czwartek, 26 kwietnia 2018

Fabuła Emmy I

Jestem... No właśnie, gdzie ja jestem? Otacza mnie ciemność i cisza. Jestem sama wokół oceanu nicości.
- Halooo - wołam z nadzieją na szybką odpowiedź, jednak jej nie uzyskuję. Nieważne gdzie bym się nie kierowała, nic tu nie ma. Powoli zaczynam wpadać w panikę, gdy nagle dostrzegam jakąś sylwetkę.
Idę do niej żwawym krokiem.
- Matt!
Chłopak obraca się w moją stronę, przeszywając mnie dziwnym wzrokiem.
- Hej, Matt
- Kim jesteś? - chłopak pyta ze zdziwieniem.
-To ja, Em, twoja siostra - odpowiadam tak, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.
- Ale ja nie mam siostry...
Spojrzałam na bruneta z niedowierzaniem. Co on gada? Nim zdążyłam się czegokolwiek dowiedzieć, jego postać zaczęła się rozmazywać. Próbowałam go złapać, ale moja ręka dotknęła jedynie czegoś w rodzaju dymu.
Zaczęłam pędzić przed siebie, nie mając pojęcia o co chodzi. Gdzie wcięło mojego brata? Czemu tutaj nikogo nie ma? Mój świat nagle zaczął wirować i po chwili znalazłam się w lesie.
Było ciemno, wilgotno i wokół rozprzestrzeniała się mgła. Miałam gęsią skórkę i trzęsłam się z zimna. W oddali błyskało jakieś światło, więc z nadzieją się tam udałam. Gdzieś w końcu muszą być ludzie.
Nie myliłam się. Jakimś cudem znalazłam się na mojej ulicy w Norwegii. Zauważyłam moich przyjaciół z domku obok i szybkim krokiem dotarłam do nich. Nawet gdy ich wołałam to nie zwracali na mnie uwagi. Tak, jakbym nie istniała.
Po kilku nieudanych próbach poddałam się. Bezsilna osunęłam się na ziemię. Zostałam sama na ulicy, w ciszy, w deszczu i we mgle. Moje ręce drżały z zimna. Świat zaczął wirować, a ja znalazłam się z powrotem w tym dziwnym pokoju.

Szybkim ruchem zgięłam się w pół i usiadłam na łóżku. Po moich policzkach zaczęły płynąć łzy. Cała roztrzęsiona owinęłam się w kołdrę i zsunęłam na podłogę. Moje serce nadal drżało, a ja nie potrafiłam zapanować nad emocjami.
Byłam przerażona. Zwłaszcza, że wciąż było ciemno, a ja byłam sama.
- Boję się... - wyszeptałam. Bałam się, że zaraz zwariuję. Musiałam kogoś zobaczyć, kogokolwiek. Opatulona i ze spuchniętą od płaczu twarzą, wybiegłam z pokoju. Biegłam ile sił w nogach. Gdzieś przede mną mignął jakiś cień.
Nie zastanawiając się długo, ruszyłam jego śladem. Nie obchodzi mnie kto to jest, po prostu kogoś potrzebuję. Postać wybiegła na dwór, a ja za nią. Padał deszcz i nie było zbyt ciepło. Nie przejmowałam się tym jednak i biegłam dalej.
Niestety, po chwili potknęłam się o krawężnik i zaliczyłam twarde lądowanie. Poczułam straszny ból. Moje lewe kolano i prawy łokieć potwornie piekły. Czułam coraz bardziej zbierający się we mnie płacz. Znów mi coś przemknęło przed oczami.
Z cały sił podniosłam się i zostawiając kołdrę ruszyłam dalej. Byłam na środku polany i to cała obolała, w deszczu i całkowicie sama. Miałam dość. Upadłam na ziemię płacząc.
Nie potrafiłam się już powstrzymywać, zwłaszcza gdy się zorientowałam, że od początku ze mną nikogo nie było.
- Ja... już... wariuję...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz