Ból był... naprawdę straszny.
Żeby było jasne, uważam się raczej za osobę dość wytrzymałą. Może to brzmieć co najmniej nieskromnie, ale myślę, że te lata życia na wsi i cała ta praca, wszystkie wydarzenia, przez które przeszłam, nadały mi konkretny, mocny kształt - dzięki temu też jakoś trzymałam się przez całą chorobę. Nawet wtedy, gdy doktor uniósł wzrok znad mojej karty i spojrzał na mnie badawczo, ze sporą dozą współczucia, ja jakby... cóż, zaakceptowałam swój los. Walczyłam, oczywiście, że walczyłam, miałam przecież dla kogo! Wierzyła we mnie cała rodzina, starali się wesprzeć mnie ze wszystkich sił, co bardzo, bardzo doceniałam - i dlatego też tak strasznie się bałam, co będzie, jeśli któregoś dnia mnie po prostu zabraknie. Bądźmy szczerzy - nie mieliśmy pieniędzy na kosztowne leczenie na granicą, które i tak nie miałoby większego sensu, bo białaczkę wykryto w zbyt późnym stadium, za co całą odpowiedzialność ponoszę ja, jako że ostatnimi czasy rzeczywiście lekceważyłam swoje coraz gorsze samopoczucie, przyznaję.
No ale to zdecydowanie nie czas, by płakać nad sobą. Teraz byłam po prostu... zmęczona, bardzo zmęczona. W dodatku bolała mnie każda, nawet najmniejsza komórka ciała i sama nie byłam w stanie zrobić choćby kroku o własnych siłach - ostatnio wychodziłam na plecach Edka, gdy namówiłam go na małą przejażdżkę po szpitalnych korytarzach. Hej, chyba nie oczekiwali, że będę im ciągle potulnie siedzieć w pościeli, co nie?
- Weź mi podaj żółty lakier,co? - mruknęłam do Kaśki, mrużąc oczy w blasku kwietniowego słońca - To sobie jeszcze machnę wzorek na serdecznym, a co!
- Drugą godzinę je robisz - siostra uśmiechnęła się, kręcąc głową z politowaniem - Powinnaś odpocząć.
Machnęłam lekko ręką, na której lakier już wysechł.
- E tam, leżenia mam dość. Zresztą co, mają mnie do trumny kłaść w byle jakich? Niedoczekanie!
Parsknęłam śmiechem, jednak twarz dziewczyny wyraźnie się zachmurzyła. Mi samej również na chwilę spełzł uśmiech z twarzy, zaraz jednak trąciłam ją w ramię - choć nie bez wysiłku. Wszystko miałam strasznie ciężkie.
-Nie mów tak - poprosiła cicho.
- Przepraszam - mruknęłam, wbijając potulnie wzrok w pogniecioną kołdrę. Kaśka obecną sytuację przeżywała... źle, bardzo źle, widziałam to po jej podkrążonych oczach i bladej skórze. Wyglądała tak, jakby to ona była chora, nie ja. I wiedziałam, że już wycierpiała zdecydowanie zbyt wiele, by pozostać zupełnie zdrową - Ale spokojnie, nie zamierzam wybierać się od razu na tamten świat, jeszcze trochę was pomęczę!
- Matti chce iść do wesołego miasteczka ze wszystkimi - pociągnęła lekko nosem - Z tobą też, obiecałaś mu podobno kiedyś diabelski młyn.
- A, było, było! - przytaknęłam żywo - obietnica z ręką na sercu!
- No to trzeba rzeczywiście iść! - poczochrała mnie po głowie - Się sprężaj, bo ma przyjechać do nas w maju.
- O, to sobie może nawet włosy odstrzelę jakoś - poklepałam gładką czaszkę. - Różowy, jak myślisz?
- Był ostatnio. Zielony dawaj!
- O, taki jaskrawy - pokiwałam głową - To jest myśl!
W tym akurat momencie na salę weszła piguła z wargami zaciśniętymi w bardzo, bardzo wąską linię. Spojrzała długo to na mnie, to na Kaśkę.
- Koniec wizyty - rzuciła oschle, dając mi na kolana szpitalny obiad - Pacjentka musi spać!
- Pomogę jej chociaż przy jedzeniu - zaoferowała się.
- Koniec czasu!
Położyłam palce na dłoni siostry, nim ta wszczęła awanturę - zazwyczaj była naprawdę delikatna i kochana, ale teraz widziałam, że sekundy dosłownie dzieliły nas od awantury, a wtedy mogliby w ogóle przestać ją wpuszczać.
- Luz, i tak skończyłam paznokcie. A i się chyba zdrzemnę, zjem później. I tak te szpitalne mi zbyt nie podchodzą.
Kaśka spojrzała na moją tacę - gęstą, brejowatą zupę, pulpety polane sosem o nieodgadnionej barwie i surówkę wyglądającą, jakby stoczyła naprawdę ciężką bitwę z majonezem.
- Dobrze, że ci dzisiaj przyniosłam ten pasztet.
- Tak, uratował mi życie, Superbohaterze!
Przytuliłyśmy się jeszcze na pożegnanie, po czym Kaśka wyszła, odprowadzana nieprzychylnym spojrzeniem piguły, która wykonała mi jeszcze jakieś badania, pomiary i inne takie.
Chciałam odłożyć tackę z obiadem na stolik, gdy złapał mnie okropny ból - puściłam wszystko, a cały obiad rozlał się po podłodze, zwracając od razu uwagę piguły, która spojrzała na mnie, jakbym zabiła jej właśnie kota. Ja z kolei skuliłam się na łóżku, piszcząc z bólu. Bolało, tak strasznie bolało, wszystko płonęło!
Nie zwracałam nawet uwagi, co do mnie gada - krzyczała coś, ale nic nie wyławiałam z tego potoku słów. Zamknęłam oczy, odgradzając się od świata.
Morfeusz przyszedł z pomocą i... odleciałam.
***
Gdy się obudziłam, pierwsze, co poczułam, to to, że... nic nie czuję. Znaczy, żadnego bólu. I paznokcie mi wyschły, co odnotowałam z ulgą - o dziwo, nawet nic im nie było. Musieli mi dać niezłe przeciwbólowe, mocniejsze, niż ostatnio.
Tylko... chwila.
Z każdą kolejną sekundą rejestrowałam coraz więcej. Miałam włosy, zupełnie takie, jak przed chorobą, gęste, przed kark, miękko układające się na głowie. Przeczesałam je kilka razy z rozkoszą - swobodnie ruszałam teraz wszystkim. I byłam... no, gdzie indziej, na pewno nie w szpitalu.
Pierwsza myśl - drzwi. Gwałtownie rozejrzałam się po pokoju... dość przestronnym i jasnym, swoją drogą, choć nie zawracałam sobie teraz głowy wystrojem - i w końcu je znalazłam. W dwóch susach znalazłam się przy nich i na próbę lekko nacisnęłam klamkę - ustąpiły bez trudu, nie wydając z siebie choćby najmniejszego zgrzytu.
Po chwili wahania wyskoczyłam na korytarz - całkiem szeroki i wysoki. Rozejrzałam się czujnie, a mój wzrok padł na jakąś osobę, która akurat mignęła mi za oknem. Nim pomyślałam, otworzyłam je na pełną szerokość i skoczyłam na osobnika, przygważdżając go do ziemi.
Tak, głupie, z perspektywy czasu to wiem. Ale wtedy mnie nosiły możliwości ciała, które na nowo zaczęło mnie słuchać. Plus najbardziej prawdopodobną opcją wydawało mi się porwanie. A i, wiadomo, najlepszą obroną jest atak.
To nic, że pominęłam tyle faktów, jak to, że gdyby mnie porwali, byłabym na pewno w dużo gorszym stanie, plus na co komu umierające, skomlące z bólu widmo człowieka?
- Mów, co wiesz - zażądałam, opierając ręce na szyi nieznajomego.
<Ktoś, coś, gdzieś?>
Klep Klep
OdpowiedzUsuń