poniedziałek, 16 lipca 2018

Od Nicolasa do Williama

Nicolas przez krótką chwilę przyglądał się zegarom, gdy nagle zdał sobie sprawę z tego, że Williama znów nie ma obok niego. Westchnął i ruszył dalej korytarzem, zastanawiając się, gdzie też znowu mogło go ponieść. Otworzył drzwi i zobaczył swojego towarzysza walczącego z ogromnym, odzianym w czarną zbroję rycerzem. William kompletnie nie radził sobie z walką mieczem, a Nicolas nie widział niczego, czym mógłby mu pomóc. Miał ze sobą pistolet, który zostawiło mu jego odbicie, jednak wątpił, by udało mu się przestrzelić zbroję.
Nagle przypomniał sobie o zeszycie, który znalazł przy fortepianie. Szybko przeczesał wszystkie kieszenie swojego płaszcza, by go odnaleźć i przewertował kartki w poszukiwaniu tej jednej.
Czytał każdy tytuł, jaki zobaczył, jednak żaden z nich nie miał w sobie nic, co mówiło o tym, że może im pomóc. Nic dziwnego, nie zauważył też żadnego instrumentu w pomieszczeniu.
Korzystając z tego, że rycerz nie zwracał na niego uwagi wśliznął się pod duże łóżko i uśmiechnął się szeroko, odnajdując futerał na skrzypce.
Błagam, niech nie będzie pusty, pomyślał i wysunął go spod łóżka. Otworzył go i odetchnął z ulgą, widząc instrument. Wziął je do ręki i zastanowił się chwilę. Skoro nie było żadnego tekstu do okiełznania rycerza...
Może były po coś innego?
Ewentualnie może uderzyć nimi rycerza w głowę, zawsze coś.
Spojrzał, by zobaczyć, jak radzi sobie jego towarzysz. Zobaczył, jak mężczyzna upada na ziemię, a czarny rycerz uniósł miecz, by go wykończyć. Nicolas położył skrzypce na ziemi i wskoczył na plecy wroga, który momentalnie zmienił swój cel. Nicolas zaczął kopać w jego dłoń, jednak przeciwnik chwycił go za kostkę drugą ręką i szarpnął. Nicolas jęknął cicho, jednak nie miał zamiaru się poddać. Objął szyję rycerza i odchylił się mocno do tyłu. Po chwili uderzył w podłogę, a rycerz upadł na niego, przygniatając go do ziemi. Nicolas wrzasnął głośno, czując ból w klatce piersiowej. Usłyszał brzęk upadającego miecza.
Udało się.
Chwilę później usłyszał trzask, a ciało spadło z niego. Zobaczył Williama trzymającego w obydwóch dłoniach miecze. Uśmiechnął się, widząc miecz czarnego rycerza w dłoni towarzysza.
Podniósł się powoli, chętnie przyjmując pomoc kompana. Obydwaj spojrzeli na nieruchome ciało rycerza. Nicolas podszedł do skrzypiec i schował je do futerału, myśląc, że mogą się jeszcze przydać. Spojrzał na ogromne łóżko. Naprawdę chciało mu się spać, był wykończony, jednak nie mógł sobie teraz na to pozwolić.
Zwłaszcza, że rycerz poruszył palcami.
– Chodźmy stąd – powiedział, biorąc do ręki futerał z instrumentem. – Myślisz, że będzie nas szukał?
– Może będzie chciał odzyskać miecz – powiedział William, patrząc na swoją nową broń.
– Wątpię, by mógł nam coś bez niego zrobić... Zresztą, chodźmy.
– Pytanie tylko, którędy – powiedział Nicolas, stając przed ścianą z trzema przejściami.
Wszystkie drzwi były tego samego rozmiaru i miały ten sam, jasnobrązowy kolor, jednak różniły się klamkami. Jedna z nich, złota w kształcie liścia dębu. Druga, miedziana, przypominająca wyglądem jaskółkę i w końcu trzecia, zdaniem Nicolasa najpiękniejsza – srebrna, w kształcie kwiatu lotosu.
Spojrzał na Williama, który przyglądał się tej samej klamce, co on. Ich spojrzenia spotkały się, po czym chłopak chwycił srebrną klamkę i przekręcił ją.
W środku było tak ciemno, że Nicolas nie był w stanie dojrzeć czubków własnych butów. Zrobił krok do przodu i pośliznął się. Chwycił Williama za rękaw, ciągnąc go za sobą. Na szczęście mężczyzna trzymał jeszcze klamkę, która była solidnie przymocowana do drzwi, które zatrzasnęły się z hukiem.
– Co ty wyprawiasz? – zapytał i Nicolas mógłby przysiąc, że wpatruje się w niego ze złością i marszczy brwi. – Wstawaj.
– Nie umiem – powiedział. – Podłoże jest śliskie i strome. Chyba musimy zjechać.
Usłyszał ciche westchnięcie Williama, a po chwili poczuł jak powietrze mierzwi jego włosy. Zjeżdżali w dół niecałą minutę, by na końcu wypaść na twardym, kamiennym podłożu. Podnieśli się i rozejrzeli. Znajdywali się teraz w ogromnej jaskini, wypełnionej pięknymi, różnokolorowymi kwiatami. Z prawej strony widoczne było duże jezioro emanujące niebieskim blaskiem, tak jak niektóre kamienie w ścianach jaskini.
– Wygląda na to, że nie ma stąd wyjścia – powiedział William, odwracając się.
– Może jest jakieś pod wodą – Nicolas klęknął przy zbiorniku i przyjrzał się świetlistej cieczy, która wydawała mu się nieco podejrzana.
– Zagraj na tych swoich skrzypeczkach, może woda się rozstąpi.
– Mam się bawić w Mojżesza? – zapytał i zauważył cień uśmiechu na twarzy kompana.
W sumie zabawa w Mojżesza nie była takim złym pomysłem. Wyjął zeszyt z nutami i otworzył go po raz kolejny, tym razem zauważając coś, czego nie widział wcześniej.
„Melodie mogą być jak ludzie – przyjazne, pomocne, ale i zdradzieckie.”
Nicolas zestresował się nieco. Bał się, że jeśli zagra nieodpowiednią melodię z wody wyjdzie jakiś potwór, lub sufit się na nich zawali, ewentualnie kwiaty urosną do monstrualnych rozmiarów i ich pożrą.
Kto nie ryzykuje, ten nic nie ma.
Usiadł pod jedną ze ścian i zaczął spokojnie przeglądać utwór za utworem, podczas gdy William rozglądał się po jaskini.
Kiedy już się stąd wydostaną, porządnie się wyśpi.
W końcu natrafił na utwór zatytułowany „Wrota”, który był jednym z niewielu utworów na skrzypce, jakie znajdywały się w zeszyciku. Nicolas wstał, ułożył odpowiednio skrzypce, złapał wygodnie smyczek i zaczął grać, patrząc na nuty.
Chwilę później usłyszał zgrzyt kamienia ocierającego o kamień, zobaczył, jak ściana nieco ponad nim się kruszy. Parę minut później usłyszał trzask, duży kawałek gruzu uderzył go w ramię. Chłopak przestał grać i schował skrzypce do futerału, a zeszycik pod płaszcz. Drgnął, gdy usłyszał dziwny odgłos tuż nad sobą.
Odwrócił się powoli i zobaczył ogromne, patykowate odnóża. Usłyszał kłapnięcie szczypiec.
Czyżby przebudził ogromnego pająka?
Nie.
Cofnął się, zostawiając instrument pod ścianą. On nie był teraz najważniejszy.
Zatrzymał się, gdy uderzył plecami o klatkę piersiową Williama. Obydwaj patrzyli na stojącego na skalnej półce ogromnego skorpiona. Nicolas dostrzegł za nim plamkę światła – to musiało być wyjście.
Ale żeby wyjść, musieli pokonać bestię.
– Wpakowałeś nas w niezłe bagno – usłyszał od Williama.
– Myślisz, że nie wiem? – zapytał drżącym głosem.
Stwór zszedł do nich i kłapnął szczypcami, poruszając przy tym długim ogonem zakończonym ogromnym kolcem jadowym. Chłopak przyjrzał się jego pancerzowi i stwierdził, że musi być twardszy niż zbroja rycerza, który zapewne zmierzał w ich stronę.
Gdy potwór powoli się do nich zbliżał, Nicolas zobaczył słabsze miejsca na jego ciele, takie jak nieosłonięty, mięsisty brzuch, pysk i kruche stawy. William, najprawdopodobniej myśląc o tym samym co on, podał mu jeden ze swoich mieczy, ten lżejszy.
– Trzeba go unieruchomić – powiedział.
– Najpierw trzeba się pozbyć kolca jadowego. Możemy go odciąć, albo odstrzelić.
– Odstrzelić? Niby czym? – spojrzał na niego.
Nicolas wyjął pistolet i pokazał go towarzyszowi. Spojrzeniem dał znać, że później mu opowie. W istocie, nie było na to czasu.
Szybko zabrali się do roboty. Ku ich zaskoczeniu stworzenie było szybkie, poruszało się sprawnie, usiłując złapać ich swoimi szczypcami. Nicolas wspiął się na skałę i wyjął pistolet, sprawdził, czy jest naładowany, po czym wycelował w kolec jadowy i strzelił, starając się nie trafić Williama.
Trafił, jednak nieprecyzyjnie. Usłyszał krzyk skorpiona, zobaczył naderwany kolec. Zaklął cicho i schował broń, będzie musiał się podszkolić.
Williamowi udało się odciąć jeden z szczypiec, które upadły z hukiem na ziemię. Nicolas wolałby, żeby stworzenie tak nie cierpiało, jednak to ono próbowało ich pożreć, a oni musieli się jakoś bronić – a zabawa w tresera dzikich bestii była zbyt niebezpieczna.
Nicolas spróbował odciąć ogon z kolcem, jednak ciął zbyt płytko.
Żałosne.
Chciał, żeby obydwaj przeżyli.
A żeby tego dokonać, musiał się postarać.
Usłyszał krzyk Williama, gdy szczypce skorpiona zacisnęły się na jego nodze. Bez chwili zastanowienia Nicolas podbiegł do niego i machnął mieczem. Potwór wrzasnął, gdy drugi szczypiec odpadł od jego ciała. Chłopak odciągnął na chwilę jego uwagę, by towarzysz mógł rozewrzeć szczypce i je odrzucić.
Bestia była wściekła i Nicolas wiedział, że żarty się skończyły.
Stwór doprowadził go na brzeg jeziora. Chłopak wolał nie wpaść do świetlistej wody, obawiając się, że może być ona żrąca, ewentualnie trująca.
Nagle Nicolas dojrzał szczelinę w pancerzu potwora. William pewnie również ją zauważył. Jeśli tylko któryś z nich go trafi...
Nagle ogon bestii wystrzelił w jego stronę. Chłopak odepchnął go mieczem, nacinając lekko. Zobaczył biegnącego w jego stronę Williama. Mężczyzna wbił miecz w szczelinę w pancerzu, a stwór wrzasnął.
Nicolas poczuł ulgę, jednak zbyt wcześnie.
Ogon stwora drgnął, a kolec jadowy wbił się w klatkę piersiową Nicolasa. Chłopak zachwiał się, po czym wpadł do wody. Spodziewał się okropnego bólu, tego, że jego ciało zacznie się rozpadać pod wpływem jakiegoś kwasu, jednak tak się nie stało.
Chłopak zobaczył ogrom świecących glonów i alg oraz wiele wodnych stworzeń. Było tam naprawdę pięknie i Nicolas pomyślał, że mógłby tam zostać już na zawsze, zagrzebany w mule, byle jego oczy były odkryte, by mógł patrzeć na ten piękny obraz.
Poczuł szarpnięcie w górę. Już nie znajdował się pod wodą, lecz leżał na twardej ziemi. Dopiero teraz poczuł rozchodzący się po jego ciele okropny ból, zrobiło mu się duszno. Łapczywie łapał powietrze, jego wzrok był zamglony, wszystko się ruszało.
– William – powiedział cicho, wyciągając przed siebie rękę.
A może to wcale nie był William? Może potwór jego również wykończył i teraz miał zamiar zająć się Nicolasem?
Na myśl o tym, że William może być martwy, poczuł ukłucie w klatce piersiowej.
Klatce piersiowej, w której teraz pewnie znajdywała się ogromna dziura po kolcu jadowym potwora i z której wylewało się mnóstwo krwi.
W końcu jednak zobaczył przed sobą twarz mężczyzny. Rozluźnił się nieco, ale ułamek sekundy później poczuł, jak jego ciało zaczyna sztywnieć. Zrobiło mu się gorąco i zaczynało mu brakować powietrza.
– William... – zacisnął jedną dłoń na jego rękawie, a drugą na klatce piersiowej mężczyzny. – William... Proszę, pomóż mi...
Jego oczy zaszkliły się i Nicolas pomyślał, że jest słaby. Jest żałośnie słaby. Jeśli naprawdę miał trzech braci, na pewno był najsłabszy z całej czwórki.
– William... – wodził wzrokiem po wszystkich ukazujących mu się twarzach mężczyzny. – Proszę... Nie chcę umierać, William...

<William?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz