poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Od Moony do Nicolasa

Każdy z nas miał sytuację, gdy po prostu bezradność go wypełniała. Nie mógł nic zrobić, żeby było inaczej... Lepiej. Stoimy wtedy na środku pokoju, wgapiając się w punkt. Innym może się wydać, że popadliśmy w trans. Błogi stan, spokojny. Tak naprawdę w środku nasze trybiki pracują nad tym, żeby tylko rozgryźć zagadkę wydostania się z wielkiej bezradności. Tak było i w przypadku Moony Symphony. Środek nieznanego jej pokoju był miejscem jej stania od dłuższego czasu. Ściślej mówiąc, od przeczytania księgi. Obudziła się z myślą, że wzięła jakiś nowy, silny towar, który wywołał aż tak dużą... halucynację? Myśl, że to nie było zbytnio możliwe, nie chciało to do niej dotrzeć. Przebywała na odwyku od kilku miesięcy i nawet dobrze jej szło... nie zaprzepaściłaby tego, żeby znowu się stoczyć. Dopiero kiedy zrobiła kilka niepewnych kroków i zobaczyła, że ani razu się nie zachwiała, spostrzegła, że to na pewno nie jest żadna halucynacja. Nie kręciło jej się w głowie, świat nie rozmywał się jej przed oczami i chyba... normalnie się zachowywała, a nie jak naćpana dziewczyna, która potrzebuje kolejnej dawki, bo zacznie wariować. Podeszła do lustra. Pierwszym co zobaczyła, były jej oczy. Normalne. Podwinęła rękaw. Brak śladu wkłucia. Odetchnął cicho, patrząc się jeszcze raz na księgę.
- Czyli wpakowałam się w kolejne szambo - skrzywiła się.
Zacisnęła usta w cienką linię. Przygryzła wargę. Był to dość brzydki nawyk, bo zawsze, gdy tak robiła, to używała do tego zbyt dużej siły. W taki sposób znowu poczuła krew w ustach. Jej grymas się powiększył, kiedy musiała zacząć szukać chusteczek. Znalazła je po chwili, przy okazji wywalając kilka papierów, gumy i stary breloczek z kieszeni. Przyłożywszy chusteczkę do ust, podeszła do drzwi. Zapamiętała ich numer, kiedy je otwierała, a potem zamykała za sobą. Korytarz i kolejne głębokie westchnięcie wydobyte z jej ust. Chciała już zacząć otwierać wszystkie drzwi, ale stwierdziła, że to zbytnio dobrze nie wpłynie na jej reputację... właśnie, czystą reputację. Ilość monologów, które prowadziła w swojej głowie, zaczynała się nasilać. Pod ich wypływem zaczęła stukać do drzwi. Chciała znaleźć kogoś żywego. Na pewno ktoś był w pokoju. Pierwsze drzwi. Nic, cisza. Drugie drzwi, to samo. Trzecie, czwarte piąte. Nadal do samo. Zrezygnowała przy szóstej próbie. Wyszła powoli na zewnątrz, dokładnie zapamiętując drogę.
- Ale żeś się wpakowała, Moony - wyjęczała do siebie. Spojrzała na cały ten dziwny świat - Nic fajnego. Jak u dziadka na wsi... zaraz, ja dziadka już nie mam. Boże, co ja odwalam. Może lepsze to niż...
Miała już zacząć swój piękny wywód do samej siebie, bo przecież kochała mówić, ale nie miała do kogo. Przerwał jej pewien widok. W oknie jednego z domków zobaczyła faceta. Uniosła ręce ku górze, dziękując... w sumie nie wiadomo komu. Włożyła je do kieszeni kurtki i jak najszybciej pognała do domku. Weszła do niego bardzo szybko jak autorka książki, nawalająca w klawiaturę dzień przed oddaniem tekstu wydawnictwu. Kiedy dotarła na niemalże bliźniaczy korytarz do tego w swoim domku, zaczęła się zastanawiać, który z pokoi jest jego. W końcu zastukała do właściwego, mając nadzieję, że chłopak otworzy. Miała cichą nadzieję, że wie więcej, niż ta głupia książka... No i nie chciała siedzieć sama. Chociaż zamienić z nim jedno słowo... No i żeby jej pokazał, gdzie tu są łazienki.

<Nico????>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz