie potrafi i nie ma zamiaru się uczyć.
- Od dziecka marzyła o heterochromii, toteż miętowa tęczówka noszona przez nią jest tylko dla uzyskania tego efektu.
- Biegle posługuje się dwoma językami, jakimi są oczywiście koreański i angielski.
Numer domku i pokoju: Domek 1, pokój 1
Właściciel: Kama3007 | gwiazdkowa3007@gmail.com

Od Okame do Rinei

Obróciłam się dookoła chłonąc niesamowite barwy i kształty. Wszystko w zasięgu wzroku wydawało się żyć własnym życiem. Westchnęłam cicho wdychając zapach lasu, po czym uśmiechnęłam się do Rin.
Na początku rzeczywiście obawiałam się przed wejściem do lasu, szybko jednak zdałam sobie sprawę, że nie warto uciekać przed czymś, tylko dlatego, że się go nie zna. Co więcej, nie byłam sama. Miałam u boku wspaniałą osobę z walecznym sercem. Naprawdę cieszyłam się, że znalazłam kogoś tak bliskiego. Miałam przyjaciółkę! Zapiszczałam wewnątrz, co jeszcze bardziej spotęgowało moją radość. Gdybym była tęczą, niebo już nigdy nie byłoby jednolicie niebieskie.
Chwilę po ciszy, jaka nastąpiła, żeby jeszcze raz zasięgnąć wzrokiem zapierający dech w piersiach krajobraz zdałam sobie sprawę, że gałęzie w wyższych partiach drzew układają się w pewien sposób na znak...wejścia? Widok momentalnie skojarzył mi się ze starymi filmami, gdzie dwoje zwariowanych dzieciaków prosi rodziców o domek na drzewie i zostaje on tam już na zawsze. Wtedy też zobaczyłam całokształt i wiedziałam po prostu, że przed oczami mam prawdziwy, choć nieco zarośnięty gałęziami i bluszczem wypuszczającymi różowe kwiaty oplatającym drewniane deski.
Wyraziłam swoje przypuszczenia na głos. Rin uniosła głowę i po chwili pokiwała nią stanowczo.
- Rzeczywiście. – wykrztusiła nieco zdezorientowana. – To domek na drzewie.
Wymieniłyśmy porozumiewawcze spojrzenia, a w kącikach naszych ust jednocześnie pojawił się, nieco zbrojny, uśmiech.
- Ale fajnie! – wykrzyknęłam, po czym zaczęłam się wspinać wyżej, żeby się do niego dostać.
W ślad za mną podążyła Rin, która jak się okazało jest mistrzynią wspinaczki, ponieważ na górze znalazła się dobre piętnaście sekund przede mną. Cóż za zbrodnia! Podciągnęłam się na rękach i stanęłam na gałęzi obok niej.
Dziewczyna zauważyła malujące się na mojej twarzy oburzenie, które i tak przyćmione było uśmiechem, więc Rin tylko się roześmiała i ochoczo ścisnęła moją dłoń.
- Twoje buty się nie ślizgają. – dodałam w obronnym geście, po czym skupiłam wzrok na drzwiach znajdujących się pół metra przed nami.
Zagryzłam wargi w pozytywnym wyrazie twarzy. To niesamowite. Tajemnicze drzwi w głębi lasu i to kilkanaście metrów nad ziemią. A do tego ten bajeczny widok rozciągający się wokół całej bezbrzeżnej krainy.
- Na trzy? – położyłam dłoń na lewej stronie drzwi.
- Na trzy. – odpowiedziała Rin kładąc rękę na prawym skrzydle.
- Jeden, dwa...trzy!
Wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł dreszcz i niczym za machnięciem czarodziejskiej różdżki pchnęłyśmy jednocześnie drewniane drzwi.
Zawiasy zaskrzypiały subtelnie ukazując nam zakurzone, pełne roślin wnętrze domku.
Dłoń Rin momentalnie zacisnęła się w mojej. Stałyśmy przez chwilę w milczeniu wpatrując się w tak bardzo przez nas ukochane stare książki rozsypane i brudne, a także skrawki papieru przypominające kruszejące już mapy i plany. W kącie znajdowała się potłuczona butelka i przewrócone krzesło bez jednej nogi. Przeszłyśmy ostrożnie przez próg. Przez stłuczone okiennice szyby wpadały smugi światła załamywane przez ostre krawędzie szyby, wciąż pozostałej w ramie okna, zaś samą futrynę oplatał ten sam bluszcz, który widziałam już wcześniej z zewnątrz tajemniczego domku.
Dziewczyna uklękła i delikatnie uniosła zakurzony pergamin. Potrząsała kartką, strzepując z niej okruchy ziemi i zwiędłe skrawki kwiatów.
- Och. – wykrztusiła Rin wciąż pochylając się nad znaleziskiem.
- Hm? – schyliłam się opierając dłonie na ramieniu przyjaciółki. Kiedy mój wzrok spoczął już na mapie zdołałam jedynie zawtórować Rin. – Och.
Plan przedstawiał gęsty labirynt tworzony systematycznie przez las. W kilku miejscach zaznaczone były ciemne kropki z odchodzącymi od siebie trzeba kreseczkami, co więcej przekreślone czerwonymi krzyżami.
- Jedna się różni. – zauważyła mądrze Rin wskazując na górny punkt znacznie mniejszy i bez dodatkowych odnóg.
- Rzeczywiście. – szepnęłam, ponieważ nie wiedzieć czemu głos uwiązł mi w gardle.
Rin przerzuciła kilka liści, po czym zabrała się za badanie kolejnych kartek. Wstałam i przeszłam kawałek dalej w głąb niewielkiego pomieszczenia, po drodze głaszcząc dziewczynę lekko po włosach na znak, że nigdzie się stąd nie wybieram. Pochłonięta pracą pokiwała tylko głową.
Skupiłam wzrok na niewielką komodę stojącą na prawo od okna. Słabe promienie słońca padały na półkę okrytą pajęczynami oświetlając jej zagraconą zawartość. Ramki ze zdjęciami, kolejne stosy map, zszarpane okładki książek, pojedyncze pióra, a nawet flakon perfum skupiający na sobie różową poświatę. Przesunęłam dłonią po meblu i przestąpiłam kawałek w prawo.
Wszystko wydarzyło się bardzo szybko. Kiedy moje stopy dotknęły zbitych, starych desek podłoga zaskrzypiała momentalnie kruszejąc, a ja straciłam pod nogami grunt. Spomiędzy moich warg wydobył się stłumiony krzyk zmieszany z donośnym głosem Rin, która chwilę później wyjrzała znad dziury tworzonej przez świeżo popękane drewno i z przerażeniem malującym się na twarzy wyciągała dłoń w moją stronę.
Drzewo było wysokie, jednak spadało się szybko i momentalnie. Dosłownie trzy metry nad ziemią zacisnęłam mocno powieki. Nagle jednak cały świat stanął w miejscu, a raczej ja, chociaż nie mam pojęcia jakim cudem, zawisłam w powietrzu.
Zdezorientowana zerknęłam w górę, gdzie wciąż wyczuwałam obecność Rin. Ona także musiała zauważyć zmianę i choć nie mogłam zobaczyć teraz jej twarzy mogłabym się założyć, że marszczy w zamyśleniu brwi. Uśmiechnęłam się na własne spostrzeżenie.
- Gdy spadać chcesz, nie zawsze się spiesz! – Melodyjny głos rozległ się tuż nad moim uchem. – Może kszyk ci dziś pomoże, jeśli śmieszną dasz mu wodę.
Nie krzyczałam wcale głośno- przemknęło przez moje myśli. Gwałtownie uniosłam głowę. Moim oczom ukazała się uśmiechnięta od ucha do ucha różowo-włosa postać z dwoma skrzydłami nieustannie wachlującymi za jej plecami. Kobieta miała sino fioletową skórę, a jej ciało zdobiła kolorowa sukienka tworzona przez uśmiechające się błogo kwiaty. Jakby były dumne i szczęśliwe samym faktem, iż mogą przebywać w miejscu tak cudownym, jak właścicielka sukienki.
Na moim obliczu malował się chyba szok, ponieważ dziewczyna ponownie się roześmiała, po czym machnęła trzymaną w ręku jasno-barwną różdżką i po chwili obydwie znalazłyśmy się z powrotem na gałęzi drzewa kilka kroków od Rin nadal klęczącej nad dziurą, z której przed chwilą wyleciałam. Dziewczyna otworzyła ze zdumienia usta, a jej oczy niczym dwa spodki, tak samo z resztą jak moje wpatrywały się w lawendową ślicznotkę.
- Jestem driada, leśna wróżka! – rzekła ponownie, a z jej twarzy, w tym także lazurowo niebieskich oczu, nie schodził uśmiech. – Wezwij mnie a znów nie uśniesz!
Powiedziawszy to błysnęła białym uśmiechem i obróciła kilka się kilka razy tworząc kwiatowy wir, po czym zniknęła zostawiając po sobie tylko kilka wielobarwnym iskierek.
Stałam oniemiała jeszcze przez chwilę, po czym podeszłam ostrożnie do przyjaciółki i podałam jej dłoń.
- Co to było? – zapytała w końcu Rin wstając.
- Nie wiem. - Pokręciłam głową, nie wiedząc co mogłabym powiedzieć.
Niebo przybrało purpurowo – granatowy kolor. Nie chciałam zostać w lesie na noc i miałam wrażenie, że Rin także. Bez słowa ruszyłyśmy więc na dół.
Kilka chwil później znalazłyśmy się już na ziemi. Odruchowo spojrzałam na miejsce, gdzie jeszcze pięć minut temu mogłam leżeć niczym rozgnieciona na miazgę, poharatana papka.
- Oki... – szepnęła Rin chwytając mnie delikatnie za przedramię. – Chodźmy, już okay.
- Tak. – powiedziałam, chwytając się za głowę, ponieważ nagle zaczęło mi się kręcić w głowie.
Nagle Rin podskoczyła jak oparzona i obróciła moje ramię do światła.
- Boże, ty krwawisz. – powiedziała autentycznie zmartwiona.
- Co? – zerknęłam na czerwoną od krwi dłoń Rin, po czym zobaczyłam otwarte otarcie na swoim ręku. – Musiałam się otrzeć o pień, kiedy spadałam.
Dziewczyna obróciła się w poszukiwaniu jakichś liści, lecz tam gdzie teraz się znajdowałyśmy nie było żadnych krzewów, jedynie wysokie korony drzew nad naszymi głowami. Dziewczyna już zamierzała się, żeby kącikiem rękawa własnej bluzy otrzeć ranę, gdy coś przeleciało nad naszymi głowami zrzucając niżej kilka wilgotnych, miękkich, zielonych liści. Rinea nie czekając ani chwili dłużej na jakiekolwiek wyjaśnienia zaistniałej sytuacji zabrała się do pracy nad moją wciąż krwawiącą ręką.
Ja zaś zmrużyłam oczy wpatrując się w odlatującego ptaka. Miał charakterystyczne, czarne skrzydełka. Mój ojciec kochał obserwować ptaki. Kiedy byłam mała czytał mi nawet książkę. Znałam te skrzydełka. To był...
- Kszyk... – szepnęłam.

Rin?

środa, 19 lipca 2017

Informacja

Rozpoczynamy współpracę z blogiem o nazwie Rokugan Monogatari!
Link, baner w zakładce "Współpraca", czyli jak zawsze ;)
~ WUA

Od Shibido do Miyuki

Restauracja była bardzo przyjemna, kolory świetliste a gdzieniegdzie przyciemnione przy świecach. Po krótkiej rozmowie z pracownikiem baru dostaliśmy stolik z bliskim kontaktem światła. Najpierw miejsce zajęła drobna dziewczyna a ja usiadłem naprzeciwko. Spokojnie spoglądałem na nią czekając na kelnera, odwróciłem się na chwilkę by rozejrzeć się dookoła, ale gdy usłyszałem stuknięcie i poczułem jak stół za wibrował, odwróciłem głowę gwałtownie z zszokowaniem spoglądając na dziewczynę. Ta wyraźnie spanikowała, spadła z krzesła. Dopiero wtedy podniosłem swoje cztery litery, spoglądając na przyczynę ataku zawołowo-podobną. Był to nielicznych rozmiarów pajączek, odrzuciłem go ręką a następnie kucnąłem przy dziewczynie przytulając ją do siebie delikatnie głaszcząc po ramieniu, uciszając dodatkowo swoim głosem gdy tylko usłyszałem jej niestabilny oddech.
-Ciiiii... - szeptałem delikatnie - już spokojnie... - delikatnie kołysałem ją czując na sobie wzrok obcych osób. Nie obchodziło mnie jednak zdanie innych, nie czułem wstydu zachowania. Nie puściłem jej dopóki nie uspokoiła swojego oddechu. Chwile po tym udało się, delikatnie odsunąłem ją od siebie by spojrzeć w jej oczy, kciukiem delikatnie starłem jej łezki.
-Już jest bezpiecznie. - dalej mówiłem spokojnie i przekonująco.. ale skapnąłem się że przecież to japonka.
-Sudeni sore ga anzendesu - poprawiłem się próbując języka który zapadł mi w pamieć w dzieciństwie przez to nie wszystko znam. Po chwili poczułem rękę na ramieniu. Zerknąłem na kelnerkę która przejęta tym wszystkim spytała czy wszystko w porządku.
-Nic się nie stało? - dopytała zmartwiona.
-Wszystko pod kontrolą, dziękuje... - nagle przejechałem ręką trochę po udach dziewczyny i poczułem dziwną ciecz. Zerknąłem zdziwiony, zmartwiłem się od razu gdy krwista substancja wydobywała się z rozciętej rany na kolanie.
-Poproszę szybko apteczkę! - rzekłem od razu do kelnerki, kiwnęła głową, ja podniosłem dziewczynę za plecy i nogi po czym usiadłem a ją ułożyłem na swoich kolanach. Znalazłem wzrokiem serwetkę która była głównie ozdobą stolika. Ścierałem strumyki krwi , czułem jak dziewczyna drygnęła gdy dotarłem do rany.
-Ciiii... już za chwile przestanie. - nie wiem czemu tak mocno me uczucia się zmartwiły ale jakieś oznaki się w mym sercu pojawiły. Kelnerka przyniosła swoją małą apteczkę, mogłem teraz odkazić jej ranę i zabandażować delikatnie.
Wkrótce było po wszystkim, rana już zalepiona a dziewczyna spokojna. Dowiedziałem się przynajmniej nowych rzeczy, że moja nowa znajoma, boi się pająków.
-Jest dobrze... - delikatnie wymamrotała. Uśmiechnąłem się i delikatnie kiwnąłem głową.
-Witam, podać coś? - spytała kelnerka po parunastu minutach od całego zajścia.
-Tak, ja poproszę zestaw krewetek koktajlowych oraz kotlet z piersi z pure i surówka marchew z groszkiem. Do tego deser czekoladowy z bitą śmietaną numer 21. - oznajmiłem wszystko co wyglądało smakowicie w karcie jaką czytałem podczas uspokajania znajomej.
-Dobrze, do deseru jakie lody? - dopytała po sprawdzeniu numeru deseru.
- Czekoladowe i karmelowe. - oznajmiłem.
-Dobrze coś jeszcze? - spytała, spojrzałem na Miyuki. Delikatnie spojrzała na kartę dań. Było w niej dużo obrazków więc bez problemu dała by rade. Niewiele o niej wiedziałem, ale ciesze się z każdej sekundy spędzonej z nią. Nie wiem tylko gdzie podział się mój brat ale nie zaśmiecam sobie na razie tym głowy. Dziewczyna po chwili namysłu zaczęła...
-A więc poproszę...

Miyuki?

Od Emmy do Kou

Kou skupiając się za bardzo na pomocy, nie zauważył podnoszącej się bestii. Reszta potoczyła się dość szybko. Gdy potwór zaczął biec w naszym kierunku nie miałam czasu na analizowanie sytuacji. Jedyne o czym myślałam to o ochronie tego chłopaka. W końcu gdyby nie mój pomysł poszukiwania ogiera, to ta sytuacja nie miała by miejsca. W jednej sekundzie znalazłam się na ziemi przyjmując atak na siebie. Ostatnie co pamiętałam to przeszywający ból w obojczyku i pochłaniającą mnie ciemność...

~~~

Kiedy zaczęłam się budzić usłyszałam znajomy głos. Podświadomie poczułam ulgę kiedy wymawiał moje imię. Gdy otworzyłam oczy ukazała mi się zmartwiona twarz chłopaka. Kiedyś obiecałam sobie że taka sytuacja już nigdy nie będzie miała miejsca. Zawiodłam.
- Gdzie jestem i ile spałam?
- U mnie w pokoju i spałaś jakąś dobę - Odpowiedział już z ulgą w głosie.
- I ty siedziałeś tu cały czas? - Spytałam z niedowierzaniem.
- Tak. Nie wiem czemu cię to tak dziwi.
- Ty to naprawdę musisz mnie kochać - Dodałam śmiejąc się. Chłopak jedynie przewrócił oczami nie komentując tego. W tym momencie usłyszałam burczenie w brzuchu. Nie wiem czy to jego czy mój ale miałam ochotę coś przekąsić.
- Jadłeś coś ?
- Nie - Dostałam jak zawsze króciutką odpowiedź.
- Ty chyba do końca zwariowałeś - Rzuciłam, a Kou spojrzał na mnie ze zdziwieniem - Ty chyba planujesz umrzeć przeze mnie z głodu. Idź coś zjeść - Dodałam
-Tobie też coś przynieść?
-Jasne, cokolwiek po za spaghetti. Mówię poważnie, jeśli je przyniesiesz to cię nim zamorduje - Kou uśmiechnął się drwiąco po czym opuścił pokój. W tym momencie zaczęłam myśleć czy on serio to zrobi i przyniesie mi tą papkę. Próbując się podnieść, moje ramię przeszył ostry ból. Wtedy się zorientowałam że mam staranie wykonany opatrunek. Nie spodziewałam się że ten chłopak jest aż tak niezły. Nie dość że uratował mnie przed potworem to jeszcze zna pierwszą pomoc. Niby taki nie pozorny a jednak jak chce to potrafi się wysilić. Ciekawe czy gotować też potrafi. Zaczęłam się zastanawiać jak by mu było w różowym fartuszku. Muszę przyznać że całkiem nieźle by na nim leżał. Nie mogłam się oprzeć żeby się nie zaśmiać.
- Co cię tak śmieszy?
Momentalnie odwróciłam się w kierunku drzwi, gdzie na progu stał chłopak oparty o framugę trzymając w ręku talerz. Jakim cudem go nie usłyszałam?! Ehh... fantazje wzięły górę. Chłopak zaczął zbliżać się z jedzeniem, a ja prosiłam Boga o łaskę. Gdy talerz spoczął na moich kolanach, wiedziałam że moje modlitwy zostały wysłuchane. Przede mną był złociście wypieczony kurczak. Czy to jakaś aluzja? - Pomyślałam. Obok tego aromatycznego mięska, leżały jakieś zielone warzywa. Nie lubię ich. Nie mam zielonego pojęcia co one tam robiły. Kobiecie nigdy nie dogodzisz, ale grunt że to nie spaghetti. Chłopak z rozbawieniem patrzył jak tykam końcem noża te zielonkawe, oklapłe coś...

<Kou? Co dalej? >

Od Luisa do Ellipse

Po dokładnym przebadaniu łazienki melona znalazłem czarny, koronkowy stanik Intimissimi wraz z resztą "ubrań" leżących na ziemi. Widocznie ktoś tu nie zainwestował w sprzątaczkę do składania ciuchów. Plebs. Rozglądając się jednak nie natrafiłem swym wzrokiem na dolną część bielizny. Czyżby nas Pastel Gothic melonowy lodzik nie zainwestował w majtki? Figi? Stringi? Majtasy babuni? COKOLWIEK!? No cóż nawet najgorszym wrzodom na dupie się zdarza. Opuściłem tą klitkę zwaną łazienką i udałem się w stronę zachodzącego słońca.
— Mogę wiedzieć, czego jeszcze ode mnie chcesz? Zobaczyłeś pająka i chcesz, abym go zabiła? - Spojrzałem na nią skrzywionym wzrokiem. - Widocznie twoje dwie mamusie nie przekazały ci zdolności telepatycznych, bo w myślach mi niestety nie czytasz słonko.
Epilepsja zignorowała mój komentarz i zwróciła moją uwagę na JEJ zdaniem bardzo ważny aktualnie problem.
- Będziesz tu tak stał i gapił jak się przebieram Henno? Nie boisz się, że aż tak się spocisz, że cały ten twój "luksusowy"makijaż zaraz stopnieje?
Bezmózga wydra! Myśli, że ja nigdy gołego kasztana nie widział. W lesie byłem, niejedno widziałem. Udałem się więc z powrotem na korytarz i zatrzasnąłem za sobą drzwi. Po 3 godzinach czekania i wpatrywania się w jeden punkt na ścianie drzwi do pokoju melona nareszcie się otworzyły. Naszła mnie ochota na zrobienie tabliczki z napisem "Dziki zwierz, nie karmić" i zawieszenie jej melonowi na szyi. Jednak jej aura mordu zatrzymała mnie przed tą decyzją i prawdopodobnie ocaliła mi życie. Elipsa zaczęła kierować się w stronę wyjścia, nie chcąc wyglądać na męską ciumcię zrównałem więc z nią krok, zatrzymała mnie jednak szerokość drzwi, które nie były przygotowane by gościć mnie oraz cały mój fabulousness. Nos trochę zabolał ale jestem męskim mężczyzną, więc na pewno nie będę płakał. Zero łez ewrybadi. Zero łez. Słońce zaczynało powoli zachodzić co znaczyło, że znajdowałem się w tym dziwnym świecie aż cały dzień. W tym moim rozmyślaniu nad niedaleką przyszłością nie zauważyłem, że wpadliśmy na innych ludzi. NIE MELONY! WIDZĘ BUZIĘ W TYM TĘCZU! CHWAŁA TOBIE PANIE!
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Dołączy ktoś w końcu, czy po prostu mam zwidy?

Od Moony do Collina

Zaśmiałam się cicho, uspokajając oddech. Serce waliło mi jak szalone, Jezu... Gdyby nie ten chłopak, to pewnie znów miałabym dużą, już drugą i paskudną bliznę do kolekcji... lub gorzej. Popatrzyłam się kątem oka na moje ręce, ale tatuaży już nie było... cóż, ale pewnie ten piękny półksiężyc na mojej twarzy, wcale nie zniknął. Cóż, na razie będę musiała robić za Dagger z Marvela. Uśmiechnęłam się lekko, do Collina. — Gdyby nie ty... to nie wiem, jak to by się skończyło. — Cały czas uśmiechałam się szeroko. Teraz sobie uświadomiłam, że dawno z nikim nie rozmawiałam... oj, bardzo dawno. — Moony, nazywam się Moony. Podałam mu rękę, którą mocno uścisnął. Westchnęłam, stwierdzając, że kwiatki nie wglądały jak... no kwiatki. Wyrzuciłam je, wzruszając ramionami. Chłopak już otwierał usta, żeby coś powiedzieć (a wiem, że chodziło o mój tatuaż, bo bez żadnych problemów wlepił wcześniej w niego swój wzrok), ale przerwało mu groźne warczenie. Wzdrygnęłam się, czując, jak zimny dreszcz przechodzi przez moje ciało. Fajnie Moony... Fajnie! Po prostu świetnie! Przez swoją nieuwagę naraziłaś woje życie i tego chłopaka. Brawa dla mnie, po prostu tylko zostaje dać mi medal... mi i mojej nieuwadze. Czuję, jak strach wypełnia moje ciało, a i mogę się założyć, że stałam się blada jak ściana. Usłyszałam głośny ryk, który najpewniej należał do tamtego wcześniejszego stwora. Nauka dla potomnych? O, jasne. Jeśli zgubicie się w lesie, to pod żadnym pozorem nie zbierajcie kwiatków, tylko spadajcie, gdzie pieprz rośnie, okej? Mam nadzieję, że moje dzieci, o ile będę ja mieć, coś z tych moich nauk życiowych wyniosą. Jak nie... to po co ja je tu daję, a nie uciekam z krzykiem? A no tak... właśnie, trzeba uciekać. Kolejna nauka? Nie, dobra może potem. Nie zastanawiając się zbytnio, chwytam chłopaka za rękę i ciągnę go w jeszcze większe zarośla. Słyszę tylko, jak coś ciężkiego ląduje na ziemi, a potem z wielkim rykiem biegnie w naszą stronę. Pięknie! Zginę. Zginę z nieznajomym chłopakiem, w lesie... Las czy ciemne uliczki? Co gorsze? No, ankieta nadal trwa! Proszę oddawać głos! Nie, ankieta powinna nosić tytuł "które głupstwo Moony jest głupsze?". Nie umiałabym wybrać. Biegliśmy, nie zważając na zmęczenie czy dokuczliwe zarośla, od których cały czas dostaję w twarz. No jejku... będę cała czer... Moony, to nie pora na zadzieranie nosa. Nagle zatrzymałam się, czując, jak kawałek mojej sukienki zaczepił się o gałąź. Odwróciłam spanikowany wzrok w stronę, z której przybiegliśmy. Zobaczyłam czarny łeb potwora oraz jego czerwone ślepia. Szarpnęłam sukienkę, ale nic to nie dało. Nawet nie spostrzegłam, jak Coll znalazł się przy mnie i oberwał dość znaczny kawałek sukienki. Podziękowałam mu skinieniem głowy. Nawet nie czekając na to, aż mój mózg zacznie działać, znów rzuciłam się do biegu. Warczenie i powarkiwanie stawało się coraz głośniejsza, a ja powoli zaczęłam tracić siły. Mówiłam, że tu zginę? Tak? To mówię jeszcze raz. Na dodatek pociągnę tego biednego chłopaka ze sobą. Kiedy już niemalże czuję oddech potwora na plecach, widzę, jak grunt pod moimi nogami załamuje się. Ech... Tak, Moony. To jest jakiś pagórek, z którego właśnie spadasz. Próbuję się ustabilizować, co udaje się po krótkiej chwili. Odwróciłam głowę i zobaczyłam paskudny łeb potwora, który stał na górze. Jednak zanim zdążyłam sobie uświadomić, że poczwara odpuściła, zatoczyłam się i wypadłam przez zarośla na... ech, na chłopaka. Leżałam na nim, przewalona przez jego brzuch. Wkrótce słyszałam jego śmiech, który sprawił, że i ja się śmieję. Jezu... nie zginęłam! Podniosłam głowę, widząc, że wywaliło nas prosto do naszej malutkiej wioski. Uśmiechnęłam się szeroko, schodząc z chłopaka. Pomogłam mu wstać, podając mu rękę. Chłopak cały czas się śmiał. — Wariat — szepce — jesteś wariatem.

<Coll? ;) >

Od Leloo do Marka

Minęło już kilka dni odkąd tu jestem. Po incydencie mającym miejsce w moim domu wyniosłem się do ciotki i tam spokojnie żyłem do momentu w którym nie trafiłem tutaj. Zawsze kiedy ktoś opowiadał o tym, że poza naszym światem istnieje jakiś inny wyśmiewałem go bezczelnie i odprawiałem z kwitkiem. Na chwilę obecną wyszedłbym na idiote.
Złapałem klamkę i delikatnie przekręciłem by otworzyć drzwi. Rozejrzałem się po korytarzu a jedyne co zobaczyłem to pusty korytarz i mój cel – schody. Leniwym krokiem ruszyłem ku nim mijając po drodze kilka obrazów nieznanych jak się okazało autorów. W tym świecie wszystko jest dziwne. Sięgnąłem do kieszeni po książeczkę którą znalazłem po dotarciu do pokoju który jak się dziwnym trafem okazało był przydzielony mi. Otworzyłem ją na pierwszej stronie a moje oczy ujrzały tytuł „Przewodnik po Świecie Wyśnionych”. Nie mam pojęcia jak mam zinterpretować to co znalazło się na dalszych stronach. Dowiedziałem się jednak, że bestie które zamieszkują las najchętniej przerobiłyby mnie na swój obiad. Wychodząc z budynku spojrzałem na drzwi wejściowe…tak dla pewności. Chwilowo miałem przed oczyma widok z tamtego dnia jednak po chwili zniknął. Cóż…tutaj na pewno nie znajdę osoby której tak gorliwie szukam. Wpatrzony w niebo szedłem przed siebie. Nie wiedzieć kiedy wpadł na mnie najprawdopodobniej chłopak…wywnioskowałem to po sile z jaką we mnie uderzył i po ciężkości jaka mnie przygniatała. 
- Hej…mógłbyś ze mnie zejść? – próbowałem się uwolnić, ale nie dość, że moja waga była mniejsza to i wzrost uświadamiał mi, że chyba lepiej nie powinienem był zachowywać się tak pewnie. A nóż jeszcze mnie pobije…i co ja wtedy zrobię?
- Wybacz – powiedział krótko i podniósł się.
- Chyba troszeczkę za gwałtownie zareagowałem… - uśmiechnąłem się delikatnie w jego stronę. Zdziwiłem się kiedy zupełnie obca osoba go odwzajemniła. – Wybacz, że jestem tak wścibski i bezpośredni ale…widzisz mnie w ogóle? – pomachałem mu trochę chamsko ręką przed twarzą.
Nie potrzebowałem odpowiedzi, chłopak mrużył oczy co wskazywało tylko na jedno. Zapewne po drodze musiał je zgubić. 
Wystraszyłem się słysząc potworny ryk bestii. Spojrzałem na las za plecami nieznajomego i ujrzałem bestie której czarne puste ślepia przepełnione były gniewem. Możliwe, że przed tym uciekał mój nowo poznany znajomy.



<Mark? :< Przepraszam chyba nie umiem w opowiadania>

wtorek, 18 lipca 2017

Smutna informacja

(czy na tym blogu są same informacje??)
Jest maluteńki problem ze wstawianiem opowiadań ale spoookojnie, do końca dnia już wszystko naprawię i załatwię i wstawię wszystkie jakie mi wysłaliście, więc proszę jeszcze o nutkę cierpliwości <3
Kocham i przepraszam ~ WUA :*

niedziela, 16 lipca 2017

Informacja

Ludzie kochani, na blogu mamy kolejną zasłużoną osóbkę *^* Mowa tu o Brixi125 czyli naszej przeukochanej Emmie. Wraz z siostrą Vespine dziewczyny zrobiły nam na bloga nową, cudowną mapkę, więc każdy ma teraz wejść do zakładki "Miejsca ŚW", przeczytać nieco nowe opisy i napawać się cudownością tego obrazka.
Więc teraz duże "Dziękujemy", tym bardziej, że każdego pewnie (na sto procent) bolały oczy od patrzenia na poprzednią nędzną imitacje "mapy"

W chwili obecnej niech każdy złoży pokłon Dziewczynom za uratowanie dalszego żywota ich oczu *mówi po czym składa pokłon*
~ WUA

Od Kou do Emmy

Na początku pomyślałem, że to jakiś żart, ale gdy usłyszałem przestraszony głos Emmy zdałem sobie sprawę z sytuacji w jakiej przebywaliśmy. Przed nami stał jakiś stwór, który prawdopodobnie chciał zaprosić nas na kolacje, tylko, że daniem głównym bylibyśmy właśnie my. Przejechałem wzrokiem po postaci, miała ogromne kły oraz pazury, dzięki którym bez problemu mogła nas rozszarpać. Do tego masywne, ale dość długie łapy, które umożliwiały jej szybki bieg, więc i na ucieczkę nie było co liczyć. Zacząłem rozglądać się jak szalony w poszukiwaniu jakiejś broni, adrenalina aż we mnie buzowała, a to uczucie nieznane mi było od bardzo dawna. Kątem oka zerknęłam na stwora, który szykował się do ataku.
- Kou!
Wszystko stało się w tym samym momencie. Potwór skoczył wywołując krzyk dziewczyny, a jednocześnie ja sięgnąłem jedną ręką po gruby, wielki kołek i wycelowałem w zwierzę, a drugą odepchnąłem Emmę. Kawałek drzewa połamał się, jednak stworzenie lekko odleciało na bok, a z jego pyska ciekła krew. Był przez chwilę oszołomiony, więc pomogłem wstać dziewczynie.
- Właź szybko na drzewo - powiedziałem.
- A ty? - zapytała.
- Właź! - rozkazałem.
Podstawiłem Emmie rękę i byłem na tyle skupiony na pomocy jej, że nie zauważyłem podnoszącego się zwierzęcia.
- Uważaj! - usłyszałem krzyk dziewczyny.
Zdążyłem ujrzeć skaczącą przede mną postać, a zobaczyłem Emmę leżącą na ziemi. Szybko skierowałem wzrok na potwora, który krążył przede mną szykując się do kolejnego ataku. Bez zastanowienia sięgnąłem po kolejne, tym razem większe kołki i tym razem, gdy stworzenie skoczyło trafiłem nimi na raz w to samo miejsce. Pysk zwierzęcia aż się wykrzywił, a to pisnęło i padło na ziemie. Po chwili podniosło się i uciekło gdzieś w las zostawiając za sobą krwiste ślady.
Gdy tylko potwór zniknął w zaroślach podbiegłem do Emmy. Od razu w oczy rzuciła mi się głęboka rana na obojczyku. Lekko nią potrząsnąłem i sprawdziłem puls, żyła, ale była nieprzytomna. Wziąłem dziewczynę na ręce i ruszyłem do wyjścia z lasu. Podczas drogi sprawdzałem co jakiś czas czy oddycha. W końcu doszedłem na miejsce, wszedłem do pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Jak najszybciej położyłem Emmę na łóżku i zmierzyłem do łazienki po apteczkę. Gdy wróciłem koty już zdążyły zebrać się koło niej. Odgoniłem je i zabrałem się za opatrzenie rany. Nie zajęło mi to długo, a na koniec ułożyłem dziewczynę w bezpiecznej pozycji. Zaniosłem apteczkę do łazienki, po czym wróciłem do pokoju i usiadłem obok niej. Nawet nie zdałem sobie sprawy, że powoli usypiam.
~~~
Poczułem coś mokrego na policzku. Skrzywiłem się i zacząłem machać rękami. Moja dłoń natknęła się na czyjeś ciało. Automatycznie przypomniałem sobie zdarzenia z wczoraj i aż podskoczyłem. Otworzyłem oczy i spojrzałem na Emmę. Senność i zmęczenie odeszły, od razu sprawdziłem czy oddycha, a gdy upewniłem się, że tak jest odetchnąłem z ulgą. Po uspokojeniu się wcześniejsze uczucia wróciły, a ja miałem ochotę iść dalej spać. Zamrugałem parę razy odganiając od siebie ową myśl. Musiałem teraz czekać aż dziewczyna się obudzi, nawet jeśli moja leniwa strona próbowała przekonać mnie różnymi argumentami żebym jednak się poddał. Nie wiem ile tak siedziałem, ale czułem, że mój żołądek aż się skręca z głodu. W pokoju nic nie miałem, a Emmy nie mogłem zostawić. Czemu akurat dzisiaj siostra musiała odpuścić sobie odwiedziny. Westchnąłem cicho poprawiając się na fotelu. Nagle ujrzałem, że dziewczyna lekko się poruszyła. Szybko do niej podszedłem.
- Emma? - odezwałem się.
Dziewczyna lekko otworzyła oczy, a ja poczułem się jakby coś ciężkiego co trzymało moje ciało właśnie odeszło.


Emma? Tak, wiem, słabe, przepraszam >.<

Od Ellipse do Luisa

Westchnęłam ciężko, widząc w korytarzu Luisa, walącego do wszystkich drzwi po kolei. Jezu, co ten jełop robi? O, wiem. Chce, żeby moje plany z przejściem na Islam i z wybuchem się ziściły. Przewracam oczami, odgarniając mokre, różowe włosy na bok. No nawet człowiek nie ma podczas kąpieli spokoju, bo taki myszoszczur przychodzi i ci wali we wszystkie drzwi. Jak tu żyć? Odpowiedź jest prosta, nie żyć. Oparłam się o ścianę, krzywiąc się lekko. Już pominę fakt, że wzrok Henny był zwrócony na moje piersi... nie, to zbyt żenujące.
— Już przyleciałeś z płaczem, kaczkodylku? Czy może... jeden z twoich tatków odebrał, co? Nie, marna nadzieja. Czyli nie znalazłeś innego człowieka, który nie ocenia ludzi po brwiach... Chcesz chusteczkę na otarcie łez?
Uśmiechnęłam się sztucznie, zakładając ręce na piersi. Co jest najgorsze? Jedynym pomysłem na samobójstwo, było złapanie mokrą ręką za jakiś nieszczelny przewód i dotknięcie Luisa... ech, za nic go nie dotknę. Nawet kijem od szczotki!
— Niestety, nikogo nie znalazłem, melonie. Szukam jakiejś dużej i wygodnej wanny, twoja taka jest?
Przewróciłam oczami i spoglądając na jego brwi. Nie no, one mnie rozwalały. Zarzuciłam włosy na jedno ramię, udając, że nie mam wcale ochoty dotknąć tego kabla.
— Nie masz w swoim pokoju łazienki, Henno? — prychnęłam, wchodząc do pokoju.
Poprawiłam ręcznik, bo gdyby spadł... to by ten kaczkodyl miał fajne widoki, a tego nie chcemy. Skrzywiłam się delikatnie, gdy usłyszałam, jak Henna wchodzi do pokoju, a następnie zamyka drzwi. Wow, umie posługiwać się normalną klamką. Wielkie brawa dla podróbki Justina. Po prostu chylę ukłony. Nie spojrzałam na niego, tylko podeszłam do szafy... O jejku, moje kochane trampki! Szorty! Uśmiechnęłam się szeroko, wybierając szybko coś z tej, no trochę małej, szafy. Kątem oka wychwyciłam, jak Henna wchodzi do łazienki i wychodzi z niej z wielkim skrzywieniem na twarzy.
— Mogę wiedzieć, czego jeszcze ode mnie chcesz? Zobaczyłeś pająka i chcesz, abym go zabiła?


<Luis? Sorry, że krótko, ale kompletnie nie wiedziałam co napisać>

Od Miyuki do Shibido

Czułam jak z każdym jego słowem rumieńce przybywają na moją twarz. On był taki miły i przyjazny, a ja się na niego wydarłam. Nie chciał zrobić nic złego, a ja zachowałam się okropnie.
- Przepraszam - powiedziałam spuszczając głowę.
- Za co? Nie masz za co mnie przepraszać - odparł.
- Mam... przepraszam za nazwanie cię idiotą - oznajmiłam jeszcze bardziej spuszczając głowę o ile się dało.
- Nic się nie stało - uśmiechnął się - rozumiem, że mogłaś się zdenerwować... to co, masz ochotę wybrać się ze mną do tego baru?
Spojrzałam na niego, po czym lekko przytaknęłam. Chłopak posłał mi miłe spojrzenie, a ja lekko się uśmiechnęłam.
- Ale jeśli nie masz nic przeciwko pierw odprowadzę koty i zaniosę szkicownik - powiedziałam.
- Okey, pójdę z tobą jeśli chcesz.
- Możesz iść-mruknęłam i ruszyłam do pokoju.
Podczas drogi Shibido bawił się z kotami i próbował nawiązać rozmowę. Było to dość trudne ze względu na mój charakter, a że tak średnio umiałam angielski to odpowiadałam dość krótko.
-Widzę, że jesteś mało rozmowa - zaśmiał się chłopak.
-Po prostu średnio gadam po angielsku – odparłam - urodziłam się w Japonii.
Otworzyłam drzwi i spojrzałam na Shibido. Nie wiedziałam czy wpuścić go do środka. Znałam go dopiero jakieś pół godziny, ale wydawał się miły. Chwilę tak staliśmy aż w końcu nie chcąc wyjść na debilkę, która nie wie czy wejść do własnego pokoju wpuściłam go do środka. Papugi od razu widząc mnie i chłopaka zaczęły coś gadać, jednak nie zwróciłam na to większej uwagi. Odłożyłam torbę, a szkicownik schowałam do szafki. Skierowałam wzrok na Bastera, który tylko obleciał nas wzrokiem i wrócił do drzemki niezbyt nami zainteresowany.
- Ładnie tu masz - odezwał się Shibido.
- Arigatō – odparłam – Znaczy, dziękuję, czasem się zapominam.
- Nic się nie stało, przynajmniej już wiem jak mam ci dziękować po japońsku - zaśmiał się.
Uśmiechnęłam się lekko. Poszłam do łazienki, a gdy z niej wyszłam zobaczyłam jak chłopak bawi się z kotami. Był to słodki widok, a nietypowy wygląd Shibido sprawiał, że wyglądali jak z jakiegoś filmu fantastycznego. W końcu opuściliśmy mój pokój i ruszyliśmy do baru, o którym wspominał chłopak.
- Daleko to? - zapytałam, gdy byliśmy na zewnątrz.
- Nie aż tak, a co? - odparł chłopak.
- Tak pytam - mruknęłam.
Trochę dziwnie się czułam przebywając w jego towarzystwie. Nie przez jego wygląd, a dlatego, że nie byłam zbytnio przyzwyczajona do przebywania w towarzystwie jakiegoś chłopaka, którym nie jest mój brat. Dalej też nie byłam pewna czy dobrze zrobiłam zgadzając się na wyjście z nim, ale raczej nie jest jakimś zboczeńcem, który tylko czeka na odpowiednią okazję aby zaciągnąć mnie w jakieś ciemne miejsce. Odgoniłam od siebie te myśli, czasem na prawdę zachowuję się jak paranoiczka.
- Już jesteśmy niedaleko - oznajmił Shibido.
W końcu doszliśmy na miejsce. Zajęliśmy jeden ze stolików.
- Na co masz ochotę? - zapytał chłopak.
Otworzyłam buzię żeby odpowiedzieć, jednak nagle zauważyłam, że po mojej nodze coś chodzi. Zdając sobie sprawę co to jest odskoczyłam drąc się na całą sale. Uderzyłam się w stół, a moja skóra rozcięła się od tak mocnego nacisku na jego krawędź. Zignorowałam to i szybko odsuwałam się od pająka, który tym razem był na siedzeniu i szedł w moją stronę. Czułam spływające łzy po moich policzkach i spadłam na ziemie, dalej czołgając się jak najdalej od niego.


Shibido?

Od Collina do Moony

Przygryzłem delikatnie źdźbło trawy, z błogim uśmiechem wpatrując się w błękitne niebo. Puchate obłoczki leniwie sunęły przed siebie, gnane spokojnym, letnim wiatrem. Leżałem na uroczej polance, upstrzonej mnóstwem wielobarwnych kwiatów. Nie musiało minąć wiele czasu, abym zdążył pokochać ten świat. Zero miejskiego chaosu, zero paplaniny w stylu "nie tak cię wychowałem, synu", zero ciągłych nudnych uroczystości. To ucieczka od szarej, smutnej rzeczywistości, gdzie w ostatnim czasie naprawdę wiele spieprzyłem. Ale teraz... Istny raj! Nagle do moich uszu dobiegło donośne powarkiwanie, wyraźnie niosące się od strony lasu. Nieco skrzywiłem się na myśl o tak gwałtownym przerwaniu cudownej sielanki na łące, jednak mimo wszystko poderwałem się z miejsca, gdyż wolałem uniknąć bezpośredniego starcia z potworem. Zakradłem się w stronę drzew, ostrożnie stawiając każdy krok. Bez zastanowienia wskoczyłem na pień wyniosłego dębu, chcąc lepiej zbadać sytuacje. Przyczaiłem się na jednej z gałęzi, starając się nie przyciągać zbytnio uwagi. Nie musiałem wysilać się zanadto, gdyż naprawdę ciężko było przegapić taką bestię. Ogromny stwór, przypominający hybrydę wilka i pantery powoli posuwał się naprzód, budząc popłoch wśród mniejszych stworzeń. Wtem kątem oka dostrzegłem niewyraźną, ludzką sylwetkę. Jasnowłosa dziewczyna o oliwkowej cerze postanowiła najwyraźniej uzbierać sobie bukiecik z kwiatów lawendy. Niewiele myśląc zeskoczyłem z drzewa i uważnie obserwując otoczenie zbliżyłem się do nieznajomej kobiety. Nie widząc żadnej innej opcji, chwyciłem niespodziewanie dziewczynę w pasie, po czym szybkim ruchem wciągnąłem ją w gęste zarośla. Widząc jakie ma zamiary zatkałem jej usta dłonią i szepnąłem stanowcze "cicho", wciąż uważnie nasłuchując. Obydwoje wstrzymaliśmy oddech, kiedy bestia minęła naszą kryjówkę. Odetchnąłem głęboko, rozluźniając mięśnie, które do tej pory trzymałem w pełnej gotowości do ewentualnej ucieczki, a następnie puściłem jasnowłosą.
- Dziękuję... - wymamrotała półgłosem, wciąż jakby niepewnie.
- Nie ma problemu - odparłem wzruszając ramionami. - Nazywam się Collin William Conner, ale oczywiście używa się tylko mojego pierwszego imienia. A najlepiej skrótu - dodałem, wykrzywiając usta w szerokim uśmiechu.


[ Moony? Miało być lepsze... ;-; ]

piątek, 14 lipca 2017

Od Rin do Okame

Gdy tylko dźwięk do mnie dobiegł, moją pierwszą reakcją była osłona Okame. Gdy dziewczyna się mnie złapała, ja już wyciągałam rękę i przesuwałam ją do tyłu, nieco za moje plecy. Wpatrywałam się w ścianę lasu przez kilka sekund, ale odgłos umilkł i już nie powrócił. Przygryzłam wargę a następnie uśmiechnęłam się szeroko, odwracając się do lekko spłoszonej ale i zaciekawionej koleżanki
- Nie uważasz.. Że trzeba to sprawdzić? – zapytałam z iskrą w oku, już czując w powietrzu przygodę. Oki spojrzała na mnie nieco szerzej otwartymi oczami i puściła moje ramię
- Żartujesz, tak? – gdy nic nie odpowiedziałam tylko wciąż się w nią wpatrywałam, westchnęła i pokręciła głową – Nie wiem czy to dobry pomysł.. Ale… - teraz to ona przygryzła wargę po czym zerknęła na las, następnie kierując spojrzenie na mnie – Ale faktycznie chcę wiedzieć co to było i.. No wiesz, jesteś pewna, że to bezpieczne? Znaczy, czy nic nam się nie stanie?
- Skarbie, właśnie chcemy wejść do obcego, super ciemnego i gęstego lasu w magicznym wymiarze za jakimś niepokojącym dźwiękiem. To na pewno nie jest bezpieczne – powiedziałam szczerze i wzruszyłam ramionami.
W tej samej chwili zauważyłam moment przemiany w nastawieniu przyjaciółki. W jej wzroku zapłonął ognik, wyprostowała się nieco bardziej, uśmiechnęła i spojrzała ponownie na las.
A kilka sekund później zorientowałam się, że nazwałam ją w swoich myślach przyjaciółką. Uśmiechnęłam się delikatnie w duchu i spojrzałam na rozemocjonowaną i zafascynowaną drzewami dziewczynę, która teraz stała dwa kroki przede mną. Mimo, że znam ją tyle, co nic, mam wrażenie.. Duh, jestem pewna, wiem, że to jest ktoś, kto będzie na zawsze. Że stanie się dla mnie kimś bardzo ważnym, kimś kogo będę chciała stale chronić, i nawet jeśli nie będziemy w przyszłości non stop razem to.. Gdzieś będziemy, dla siebie będziemy nie ważne co.
No, a przynajmniej tak się teraz czułam i miałam cichą nadzieję, że to nie jest spowodowane jedynie wpływem chwili.
- To co, idziemy? – spytałam podchodząc do Oki i uśmiechając się. Ta skinęła głową i złapała mnie za rękę, postępując krok na przód
- Bez dwóch zdań
Zaśmiałam się i trzymając się za dłonie, podeszłyśmy do linii drzew po czym wchodząc pierwsza, poprowadziłam dziewczynę do środka lasu. Co chwila któraś z nas o coś zahaczyła albo oberwała liściem w twarz, co powodowało u nas obu atak niekontrolowanego chichotu i żarty. W pewnym momencie pod naszymi stopami pojawiły się duże, grube korzenie, które przeszłam uważnie
- Uważaj Oki, pod stopami mamy.. – i zanim zdążyłam dokończyć usłyszałam lekki krzyk dziewczyny a następnie poczułam uderzenie w plecy. Kolejna rzeczą, którą udało mi się zarejestrować była ziemia w ustach i na twarzy oraz ciężar na plecach - ..korzenie Oki, korzenie – wydyszałam z powodu zgniatanych płuc. Dziewczyna dostała napadu śmiechu i sturlała się ze mnie, wręcz płacząc. Spojrzałam na nią z wydętymi ustami i zmrużonymi oczami, wciąż leżąc brzuchem na ziemi
- No.. No ale.. Przynajmniej zamortyzowałaś mi upadek – wyjąkała dziewczyna dusząc się i krztusząc wesołością
- Ha-ha-ha, świetny pozytyw – zrzędziłam wstając i otrzepując się oraz wypluwając piach z ust, co i raz patrząc bykiem na leżącą dziewczynę
- Oj noo! Nie moja wina! – krzyknęła i śmiała się dalej. Po chwili patrzenia na nią, pokręciłam głową i sama zaczęłam się śmiać
- Wstawaj głupia – powiedziałam podając jej rękę i ciągnąc do góry. Po chwili dalej kontynuowałyśmy swoją wędrówkę w dzicz rozmawiając i chichrając się. Nagle, gdy byłyśmy już daleko od wejścia do lasu i gdy w którejś chwili drzewa nagle się przerzedziły, zauważyłam coś cudownego. Zatrzymałam gwałtownie i siebie i Okame
- Co tam?
- Musimy. Wejść. Na. To. Drzewo. – powiedziałam zachwycona patrząc na gigantyczny dąb z gałęziami od samej ziemi wprost idealne do wspinania. Wokół jego stóp rosły piękne dzikie kwiaty i zioła rozległe na kilka metrów kwadratowych. Zauważyłam też poziomki i jeżyny. Stojąc kilkanaście metrów od niego słyszałam ten anielski chór śpiewający o jego cudowności z anielskim „Alleluja” w tle
- Nooo, w porządku – uśmiechnęła się dziewczyna po czym zaczęła biec, śmiejąc się głośno – Kto pierwszy! – krzyknęła. Nabrałam zaskoczona powietrza po czym wystartowałam za nią. Do drzewa dopadłam sekundę po Oki. Spojrzałyśmy na siebie uśmiechnięte i zaczęłyśmy się wspinać, chociaż zanim to zrobiłyśmy nie mogłyśmy się powstrzymać, żeby nie zjeść kilku poziomek. Drzewo było naprawdę wysokie ale z łatwością się na nie wchodziło, prawie jak po drabinie, aż do samego szczytu. Gdy znalazłyśmy się w jego gęstej koronie u samej góry, usiadłyśmy na grubym konarze czując się na nim bezpiecznie jak na ławce.
I wtedy zorientowałyśmy się, że to drzewo jest nieco wyższe od pozostałych a my mamy widok na cały wielki las ciągnący się aż po horyzont. Otworzyłam usta patrząc się w malujący się przed mną obraz i poczułam dreszcze na ciele (komentarz autorki: Och ludzie, wyobraźcie to sobie!)
- Och łał – szepnęłam nie mogąc wydobyć z siebie nic więcej. Po kilku chwilach usłyszałam głos Oki
- Hej zaraz.. Rin, czy to jest domek na drzewie? – zaskoczona skierowałam wzrok w tę samą stronę co dziewczyna, czyli na nieco wyższe i umieszczone bardziej w głąb, gałęzie drzewa, na którym się znajdowałyśmy.


< Okame? *^* Deam, jak wyobraziłam sobie tą scenę i ten widok to naprawdę dostałam dreszczy >

Od Grace do Archera

Była to tylko kwestia sekund. W jednej chwili leciałam w ramionach Archera, a w drugiej zawładnęła mną lodowata woda.
Mój największy koszmar stał się rzeczywisty.
Sparaliżowana strachem przez chwile nie wiedziałam co robić, jednak gdy dotarło do mnie gdzie jestem i że za cholerę nie umiem pływać, starałam się kurczowo złapać tego dupka. Byłam tak przestraszona, że nie miałam nawet siły krzyczeć, prosiłam tylko, by mnie nie puszczał. Wspięłam się na niego, oplatając go nogami i trzęsłam się z nagłego zimna. Archer sapnął nagle.
-Cholera, Grace…
Fuknęłam na niego szczekając zębami.
-Czego?
Archer spojrzał na mnie i krzywo się uśmiechnął.
-A nic. Jesteś cholernie ciężka.
Trzepnęłam go ze złością po głowie.
-Nie pozwalaj…
Niestety zdania nie dokończyłam, gdyż poczułam jak ręce blondyna mnie puszczają, a ja sama zaczynam się ześlizgiwać do wody.
-NIE! ARCHER IDIOTO!
Chłopak spojrzał na mnie i zrobił minę "Czyżbyś coś mówiła?" po czym uniósł brew. Czułam już tylko jego jedną dłoń, a cała byłam zanurzona w wodzie po szyję. Oddychając płytko warknęłam "proszę", gdy wybawiciel wreszcie znów mnie złapał.
-Następnym razem trochę grzeczniej, nurku. - zaśmiał się.
Spojrzałam na niego ponuro, na co chłopak uniósł brwi i znowu zaczął powoli mnie puszczać.
-Dobra! Przepraszam!
-Tak lepiej - wyszczerzył się chłopak.
W odpowiedzi jedynie mocniej złapałam się za jego szyję. Co za ironia. Był jednocześnie moim wybawicielem i ciemiężycielem. Pewnie gdyby ktoś teraz na nas spojrzał z boku, pomyslałby o tylko jednej rzeczy, tym bardziej, że….
-Archer, dyszysz mi do ucha.
Chłopak potrząsnął głową, po czym wziął mnie na ręce. Zanim zdążyłam o cokolwiek się spytać wyrzucił mnie, bym z pluskiem zanurzyła się w wodzie po głowę. Krztusząc się, jakimś cudem wypłynęłam na powierzchnię młócąc wodę.
-CZY CIEBIE DO KOŃCA POJEBAŁO?!
Archer jedynie parsknął niewesołym śmiechem.
-Grace.
-TY CHOLERNY…
-Grace, skarbie.
-NIE MÓW NA MNIE SKARBIE, TY…
-Grace, promyczku…
-NIE PRZERYWAJ MI, GDY CIĘ WYZYWAM ARCHERZE!
Chłopak widocznie nie wytrzymywał, bo huknął nagle.
-PIERDUŚNICO, SAMA UTRZYMUJESZ SIĘ NA WODZIE!
Z zaskoczenia aż zamilkłam i przestałam się ruszać, przez co oczywiście znowu zaczęłam się topić. Ale nie dało się ukryć, przez chwilę dawałam rade sama się utrzymać. Nagle poczułam silną dłoń chłopaka, który wyciągał mnie z wody. Jakimś cudem sprawił, że dopłynęliśmy do brzegu. Klapnęliśmy oboje, tak samo zmęczeni całą sytuacją. Archer leżał i wpatrywał się w niebo, natomiast ja siedziałam i jeszcze raz analizowałam całą sytuację. Nagle, sama wprawiając się w zdumienie, poczułam jak na moje usta ciśnie się uśmiech, którego nie mogłam powstrzymać. Chwilę później wybuchłam i zaczęłam się histerycznie śmiać. Chłopak podniósł zdziwiony głowę i parsknął krótko. A ja dalej śmiałam się jak głupia, nawet nie ocierając łez, które zgromadziły mi się w kącikach oczu.
-Pie… Pierduś… Pierduśnica….? - wykrztusiłam rechocząc. Początkowo Archer uśmiechał się jedynie, jednak z każdą chwilą jego uśmiech powiększał się, aż w końcu przerodził się w równie głośny śmiech, co mój. Leżeliśmy oboje chichocząc jak nastolatki, nie mogąc przestać. Po raz pierwszy od dawna czułam się wolna, a radość, która ze mnie się wylewała nie znała granic. Ta dawno się nie śmiałam, nie robiłam nic szalonego - odkryłam zszokowana. A to wszystko zasługa tego... Sama nie wiem już jak go nazywać. Kiedy opanowaliśmy już nasz nagły wybuch wesołości położyliśmy się na pomoście, by trochę odetchnąć. Chłonęłam widok jak gąbka, bo naprawdę zapierał dech w piersiach. Odwróciłam głowę do blondyna.
-Archer? Dziękuję. - uśmiechnęłam się delikatnie, na co on jedynie przewrócił oczami.
-To jest tak słodkie, że zaraz się porzygam.
Zaskoczona trzepnęłam go w ramię, po czym wstałam. Podeszłam do jeziora i zdjęłam z siebie sweter, zostając w podkoszulce. Zanurzyłam go w wodzie i z zadowoloną miną ruszyłam ku chłopakowi. Tym razem cieszyłam się z jego ignorancji w stosunku do mnie, bo miałam czyste pole do niespodzianki. Z satysfakcją zaczęłam wyciskać sweter prosto na chłopaka. Zerwał się, gdy poczuł znowu na sobie wodę.
-Słyszałam, że się przesłodziłeś - rzuciłam słodko, uśmiechając się ironicznie. Chłopak wyglądał jak obrażony, mokry kot. Zadowolona usiadłam obok patrząc się na niego wyzywająco. Archer wyszczerzył jedynie zęby, po czym zaczął się otrzepywać, mocząc także mnie. Patrzyłam się na niego z niedowierzaniem, unosząc brwi, gdy nagle usłyszałam jakiś dziwny odgłos, przez co odwróciłam głowę. Brzmiał jak chichot i nagle znowu dobiegł nas, lecz już z innej strony. Archer zaciekawiony wstał. Po chwili usłyszeliśmy tupot gołych stóp, a za nami pojawiła się dziwna postać niebieskowłosego chłopca…


<Archer?>

Od Moony do Kogoś

Popatrzyłam się w swoje odbicie na tafli wody. Obok mojej głowy, odbijał się księżyc w pełni. Właśnie kończył swój cykl, już za jakąś godzinę tatuaże miały przestać się świecić. Nie lubiłam ich, choć wyglądały przepięknie. Zaobserwowałam, że zaczyna pojawiać się coraz więcej ludzi. Dobrze, wreszcie będzie ktoś do towarzystwa. Odgarnęłam włosy, które opadały mi na czoło. Uśmiechnęłam się do siebie, czując chłód nocy. Pogładziłam lekko swoje ramiona, czując, jak przechodzą mnie dreszcze. Noce nie były zimne, raczej ja tak reagowałam. Ech, chyba pora wyjść do ludzi? Cóż, może będą lubić imprezy? Może się w końcu jakąś zorganizuje? Podniosłam się z ziemi, otrzepując kolana z pisaku. Cóż, polubiłam to życie. Tu wszyscy byli mili. Tu nie było rodziców. Tu nie było ciemnych uliczek. Tu mogłam być sobą. Nucąc pod nosem jakąś skoczną melodię, szłam, coraz podskakując wesoło. Cóż, noc była od użalania się nad swoim dawnym życiem, od płakania nad dawną sobą, teraz był już prawie świt. Wraz z dniem przychodziła radość, śmiech i śpiew. Szłam dobrze mi znaną drogą, widząc, jak tatuaże blakną. Omijałam starannie pokrzywy, których było tu od groma. Pamiętałam, jak raz zabłądziłam, nie skończyło się to dobrze. Do dziś mam paskudną bliznę na brzuchu od pazurów. Wciąż się zastanawiałam, kto mnie wtedy uratował, jednak... ech, nikt nigdy się nie przyznał. Zaśmiałam się, widząc białą wiewiórkę na drzewie, skubiącą orzeszka. Nauczyłam się cieszyć tym wszystkim. Nie wiedziałam, czy chce wracać do domu... chyba że to niebo, a ja zostanę tu na zawsze. Rozejrzałam się, przez swoje rozmyślania chyba pomyliłam drogę. Nigdzie, nigdy nie widziałam w tym lesie lawendy. Zmarszczyłam brwi, przykucając. Zerwałam kilka kwiatków, mając cały czas się na baczności. Dobrze wiedziałam, żeby nie zapuszczać się daleko, bo czyhały tu różne niebezpieczeństwa. Już się o nich przekonałam. Kiedy zerwałam już mały bukiecik kwiatków, uśmiechnęłam się lekko. Od razu w mojej głowie zatrybił pomysł fioletowej spódnicy. Podniosłam się z ziemi i już miałam szukać drogi powrotnej, jednak... ech, głupiutka Moony. Przecież wiedziałam, że nie wolno na choćby chwilę się odwrócić. Ktoś lub coś pociągnął mnie do tyłu, tak że wylądowałam w dużych krzakach. Miałam zacząć krzyczeć, ale ten ktoś zatkał mi usta ręką. Usłyszałam tylko "Cicho" i zaraz zobaczyłam poprzez małą szparę, ogromne łapy jakiegoś zwierza. Wstrzymałam oddech, dziękując losowi, że ten ktoś tam był. Wkrótce poczwara odeszła.


<Ktoś? Coś?>
Przypominam o zaklepywaniu! ~ WUA