Westchnęłam w duchu, gdy chłopak rozpoczął rozmowę, ale zaraz uświadomiłam sobie, że będąc w cholernym innym wymiarze, może warto kogoś poznać. Może właśnie ten ktoś uratuje ci kiedyś życie przed krwiożerczym potworem z lasu. A więc Seraphin, hm?
- Rinea - odwróciłam się do niego z jakimś lekkim uśmiechem - No i, dziękuję - dodałam gdy dotarł do mnie wcześniejszy komentarz - Grasz?
- Umh, nie - w jego głosie dało się wyczuć lekkie drżenie, ale nie dopytywałam. Przeskanowałam go wzrokiem, wciąż siedząc kilka metrów dalej, przy fortepianie. Nagle moje usta ułożyły się w nieme "och".
- Damn, nie masz ręki
Seraphin przez kilka sekund patrzył się na mnie osłupiały. Moje "och" zrobiło się jeszcze większe i cała oblałam się gorącym rumieńcem.
- Nie wiem dlaczego, powiedziałam to na głos - wymamrotałam, czując się jak idiotka. Jakbym jeszcze na Ziemi nie widziała nigdy kogoś z protezą. Może nie z żelazną, wyglądającą na dość niebezpieczną broń... Ale halo, to jednak tylko proteza. Albo aż proteza.
Dotarło do mnie, że pogrążam całą tę sytuację jeszcze bardziej. Zerwałam się na równe nogi.
- Przepraszam! Mam na myśli... Twoja ręka jest całkiem w porządku? - po tych słowach zakryłam twarz dłonią, zażenowana własnym zachowaniem - Boże, proszę, zakończmy już to. Nie miałam złych intencji, przysięgam - zdając sobie sprawę z milczenia chłopaka, spojrzałam na niego ostrożnie - Um, jestem Rin, mówiłam już? - zakończyłam krótki monolog nerwowym uśmiechem.
Tak Rinea, tak. Wytykaj ludziom, że nie mają kończyn. To świetny pomysł.
Seraphin uśmiechnął się równie niezręcznie, co ja, aż w końcu parsknął nieco wymuszonym śmiechem.
- Spokojnie, rozumiem. Nic się nie stało - zapewnił, a mi złamało się serduszko, na widok bólu w jego oczach. Czyli jednak wpadka była większa, niż mogłam przypuszczać.
Odetchnęłam, uspokajając się i posłałam mu już jak najbardziej szczery uśmiech, podchodząc bliżej.
- Właśnie wychodziłam - wskazałam na drzwi - Też idziesz? - Seraphin patrzył na mnie przez kilka sekund, by po chwili skinąć głową.
Wyszliśmy z budynku, mijając bibliotekę, potem stołówkę. Idąc ramie w ramię, w powietrzu wisiała wciąż dość kłopotliwa cisza.
Przeszliśmy kilka metrów na dworze z niewypowiedzianym pytaniem "co dalej?", gdy owiał mnie zimny podmuch wiatru. Moja ręka automatycznie dotknęła szyi.
- Zostawiłam szalik przy fortepianie, wracamy - rzuciłam od razu, gdy uświadomiłam sobie brak, automatycznie włączając chłopaka do wypowiedzi.
<Seraphin? Przepraszam za to, ale to są początki... Początki wątków zawsze są beznadziejne, każdy wie XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz