poniedziałek, 10 września 2018

Od Williama do Nicolasa

Tuż nad ranem zerwał się z łóżka z bezgłośnym krzykiem na ustach, a jego ciałem wciąż wstrząsały silne dreszcze. Przed oczami przebiegały pojedyncze obrazy z koszmaru, które wyśnił tej nocy i ucinały się w najgorszych momentach jak zniszczona taśma filmowa. Stawały się okrutną do zniesienia prawdą, choć pragnął, aby pozostały jedynie obrzydliwym, zbutwiałym kłamstwem. Słowa, gesty, zapachy wtapiały się we wspomnienia, znajdując swoich odpowiedników. Wszystko to miało źródła w przeszłości, a on na nowo przypominał sobie dlaczego tak bardzo nienawidził siebie, swojego ciała oraz duszy. Zazgrzytał silnie zaciśniętymi zębami, aż rozbolały go dziąsła i poczuł jak z płuc ucieka mu szybki, urywany oddech, mieszający się ze słonym smakiem łez, których nie wypłakał. Spływały do gardła i paliły go wewnątrz, wołając o pomstę za niewybaczone grzechy. Koszmarny ból stłoczył się w kruchym sercu żołnierza i przelał w krew całą żałość.
Wstrzymał na moment oddech, błagając, aby wszystko odeszło, sądząc, że skoro William nie oddycha, przestał żyć, więc już nie jest w stanie myśleć. Odruchowo zacisnął palce na splecionych z nim palcach chłopca i dopiero wtedy uświadomił sobie, że cały czas dzielili jeden dotyk. Skóra artysty zlała się ze skórą żołnierza, choć tak różne, stały się sobie tak bliskie, że William całkiem o nich zapomniał zbyt napojony ciepłem, jakiego nigdy nie zaznał. Na nowo złapał powietrze w płuca i zwrócił głowę w stronę Nicolasa. Wciąż spał, prawdopodobnie nawet nie poczuł gwałtownego ruchu mężczyzny, gdy podrywał się z łóżka. Uśmiechał się do siebie niewinnie, to czyniło z niego najbardziej niewinną istotę pod słońcem i dlatego William jeszcze bardziej przeklinał się za to, co mu zrobił w nocy. Wyciągnął dłoń spod jego dłoni i wcisnął ją pod udo.
Prześlizgnął wzrokiem po opatrunku na szyi chłopca i zatrzymał się na starannie owiniętych bandażach wokół brzucha oraz klatki piersiowej. Nad ranem udało mu się przynieść go ledwo żywego z powrotem do kamiennego domku, gdzie Cyra natychmiast się nim zajęła. W wejściu nawet nie spytała, co się stało, mimo to jej oczy jasno mówiły: „puścić was samych gdziekolwiek i już po ptokach”. Najwyraźniej po prostu nie chciała marnować czasu na zbędne słowa. Nikt ich nie musiał wypowiadać, żeby obydwoje wiedzieli, jak bardzo William zawiódł.
Nie odzywali się aż do świtu, a potem przez kolejny dzień i kolejną noc, lecz tego powodem był raczej głęboki sen Williama. Jak raz opadł z bólem na materac, tak nie otworzył oczu przez następne kilkadziesiąt godzin i dopiero przed chwilą wreszcie obudził go najstraszniejszy z najstraszniejszych koszmar. Po Cyrze nie było ani śladu, więc ich milczenie widocznie przedłuży się jeszcze trochę.
Westchnął cicho i przetarł dłonią piekące powieki. Jak mógł tak łatwo poddać się zwykłemu demonicznemu kwiatkowi? Skusił go byłą miłością, za bardzo pozwolił sobie odpłynąć w marzenia, jakby to było, gdyby wciąż dzieliła z nim jedno życie i zanim zareagował, to coś objęło nad nim kontrolę. Powinien zapomnieć o stratach, pogodzić się z rozszarpaną duszą, bo przez to bał się teraz dotknąć nawet tego chłopca. Wyobrażał sobie jak przesuwa dłonią po jego skórze, jak dziwna, demoniczna magia rozpala jego żyły, a on rzuca się na niego niczym wygłodniała bestia i znów rani aż do krwi. Nie mógł dopuścić, aby się to powtórzyło. Zbyt wiele razy Nicolas otarł się przez niego o śmierć i żył jedynie dzięki szczęściu. A szczęście bywa niestałe.
Zwalczył w sobie pokusę pogłaskania go po głowie, po czym zsunął się z materaca i wyszedł przed chatkę. Bose stopy zatopił w mokrej od rosy trawie, a zimne, poranne powietrze zderzyło się z jego rozgrzaną skórą. Przyjemny chłód uderzył go w twarz, studząc niewypłakane łzy i krzyk zastygły w gardle. Wypuścił z płuc całe zatrzymane powietrze i poczuł znaczną ulgę, choć wiedział, że wkrótce będzie musiał wrócić do Nicolasa.
Nie da rady mu spojrzeć w oczy. Nie po tym, jak go skrzywdził.
— Poranny spacerek? — Ni stąd, ni zowąd usłyszał tuż obok delikatny głos Cyry. Nawet nie zauważył, kiedy do niego podeszła. Musiał przyznać, że zadziwiała go coraz bardziej swoją niepojętą przez zwykły rozum naturą. Oprócz tego wyglądała jeszcze enigmatyczniej niż zwykle. O ile na co dzień widział w niej jedynie nie do końca zwykłą dziewczynę, tak teraz bez zastanowienia mógłby ją nazwać duszkiem. Rozpuściła długie, rude włosy, a w kołtunach nie plątały się stokrotki, lecz całe gałązki młodych drzewek. Skromną, koronkową sukienkę w białym kolorze zastąpiła jasnozieloną tuniką, sięgającą kolan, a stopy nieumorusane błotem ani zielskiem, dawały wrażenie, że Cyra nie chodziła, a latała.
Oparła się ramieniem o Williama, żeby dodać mu otuchy. Z zaskoczeniem stwierdził, że była niezwykle lekka jak na prawie dorosłą kobietkę, a przynajmniej po fizycznej stronie sądząc. Nawet nie drgnął, jakby tylko naparł na niego słaby podmuch wiaterku. On przy niej wydawał się skałą. Niezwykle smutną i szarą skałą, której nie sposób oderwać od ziemi. Cyra westchnęła głośno.
— Obawiasz się? — spytała, nie patrząc na Williama. Jej wzrok wędrował po ciemnych jeszcze koronach drzew objętych gęstą mgłą.
Nie odpowiedział, pozwalając, aby słowa swobodnie prześlizgnęły się między nimi i zniknęły w cichym śpiewie kukułek. Małe ptaszki żwawo skakały z gałęzi na gałęzie, ani na chwilę nie przerywały swojej harmonicznej orkiestry. Wyśpiewywały odpowiedź, którą William bał się wypowiedzieć na głos, lecz Cyrze z łatwością udało się ją wychwycić i przekuć w ludzki język. Uśmiechnęła się pod nosem.
— On znaczy dla ciebie więcej, niż sam chcesz przed sobą przyznać — powiedziała szeptem, który rozbudził silny wiatr, ale nawet on nie potrafił rozegnać słów zawisłych nad głową Williama. Były jak urok albo klątwa, ale docierały znacznie głębiej, przez skórę i kości, aż do duszy, aby tam zapuścić korzenie i wyrosnąć jako roślinka. Teraz również nie odpowiedział. Stał nieruchomo, dopóki nie poczuł, jak dotyk Cyry ulatnia się, a po niej zostaje jedynie wspomnienie na ramieniu oraz słowa wyryte w przestrzeni. Kukułki dalej śpiewały, tańcując pośród liści i mgły. Kazały Williamowi wrócić do domku, toteż tak uczynił.
W środku zastał właśnie wracającego do przytomności Nicolasa. Przez chwilę wiercił się na materacu wypchanym sianem, a potem uniósł lekko na łokciach, wodząc zaspanym spojrzeniem dookoła. Zatrzymał je dopiero na stojącym w drzwiach Williamie i uśmiechnął się boleśnie, aż pojedyncza kropla potu wstąpiła mu na czoło i spłynęła do brwi. Musiał okropnie cierpieć, a to wszystko było winą lekkomyślności Williama. Nigdy sobie tego nie wybaczy. Niepewnym krokiem podszedł do łóżka i usiadł na jego krawędzi.
— Jak się czujesz? — odezwał się. Jego ton jeszcze nigdy nie przybrał tak łagodnej, a jednocześnie pełnej bólu tonacji. Był prawie jak modlitwa, w której potępieni błagaliby o przebaczenie. Na chwilę ośmielił się spojrzeć w oczy chłopcu, a nawet wyciągnąć dłoń, żeby dotknął jego szyi, lecz w połowie przypomniał sobie uczucie, jakiego doznał po opętaniu i przeraził się, że znów może stracić nad sobą panowanie. Szybko cofnął rękę, a wzrok przesunął nad brwi Nicolasa. Będzie lepiej, jeśli zdystansuje się do niego.
— Wszystko w porządku? — spytał chłopiec wyraźnie zaniepokojony wahaniem Williama. Ten jednak tylko pokręcił krótko głową i rozpacz, która wypełniała jego oczy, zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Zastąpiła ją sztuczna pustka podjudzona równie sztuczną nienawiścią.
— Nic mi nie jest — odparł krótko, starając się, aby słowa zabrzmiały obojętnie i chłodno, jakby nic na tym świecie nie miało znaczenia. Poniekąd przecież tak było. Po chwili podniósł się z łóżka i rzucił Nicolasowi ostatnie, ponure spojrzenie, zanim skierował się do drzwi. — Potrzebujesz czegoś? — dodał, a słowa te obkuł we wrażenie nienawiści, choć jedyną osobę, jaką nienawidził, był on sam. Kiedy milczenie przedłużyło się i żaden z nich nie myślał, aby ją przerywać, wyszedł z chatki, ignorując zdenerwowany świergot rannego ptaka. Udał się w stronę lasu.
Wszystko było łatwiejsze, gdy ludzie omijali go szerokim łukiem. Nikt go nie ranił, ani on nie ranił nikogo, więc dla dobra tego chłopca znów powinien wznieść wokół siebie żelazne mury i zapomnieć o uczuciach.

Nicolas?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz