Strony

piątek, 14 lipca 2017

Od Moony do Kogoś

Popatrzyłam się w swoje odbicie na tafli wody. Obok mojej głowy, odbijał się księżyc w pełni. Właśnie kończył swój cykl, już za jakąś godzinę tatuaże miały przestać się świecić. Nie lubiłam ich, choć wyglądały przepięknie. Zaobserwowałam, że zaczyna pojawiać się coraz więcej ludzi. Dobrze, wreszcie będzie ktoś do towarzystwa. Odgarnęłam włosy, które opadały mi na czoło. Uśmiechnęłam się do siebie, czując chłód nocy. Pogładziłam lekko swoje ramiona, czując, jak przechodzą mnie dreszcze. Noce nie były zimne, raczej ja tak reagowałam. Ech, chyba pora wyjść do ludzi? Cóż, może będą lubić imprezy? Może się w końcu jakąś zorganizuje? Podniosłam się z ziemi, otrzepując kolana z pisaku. Cóż, polubiłam to życie. Tu wszyscy byli mili. Tu nie było rodziców. Tu nie było ciemnych uliczek. Tu mogłam być sobą. Nucąc pod nosem jakąś skoczną melodię, szłam, coraz podskakując wesoło. Cóż, noc była od użalania się nad swoim dawnym życiem, od płakania nad dawną sobą, teraz był już prawie świt. Wraz z dniem przychodziła radość, śmiech i śpiew. Szłam dobrze mi znaną drogą, widząc, jak tatuaże blakną. Omijałam starannie pokrzywy, których było tu od groma. Pamiętałam, jak raz zabłądziłam, nie skończyło się to dobrze. Do dziś mam paskudną bliznę na brzuchu od pazurów. Wciąż się zastanawiałam, kto mnie wtedy uratował, jednak... ech, nikt nigdy się nie przyznał. Zaśmiałam się, widząc białą wiewiórkę na drzewie, skubiącą orzeszka. Nauczyłam się cieszyć tym wszystkim. Nie wiedziałam, czy chce wracać do domu... chyba że to niebo, a ja zostanę tu na zawsze. Rozejrzałam się, przez swoje rozmyślania chyba pomyliłam drogę. Nigdzie, nigdy nie widziałam w tym lesie lawendy. Zmarszczyłam brwi, przykucając. Zerwałam kilka kwiatków, mając cały czas się na baczności. Dobrze wiedziałam, żeby nie zapuszczać się daleko, bo czyhały tu różne niebezpieczeństwa. Już się o nich przekonałam. Kiedy zerwałam już mały bukiecik kwiatków, uśmiechnęłam się lekko. Od razu w mojej głowie zatrybił pomysł fioletowej spódnicy. Podniosłam się z ziemi i już miałam szukać drogi powrotnej, jednak... ech, głupiutka Moony. Przecież wiedziałam, że nie wolno na choćby chwilę się odwrócić. Ktoś lub coś pociągnął mnie do tyłu, tak że wylądowałam w dużych krzakach. Miałam zacząć krzyczeć, ale ten ktoś zatkał mi usta ręką. Usłyszałam tylko "Cicho" i zaraz zobaczyłam poprzez małą szparę, ogromne łapy jakiegoś zwierza. Wstrzymałam oddech, dziękując losowi, że ten ktoś tam był. Wkrótce poczwara odeszła.


<Ktoś? Coś?>
Przypominam o zaklepywaniu! ~ WUA

1 komentarz: