Chociaż wciąż czułam adrenalinę krążącą w swoich żyłach i pojawiające się powoli siniaki, najbardziej skupiłam się na swoim aparacie. Przez moją niezdarność, jak zwykle coś popsułam. Siedziałam na ziemi i ze zrezygnowaną miną obracałam w dłoniach zdezelowany aparat. Byłam zła na siebie, kiedy nagle zobaczyłam przed sobą klękającego Archera. Widziałam, że próbował poprawić mi humor i doceniałam to. Był naprawdę w tamtym momencie uroczy, jednak jego uśmiech nie sprawi, że aparat ot tak się naprawi. A jakoś nie chciało mi się zbytnio wierzyć, że gdy go odłożę magiczne zostanie zreperowany. Chociaż, znajdowaliśmy się w cholernym drugim wymiarze, czemu niby nie miałoby to się udać?! Zacisnęłam nagle zęby.
- Archer.
Chłopak spojrzał na mnie zaciekawiony, bawiąc się kotkiem.
- Tak?
- Idziemy do lasu. Ekspedycja.
Blondyn był zszokowany. Patrzył się na mnie z uniesioną brwią, jednak na jego twarz powoli wpływał uśmiech. Kiwnął bez słowa głową, wstał, otrzepał się i podał mi dłoń. Przyjęłam ją z wdzięcznością i także uniosłam się do góry. Założyłam z powrotem pęknięty aparat na szyję i ruszyłam do przodu. Archer wziął kotka na swoje ramię, a ten wczepił się w nie pazurkami i patrzył na przemian to na chłopaka, to las, jakby zdziwiony, że tam wracamy. Zatrzymałam się nagle.
- A co jeśli ten kociak w lesie znowu zamieni się w bestię?
Blondyn wzruszył ramionami, niemal zrzucając zwierzątko.
- Zaraz się tego dowiemy.
Zdjął go z siebie i po raz kolejny rzucił w krzaki. Kot wylądował jedynie twardo na ziemi, odwrócił głowę i miałknął żałośnie.
- Nie – powiedział zadowolony chłopak, po czym podszedł do zwierzaka, złapał go i usadowił na swoim ramieniu. Mrugając do mnie wszedł między drzewa, a ja za nim pośpieszyłam. Powoli zagłębialiśmy się w las, idąc jeszcze dalej, niż wcześniej. Rozglądaliśmy się, jednak nie usłyszeliśmy nic niepokojącego. Nasz mały kolega rozglądał się na wszystkie strony i miałczał przeszywająco. Archer klepał tylko go co chwila po głowie, na co on oburzenie prychał, lub ewentualnie, niemal przewracając oczami, zaczynał mruczeć. Widać było, że się dogadali. Szybko wyprzedziłam chłopaka i szłam przed nim. Byłam trochę przestraszona, jednak jeszcze bardziej ciekawa tego, co dzieje się w lesie. A kto wie, może jest coś za nim? Nagle Archer głośno szepnął moje imię i poczułam jak z całym impetem swojego ciała na mnie spada. Był cholernie ciężki, ledwo oddychałam, ale przestraszona zdołałam wyszeptać pytanie co się dzieje. Poczułam jednak tylko cichy śmiech chłopaka.
- Chciałem cię po prostu sprawdzić.
Prychnęłam i spróbowałam zrzucić go z siebie. Gdy ulitował się nade mną i wstał, oberwał solidnie w ramię, na co zrobił smutną minę zbitego pieska. Spojrzeliśmy się po sobie z leżącym na ziemi kociakiem i byłam niemal pewna, że mamy dokładnie ten sam zrezygnowany wyraz twarzy. Wzięłam zwierzaka na ramiona i drapiąc go za uszami ruszyłam znowu.
- Pośpiesz się lepiej, bo zaraz coś cię zeżre. Mogę to być nawet ja.
Niemal widziałam przed oczami sarkastyczny uśmiech chłopaka.
- Grace, ty dziki zwierzu, już chcesz się na mnie rzucić?
Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Jego teksty były może słabe, ale w pewien sposób zabawne. Odwróciłam się zalotnie i kłapnęłam zębami, po czym puściłam oczko. Archer złapał się za serce i udał omdlenie.
- Oh, Grace! Strzała Amora właśnie przeszyła moje serce!
Nie zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, gdy kot wydał z siebie niemal idealne, jak moje, prychnięcie. Zaskoczona uniosłam go do góry i spojrzałam poważne. Zwierzak mrugnął jednym okiem. Byłam tego przekonana. Już chciałam go wygodnie ułożyć w swoich ramionach, kiedy blondyn podszedł i zabrał mi go z rąk.
- To moje dziecko, basta. Znajdź sobie swojego kotka – powiedział, po czym zaczął głaskać zwierzątko. Zareagowało ono mruczeniem. Spojrzałam się na nich obu z wyrzutem i wyprzedziłam. Następna gałąź, którą od siebie odsunęłam, trafiła w nich. Z chorobliwą satysfakcją usłyszałam, jak uderza w cel. Niemal w podskokach ruszyłam. Nagle zauważyłam, że las się przerzedza, a słońce znajduje się już dużo niżej. Spojrzałam do tyłu na naburmuszonego Archera i wskazałam palcem przed siebie. Chłopak, jakby zapominając o swoim fochu przyspieszył. Wkrótce wyszliśmy z lasu, a przed naszymi oczami rozciągał się niesamowity widok. Wyszliśmy na wielkie pole. Było całe złote, właściwie w środku pomiędzy kolejną ścianą lasu. Wysoka trawa szumiała delikatnie, a drzewa wokół tłumiły inne hałasy. Spojrzałam na Archera, a w jego oczach zobaczyłam ten sam zachwyt, który czułam. Uśmiechnęłam się szeroko. Klepnęłam Archera w ramię, krzycząc „berek!” i uciekając przez zboże. Chłopak ruszył od razu za mną, starając się nie upuścić kota. Ścigaliśmy się w trawie, co chwila przewracając, aż w końcu położyliśmy się wyczerpani. We włosach mieliśmy pełno jakiegoś siana, a nogi całe obdrapane od kłującej trawy. Blondyn wziął do ust jakieś zboże i patrzył się w niebo, a ja bawiłam się z kotem. Nagle Archer uniósł się na ramionach i otworzył usta, by coś powiedzieć. Zdziwiona spojrzałam w jego kierunku.
<Archer? Koci tato, masz coś do powiedzenia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz