Tuż nad ranem zerwał się z łóżka z bezgłośnym krzykiem na ustach, a jego
ciałem wciąż wstrząsały silne dreszcze. Przed oczami przebiegały
pojedyncze obrazy z koszmaru, które wyśnił tej nocy i ucinały się w
najgorszych momentach jak zniszczona taśma filmowa. Stawały się okrutną
do zniesienia prawdą, choć pragnął, aby pozostały jedynie obrzydliwym,
zbutwiałym kłamstwem. Słowa, gesty, zapachy wtapiały się we wspomnienia,
znajdując swoich odpowiedników. Wszystko to miało źródła w przeszłości,
a on na nowo przypominał sobie dlaczego tak bardzo nienawidził siebie,
swojego ciała oraz duszy. Zazgrzytał silnie zaciśniętymi zębami, aż
rozbolały go dziąsła i poczuł jak z płuc ucieka mu szybki, urywany
oddech, mieszający się ze słonym smakiem łez, których nie wypłakał.
Spływały do gardła i paliły go wewnątrz, wołając o pomstę za
niewybaczone grzechy. Koszmarny ból stłoczył się w kruchym sercu
żołnierza i przelał w krew całą żałość.
Wstrzymał na moment oddech, błagając, aby wszystko odeszło, sądząc, że
skoro William nie oddycha, przestał żyć, więc już nie jest w stanie
myśleć. Odruchowo zacisnął palce na splecionych z nim palcach chłopca i
dopiero wtedy uświadomił sobie, że cały czas dzielili jeden dotyk. Skóra
artysty zlała się ze skórą żołnierza, choć tak różne, stały się sobie
tak bliskie, że William całkiem o nich zapomniał zbyt napojony ciepłem,
jakiego nigdy nie zaznał. Na nowo złapał powietrze w płuca i zwrócił
głowę w stronę Nicolasa. Wciąż spał, prawdopodobnie nawet nie poczuł
gwałtownego ruchu mężczyzny, gdy podrywał się z łóżka. Uśmiechał się do
siebie niewinnie, to czyniło z niego najbardziej niewinną istotę pod
słońcem i dlatego William jeszcze bardziej przeklinał się za to, co mu
zrobił w nocy. Wyciągnął dłoń spod jego dłoni i wcisnął ją pod udo.
Prześlizgnął wzrokiem po opatrunku na szyi chłopca i zatrzymał się na
starannie owiniętych bandażach wokół brzucha oraz klatki piersiowej. Nad
ranem udało mu się przynieść go ledwo żywego z powrotem do kamiennego
domku, gdzie Cyra natychmiast się nim zajęła. W wejściu nawet nie
spytała, co się stało, mimo to jej oczy jasno mówiły: „puścić was samych
gdziekolwiek i już po ptokach”. Najwyraźniej po prostu nie chciała
marnować czasu na zbędne słowa. Nikt ich nie musiał wypowiadać, żeby
obydwoje wiedzieli, jak bardzo William zawiódł.
Nie odzywali się aż do świtu, a potem przez kolejny dzień i kolejną
noc, lecz tego powodem był raczej głęboki sen Williama. Jak raz opadł z
bólem na materac, tak nie otworzył oczu przez następne kilkadziesiąt
godzin i dopiero przed chwilą wreszcie obudził go najstraszniejszy z
najstraszniejszych koszmar. Po Cyrze nie było ani śladu, więc ich
milczenie widocznie przedłuży się jeszcze trochę.
Westchnął cicho i przetarł dłonią piekące powieki. Jak mógł tak łatwo
poddać się zwykłemu demonicznemu kwiatkowi? Skusił go byłą miłością, za
bardzo pozwolił sobie odpłynąć w marzenia, jakby to było, gdyby wciąż
dzieliła z nim jedno życie i zanim zareagował, to coś objęło nad nim
kontrolę. Powinien zapomnieć o stratach, pogodzić się z rozszarpaną
duszą, bo przez to bał się teraz dotknąć nawet tego chłopca. Wyobrażał
sobie jak przesuwa dłonią po jego skórze, jak dziwna, demoniczna magia
rozpala jego żyły, a on rzuca się na niego niczym wygłodniała bestia i
znów rani aż do krwi. Nie mógł dopuścić, aby się to powtórzyło. Zbyt
wiele razy Nicolas otarł się przez niego o śmierć i żył jedynie dzięki
szczęściu. A szczęście bywa niestałe.
Zwalczył w sobie pokusę pogłaskania go po głowie, po czym zsunął się z
materaca i wyszedł przed chatkę. Bose stopy zatopił w mokrej od rosy
trawie, a zimne, poranne powietrze zderzyło się z jego rozgrzaną skórą.
Przyjemny chłód uderzył go w twarz, studząc niewypłakane łzy i krzyk
zastygły w gardle. Wypuścił z płuc całe zatrzymane powietrze i poczuł
znaczną ulgę, choć wiedział, że wkrótce będzie musiał wrócić do
Nicolasa.
Nie da rady mu spojrzeć w oczy. Nie po tym, jak go skrzywdził.
— Poranny spacerek? — Ni stąd, ni zowąd usłyszał tuż obok delikatny
głos Cyry. Nawet nie zauważył, kiedy do niego podeszła. Musiał przyznać,
że zadziwiała go coraz bardziej swoją niepojętą przez zwykły rozum
naturą. Oprócz tego wyglądała jeszcze enigmatyczniej niż zwykle. O ile
na co dzień widział w niej jedynie nie do końca zwykłą dziewczynę, tak
teraz bez zastanowienia mógłby ją nazwać duszkiem. Rozpuściła długie,
rude włosy, a w kołtunach nie plątały się stokrotki, lecz całe gałązki
młodych drzewek. Skromną, koronkową sukienkę w białym kolorze zastąpiła
jasnozieloną tuniką, sięgającą kolan, a stopy nieumorusane błotem ani
zielskiem, dawały wrażenie, że Cyra nie chodziła, a latała.
Oparła się ramieniem o Williama, żeby dodać mu otuchy. Z zaskoczeniem
stwierdził, że była niezwykle lekka jak na prawie dorosłą kobietkę, a
przynajmniej po fizycznej stronie sądząc. Nawet nie drgnął, jakby tylko
naparł na niego słaby podmuch wiaterku. On przy niej wydawał się skałą.
Niezwykle smutną i szarą skałą, której nie sposób oderwać od ziemi. Cyra
westchnęła głośno.
— Obawiasz się? — spytała, nie patrząc na Williama. Jej wzrok wędrował po ciemnych jeszcze koronach drzew objętych gęstą mgłą.
Nie odpowiedział, pozwalając, aby słowa swobodnie prześlizgnęły się
między nimi i zniknęły w cichym śpiewie kukułek. Małe ptaszki żwawo
skakały z gałęzi na gałęzie, ani na chwilę nie przerywały swojej
harmonicznej orkiestry. Wyśpiewywały odpowiedź, którą William bał się
wypowiedzieć na głos, lecz Cyrze z łatwością udało się ją wychwycić i
przekuć w ludzki język. Uśmiechnęła się pod nosem.
— On znaczy dla ciebie więcej, niż sam chcesz przed sobą przyznać —
powiedziała szeptem, który rozbudził silny wiatr, ale nawet on nie
potrafił rozegnać słów zawisłych nad głową Williama. Były jak urok albo
klątwa, ale docierały znacznie głębiej, przez skórę i kości, aż do
duszy, aby tam zapuścić korzenie i wyrosnąć jako roślinka. Teraz również
nie odpowiedział. Stał nieruchomo, dopóki nie poczuł, jak dotyk Cyry
ulatnia się, a po niej zostaje jedynie wspomnienie na ramieniu oraz
słowa wyryte w przestrzeni. Kukułki dalej śpiewały, tańcując pośród
liści i mgły. Kazały Williamowi wrócić do domku, toteż tak uczynił.
W środku zastał właśnie wracającego do przytomności Nicolasa. Przez
chwilę wiercił się na materacu wypchanym sianem, a potem uniósł lekko na
łokciach, wodząc zaspanym spojrzeniem dookoła. Zatrzymał je dopiero na
stojącym w drzwiach Williamie i uśmiechnął się boleśnie, aż pojedyncza
kropla potu wstąpiła mu na czoło i spłynęła do brwi. Musiał okropnie
cierpieć, a to wszystko było winą lekkomyślności Williama. Nigdy sobie
tego nie wybaczy. Niepewnym krokiem podszedł do łóżka i usiadł na jego
krawędzi.
— Jak się czujesz? — odezwał się. Jego ton jeszcze nigdy nie przybrał
tak łagodnej, a jednocześnie pełnej bólu tonacji. Był prawie jak
modlitwa, w której potępieni błagaliby o przebaczenie. Na chwilę
ośmielił się spojrzeć w oczy chłopcu, a nawet wyciągnąć dłoń, żeby
dotknął jego szyi, lecz w połowie przypomniał sobie uczucie, jakiego
doznał po opętaniu i przeraził się, że znów może stracić nad sobą
panowanie. Szybko cofnął rękę, a wzrok przesunął nad brwi Nicolasa.
Będzie lepiej, jeśli zdystansuje się do niego.
— Wszystko w porządku? — spytał chłopiec wyraźnie zaniepokojony
wahaniem Williama. Ten jednak tylko pokręcił krótko głową i rozpacz,
która wypełniała jego oczy, zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.
Zastąpiła ją sztuczna pustka podjudzona równie sztuczną nienawiścią.
— Nic mi nie jest — odparł krótko, starając się, aby słowa zabrzmiały
obojętnie i chłodno, jakby nic na tym świecie nie miało znaczenia.
Poniekąd przecież tak było. Po chwili podniósł się z łóżka i rzucił
Nicolasowi ostatnie, ponure spojrzenie, zanim skierował się do drzwi. —
Potrzebujesz czegoś? — dodał, a słowa te obkuł we wrażenie nienawiści,
choć jedyną osobę, jaką nienawidził, był on sam. Kiedy milczenie
przedłużyło się i żaden z nich nie myślał, aby ją przerywać, wyszedł z
chatki, ignorując zdenerwowany świergot rannego ptaka. Udał się w stronę
lasu.
Wszystko było łatwiejsze, gdy ludzie omijali go szerokim łukiem. Nikt
go nie ranił, ani on nie ranił nikogo, więc dla dobra tego chłopca znów
powinien wznieść wokół siebie żelazne mury i zapomnieć o uczuciach.
Nicolas?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz