Po spartańskim poranku, poszedłem do swojego pokoju, żeby się ubrać. Umówiliśmy się z Emmą, że za dokładnie 15 minut spotkamy się przed stołówką. Ogarnąłem się dość szybko i wyszedłem z sypialni. Maszerowałem, nucąc sobie zadowolony jakąś melodię. Humor mi dopisywał, słonko świeciło, ptaszki śpiewały. Boże, jaki piękny dziś dzień. Nagle zauważyłem klęczącą na ziemi Emmę. Obok niej siedział jakiś mężczyzna i tulił ją do siebie. Zmarszczyłem zmartwiony brwi. Co się dzieje? Zacząłem szybko iść w kierunku dziewczyny, jednak zatrzymałem się w połowie drogi. Ja... Chyba zwariowałem. Poczułem jak serce zaczyna mi bić coraz mocniej w piersi, gdy wpatrywałem się w wysokiego bruneta przede mną. Niesforne, brązowe włosy częściowo były spięte w kucyk, na szyi wisiał srebrny nieśmiertelnik, a szerokie spodnie moro opierały się na jego biodrach. Przełknąłem głośno ślinę, gdy duchy przeszłości zaatakowały moje serce. Nie wiedziałem czy uciekać, czy zostać. Podejść do... niego? Zagryzłem wargi i powoli ruszyłem przed siebie, wpatrując się w chłopaka. On wstał z kolan i patrzył się na mnie swoim cholernym wzrokiem. Podszedłem na odległość niecałego metra. Brunet już otwierał usta, żeby coś powiedzieć, jednak szybko je zamknął. Zmrużyłem oczy, czując jak pod powiekami zbierają mi się łzy. Wyminąłem chłopaka bez słowa, odwracając głowę. Podszedłem do wciąż klęczącej dziewczyny i kucnąłem przy niej, tuląc ją do siebie. Nie wiedziałem czy pocieszam ją, czy raczej samego siebie. Łzy ciekły mi po twarzy, jednak zawstydzony schowałem ją w ramię Emmy. Czułem jego obecność za sobą, jego rosnące zdenerwowanie. Pierdolony rok. Przez rok starałem się nie załamać, jakoś o nim zapomnieć. Sądziłem, że on zrobił to samo. Po prostu o nas zapomniał. Uciekł samolubnie. Ja jednak nie mogłem uciec od własnych uczuć. Pierdolony rok zbierałem do kupy siebie, Emmę i Grace. Nie wiedziałem czy krzyczeć czy płakać z bezradności. Nagle poczułem, że chłopak uklęknął i przytulił naszą dwójkę, skrępowany. Drgnąłem, czując jego dotyk i odwróciłem się do chłopaka, najpierw pilnując, żeby Emma usiadła spokojnie. Z mokrą twarzą wpatrywałem się w twarz bruneta. On uśmiechnął się kącikiem ust i dotknął palcem czubek mojego nosa, tak jak robił to kiedyś. Odskoczyłem od niego i zwiesiłem głowę. Po raz pierwszy od bardzo dawna wymówiłem na głos to jedno słowo.
- Matt...
Chłopak spojrzał się na mnie, wstał, otrzepał się i podał mi dłoń. Zawiedziony, czułem wielką gulę w gardle. Odmówiłem mu i samodzielnie stanąłem na nogi. Emma, wciąż siedząc na ziemi, przyglądała nam się z dołu. Wiał wiatr, a ja powoli otrząsałem się z szoku. Pomogłem Emmie wstać i starając się uśmiechnąć jak najszerzej powiedziałem.
- Idziemy do stołówki. Muszę utopić się w morzu jedzenia.
Dziewczyna parsknęła cicho. Atmosfera była dziwna. Dało wyczuć się napięcie, powoli jednak pojawiała się... Nadzieja? Cała nasza trójka ruszyła w kierunku dużego budynku. Brunetka podeszła do brata i złapała go za rękę, jakby nie chciała go już nigdzie puścić. Smutnie spojrzałem się na ich splecione palce, idąc tuż za nimi. Szczerze mówiąc nie wiedziałem co czuję. Smutek, czy może radość. Widziałem jednak w oczach Emmy jakiś blask i była to najpiękniejsza rzecz pod słońcem.
<Matt? Kurde, jakaś taka melancholia, meh XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz