piątek, 29 czerwca 2018

Od Nicolasa do Moony

Chłopak zastanowił się chwilę nad pytaniem, które zadała mu dziewczyna. Był w tej krainie dopiero kilka dni i naprawdę mu się tu podobało, jednak tęsknił za swoją rodziną i dawnymi przyjaciółmi.
– Zadałaś trudne pytanie – powiedział, uśmiechając się lekko. – Podoba mi się tutaj, ale to nie to samo, co dom. Nie ma rodziców, dawnych przyjaciół... Z drugiej strony to szansa, aby pobyć trochę, że tak to ujmę, na wolności. Z dala od tych wszystkich codziennych problemów, obowiązków, szkoły... Biedny mój klon, mam nadzieję, że sobie radzi – zaśmiał się.
Moony również się zaśmiała na wzmiankę o klonie, który musiał teraz wykonywać wszystkie obowiązki Nicolasa.
– Nie ma tutaj takiego zgiełku. Nie trzeba się przeciskać przez tłum napierających na ciebie ludzi, spieszyć się w obawie, że się spóźnisz...
Nastąpiła chwila ciszy i Nicolas przyłapał się na tym, że nawet mu się podoba ta przerwa od codzienności.
– A ty? – zapytał po pewnym czasie. – Wolisz być tutaj, czy raczej u siebie?

<Moony?>

środa, 27 czerwca 2018

Nowa Śniąca!


Imię: Constance Mercury
Pseudonim: Jakiejś szczególnej ksywki nie posiada, a sama nie jest przyzwyczajona, żeby ktoś skracał jej imię. Czasem niania nazywała ją Connie, jak rodzice nie patrzyli. Jednak sama tego nie lubiła i już wolała to brzydkie, głupie imię. Mimo to, nie będzie gryźć, jak ktoś zdrobni jej imię.
Płeć: Nie podlega wątpliwości, że Constance to pełnoprawna kobieta i to od urodzenia!
Wiek: Niedawno przeminęła już 18 wiosna.
Orientacja: Biseksualna, choć to trochę bardziej skomplikowane, niczym status na Facebooku. Rzadko okazuje jakiekolwiek zainteresowanie miłosne, czy seksualne, co jest powodem nieszczęśliwego zakochania się.
Wygląd: Constance nigdy nie określała się mianem ładnej, pięknej czy nawet brzydkiej. Uważała się bardziej za jedną wielką przeciętność. Niczym nigdy nie wyróżniała się od tych innych kobiet przechodzących obok niej na ulicy. Zazwyczaj zaczynała mieć w takich sytuacjach kompleksy, bo... Kto by ją chciał? Jednak to były tylko szczenięce żałości. Teraz Constance nie zwraca na to uwagi... Wygląd zbytnio nie ma dla niej znaczenia, tak, jak cała reszta. Może zacznijmy od jej koloru skóry, który sprawia, że Constance wydaje się osobą chłodną. Jest odcieniu niemalże białego z delikatnymi zaróżowieniem tu i ówdzie. Nie posiada piegów, blizn, czy znamion. Jej ciało jest naprawdę... Niewinne? Tak to chyba można nazwać. Wysokością nie grzeszy, ma bowiem 165 centymetrów wzrostu. Do najwyższych, czy do najniższych nie należy. Właśnie, przeciętność. Czasem można odnieść wrażenie, że jest nawet za chuda, choć to nieprawda. Jej waga jest wręcz idealna do wzrostu... Hah, choć raz się udało, co? Ma małe piersi, zgrabne obojczyki. Jej nogi są długie i chude. Kiedyś najwięcej kompleksów miała na punkcie swojej sylwetki, która nie jest aż tak zaokrąglona, jakby chciała, ale te czasy już minęły. Posiada małe dłonie z chudymi, kościstymi palcami. Jej szczęka jest trochę bardziej trójkątna niż kwadratowa, jak uważa większość ludzi. Jej kości policzkowe są dość wydęte, ale nie tak, jak u jej matki. Nos ma delikatnie zadarty. Usta są chyba jedynym elementem, który tak naprawdę jej się w sobie podoba. Po matuli odziedziczyła je pełne, duże. Choć zawsze chowa je pod szminką, to naprawdę mają odcień przyblakłej maliny. Oczy zazwyczaj są zmęczone, podkrążone... szare. Żeby odwrócić od nich jakoś wzrok innych, nakłada na nie zazwyczaj jakiś ostry, ciemny cień do powiek. Choć naprawdę są urocze, to Constance tego nie zauważa. Pomimo tego, że naprawdę jest blondynką, to farbuje się co trzy tygodnie na biało, żeby nie było widać odrostów. Uważa, że ten kolor do niej psuje.
Jeśli mamy mówić o stylu ubioru, to trzeba zaznaczyć, że panna Mercury pochodzi z bogatej rodziny, która bardzo przykłada uwagę do elegancji. Z takiego oto powodu nie zobaczysz jej w jeansach, topach, czy dresach. Preferuje bardziej spodnie, ale dla sukienek czy spódnic też znajdzie się miejsce w jej ogromnej szafie.
Charakter: Najprościej można ją określić jako typowego bohatera romantycznego. Constance jeszcze nie zaliczyła tylko samobójstwa z powodu miłości, ale wszystko wciąż przed nią. Jak to bywa u bohaterów romantycznych, Connie jest samotniczką. Nie lubi przebywać w tłumie, nie lubi rozmawiać z ludźmi. Jest to pewnie wina tego, że od zawsze to mężczyźni mieli głos w jej rodzinie, a ona siedziała w kącie, grzecznie przytakując. Jednak, jak ktoś pociągnie ją za język, odpowiednio zacznie rozmowę, to można z nią normalnie porozmawiać. To romantyczka, która marzyła o wielkiej miłości, jednak takiej nie dostała. Mimo tego wszystkiego jest zbuntowana w środku. Nie potrafi się zgodzić z wieloma przekonaniami rodziców, czy społeczeństwa... Ale kto miałby słuchać jej zdania, co? Ma kłopoty z Bogiem. Choć jej cudowna rodzinka wychowała ją w wierze, to ona czuje, że wcale więzi z Bogiem nie czuje i powoli przestaje uczęszczać na msze. Nie umie pogodzić się ze swoją naturą, charakterem, sposobem postępowania. Cały czas zastanawia się, czy nie lepiej byłoby uciec z domu? Czy jednak lepiej stałoby się, gdyby całkowicie podporządkowałaby się rodzicom? To ją rozdziera. Jest w martwym punkcie, w zawieszeniu. Tak więc siedzi w wielkim dworku, milcząc i przyskakując na każde słowo rodziców, nawet jeśli gryzie się ono z jej przekonaniami. W głębi duszy chciałaby stworzyć nową siebie, taką miłą, radosną i żartobliwą. Jednak nie potrafi, nie umie. Zbyt długo siedziała pod kloszem. Tak więc jej zbuntowana część charakteru obejmuje tylko jej umysł, a nie zachowania. Chciałaby sprzeciwić się społecznej niesprawiedliwości, szarości świata, ale nigdy nie starcza jej odwagi. Jest tchórzem, jak sama uważa. Może zwiać, płacząc, kiedy rozmowa zejdzie na poważniejsze tematy. Zaczyna nienawidzić tego szarego, sztywnego świata, który tak ją ogranicza. Wszystko to dusi w sobie, nie mogąc znaleźć odpowiedzi, dlaczego tego nikomu nie powie? Mimo iż odpowiedź jest na wyciągnięciu ręki, tuż pod jej zgrabnym noskiem. To wszystko zaczyna ją męczyć. Nie jest znudzona, jest zmęczona bardziej niż starsza kobieta. Życie ją wykańcza a ona, zamiast powiedzieć, żeby poszło się walić, to powoli zaczyna się temu poddawać. Constance odznacza się swoją wrażliwością, jednak to nie oznacza, że tylko potrafi płakać. Wrażliwość w dzisiejszych czasach jest widziana tylko z takiej strony — płaczącej kobiety, bo ktoś odważył się na nią nakrzyczeć. Pomija się cechy, że ktoś może zachwycać się pięknem wszystkiego, ujmować to w melancholijne metafory, unoszące urok przedmiotu nad niebiosa. Taka właśnie jest panna Mercury. Może nawet stwierdzić, że masz piękną twarz. Nie tak, że ją onieśmielasz, ale jako artysta. Jak powie, że masz ładny tyłek, to tylko obiektywna opinia rysowniczki, a nie zdesperowanej panienki, która pragnie, żeby ktoś szybko ją rozdziewiczył. Kocha marzyć o rzeczach, które na pewno nie będą mieć miejsca w przyszłości. Jak już z kimś się zaprzyjaźni, a to rzadkość, to bardzo szybko się przywiąże. A poza tym, Constance jest skłonna do poświęceń dla takich osób. Dla ludzi, z którymi jest zżyta, może poświęcić wszystko, nawet własne szczęście. Nigdy nie oczekuje nic w zamian za dobre przysługi, a nawet te większe. Dziewczyna jest po prostu bezinteresowna.
Historia: Constance Mercury urodziła się w dużym dworku, pod Londynem. Jak to przypadało na pierwsze dziecko... złota pościel, główna sypialnia. Każdy myślał, że będzie miała życie jak z bajki. Jednak to dość umowny termin. Jej ojciec był dość staroświecki, jeśli chodziło o poglądy na temat kobiet. Constance nie mogła nawet odzywać się nieproszona, a co dopiero mówić o wyrażaniu własnego zdania, posiadania jakiegokolwiek współczucia ze strony rodziców. Jednak nie było to wszystko. Wielokrotnie, jak zrobiła coś wbrew ojcowi, a zawsze to była jakaś błahostka, to niestety mogła zaraz oberwać, najczęściej z otwartej dłoni w policzek. Miała tylko osiem lat, kiedy to się zaczęło. Potem było tylko gorzej. Tata zaczął pić po straceniu dużej ilości akcji w jego korporacji. Po roku zdołał je odzyskać, ale niestety nałóg pozostał. Wtedy szczęśliwa rodzinka stała się już tylko głupią fikcją. To nie były jednak tylko policzki. Gdyby nie mama, raz prawie by ją zgwałcił. Kiedy Constance poszła do szkoły z internatem, wszystko ustało. Jednak wtedy poznała Matta. Był czarujący, miły, piękny... idealny. Taki jak z romansów, które tak kochała. Na początku były tylko niewinne pocałunki, trzymanie się za ręce. Matt dobrze wiedział, że nie lubi, jak pije. A mimo to na jednej z imprez upokorzył ją tym. Nigdy nie zapomni jego nachalności i smrodu alkoholu. Wróciła wtedy do swojego pokoju, położyła się... obudziła tutaj.
Zainteresowania i umiejętności:
~ Kocha rysować realistycznie. Nigdzie nie rusza się bez swoich kredek, ołówków i akwareli.
~ Interesuje się aktorstwem, ale raczej nic z tego nie wyjdzie ze względu na rodziców.
~ Biegle włada oprócz języka angielskiego, także włoskim, francuskim. Zna podstawy polskiego, którego zaczęła się uczyć tylko dlatego, żeby mieć zajęcie na dłuższy czas, a rodzice nie będą się czepiać.
~ Doskonale orientuje się w polityce.
~ Jest dobrą słuchaczką, więc śmiało możesz jej się wygadać.
~ Kocha czytać książki.
~ Gra na skrzypcach.
Rodzina: Bogata rodzinka z lodowatym sposobem bycia. Bardziej można ich porównać do długowiecznych wampirów, żyjących w swoim dworku. Strasznie przykładają uwagę do manier, ubioru czy stylu mówienia. Mama Elizabeth, ojciec Christopher oraz siostra Gala.
Urodziny: 19 lipca
Numer domku i pokoju: Domek 2, pokój 10
Właściciel: Tovuriel

Od Moony do Nicolasa

Wsadziła ręce do kieszeni kurtki, uśmiechając się delikatnie. Zaczęła powoli dreptać w kierunku jeziora.
– Wiesz... Nie gwarantuję ci tego, że dobrze idziemy – mruknęła dość poważnie – bo moja orientacja w terenie leży. Chciałabym powiedzieć, że jest idealna i zaraz tutaj znajdę jakieś KFC i pójdziemy na kurczaka. Jednak niestety nie mogę tak powiedzieć, bo bym skłamała... A my możemy się śmiało zgubić.
Spojrzała na niego z uśmiechem, jakby chcąc trochę zmienić te jakże złe wieści na bardziej pozytywne.
- Najwyżej nas coś zeżre - powiedział chłopak, przeczesując swoje krucze włosy.
Zaśmiała się może trochę za głośno, idąc przed siebie. Po dość dłuższym czasie doszli do jeziorka.
– Mówiłam, że moja orientacja jest niezawodna – mruknęła z uśmiechem i przyjacielsko walnęła go w ramię. – Z chęcią zaproponowałabym ci kąpiel, żeby zamienić się w syrenki, ale... Nie ma północy i syrenkami nie będziemy.
Usiadła na brzegu, podwijając spodnie. Zdjęła buty i włożyła nogi do wody.
– Podoba ci się tutaj.... czy wolałbyś być u ciebie? – spytała.

<Wybacz, że długi czas czekania i krótki opko, ale obiecuję poprawę od następnego! Niestety, poprawy na razie robią swoje.>

Fabuła Nathaniela I

Szedł dobrze sobie znaną ulicą, rozglądając się w poszukiwaniu następnego wyznaczonego mu przez Górę celu. Opisał go jako wysokiego młodzieńca o czarnych jak noc włosach i czerwonych oczach, w których zawsze szaleje płomień. Podobno ten chłopak był najlepszym wojownikiem wroga Góry, Nathaniel musiał mieć się na baczności.
Szukał go już bardzo długo i już zaczął się obawiać, że go nie znajdzie, jednak jak na zawołanie chłopak pojawił się przed jego oczami.
On również czegoś szukał, a może raczej kogoś. Nathaniel dostrzegł to w jego oczach. U boku chłopaka szedł ogromny pies, chyba doberman. Nie znał się na rasach, znał tylko kilka charakterystycznych. Wiedział, że jest niebezpieczny, Góra ostrzegał go, że pies słucha właściciela jak żaden inny pupil i jest doskonale wprawiony w zabijaniu, zupełnie jak jego pan.
Podążał za nim, przedzierając się przez tłum. Nie mógł go zlikwidować teraz, nie przy tych wszystkich ludziach.
W końcu znaleźli się w pustej uliczce. Nathaniel zobaczył, jak pies co chwilę odwraca łeb w jego stronę, jednak nie wydawał z siebie żądnego odgłosu.
-Myślisz, że nie wiem, że za mną leziesz? - chłopak zatrzymał się i odwrócił, by na niego spojrzeć.
Nathaniel zatrzymał się i spojrzał na niego, pełen pewności siebie. Sięgnął po pistolet ukryty za garniturem, po czym wycelował. Pies warknął głośno. Sytuacja była trudna, jeśli zajmie się z psem, chłopak zaatakuje, a na pewno posiadał też broń palną. Jeśli natomiast zajmie się chłopakiem, pies rzuci się na niego. Nie wiedział, jak szybcy są i nie wiedział, czy uda mu się zmienić cel z odpowiednią prędkością.
Pies pobiegł w jego stronę, Nathaniel strzelił w jego tylną łapę. Pies dostał, jednak się nie zatrzymał. Skoczył na niego i ugryzł go w rękę, w której trzymał broń. Młodzieniec chwycił go za kark i ścisnął, a pies zaskomlał i puścił. Nathaniel znów wycelował, tym razem trafił w bok psa.
-Zeff! Odpuść! Wycofaj się! Leżeć! - krzyczał chłopak, wyraźnie zmartwiony stanem swojego przyjaciela.
Doberman położył się pod ścianą jednego z budynków, chociaż Nathaniel widział chęć walki i pomocy swojemu panu w jego oczach.
Czerwonooki chłopiec rzucił się na niego z niebywałą szybkością, machając przy tym swoją białą bronią. Był niesamowicie zwinny, jednak Nathaniel zbyt długo się uczył, by teraz przegrać. Chwycił ostrze jedną dłonią, a jego własna krew spłynęła po jego ręce. Przeciwnik machnął drugim mieczem, wykonał skuteczny unik, po czym wycelował i strzelił. Trafił w ramię.
Nathaniel przyglądał się jeszcze przez chwilę rannemu chłopcu i nie wiedzieć czemu zawahał się, zanim nacisnął na spust. Minęło kilka chwil, zanim zdał sobie sprawę z tego, do kogo celuje.
To przecież jego brat, Nightray.
-No dalej! - wrzasnął. -Zabij mnie!
Jego dłoń zaczęła się trząść. Patrzył z niedowierzaniem na to, co zrobił własnemu bratu. Nie wiedzieć czemu, nie mógł wykonać żadnego ruchu.
Nagle stracił panowanie nad własnym ciałem, jego palec mimowolnie zaczął napierać na spust.
Nie, nie, nie. Nie!
Nightray upadł na ziemię. Nathaniel podbiegł do niego i upadł na kolana, wziął swojego brata w ramiona i spojrzał na niego. Teraz wyglądał inaczej. Spoglądały na niego oczy przywodzące na myśl płynne srebro. Białe włosy chłopaka ubrudzone były czerwoną posoką.
-Zabiłeś mnie, bo jestem chory? - zapytał sennym głosem.
-Eren...? - zapytał ze zdziwieniem. Jak to się mogło stać?
-Bratobójca! - usłyszał i odwrócił się, by zobaczyć Nicolasa całego we łzach. -Nienawidzę cię! Nienawidzę! Zabiłeś moich braci, nienawidzę cię!
-Zamilcz! - zawołał, a chwilę później zdał sobie sprawę z tego, że zaciska palce na szyi nieżywego już Nicolasa.
Puścił go, a ciało z hukiem upadło na ziemię. Cofał się, aż nie natrafił na ścianę wąskiej uliczki. Przed nimi leżały ciała jego ukochanych braci.

Otworzył oczy, by zobaczyć sufit swojego pokoju. Odetchnął, gdy zdał sobie sprawę z tego, że to tylko sen, jednak nadal czuł niepokój. Nie wiedział, co by zrobił, gdyby naprawdę przyszło mu zmierzyć się z Nightray'em. Wziął głęboki oddech i nagle zaczął dziękować losowi, że wrzucił go do tego dziwnego świata, że nie musiał biegać z bronią za swoim bratem.
Z tą myślą położył się i tym razem śnił czarnym snem.

Od Henrietty do Nightraya

No dobra. Mężczyzna był... interesujący? Tak, chyba mogła tak powiedzieć. W ogóle się nie znali, a w ciągu kilku minut z biblioteki, znaleźli się w jej pokoju. Plus postanowił zrobić porządek w jej plecaku! Bez jej zgody! No ale cóż poradzić, był facetem, a oni najwyraźniej mają coś do nieładu panującego w damskich torebkach. Stukała długopisem w kartki, obserwując każdy jego ruch. Chciała mieć pewność, że nie zniszczy żadnych z jej rzeczy, więc gdy tylko chwycił w swoje ręce aparat, szybko mu go wyrwała. Spotkało się to ze zdziwionym spojrzeniem, ale szybko na jego twarzy wymalowała się obojętność. Dobra, zmieniła zdanie. Mężczyzna był dziwny, ale to wcale nie oznaczało nic złego.
Miała ochotę zaprotestować, kiedy zabrał jej gumy do żucia. Nawet jej rodzice i babcia nie mieli nic przeciwko, że je żuła, a tu nagle przychodzi taki, a nie inny gość i jej tego zabrania. Nadęła policzki z irytacji, nie pokazując swojego „gniewu” w żaden inny sposób. Gdy skończył, przyjrzała się efektom jego pracy i musiała stwierdzić, że ułożył jej rzeczy całkiem sprawnie. Że też sama wcześniej na to nie wpadła.
– Pokaż, co tam nabazgrałaś – powiedział.
Dziewczyna wcisnęła w jego dłonie notatnik, nadal bawiąc się długopisem. Na kartce zostały napisane, ładnym, czytelnym pismem: „Cześć, nazywam się Henrietta! Byłabym niezmiernie szczęśliwa, gdybyś powiedział mi również twoje imię no i... gdybyś oddał mi moje gumy, bardzo ładnie proszę!”.
Nightray przewrócił oczami i cicho westchnął pod nosem. W co on się wpakował?
– Jestem Nightray – mruknął – A o gumach zapomnij, jeśli tak bardzo pragniesz mięty, to załatwimy ci cukierki.
Dziewczyna zmarszczyła nos, wyrywając notatnik z jego rąk. Odwróciła kartkę i zaczęła na niej coś pisać. Po chwili podała ją z powrotem Nightray'owi. Tym razem napis na kartce brzmiał: „Nie potrzebuję mięty, potrzebuję gumy!”.
– Trudno – stwierdził ostro – Z mojej strony na pewno nie dostaniesz żadnej.
Dziewczyna przegryzła wargę, ale nic więcej nie dodała do swoich notatek. Musiała wymyślić jakiś sposób, żeby zdobyć od niego jedną ze swoich własności.


<Nightray?>

wtorek, 26 czerwca 2018

Nowy Śniący!



Imię: Nathaniel
Pseudonim: Inferus, co oznacza „bez twarzy”. Nadano mu ten pseudonim ze względu na zakrywającą znaczną część jego twarzy maskę, której nigdy nie ściąga. Nie ważne, czy jest przy nim cały tłum ludzi, czy tylko jedna osoba.
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 21
Orientacja: Nie interesuje go, jakiej jesteś płci, lecz to, jakim człowiekiem jesteś.
Wygląd: Nathaniel to wysoki mężczyzna, mierzący aż dwa metry wzrostu! Jego czarne włosy opadają na lewą stronę już i tak zasłoniętej maską twarzy. Są zadbane i puszyste, zawsze ułożone w ten sam sposób. Maska, która zasłania jego twarz, ma barwę czystej bieli, co komponuje się z jego jasnofioletowymi, lśniącymi oczami. Jego usta są cienkie i niezwykle rzadko otwierane, ponieważ mężczyzna nie należy do rozmownych. W jego uszach tkwią małe, srebrne kolczyki w kształcie kuleczek. Na jego twarzy zwykle widnieje wyraz skupienia, ale nie ma problemu z uśmiechaniem się, czy wyrażaniem innych emocji. Nie daj się jednak zwieść! Jest doskonałym aktorem, który bez problemu ukryje prawdziwe odczucia, jeśli tylko będzie tego chciał!
Jego ciało jest dobrze zbudowane, umięśnione, a zarazem smukłe. Porusza się tak, jak będzie chciał, żebyś myślał, że to jego naturalny sposób. A to z gracją, a to sztywno – wszystko ma doskonale wyćwiczone.
Ubiera się raczej w eleganckie rzeczy, typu garnitur, lakierki itp. Nie pogardzi też zwykłymi, czarnymi koszulami i eleganckimi płaszczami.
Pod ubraniami oprócz umięśnionego ciała ukrywa liczne blizny, to większe, to mniejsze.
Charakter: Nathaniel jest uprzejmym, dobrze wychowanym mężczyzną. Nie jest zbyt ufny przez swój zawód, ale o tym później.
Najpierw bacznie przygląda się nowo poznanej osobie, by po jakimś czasie ocenić, czy jest godna zaufania, czy nie. Stara się też nie przywiązywać do ludzi, ale nie zawsze mu to wychodzi. Na ogół jest opanowany i nie działa pochopnie, najpierw obmyślając dokładny plan działania.
Jest doskonałym aktorem, dzięki czemu wypracował sobie określone sposoby zachowania w stosunku do różnych typów ludzi. Nie jest dla niego problemem wcielenie się w biznesmena, czy nawet zwykłego pospolitego człowieka. Innych traktuje tak uprzejmie, jak to możliwe i zwraca się z szacunkiem, o ile oni również traktują go poważnie.
Jest to człowiek skomplikowany, którego nie rozszyfrujesz przez długi czas, choćbyś nie wiem, jak bardzo się starał.
Na co dzień jest zimną, pewną swego osobą, która nie zawaha się powiedzieć, co tak naprawdę o tobie myśli i wcale nie będzie mu głupio, jeśli sprawi ci tym przykrość. Czasem jednak bywa, że szczerze się uśmiechnie. Nie uważa się za pępek świata, lecz za pewną jego część, która jest niezbędna do funkcjonowania ekosystemu, jak wiele innych osób.
Jego zadaniem jest likwidowanie tych, którzy są zbędni.
Nie wzrusza go widok krwi, o ile nie jesteś małym, bezbronnym zwierzątkiem lub kimś bliskim jego sercu.
Posługuje się raczej poetyckim językiem, tak już ma i nie przeszkadza mu to.
Historia: Urodził się w Niemczech, jednak jego matka była pochodzenia angielskiego, więc jest dość dziwaczną krzyżówką, ale przeważa u niego brytyjski akcent.
Dorastał szczęśliwie wraz z rodzicami, jednak wszystko się posypało, gdy okazało się, że na świat ma przyjść jego młodszy braciszek. Rodzice, twierdząc, że nie stać ich na wychowywanie dwójki dzieci pozbyli się małego Nathaniela, oddając go do domu dziecka. Nie miał się tam najgorzej, ale czym jest dom dziecka w porównaniu z ciepłemu domu rodzinnego? Nigdy nie wybaczył rodzicom tego, że ich zostawili.
Kiedy skończył osiemnaście lat, został odprawiony z domu dziecka do tymczasowego mieszkania, opłaconego na trzy miesiące, w czasie których musiał znaleźć sobie pracę i zapewnić źródło dochodu. Pewnego dnia natknął się na ogłoszenie informujące o tym, że pilnie poszukiwany jest aktor do roli jakiegoś czarnego charakteru. Nathaniel, jako że aktorstwo interesowało go od bardzo dawna, zgłosił się do tejże roli. Widownia była zachwycona jego grą, zawsze dostawał owacje na stojąco, jednak płacono mu zbyt mało, by mógł opłacić mieszkanie.
Los chciał, by jego licznym przedstawieniom przyglądał się nie kto inny, a szef miejscowej mafii.
Pewnego wieczoru Nathaniel usłyszał pukanie do drzwi. Zdziwiony, kogo to niesie tak późną porą. Otworzył drzwi, by zobaczyć wysokiego, ubranego w dopasowany i zapewne drogi garnitur mężczyznę.
– Spodobała mi się twoja gra, chłopcze – powiedział wtedy. – Potrzebuję kogoś takiego jak ty.
Nie chcąc plątać się w intrygi, Nathaniel odmawiał, jednak mężczyzna nalegał, a człowiek, który domagał się od mężczyzny pieniędzy, podnosił cenę z dnia na dzień. Nie mając wyboru, młodzieniec przyjął ofertę mafiozy i zaczął dla niego pracować, śledząc ludzi i odgrywając zadane mu role, by następnie likwidować wskazane cele. Szybko stał się ulubieńcem mafiozy, co irytowało innych i skłaniało ich do zlikwidowania chłopaka, jednak ten był już zbyt wprawiony w boju, by dać się zabić. Liczne blizny na jego ciele pozostały po walkach ze wskazanymi celami, jednak nigdy nie został zraniony tak bardzo, by zbytnio się tym przejąć. Zaczął nosić maskę, by nikt go nie rozpoznał.
Kiedy dowiedział się, że jego nowy opiekun wdał się w kłótnię z szefem innego gangu. Jego serce zamarło, gdy zorientował się, że podopiecznym tamtego i jego nowym celem stał się jego brat, Nightray.
Dowiadując się o losie chłopca i kolejnego ze swoich braci odnalazł rodziców z zamiarem zabicia ich. Oboje stali pod ścianą, a on już miał nacisnąć spust, gdy zobaczył małego chłopca bawiącego się z psem w ogrodzie.
– Jeśli jemu również to zrobicie, dowiem się o tym. Dowiem się, odnajdę was i tym razem się nie zawaham.
Na szczęście, a może i nieszczęście, kilka dni przed zamachem na drugiego mafioza Nathaniel obudził się w zupełnie innym miejscu. Jego nowym towarzyszem został ogromny kruk, którego nazwał po prostu Raven. Kontynuował swoją grę, nie wiedząc, czy może zaufać napotkanym osobom. Co ciekawe, razem z nim do tego przedziwnego świata dostał się jego pistolet, który zawsze nosi pod płaszczem, jednak nie spieszy mu się, by go użyć.
Zainteresowania i umiejętności: Nathaniel interesuje się sztuką i literaturą. Jego ulubionym zajęciem jest własna interpretacja utworów i gra na ich podstawie. Nie pogardzi też jazdą konną ani grą na skrzypcach.
Rodzina: Rodziców już dawno wykreślił z drzewa genealogicznego. Jego jedyną rodziną są niezdający sobie sprawy z jego istnienia trzej bracia: Nightray, Eren i Nicolas.
Urodziny: 20 stycznia
Ciekawostki:
~ ściąga swoją maskę tylko i wyłącznie do snu i kąpieli
~ jest najstarszym z trzech braci
~ stroni od alkoholu, jednak kieliszek wina raz na jakiś czas nie jest dla niego grzechem
~ nigdy nie palił ani nie brał narkotyków i nie ma zamiaru tego robić
~ doskonale posługuje się bronią białą i palną
~ jest niezwykle zręczny
~ miewa koszmary, przez które krzyczy przez sen i nie może się z nich wybudzić
Numer domku i pokoju: Domek 1, pokój 16
Właściciel: Draculaura

Od Nightraya do Henrietty

Nightray spojrzał na dziewczynę beznamiętnym wzrokiem, a ona uśmiechnęła się tylko. Chłopak uniósł brew pytająco.
– Czego chcesz, dziewczynko? – zapytał.
Stała nieruchomo, jej wzrok wędrował po pomieszczeniu. Chłopak westchnął.
– Odebrało ci mowę?
Pokiwała głową, a Nightray zrozumiał, jednak nawet nie zrobiło mu się głupio za zadane przez siebie pytanie. Zapewne też była tu nowa i chciała się zaprzyjaźnić. Chłopak westchnął po raz kolejny i wstał, biorąc książkę do ręki. Podszedł do dziewczyny.
– Potowarzyszę ci przez pewien czas, ale nie myśl, że będę robił za twoją niańkę, albo przychodził z pomocą do każdego twojego siniaka, czy zadrapania.
Przyjrzał jej się dokładnie, starając się ją wstępnie ocenić. Zwykła dziewczyna z aparatem na zęby. Ile mogła mieć lat? Szesnaście? Nie mogła sprawiać zagrożenia, co najwyżej kłopoty. Chłopak odłożył książkę na półkę i zwrócił się do dziewczyny:
– Masz jakiś zeszyt? Długopis? Jakoś musimy się porozumiewać.
Chwyciła go za rękaw płaszcza i zaprowadziła do swojego pokoju. Wzięła do ręki plecak i zaczęła w nim grzebać, co trwało tak długo, że zirytowany Nightray wyrwał jej go i spojrzał do środka. Zamarł, widząc panujący w jego wnętrzu chaos.
– Masz – powiedział, kiedy w końcu znalazł zeszyt i długopis. – Napisz mi coś o sobie, a ja zrobię tu porządek... Czy to gumy do żucia? Przy aparacie na zęby!? Jesteś niepoważna... Konfiskuję.
Nie trwało to długo. Jako ktoś, kto musiał działać szybko, uwinął się z porządkami w parę minut.
– Dobra. Największa przegródka jest wolna na prowiant, na długie wycieczki. Ta mniejsza na zeszyt i długopis, zawsze trzymaj je razem. Tutaj masz miejsce na grzebień, tutaj gumki i spinki, a tam miejsce na inne drobiazgi – odłożył plecak na ziemię i spojrzał na dziewczynę z tym samym beznamiętnym spojrzeniem. – Pokaż, co tam nabazgrałaś.

<Hen?>

poniedziałek, 25 czerwca 2018

Od Nicolasa do Williama

Nicolas stanął obok swojego towarzysza i tak, jak on patrzył w zadumie na ogromny pałac. Spojrzał na Williama, zastanawiając się, czy myśli o tym samym, co on. Pałac wyglądał nieco upiornie na tle czarnego nieba, do tego chłopak widział coraz to większe błyskawice i zbierało się na deszcz, ale musieli się gdzieś schronić. Już po chwili pierwsze krople zaczęły spadać z nieba, Nicolas nałożył na głowę kaptur i spojrzał w ciemne niebo.
– Może pójdziemy tam i zostaniemy przynajmniej do końca burzy? – zaproponował, co nie wydawało mu się wcale głupim pomysłem.
William wpatrywał się w pałac, najwyraźniej zastanawiając się, czy przystać na jego propozycję. Po chwili skinął głową i ruszył przed siebie, a Nicolas za nim.
Wbrew pozorom pałac wcale nie znajdował się tak blisko. Nie wiedział, ile czasu szli, ale było to wystarczająco długo, by włosy Nicolasa były mokre pomimo kaptura jego solidnego płaszcza. Obaj stanęli przed ogromnymi drzwiami, spojrzeli na siebie i razem pchnęli, by je otworzyć. Zaskrzypiały głośno i uchyliły się nieco, ale wystarczająco szeroko, by mogli wejść do środka.
Nicolas odrzucił kaptur do tyłu, mokre włosy kleiły się do jego twarzy. Otarł wodę z czoła rękawem i rozejrzał się. Wnętrze było jednocześnie piękne i upiorne, jak z tych wszystkich powieści, które czytał Nicolas, zanim pojawił się w świecie wyśnionych. Wyglądał na bardzo stary, w kątach pomieszczenia wisiały gęste pajęczyny, chłopak mógłby przysiąc, że widział tam pająka wielkości swojej głowy. Aż się wzdrygnął na myśl o tym, że może ich być więcej.
Stare, zakurzone meble były w dobrym stanie, niektóre miały lekko zdarty materiał w nielicznych miejscach. Chłopak był zachwycony tym, jak dużo czasu przetrwała cała budowla, jednak to nie był chyba odpowiedni czas ani miejsce na zachwyty.
– Nicolas – głos Williama wyrwał go z zamyślenia. – Powinieneś to zobaczyć.
Chłopak podszedł do stojącego w drzwiach mężczyzny, który odsunął się tak, by ten mógł wyjrzeć na korytarz. Nicolas zamarł, widząc patrzące w jego stronę, uśmiechające się szeroko szkielety. Niektóre miały nawet na sobie jeszcze elementy uzbrojenia. Może to jednak nie był taki dobry pomysł, by tu przyjść.
Było tu jedyne wyjście z pomieszczenia, do którego można było dojść w tylko jeden sposób. Nie mieli innego wyboru, jak tylko przejść między kościotrupami. Pierwszy ruszył William. Nicolas był coraz bardziej pewny, że mężczyzna miał już w swoim życiu wiele do czynienia z trupami i śmiercią. Interesował go ten człowiek, chciał go lepiej poznać, dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Za jego spojrzeniem kryła się niesamowita historia, którą chciał poznać, jednak nie wiedział, czy kiedykolwiek będzie mu to dane.
Nagle jeden ze szkieletów złapał Nicolasa za kostkę. Chłopak wrzasnął i odwrócił się w stronę kościotrupa, spróbował mu się wyrwać, jednak ten mocno zaciskał kościste palce na jego nodze. Szeleścił i stukał, gdy się poruszał, co przyprawiało chłopaka o gęsią skórkę. Szarpnął nogą, jednak i to nie pomogło, a sprawiło tylko, że upadł. Szkielet zaczął zbliżać się w jego stronę, chłopak zauważył, że zaciska coś w dłoni.
Rozejrzał się w poszukiwaniu czegokolwiek, czym mógłby się obronić. Jego wzrok spoczął na leżącym nieopodal toporze. Chwycił go oburącz i uderzył w ramię truposza, które złamało się wpół. Nicolas wstał i rozłupał potworowi czaszkę. Schylił się i rozluźnił uścisk dłoni, która została na kostce chłopaka. Odrzucił ją daleko od siebie i spostrzegł, że wszystkie szkielety zaczynają się ruszać.
– William! Biegnij! – rzucił się biegiem w stronę towarzysza.
Biegli ramię w ramię, Nicolas nadal trzymał topór w dłoniach. Obejrzał się, by sprawdzić, z czym mają do czynienia i natychmiast tego pożałował. Za nimi biegła armia truposzy, uzbrojona we wszystko, co powinno posiadać wojsko. Byli wśród nich także łucznicy, co zaniepokoiło go najbardziej. Pierwsza strzała przeleciała między nimi. Chłopak przełknął ślinę.
– Tutaj! – zawołał William i otworzył drzwi prowadzące do bocznego pomieszczenia.
Wbiegli do środka, mężczyzna zamknął wejście i sięgnął do zamka. Kiedy zaklął pod nosem, Nicolas domyślił się, że zamknięcia po prostu nie ma. W pomieszczeniu nie było też niczego oprócz stojącego na środku fortepianu.
William trzymał drzwi, gdy nagle coś mocno nimi potrząsnęło. Szkielety napierały na nie z ogromną siłą.
Nicolas spostrzegł książeczkę na fortepianie. Wiedziony instynktem chwycił ją w ręce i otworzył. Wypełniona była pięcioliniami i nutami, a także słowami. Poza tym jednym utworem nie było w niej niczego więcej. Chłopak spojrzał na tytuł pieśni.
„Wieczny sen”.
Mając nadzieję, że to to, o czym myśli, usiadł na krzesełku, postawił przed sobą otwartą książeczkę i zaczął grać. Jego palce poruszały się sprawnie po klawiszach fortepianu, wybijając dokładnie takie dźwięki, jakie zapisane były na pięciolinii. Kiedy nuty zaczęły się powtarzać, obejrzał się, by zobaczyć, jak radzi sobie William. Przeciwnicy napierali znacznie słabiej. Działało!
Znów zerknął do książeczki, tym razem spojrzał na słowa. Szybko dopasował rytm w swojej głowie i zaczął głośno śpiewać. Słyszał, że trzaskanie o drzwi słabło. Spojrzał na towarzysza i ruchem głowy dał mu znak, że ma wyjrzeć przez drzwi, nie przestając przy tym śpiewać.
Towarzysz otworzył drzwi. Kiedy otworzył je szerzej, Nicolas zobaczył, że szkielety stojąc nieruchomo. Spojrzenia Williama i Nicolasa spotkały się, a wtedy grający na pianinie i śpiewający chłopak przeniósł wzrok na topór. To była ich szansa, żeby je wybić.
Kiedy tylko William wrócił do pomieszczenia, Nicolas przestał grać i oparł głowę o dłonie.
– Co teraz? – zapytał.
– Nie mam pojęcia. Nie podoba mi się to miejsce.
Nicolas wyjrzał przez okno. Na zewnątrz nadal szalała burza, a on nie miał ochoty w taką pogodę mierzyć się z ukrytymi w lesie potworami. W ogóle nie miał na nic ochoty po tym, co przed chwilą przeżyli.
– Zobaczmy inne pomieszczenia. Wezmę tę książeczkę, może nam się przydać, gdyby było ich więcej. Wydaje mi się, że można tego używać bez pianina, ale jedno z nas musiałoby robić za chórek.
– Jasne... Chodźmy stąd.
Ruszyli dalej korytarzem, a Nicolas miał wrażenie, jakby ktoś cały czas im się przyglądał, jednak nie widział nikogo, nie ważne, gdzie spojrzał.
Następnym pokojem, jaki odwiedzili, był pokój medyczny. Znajdowało się w nim dużo narzędzi typu nożyczki i pęseta... Pęseta!
Nicolas rozejrzał się w poszukiwaniu zbiornika z wodą i paleniska. Uśmiechnął się do siebie, gdy zobaczył wszystkie potrzebne mu rzeczy w jednym pomieszczeniu. Były tam nawet jakieś stare materiały. Wziął narzędzia do rąk i odwrócił się, by spojrzeć na Williama.
– Odkażę to wszystko i powyjmuję szkło, którego nie dałeś rady sam wyjąć. O ile pozwolisz.

<William?>

niedziela, 24 czerwca 2018

Od Marka do Emmy

Matt miał dar do opowiadania strasznych historii. Słuchając go, zapomniałem nawet o swojej nabitej na kijek kiełbasce, która smażyła się w płomieniach. Dopiero gdy chłopak skończył, zorientowałem się, że moja kolacja... Umarła. Zarówno kiełbaska, jak i kijek, spłonęły doszczętnie. Matt wyszczerzył się, zadowolony z efektu, jaki osiągnął, a Emma chichotała. Wciąż było jednak widać jej delikatnie obrażoną minę, po sugestii brata. Oczywiście, nie obyło się bez solidnego kuksańca w zapłacie. Odrzucając niezdatny do niczego patyk, rozsiadłem się wygodnie i przygotowałem na moją turę opowiadania historii.
– To była ciemna, zimna noc. Dwa słodkie pierniczki postanowiły, że spędzą ją na dworze, jedynie w swoim towarzystwie...
– Czekaj, masz na myśli takie prawdziwe pierniczki? Lukrowane, z guziczkami i tak dalej? – Emma przerwała mi, patrząc się na mnie z zażenowaniem.
Kiwnąłem głową w odpowiedzi, nie rozumiejąc jej podejścia. Emma otworzyła już usta, jednak stwierdziła, że raczej nie warto nic mówić i machnęła tylko dłonią. Wzruszyłem ramionami, odchrząknąłem i kontynuowałem swoją opowieść. Słowa łatwo wychodziły z moich ust, a historia, chociaż dziecięca i niezbyt straszna, w pewien sposób zainteresowała rodzeństwo. Ja sam nie mogłem doczekać się jej finału. Przygotowałem niespodziankę, która na pewno zwali ich z nóg.
– Pierniczki starały się jak najszybciej ukryć, jednak zjedzone kończyny nie ułatwiały im tego zadania. Napięcie dodatkowo budował coraz to głośniejszy odgłos wielkich, ciężkich kroków... – w tym momencie, z nieokreślonego kierunku, doszedł nas podobny odgłos, do opisywanego. Zobaczyłem, jak Emma odwraca głowę, a Matt nasłuchuje ze zdziwieniem. Uśmiechając się półgębkiem i pozwalając, by ogień złowieszczo oświetlił moja twarz, kontynuowałem opowieść.
– Para przytuliła się do siebie, trzęsąc z przerażenia. Starali przygotować się na swój szybki koniec, chociaż tak naprawdę, nikt nie jest w stanie tego zrobić. Oczekiwali w napięciu, patrząc się w stronę, z której dochodziły głośne uderzenia stóp o podłoże. Nie czekali zbyt długo, wkrótce ich oczom ukazało się straszne, ogromne monstrum... – zawiesiłem głos, czekając, co się wydarzy. Odpowiedziała mi jednak tylko cisza. Rodzeństwo patrzyło się na mnie z zaciekawieniem i zdziwieniem. Odchrząknąłem i powtórzyłem głośno wypowiedziane przed chwilą zdanie.
– Straszne, ogromne monstrum!
Nagle coś zaszeleściło w krzakach, dziwny odgłos znowu stał się słyszalny, a na ziemi powoli pokazywał się olbrzymi cień jakiejś istoty. Zacierając ręce z uciechy, dodałem kilka słów.
– Z pierniczkowych gardeł rozległ się tragiczny krzyk, gdy potwór całkowicie wyłonił się z zarośli. Wiedzieli, że to już ich koniec.
W tym momencie z krzaków wypadła pedofilska marchewka, przebrana w strój Draculi. Miała na sobie mały płaszczyk, listki przylizane do czubka „głowy”, a w ustach fałszywe kły. Stając przed rodzeństwem, uniosła rączki do góry i wydała z siebie odgłos, który mogę sprecyzować tylko jako „rałłłwrrr”. Zacząłem klaskać i wycierać wyimaginowane łzy. Podbiegłem do marchewki i uniosłem ją w powietrze, po czym posadziłem sobie na ramieniu. Wyglądała na bardzo zadowoloną z tego powodu, ale naprawdę wolałem nie wnikać w to głębiej. W tym samym czasie, zza krzaków wybiegła reszta warzyw, odrzucając kamienie i podbiegając do mnie. Schyliłem się ostrożnie i przybijałem im piątki.
– Dzięki chłopaki – rzuciłem do nich przyjaźnie.
Emma i Matt siedzieli tylko przy ognisku i patrzyli się na nas zszokowani. Zadowolony podszedłem do nich i wytłumaczyłem, że warzywa pomogły mi w części artystycznej mojego opowiadania. Emma zaczęła się śmiać, a wkrótce nawet płakać. Matt za to siedział wciąż zdziwiony. Prawdopodobnie marchewka po prostu wywarła na nim takie wrażenie. Zadowolony z siebie, zdjąłem warzywko z ramienia i usiadłem obok rozweselonej Emmy. Dziewczyna z uśmiechem się do mnie przytuliła, a ja pogłaskałem ją po głowie.
– Oczywiście nic nie sugeruję, ale jakieś brawa by się przydały – odpowiedzią były gorące oklaski, na które warzywa zaczęły się kłaniać z dumą. Gdy po chwili już się uspokoiliśmy, nadszedł czas na ostatnią i zapewne najstraszniejszą opowieść. Emma ze złowieszczym uśmiechem wstała z ławki.

<Emmuś skarbie? Przepraszam, że tak długo... Do boju lwia damo!>

Od Williama do Nicolasa

Spojrzał na uśmiechniętego chłopaka, a potem na wyciągniętą dłoń w stronę Williama. Przez chwilę zastanawiał się, czy dobrze zrobi, jeśli również się przedstawi. Pewnie to bardzo ułatwiłoby sprawę. Z drugiej strony coś krzyczało w nim, żeby nikomu nie wierzył i z nikim się nie spoufalał. Nicolas nie wyglądał, jakby miał złe zamiary, ale ile razy w życiu zawiódł, bo uwierzył w niewinne pozory? Nieświadomie zmarszczył brwi, a chłopak chyba zauważając wahanie w jego oczach, zamierzał cofnąć dłoń. Nagle jednak mężczyzna wyciągnął swoją i przyjął uścisk.
– William – powiedział krótko, po czym znowu oparł się o drzewo, zajmując się wyciąganiem odłamków szkła z rąk. Nie było to szczególnie bolesne, ale mozolne i nudne. Niektóre kawałki miały tak małe rozmiary, że bez pęsety nie dało rady ich wyciągnąć, więc je po prostu pomijał. Kiedy skończył, oparł głowę o pień drzewa i spojrzał w górę.
Stracił rachubę czasu. Nie miał przy sobie zegarka ani telefonu, a dookoła było niewiele jaśniej, niż przedtem. Nie wiedział, czy to przez ciemne chmury ponad nimi, czy przez tak gęsty las, że światło gubiło się w koronach drzew, które szeleściły głośno, poruszane przez wiatr. W ich szeleście było coś niepokojącego, innego niż w lasach, które widział. Jakby drzewa mówiły i próbowały coś przekazać. William potrząsnął głową. To absurdalne, rośliny nie potrafią mówić, tylko bajki dla dzieci wymyślają takie fenomeny. Ewidentnie wariował.
Przetarł dłońmi oczy i podparł łokieć na kolanie. Rozejrzał się dookoła, a przez chwilę miał wrażenie, że daleko w ciemności zamajaczyła mu ludzka, jasna sylwetka. Zamrugał dwa razy i obraz zniknął tak szybko, jak się pojawił. Nie wariował, on już zwariował.
Nagle niebo przeszył jasny grot błyskawicy, a potem rozległ się ogłuszający huk. William poczuł zimny dreszcz na karku i gęsią skórkę na ramionach, a potem dziwną energię, która przepłynęła przez jego ciało i zniknęła bezpowrotnie, zabierając całe ciepło.
– Chodźmy stąd lepiej, to nie wygląda dobrze – powiedział do Nicolasa, mając na myśli burzę. Podniósł się z ziemi i otrzepał z liści oraz mchu czarne jeansy, a potem podał towarzyszowi rękę i pomógł mu wstać. Powoli rozejrzał się dookoła, z żałością stwierdzając, że nie wie dokąd iść.
– Pamiętasz drogę? – spytał, lecz chłopak tylko zaprzeczył ruchem głowy. – Nie mamy wyboru, jak trochę pobłądzić i liczyć na ratunek – dodał znacznie ciszej, nadając tempo marszu.
Przez dłuższą część drogi towarzyszyły im tylko błyskawice i grzmoty, ale później pojawił się jeszcze deszcz. Najpierw lekka mżawka, z czasem zamieniła się w prawdziwą ulewę jak z cebra, więc nie minęło wiele czasu aż cali przemokli do suchej nitki.
– William, tam coś jest – odezwał się po długiej chwili ciszy Nicolas i dłonią wskazał wielki cień migający między drzewami. Kształtem przypominał sporych rozmiarów budynek, lecz kiedy się zbliżyli, William nie miał wątpliwości, że to prawdziwy pałac.

<Nicolas?>

Od Henrietty do Nightraya

Henrietta zdjęła dłonie z twarzy, wpatrując się w ostatnie zdania znajdujące się w książce. Zdziwiła się, że reszta stron była zupełnie pusta. Zamknęła ją i odsunęła od siebie. Miała zamiar wstać i wyjść z pomieszczenia, kiedy nagle usłyszała czyjeś kroki. Zamarła, nerwowo patrząc w stronę dobiegających dźwięków. Po chwili w jej polu widzenia znalazł się młody mężczyzna. Rzucił na nią okiem, ale bardziej zainteresował się pokojem. Gdyby nie przeczytała tej książki, pomyślałaby, że to jeden z jej porywaczy. Młodzieniec był dobrze zbudowany, miał czarne włosy i... czy to czerwone oczy?!
Zajął miejsce przy stoliku, nieopodal niej. Była tak zaciekawiona jego osobą, że nawet nie zauważyła podchodzącego do niej psa. Dopiero kiedy usłyszała coś uderzające o stół, zdała sobie sprawę z obecności zwierzęcia. Nagły trzask zaskoczył ją tak bardzo, że aż odsunęła się od mebla. Doberman nie przejął się jej reakcją, biorąc książkę w zęby i odchodząc. Aparatka wodziła za nim wzrokiem, zauważając, że podał książkę temu mężczyźnie. Chłopak podziękował mu, klepiąc go po głowie. Po chwili zabrał się do czytania. Dziewczyna niecierpliwie na niego patrzyła, zastanawiając się, co zrobić. Chciałaby podejść do niego i o coś zapytać, dowiedzieć się czegoś, ale nie była pewna, czy to wypali. Jak na złość zapomniała swojego plecaka, a z tym notesu i długopisu, przez co komunikacja byłaby utrudniona. Po drugie, jeśli czytał tę książkę, to musiałoby to oznaczać, że on też się tutaj dopiero znalazł. Co za tym idzie, nie mógłby jej pomóc. Z innej strony nie chciała siedzieć jak słup soli i patrzeć na niego jak jakiś stalker. Nawet jeśli nic by nie wiedział, to zawsze miło było mieć kogoś, z kim można byłoby spędzić czas lub po prostu „porozmawiać”.
Dobra.
Raz kozie śmierć.
Dziewczyna wstała, niepewnie podchodząc do nieznajomego i jego psa. Stworzenie chyba zorientowało się, co zamierza, ale niestety nie przyjęło tego dobrze. Doberman wyszczerzył zęby i zaczął na nią warczeć. Gwałtownie się zatrzymała, obawiając się ataku z jego strony.
– Zeff, przestań – czarnowłosy się odezwał.
Momentalnie pies się uspokoił, pochylając głowę z pokorą.
– Grzeczny pies – pochwalił go, po czym spojrzał na nastolatkę, przeszywając ją swoimi czerwonymi oczami.
Podniósł brew w niemym pytaniu.
Dziewczyna tylko krzywo się uśmiechnęła i mu pomachała, robiąc kilka kroków do przodu.
Coś czuła, że może być zabawnie.

<Nightray?>

sobota, 23 czerwca 2018

Od Grace do Sinary

Widziałam dosłownie przez chwilę dziwną postać, jednak wywarła na mnie naprawdę ogromne wrażenie. Jej wygląd zdecydowanie był nietypowy, ale wzbudzał pewien szacunek i respekt. Starałam się wszystko udokumentować zdjęciami, jednak wątpiłam, czy to coś da, skoro zjawa i tak zniknęła. Nie do końca podobała mi się także ignorancja Sinary. Przed chwilą przeżyła coś naprawdę niesamowitego, a aktualnie usiadła na skale, przeglądając rzeczy, które zabrała z poprzednio odwiedzonych ruin. Naprawdę, coraz bardziej irytowała mnie jej osoba. Przewracając oczami, podeszłam do dziewczyny. Zajrzałam jej przez ramię, gdy przekładała wszystkie swoje błyskotki. Nie odwracając nawet głowy, mruknęła tylko w moim kierunku.
– Czego.
Odliczając w myślach do dziesięciu, spokojnie odpowiedziałam.
– Powtarzasz się. Co z tym wszystkim zrobisz? – mówiąc to, wskazałam dłonią na złoto.
Sinara w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami. Założyłam ręce na piersi i westchnęłam cicho.
– Zupełnie nie rozumiem twojego podejścia, nie tylko do mnie, ale do wszystkiego wokół. Nie chcę cię urazić, ale szczerze mówiąc, zwyczajnie mnie irytujesz.
Sinara odłożyła na chwilę rzeczy trzymane w dłoni i odwróciła się butnie w moim kierunku.
– I co? Mam cię za siebie przepraszać? No chyba pojebało.
Uśmiechnęłam się sarkastycznie.
– Takich przeprosin nie przyjmuję – mówiąc to, założyłam aparat na szyję i odwróciłam się. Nie chciało mi się tutaj z nią stać i tak naprawdę marnować czas. Było jeszcze mnóstwo rzeczy do zwiedzenia.
Usłyszałam tylko szydercze prychnięcie od strony dziewczyny, a gdy delikatnie zwróciłam głowę w jej kierunku, zobaczyłam pięknie wyeksponowany środkowy palec. Pokręciłam głową i ruszyłam dalej, przed siebie. Na odchodnym rzuciłam tylko jeszcze parę zdań.
– A właśnie, Sinara. Wisisz mi papierosy. Coś mi się nie wydaje, żebyś naprawdę nie wiedziała, gdzie są.
Odpowiedzią dla mnie był tylko jej okrzyk.
– Wal się!
Roześmiałam się i ruszyłam w kierunku obozu.

<koniec wątku>
<oczywiście Sinara nie chcę cię w żaden sposób obrazić słoneczko 💛>

Od Nicolasa do Williama

Chłopak nie miał pojęcia, co się dzieje. Dlaczego zjawa miałaby mieć co do nich złe zamiary? Z tego, co pamiętał, a pamiętał większość swojego życia, nigdy nie zrobił nikomu nic, za co ten ktoś chciałby go zabić. Czyżby nieznajomy był czemuś winien? A może po prostu była to zła, okrutna zjawa, która mściła się na wszystkich za to, co ktoś jej zrobił dawno temu tak jak w tych wszystkich legendach.
Biegł za mężczyzną, czując, jak towarzysz zaciska dłoń na jego nadgarstku. Był niezwykle szybki. Nicolas również nie należał do tych wolnych, ale nie sądził, że można biegać tak szybko, jak ten człowiek!
Gałęzie łamały się pod ich stopami, liście szeleściły złowrogo. Nadchodził ranek, jednak chmury przesłaniały niebo tak, że było niewiele jaśniej, niż parę godzin wcześniej. Serce chłopaka łomotało od długiego i wyczerpującego biegu, zaczynało mu brakować powietrza, a nieznajomy nadal biegł, jakby zależało od tego jego życie.
Bo zależało, na dodatek ich obu.
W końcu mężczyzna zatrzymał się, a Nicolas wziął kilka głębokich wdechów i oparł się o drzewo. Nie pozwolił jednak sobie na to, by pod nim usiąść, na wypadek, gdyby przyszło im znów uciekać. Prawdopodobnie było przed czym. Las wyglądał groźnie, w dodatku znaleźli się tak daleko od „obozu”, że znikąd nie można było uzyskać szybkiej pomocy.
To, co jeszcze niepokoiło chłopca, to to, że zostało tam wiele innych ludzi, pewnie jeszcze śpiących, pozostawionych sam na sam z ogromnym pożarem. Nawet gdyby chcieli, już nie zdążą im pomóc. Pozostało mieć nadzieję, że sobie poradzą.
Nieznajomy najwyraźniej stwierdził, że nie ma już żadnego zagrożenia, bo usiadł pod drzewem, zamknął oczy i zaczął głęboko oddychać. Nicolas nie miał jednak wątpliwości, że nadal był czujny. Widział to po jego nieco napiętych mięśniach i skupionym wyrazie twarzy. Sam nie pozwolił sobie na pełne rozluźnienie.
Czas powoli mijał, Nicolas był coraz bardziej spokojny, jednak nie przestał wypatrywać niebezpieczeństw, mogących czaić się w ciemnościach.
– Um... Nadal nie wiem, jak masz na imię – powiedział po czasie, czując, że już nie ma ochoty nazywać swojego towarzysza nieznajomym. – Jestem Nicolas – wyciągnął dłoń w jego stronę.
Mężczyzna otworzył oczy i spojrzał na niego, a chłopak uśmiechnął się przyjaźnie.

<William?>

piątek, 22 czerwca 2018

Od Nightraya do Henrietty

Obudził się na środku polanki. Przez chwilę patrzył w bezchmurne niebo, zastanawiając się, jakim cudem znalazł się w tym miejscu. Nie przypominał sobie, żeby w ogóle wychodził wczorajszego wieczoru z pokoju.
Podniósł się powoli i rozejrzał w poszukiwaniu kogokolwiek, kto mógłby wyjaśnić mu zaistniałą sytuację. Czyżby został porwany? Nie, niemożliwe. Był zbyt czujny. Poza tym miał psa, który ostrzegłby go przed każdym zagrożeniem.
Właśnie, gdzie jego pies?
– Zeff – zawołał, jednak nie usłyszał odpowiedzi w postaci szczeknięcia, nie zobaczył też jego sylwetki gdzieś nieopodal.
Westchnął. Miał nadzieję, że jego czworonożnemu przyjacielowi nic się nie stało.
***
Po pewnym czasie znalazł się w miejscu, które wyglądało jak ośrodek dla wczasowiczów. Uniósł brew w zdziwieniu. Co to miało być?
Usłyszał radosne szczekanie i odwrócił się, by zobaczyć Zeffa, swojego psiaka.
– Zeff! – zawołał radośnie i rozłożył ramiona, pies rzucił się na niego i zaczął oblizywać jego twarz. – Cieszę się, że nic ci nie jest – uścisnął zwierzaka.
Zaczynało się ściemniać, a Nightray musiał gdzieś przenocować. Czuł, że coś ciągnie go do jednego z budynków.
Instynkt, a raczej jakaś magiczna siła, przywiodła go do ogromnej biblioteki. Nie chciał jednak czytać żadnego z otaczających go tomów. Chodziło mu o jedną książkę, chociaż sam dokładnie nie wiedział jaką.
Zajął miejsce przy jednym ze stoliczków i rozejrzał się. Jego wzrok spoczął na grubej księdze spoczywającej kilka stołów dalej, obok dziewczyny o blond włosach, będącej jedyną poza nim osobą w pomieszczeniu.
– Zeff – przynieś – polecił krótko, a pies poszedł przed siebie.
Wskoczył przednimi łapami na wysoki stolik i chwycił książkę w zęby, nawet nie patrząc na dziewczynę. Jedynie poruszył nosem, kiedy otarł się o jej koszulkę. Wrócił do Nightraya i upuścił mu książkę na kolana, machając długim ogonem i śliniąc się.
– Uh, Zeff... Dzięki, piesku. Będę musiał wyprać płaszcz. I ile razy ci mówiłem, że nie ma skakania na stół – trzepnął go delikatnie w ucho, a pies fuknął i zajął miejsce na ławce obok pana.
Kiedy Nightray otworzył książkę, zwierzę wetknęło łeb pod jego ramię i spojrzał na kartki, jakby również chciał się czegoś dowiedzieć. Nightray spojrzał na niego kątem oka i uśmiechnął się delikatnie, po czym zaczął czytać.

<Henrietta?>

czwartek, 21 czerwca 2018

Od Williama do Nicolasa

Zmarszczył brwi i zacisnął pięści tak mocno, że poczuł, jak wbija paznokcie w skórę. Nie spuszczał wzroku z dziwnej mary, chociaż nie wyglądała na niebezpieczną, a przynajmniej na razie nie próbowała się na nich rzucić. Przypominała jedną z tych legendarnych białych dam, których śluby nie przebiegły tak, jak sobie zażyczyły. Co tu się dzieje? Sam chciałby wiedzieć. Nigdy nie należał do religijnych ludzi i nie wierzył w żadne katolickie, muzułmańskie, hinduskie, czy jakiekolwiek inne zabobony albo obietnice o bogatym w miód i mleko życiu pośmiertnym. Obchodziło go to tyle, co zeszłoroczny śnieg, zatem do końca nie potrafił wyjaśnić fenomenu wiszącej dobre pół metra nad ziemią, półprzezroczystej kobiety. Wolał wmawiać sobie, że to jakaś dobrze wyreżyserowana sztuczka rodem z horrorów o zjawiskach paranormalnych. Hologram? Może to z nim był problem? Halucynacje? Narkotyki? Alkohol? Jeszcze nie wytrzeźwiał? Czy ktoś mu czegoś dosypał do jednego z drinków? Nie pamiętał, ale tak musiało być. To przecież niedorzeczne. Duchy nie istniały. Kobieta wyciągnęła szczupłą, śliczną dłoń w stronę latarenki, która jak na zawołanie uniosła się parę centymetrów nad blatem, a mały płomień w świeczce rozjaśniał wściekłym złotem. Przez chwilę lampion chybotał w powietrzu, a potem podleciał bliżej mary i wydawał się zawisnąć żelaznym kółkiem na jej drobnych palcach.
— Tak w dużym skrócie, jeśli nie jestem pijany ani naćpany i ty widzisz to samo, co ja, to prawdopodobnie mamy zdrowo przesrane — powiedział cicho William, zerkając szybko przez ramię na chłopaka. Wpatrywał się z szeroko otwartymi oczami w kobietę ducha i zapewne był niemniej zaskoczony albo zaniepokojony niż William.
— Powinniśmy wiać, zanim to coś zdecyduje się nas zabić, chyba że to jakiś głupi żart. To nie jest zabawne — dodał po chwili zupełnie poważnym tonem, nawet nie czując, jak mocno napiął mięśnie ramion i karku. Był gotowy rzucić się w każdym momencie do ucieczki. Z duchami nigdy nie walczył i raczej nie miał zamiaru dowiedzieć się, jak to wygląda. Ścieżka egzorcysty nie pasuje do zwykłego żołnierza. Kobieta poruszyła gwałtownie dłonią, a lampion z głośnym hukiem roztrzaskał się o drewniany regał. Ogień natychmiast zaczął się rozprzestrzeniać po książkach, z donośnym syczeniem pożerając papier i kradnąc słowa, na nim zapisane. Duch spojrzał pełnym rozpaczy wzrokiem na mężczyznę. Przez chwilę wydawało mu się, że w nich również zajarzył się drobny płomień stworzony ze smutku, nienawiści oraz błagań. Nie rozumiał tego, nawet nie był pewien, czy chciał to zrozumieć. Drgnął, gdy uniosła drugą dłoń, a ogień zaczął z niespodziewaną szybkością trawić coraz większą przestrzeń. William otworzył szeroko oczy, po czym bez zastanowienia złapał chłopaka za nadgarstek i pociągnął za sobą w stronę wyjścia. Czuł obrzydliwy smród palącego się drewna oraz papieru. Kątem oka dostrzegł jeszcze drobną smużkę dymu, a potem usłyszał ciche łkanie zza pleców, ale nie zatrzymał się. Tylko przyspieszył, mocniej zaciskając palce na ręce chłopaka. Wybiegli za wielkie, mosiężne drzwi i William rozejrzał się nerwowo dookoła, szukając pomocy albo schronienia.
— Ty tutaj jesteś miejscowy. Dokąd teraz? — Zwrócił głowę w stronę chłopaka, lecz nie doczekał się odpowiedzi, bo usłyszał głośny trzask rozpryskującego się szkła, a potem widział już tylko spadające strumieniem wielkie odłamy szyb. Zasłonił ciałem młodzieńca, czując, jak mniejsze okruchy wbijają mu się w skórę, a po paru sekundach rzucił się razem z nim przed siebie. Wycie ducha z każdą chwilą stawało się coraz głośniejsze. Nie myśląc wiele, skierował się prosto w las, choć wszystko w nim krzyczało, żeby uciekał w innym kierunku. Nie pojmował swojej intuicji, więc zagłuszył ją wolą przetrwania. Było jeszcze mroczniej, bardziej przerażająco i ciemniej niż wcześniej. Niebo całkowicie zostało zasnute chmurami, a wiatr wzmógł się jak na zawołanie, szarpiąc gałęziami drzew. Przez chwilę wydawało się Williamowi, że nawet szelest liści nabrał złowrogiej barwy, a każdy trzask łamanej gałęzi wrzeszczał do nich: „zgińcie, zgińcie”.
Co było nie tak z tym miejscem?

<Nicolas?>

Od Sinary do Matta

Jedliśmy sobie, chociaż co jakiś czas przygryzałam wargę, gdyż miałam wielką ochotę zabawić się z brunetem. Po zjedzeniu czekałam na chłopaka oparta o ścianę. Z kimś rozmawiał, a ja, zamiast iść, czekałam. Po jakiś kilku minutach jednak mi się odechciało, więc ruszyłam z powrotem do pokoju. Myślałam, że chłopak mnie zatrzyma, jednak się pomyliłam. Weszłam do domu, ziewając ze zmęczenia, zamknęłam drzwi i położyłam się na łóżku. Wtuliłam głowę w poduszkę i powoli zasypiałam.

Obudził mnie czyjś głos, przekręciłam się na drugi bok, aby zobaczyć, kto przyszedł. Matt leżał obok mnie na łóżku i patrzył się na mnie. Przeczesywał dłonią moje włosy. Chociaż wciąż byłam nieco zmęczona, wysiliłam się na jeden pocałunek, a w następnej kolejności wpadłam w jego ramiona.
- Zostanę z tobą, już nigdzie nie pójdę – jego głos, był taki ciepły i bliski. Zamknęłam oczy, a po chwili poczułam jego usta na policzku.

Otworzyłam oczy, gdy był już wieczór. Długo spalam. Spojrzałam na boki, żeby zobaczyć, czy chłopak wciąż był, on jednak gdzieś zniknął. Wstałam i poszłam wziąć prysznic. Gdy wyszłam z niego ubrana w piżamkę, zobaczyłam bruneta. Byłam zła, że go nie zastałam wcześniej. Zignorowałam chłopaka i ruszyłam coś wziąć z półki. On jednak mi nie pozwolił, przyciągnął mnie do siebie i przytulił.
- Sinara, przepraszam – powiedział i trącił nosem mój nos, po czym mnie pocałował. Przytuliłam się do niego, a ten mnie położył na łóżku i sam legł tuż obok. Przysunął mnie do siebie blisko, nawet bardzo blisko. Jego dłoń gładziła moja odkrytą skórę.
Polizałam jego szyję, a po chwili wahania zadałam pytanie.
- Co do mnie czujesz?

Matt?

środa, 20 czerwca 2018

Od Matta do Sinary

Gdy się obudziłem, czerwonowłosa nadal spała. Pomału wstałem, próbując nie zbudzić dziewczyny. Opuściłem jej pokój i udałem się do swojego. Zrzuciłem dotychczasowe ubranie i ruszyłem pod prysznic. Było mi tak przyjemnie, gdy ciepła woda spływała po moim ciele. Po kąpieli niechętnie wyszedłem z łazienki i się ubrałem. Szukając jakiegoś zajęcia, zorientowałem się, że mało wiem o tym świecie. Chyba pora sprawdzić zasób biblioteki.
Gdy już znalazłem się na miejscu, zgarnąłem wszystko, co mogło mi udzielić odpowiedzi na pytania. No bo gdzie ja dokładnie jestem? Co ja tu robię? I dlaczego ja? Zaczyna to brzmieć niczym tandetny serial.
Rozłożyłem wszystkie książki na stole i pogrążyłem się w lekturze. Siedziałem nad tym tyle, że ewidentnie straciłem rachubę czasu. Nagle poczułem, jak czyjeś ręce oplotły się wokół mojej szyi.
– O Remi, co tu robisz? – Spytałem z lekkim zdziwieniem w głosie.
– Mogłabym ci zadać to samo pytanie. Wszędzie cię szukałam – odparła dziewczyna.
– Pomyślałem, że może czegoś się dowiem, ale to tylko strata czasu. Nic tu nie ma.
Remi spojrzała na mnie, po czym chwyciła za rękę i pociągnęła do przodu.
– Gdzie mnie ciągniesz?
– Zgłodniałam, a ty zabierasz mnie na kolację.
– Kolację? Która jest godzina?
Nie dostałem żadnej odpowiedzi, tylko jedynie usłyszałem chichot czerwonowłosej. Gdy szliśmy tak w stronę stołówki, zerknąłem na zegar. Było już po 20. Nie wiem, ile siedziałem w tej bibliotece, ale czytanie chyba mi nie służy. Bolał mnie kark i dopiero teraz poczułem burczenie w brzuchu. Uznałem propozycję Sinary za świetny pomysł i to teraz ja wysunąłem się na prowadzenie. Dość szybko się znaleźliśmy w stołówce i ruszyliśmy w kierunku bufetu. Po kilku minutach siedzieliśmy naprzeciwko siebie, wcinając pyszne jedzenie.

< Sinara? >

środa, 13 czerwca 2018

Od Grace do Archera

Następnego dnia rano, obudził mnie mój własny przykry zapach. Woń dymu i spalenizny przeniknął nie tylko ubrania, ale też włosy, jak i całe ciało. Wyczołgując się z wygodnego łóżka, ruszyłam w kierunku łazienki. Pod prysznicem stałam chyba tydzień. Wychodząc, byłam pomarszczona jak śliwka i trochę przemarznięta, bo skończyła się ciepła woda, a ja nie dokończyłam mycia włosów. Opatuliłam się ręcznikami i wpatrywałam w zaparowane lustro. Cieszyłam się, że nie widziałam w nim siebie. Nie mogłam spoglądać na własne odbicie, którego tak nienawidziłam. Kręcąc głową, wyszłam z łazienki i podeszłam do szafy. Ubierając się, rzuciłam z nadzieją okiem na niedawno zbity aparat. Niestety, wciąż był pęknięty. Zrezygnowanym ruchem zabrałam telefon z szafki i ruszyłam ku wyjściu z domku. Pora odwiedzić tego kretyna – Archera. Gdy dotarłam do jego budynku i podeszłam do pokoju, usłyszałam dziwny odgłos. Ktoś był albo bardzo głodny, albo bardzo zmęczony. Nie sądziłam, że Archer jest w stanie wydawać takie odgłosy... Pukając, niepewnie weszłam do środka. Widok był naprawdę zaskakujący. Na niemal całym łóżku i ziemi leżał rozanielony niedawny kociak, który aktualnie, jak już wspomniałam, zajmował pół pokoju. Szczęśliwe kocisko na przemian mruczało i donośnie chrapało, chłopak natomiast siedział w rogu łóżka, oplatając rękoma kolana i patrząc się z wielkim wyrzutem podkrążonymi, przekrwionymi oczami na stwora. Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Podeszłam powoli do Archera z lekko kpiarskim uśmiechem na ustach. Gdy chłopak tylko zobaczył mój wyraz twarzy, zmrużył oczy i dumnie powiedział.
– Rycerz musi dbać o swoją bestię.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową, a potem się spytałam.
– Powiedz mi, mój rycerzu, jak twoją bestię wyniesiemy z pokoju.
Blondyn w zamyśleniu przekręcił głowę, ziewnął, mrugnął i znowu na mnie patrząc, odpowiedział.
– Nie mam pojęcia – po czym uderzył czołem o kolana.
Poklepałam biedaka po ramieniu, nic nie mówiąc. W tym momencie bestia nagle przebudziła się i uniosła swój wielki łeb w górę. Ziewnęła przeciągle, po czym zaczęła węszyć. Kiedy jej nos, dotarł do zmęczonego Archera, wyraz pyska ukazywał pewne zdegustowanie. Stwór kichnął i prychnął, odsuwając się od chłopaka. Blondyn zmierzył go morderczym spojrzeniem.
– Naprawdę śmierdzisz, Archer.
W tym momencie chłopak z okrzykiem uniósł ręce do góry i złapał się za głowę, mierzwiąc włosy.
– Nie spałem pół nocy, bo to bydle – wypluł słowo, spoglądając się spode łba na niewinnie patrzącego kociaka – zajęło moje łóżko, dywan i pół pokoju. Chrapało, mruczało i co chwila się trzęsło, a ty teraz mówisz mi o moim zapachu?!
Spojrzałam na roztrzęsionego Archera i ze stoickim spokojem odpowiedziałam.
– Tak.
Chłopak uniósł się nagle i mrucząc pod nosem obelgi, złapał po drodze jakieś ubrania, po czym wszedł do łazienki i zatrzasnął za sobą głośno drzwi. Odpowiedzią było tylko westchnienie bestii. Odwracając głowę w jego kierunku, pokręciłam głową.
– Wiem, wiem. Ci mężczyźni.
Po niecałych trzydziestu minutach, z łazienki wyszedł Archer, z potarganymi, mokrymi włosami. Na jego twarzy nie było widać już takiego zmęczenia, a sarkastyczny uśmiech znowu pojawił się na ustach.
– Jeśli chcesz, moja słodka truskaweczko, możesz mnie teraz wąchać, lizać i robić co tam jeszcze w twojej grzesznej główce siedzi.
Bestia wydała zza naszych pleców dziwny odgłos, jakby krztusiła się ze śmiechu lub odrazy. Wraz z Archerem spojrzeliśmy się w jej kierunku i zauważyliśmy, że z powrotem zmieniła swoje wymiary. Wymieniliśmy się porozumiewawczymi chrząknięciami i łapiąc kociaka szybko łapki, wypadliśmy z domku i rzuciliśmy go na trawę. W momencie, w którym zderzył się z ziemią, z powrotem urósł do poprzedniego metrażu. Spojrzał się na nas z wyrzutem i miauknął cieniutko. Odwróciłam się na chwilę do Archera, jednak widok za jego plecami sprawił, że zapomniałam, co chciałam powiedzieć. Chłopak, widząc moje zszokowanie, odwrócił się powoli i także zamarł. W dużym skrócie... Lasu już nie było. Przed naszymi oczami rozpościerał się widok spalonego... Wszystkiego. Przed linią niegdysiejszych drzew zszedł się już całkiem spory tłum ludzi, którzy wzajemnie wypytywali się, co mogło tu zajść. Spojrzałam na Archera, na co chłopak uśmiechnął się sarkastycznie, chociaż nie tak pewnie.
– Widzisz? Płomień naszej namiętności pali wszystko na swej drodze.
Pokręciłam z rezygnacją głową i starałam się, żeby nie ujrzał mojego uśmiechu. Odwróciłam się w kierunku bestii, by zabrać nas wszystkich z tego miejsca, jednak po raz kolejny życie zapewniło mi niesamowity widok. Otóż stwór stwierdził, że jest to odpowiednia pora na poranny przegląd czystości i siedział, pięknie liżąc swoje cenne klejnoty. Tuż przed moimi oczami. Patrzyłam się przed siebie, nie mogąc wydać żadnego odgłosu. Po chwili poczułam, jak Archer zasłania mi swoimi dłońmi ten widok. Wypuściłam powoli powietrze z ust.
– Archer, myślę, że powinniśmy stąd iść.
– Och, doprawdy? Widzę, że ten widok wywarł na tobie duże wrażenie, ale poczekaj aż zobaczysz moj...
– Archer, mówię o stołówce! Chodźmy stąd, bo zaraz ktoś nas jeszcze połączy z tą masakrą! – krzyknęłam, przerywając mu w połowie zdania.
Chłopak zabrał ręce z mojej twarzy i z powątpieniem na mnie spojrzał.
– Niby jak mają nas powiązać – w odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami i pokiwałam głową, żebyśmy jak najszybciej stąd jednak szli.
Archer pokręcił głową, jednak klepnął bestię i ruszyliśmy w trójkę, w kierunku stołówki. Wszyscy szliśmy na paluszkach, a jeśli ktoś nas mijał, graliśmy zupełnie naturalnie, wąchając kwiatki, zastygając w miejscu z uśmiechem na twarzy, lub przesyłając vulkańskie pozdrowienia rodem ze Star Treka. Gdy w końcu dotarliśmy do stołówki, okazało się, że bestia się nie mieści. Biedna krogulcza istota siedziała przy oknie, trzymając we framudze jedynie łeb i patrząc się na nas smutno, podczas gdy my siedzieliśmy obok i jedliśmy wybrane śniadania. Archer nagle przerwał konsumowanie posiłku i z psotnym uśmiechem nachylił się w moim kierunku.

<Archer? To co, pokażesz mi swoj...?>

poniedziałek, 11 czerwca 2018

Fabuła Itzel I


Mało czasu spędzam z ojcem, praktycznie nigdy go nie ma. Praca i tylko praca... Inne osoby z rodziny go jednak widują i pamiętają, a ja nie... Ciekawe tylko czemu.
Siedziałam właśnie w laboratorium za grubą szybą, czy jakimś tam innym przedmiotem. Nie do końca wiedziałam, jak go określić – miał dziwną, niezrozumiałą dla mnie nazwę. Przebywałam aktualnie w ośrodku badań, chociaż zawsze myślałam, iż ojciec pracuje w firmie czy jakoś tak – kolejne zaskoczenie. Widać, że go nie znam. To ci nowina.
Dostałam kartki i kredki, by w spokoju rysować. Od czasu do czasu zerkałam, co tam tatko robi... Jak przez mgłę widziałam jego twarz, jednak, za każdym razem, gdy mnie przytulał, widziałam za jego plecami dziwne, przemieszczające się kształty.
Kolejne rysunki i kolejne ich słowa. Były dość niezrozumiałe, jednak jedno utkwiło mi w pamięci.
– Czym są proxy? – zapytałam. W odpowiedzi uzyskałam głuchą ciszę. Jakby nie słyszeli tego, co powiedziałam. W pewnym momencie zostawiłam rysowanie i podeszłam powoli do szyby. Położyłam na niej dłoń i czekałam. Nagle, po drugiej stronie dostrzegłam jakąś maskę... A może to była twarz? Sama nie byłam do końca pewna. Wiedziałam tylko, że popłynęła mi łza. Nagle drzwi dziwnego pomieszczenia się otworzyły. Znajdowały się w nich proxy. Gdy się odwróciłam, nikogo nie było. Nawet taty, tak po prostu mnie zostawił. Zaczęłam płakać, wołać o pomoc. Gdy poczułam ostry zapach krwi, wystraszyłam się i pobiegłam schować. Tak bardzo się bałam. Łzy bez przerwy spływały po mojej twarzy, a woń krwi była coraz bliżej mnie. Objęłam rękoma kolana, bałam się i to bardzo. Byłam przerażona, choć też zaciekawiona. Nagle zdziwiona stwierdziłam, że jeden z niebezpiecznych osobników coś rzekł. Podniosłam głowę, na co stwór wytarł moje łzy. Wziął mnie na ręce, a ja wtuliłam się w niego. Gdy się poruszał, to tak szybko, jakby nikt nie mógł, go złapać.
– Jestem Proxy laguny błyskawic – rzekł.
– Ja jestem Itzel. Mogę być taka, jak ty? – spytałam. Mój głos był taki dziecinny, że aż można było zabić.
W jednej sekundzie z nim uciekałam, a w następnej ktoś wbił mi ostry przedmiot prosto w brzuch. Rozzłoszczony proxy zaatakował. Mój ojciec stał niedaleko, nie widziałam... Nie widziałam jego twarzy... Tylko uśmiech, ten zdradziecki uśmiech. Ponownie zostałam przebita niczym słaba tarcza.

Obudziłam się nagle, może zemdlałam? Nie byłam co do tego pewna. Czułam zimny powiew wiatru na ciele, jednak wciąż coś nie dawało mi spokoju. Skoro żyję, to rany na brzuchu nie powinno być, nie zostałam przebita. Szybko podciągnęłam koszulkę i ujrzałam krew powoli sączącą się z wielkiej rany. Gdy podniosłam głowę, nade mną stał proxy.

Tym razem obudziłam się z krzykiem, byłam pewna, że można było mnie usłyszeć na końcu świata. Szybko włączyłam światło i dokładnie obejrzałam brzuch, czy mam jakieś ślady. Rany, a może jestem martwa? Uszczypnęłam się, aby się upewnić czy nie śnię. Wstałam, tylko po to, żeby zamknąć okno i je zasłonić. Ponownie usiadłam na łóżku i przez długi, długi, bardzo długi czas nie mogłam, zasnąć... Nawet nie dałabym rady. Musiałam pomyśleć.
Moje myśli wróciły do jednego słowa.
Proxy.

Od Sinary do Emmy

– Może zacznijmy od otwarcia tamtego budynku, który należy do Strażnika Snu. Myślisz, że uda nam się go otworzyć? Sprawdzimy każde drzwi i dziurki, które się napatoczą – powiedziałam.
Wróciłyśmy do domków, aby odpocząć i mieć siłę na jutrzejsze szukanie nowej tajemnicy do odkrycia.
Weszłam do pokoju i niemal od razu poszłam pod prysznic. Tuż po nim ruszyłam się ubrać oraz zobaczyć, co znajduje się w saszetce.
– Proszek? – spytałam sama siebie, gdy otworzyłam saszetkę. – Może Emma będzie coś wiedzieć – dodałam. Odłożyłam na stolik klucz i torebeczkę. Położyłam się do łóżka i przykryłam, choć nie mogłam zasnąć.
W końcu zirytowana wstałam i wzięłam książkę z półki, po czym zaczęłam ją czytać.
***
Obudziłam się, gdy promienie słońca zaczęły oświetlać moją twarz. Odwróciłam się na drugi bok, aby sobie jeszcze poleżeć. Wstałam dopiero godzinę później. Zaczęłam się szykować, gdy nagle usłyszałam, że ktoś pukał do mojego pokoju.
– Otwarte – powiedziałam i dalej robiłam swoje.
– Hej. Idziemy na śniadanie? – powiedziała Emma, która właśnie weszła do środka.
– Pewnie, ale zobacz. Otworzyłam wczoraj saszetkę, w jej środku jest proszek, jednak nie wiem, do czego służy – powiedziałam. Spojrzałam na nią. Stwierdziłam, że jestem gotowa, wzięłam klucz i schowałam go do kieszeni, a Emmie dałam proszek. Wyszliśmy z pokoju, a gdy go zamknęłam, poszłyśmy na stołówkę. Wzięłam, co chciałam, choć prawdę powiedziawszy, nie miałam wcale apetytu. Chciałam wypróbować zarówno klucz, jak i proszek. Jednak musiałam się wstrzymać i nieco poczekać.

To, co się po chwili wydarzyło było nieco straszne. Znikąd pojawił się jakiś ktoś, stanął obok nas, jakby na coś czekał.
Kątem oka popatrzyłam na Emmę, bo w sumie nie wiedziałam, czego to coś chce i co tu robi.

Emma?

sobota, 9 czerwca 2018

Od Henrietty do Nightray'a [+ Fabuła Hen I]

Było dość wcześnie, kiedy Henrietta oznajmiła, że kładzie się spać. Nawet jej babcia była w szoku z tego powodu. To była rzadkość, żeby dziewczyna była zmęczona przed dwudziestą trzecią.
- Boli mnie głowa - tłumaczyła.
Kolejna rzecz, która zaskoczyła Cornelię. Nie czuła żadnej nieprzyjemnej aury wychodzącej z jej wnuczki, ale tego nie skomentowała. Tylko skinęła głową i życzyła jej dobrej nocy. Aparatka weszła do swojego pokoju, praktycznie od razu zasypiając.
***
Dziewczyna otworzyła oczy, rozglądając się wokół. Stała na jakiejś łące, ubrana w białą, powiewną sukienkę. Zaczęła iść przed siebie, mijając wiele kolorowych kwiatów. Dziesięć minut później dostrzegła polną drogę, która znajdowała się między łąką, na której była, a niewielkim lasem. Henrieccie cały krajobraz wydawał się dziwnie znajomy, ale nie potrafiła sobie przypomnieć dlaczego. Nagle usłyszała szelest obok siebie. Odwróciła głowę, zauważając sarenkę, kilka kroków od niej.
- Cześć - przywitała się szeptem, nie podejrzewając nawet, że ją usłyszy.
Niestety, zrobiła to.
Zwierzę przestraszone głosem, zaczęło biec przed siebie, wbiegając na drogę.
Akurat wtedy, kiedy na jezdni znalazł się samochód. Nastolatka nie zdążyła w żaden sposób zareagować. Była świadkiem nagłego hamowania samochodu oraz gwałtownego ominięcia zwierzęcia.
Najpierw pojazd uderzył mocno w drzewo, ale siła odbiła go, doprowadzając do dachowania.
Wszystko ucichło.
Kłębuszek wpatrywała się na to wszystko z przerażeniem. Sarna stała na środku drogi niewzruszona całym zajściem, by po chwili zniknąć między drzewami.
Dziewczyna podbiegła do samochodu, żeby sprawdzić stan poszkodowanych, pomóc im.
- Hej! Słyszycie mnie?! Odezwijcie się, jeśli tak! - błagała zrozpaczona.
- Z t-tyłu... m-moje dzieci...
- Jasne! - odpowiedziała, podchodząc do tylnych drzwi.
Kucnęła przy szybie, próbując otworzyć drzwi, ale były zablokowane.
- Ch*lera... - syknęła, przestając szarpać za klamkę.
Nie wiedziała co zrobić. Nie miała przy sobie telefonu, żeby zadzwonić na karetkę, a nikt tędy nie przejeżdżał.
Trudno, musiała wziąć wszystko w swoje ręce.
- Odsuńcie się od drzwi! - krzyknęła, podnosząc pobliski kamień - Mam zamiar stłuc szybę.
Nie wiedziała, czy osoby w samochodzie ją posłuchały, ponieważ z jakiegoś dziwnego powodu okna były zamglone. Mimo to postanowiła zrobić to, co zrobić chciała. Uderzyła z całej siły, patrząc na odłamki szkła spadające na asfalt. Włożyła rękę do środka, otwierając drzwi od wewnątrz.
- Wszytko w po-? - zatrzymała się w połowie zdania z nie do wierzeniem.
Tam, siedziała ona sama, tylko kilka lat młodsza. Oczy młodszej "ja" były szeroko otwarte i wpatrywały się w nicość. Jej całe ciało było pokryte krwią. Odwróciła głowę w stronę swojej starszej jaźni i uśmiechnęła się do niej.
- Cześć Henrietta - powiedziała nazbyt słodkim głosem - Jak się czujesz, że to właśnie przez ciebie oni nie żyją?
- Co-?
- Nie widzisz tego? - przekręciła głowę, udając zdziwienie.
Wskazała palcem na trzy pozostałe osoby w samochodzie. Dopiero teraz Hen zauważyła, jak mocno zmasakrowane są ich ciała. Gdyby tego było mało, zwłoki zaczęły się rozkładać w zaskakującym tempie.
- Oni są martwi. Przez ciebie.
Zrobiła kilka kroków do tyłu, zasłaniając usta dłonią. Miała ochotę zwymiotować. To było okropne, odór zgniłego mięsa oraz krwi był okropny. Zaczęła brać głębokie oddechy, próbując powstrzymać swoje przerażenie. W końcu podniosła głowę, wpatrując się w samochód. Jak mogła wcześniej go nie poznać? Jak mogła zapomnieć, dlaczego kojarzy te miejsce? Czy to był specjalny zabieg?!
- Boisz się? Dlaczego? - dziewczynka zapytała.
- Ja-
- Dlaczego nie chcesz mówić? To dziwne, że zwykle gadatliwa osoba, nagle przestaje to robić, nie sądzisz?
Ona naprawdę nie wiedziała co powiedzieć. Wszystko działo się zbyt szybko. Dlaczego ona w ogóle tutaj była?! O co chodziło?!
- Ukarzę cię za to.
- Za co? - w końcu odważyła się odezwać.
- Za zabicie ich.
- Nie zrobiłam nic złego - broniła się.
- To ty wypłoszyłaś jelenia, to ty chciałaś nas zabić!
- To był wypadek!
- Będziesz pokutować za twoje błędy. To zemsta zesłana z Piekła. - powiedziała z przerażającym uśmiechem.
Wysiadła z samochodu, nie wiadomo skąd wyciągnęła nóż i podeszła do Henrietty. Dziewczyna nie potrafiła się ruszyć, sparaliżowana strachem. Ostatnie co pamięta, to otwarte wargi z nieswojej woli oraz smak krwi w ustach.
***
Usiadła na łóżku, ciężko dysząc. Po jej ciele spływał pot, a ona sama drżała ze strachu. Po chwili włożyła palce do ust i odetchnęła z ulgą, kiedy odkryła, że jej język jest na swoim miejscu. Wyciągnęła palce, opatulając się bardziej kołdrą. To było mocno traumatyczne. Dopiero po chwili zorientowała się, że po jej policzkach spływają łzy. No cóż, mogła się tego spodziewać. Starła je, kładąc się z powrotem na posłaniu. Po kilku minutach leżenia pomyślała, że wróci spać, ale coś jej nie pasowało. Wystarczyło jej kilka sekund po tej myśli, żeby zorientować się z braku gwiazdek fluorescencyjnych na suficie, oraz że pokój nie pachniał ziołami i kadzidełkami, jak wcześniej. Usiadła z powrotem, rozglądając się po pomieszczeniu.
To nie był jej pokój.
Wbiła palce w pościel, zaczynając szybciej oddychać. Wiedziała, że panika była tutaj najmniej potrzebna, ale nie potrafiła tego powstrzymać. No bo kto nie zaczyna panikować, kiedy budzi się w nie swoim łóżku?
Powoli wstała z niego, podchodząc do okna. Odsłoniła zasłony, a ostre promienie słoneczne uderzyły ją w twarz. Huh, nie spodziewała się, że jest już ranek. Nie zmieniło to jednak strachu, który osiadł w jej żołądku. Najpierw koszmar, a teraz... to.
A może to nadal był koszmar?
Wróciła wzrokiem w stronę pokoju, doznając zaskoczenia. Naprzeciwko łóżka stała szuflada, na której leżał jej czarny plecak. Podeszła do niej, podnosząc plecak i zaglądając do środka. Był tam jej aparat, notes, długopis, paczka gum do życia, krem przeciwsłoneczny i portfel. Telefonu brak.
- Ciekawe - przeszło jej przez myśl.
Czy osoby, które ją "porwały" zadbałyby o to, by miała ze sobą coś dla rozrywki? Otworzyła szufladę, zaciekawiona jej zawartością.
Zaskoczenie numer dwa! Może nie były to ubrania, które nosiła u siebie w domu, ale były w jej rozmiarze. Do szczęścia brakowało jej tylko wrotek, krabów, babci, przyjaciół... jej domu. Tak naprawdę to wszystkiego. Przegryzła wargę, próbując po raz kolejny powstrzymać się od płaczu. To było dziwne, że jedno wydarzenie doprowadziło ją do takiego stanu. Ostatni raz się tak czuła... no, wiadomo kiedy. Podeszła do drzwi, naciskając klamkę.
Zaskoczenie numer trzy! Drzwi były otwarte. Jacy porywacze zostawiliby je otwarte? Próbowała w to nie wnikać, więc je zamknęła. Szczerze to wyszłaby na korytarz, ale przypomniała sobie, że nadal jest w piżamie. Z powrotem podeszła do szuflady, wyciągając z niej jakąś szarą koszulkę i jeansy. Po przebraniu się nałożyła trampki, które znalazły się w pobliżu łóżka i po raz kolejny stanęła naprzeciw drzwi. Z pewnością, jakiej wcześniej jej brakowało, wyszła z pokoju. Pospacerowała kilka minut po korytarzach, aż w końcu pewne drzwi ją do siebie przeciągnęły. W sensie dosłownym. Otworzyła drzwi, a w jej piersi brakło oddechu.
Biblioteka.
Duża, przepełniona różnymi książkami biblioteka.
Aparatka podeszła do jednego z regałów, przeglądając książkowe pozycje. W oko wpadła jej gruba, duża księga. Wzięła ją do rąk, podchodząc do jednego ze stolików. Otworzyła księgę, zaczynając ją czytać. Z każdym kolejnym słowem jej mina zaczęła rzednąć.
Że co?!
To musiał być żart!
Najpierw koszmar, potem myślenie, że została porwana, a teraz dowiedzenie się, że jest w jakimś innym świecie?!
To na pewno musiał być ciąg dalszy koszmaru! Gdy tylko się uszczypnie, to obudzi się w swoim pokoju, a Lucek i Jacek szczęśliwie ją przywitają, prawda? No właśnie nie. Zamknęła księgę z trzaskiem, zasłaniając twarz dłońmi. Czuła się teraz o wiele gorzej niż wcześniej. Chciała wrócić do domu. Szkoda tylko, że nie wiedziała jak. Była tak zajęta swoją rozpaczą, że nie zwróciła uwagi na dźwięk otwieranych drzwi.

<Nightray?>

Fabuła Moony I

Jasny księżyc przetaczał się przez krąg ciemnych chmur, które już zdołały zasnuć całe nocne niebo, nie pozostawiając przy tym żadnej gwiazdy. Piękny księżyc, choć budził zachwyt, pozostawiał teraz nikłe uczucie niepokoju. Rozpoczynał właśnie swoją wędrówkę po niebie, sunąc się po nim niczym delikatna, nieskazitelna łuna. Choć był piękny, to z każdą minutą ciszy panującej na równinie to nikłe uczucie niepokoju, stawało się coraz silniejsze. Wiatr umilkł już dawno, tuż po zachodzie słońca. Nic nie szeleściło w trawie, nic nie szeptało. Nawet mieszkający nieopodal chochlik bał się wyjrzeć przez okno swojego cieplutkiego, miłego domu.

Kiedy tylko piękny księżyc znalazł się na samym czubku ciemnego nieba, nadeszła północ. Wtedy, przez kilka sekund zapanowało nagłe poruszenie. Wiatr zawył wściekle, poruszając się między wysokimi trawami, kołysząc gałęziami drzew pobliskiego lasu, rozwiewając włosy dziewczyny. Ta wpatrywała się w dal, oddychając ciężko. Wcale nie czuła się tutaj dobrze. Zagryzała wargę, w której o dziwo nie miała kolczyka, kołysząc się w przód i w tył. Nie wiedzieć czemu, bała się. Dowodem tego było to, że cała drżała... ale nie z zimna.

Sen... Na początku wyglądający tak normalnie... Tak realistycznie. Nie miała pojęcia, że wszystko miało zamienić się w koszmar. Chyba dowiedziała się w tym momencie.

Ciche warczenie. Głośne warczenie. Spojrzała niepewnie w bok, chcąc upewnić się, co to. Jednak dobrze wiedziała, kto tak robił wiele razy. Na zabawki, które mu kupowała, na listonosza, czy na Amber Stacy, co przychodziła do mamy w upalne dni, żeby podyskutować o Bogu. Jednak mimo to, że wiedziała... to zamarła. Nie mogła się ruszyć. Ciemne oczy przepełnione furią, długi pysk, po którym spływały ciemne krople krwi. Mieszały się one ze śliną wypływającą z pyska. Łapa za łapą... powoli. Szedł do niej, a wtórował mu jego głośny warkot. Zagryzła wargi aż do krwi. To nie mógł być... na pewno nie. Nie, nie. To nie był jej kochany pies witający ją codziennie witaniem. To niemożliwe. To na pewno nie był jej kochany piesek.

Chęć ucieczki. Kiedy jej mózg zdążył ogarnąć, co się dzieje, chciała się podnieść... gnać do lasu, byle tylko potwór jej nie dorwał. No właśnie, potwór. To nie był jej pies, nie Węgielek... tylko potwór, jakiego widywała kiedyś w nocnych koszmarach. Ale teraz nie było brata śpiącego obok w łóżeczku... nie miała do kogo się przytulić. Panika. Ręce zaczęły jej drżeć, a ona przełknęła ślinę, gdy zwierz zaczął powoli człapać w jej stronę. Co się dzieje, Moony? Coraz szybciej i coraz bliżej... Chciała już zerwać się ziemi, biec do lasu, ale było za późno. Potwór skoczył, a następnie przygniótł ją swoim wielkim, masywnym ciałem. Zawyła cicho. Panika, strach... bezradność. W tej chwili nie mogła odróżnić, co jest gorsze. Zamknęła oczy.... nie, zacisnęła powieki tak mocno, że poczuła ból w oczodołach. Nie minęła chwila, nim poczuła coś mokrego na swojej twarzy. Drżenie zawładnęło jej ciałem, a ona bała się cokolwiek zrobić. Cichy pisk wydobył się z jej ust. Nie odważyła się nawet wyciągnąć ręki, żeby go odepchnąć... a ona nawet się nie szarpała. Nie wiedziała dlaczego, nie wiedziała...
- Węgielek!
Ten krzyk, ten głos! Od razu go poznała, co sprawiło, że mimowolnie się rozluźniła. Musiała minąć chwila, zanim otworzyła oczy. Wkrótce to zrobiła, a nagle oślepiło je światło. Zasłoniła je ręką, po czym pokręciła głową. Zaraz... nie leżała na ziemi, nie była na polanie. Rozejrzała się po pokoju, w którym się znalazła. Jadalnia urządzona w pastelowych kolorach. Miała już odetchnąć z ulgą, w końcu była już bezpieczna, ale...
- Moony, czego zbiłaś talerze?
Damski głos powodujący wzdrygnięcie się blondynki. Nie, nie nie... nie mogła tu wrócić. To nie może być to, ani to nie może być ona. Powoli, spokojnie się odwróciła. Zaklęła jednak pod nosem, kiedy poczuła szkło pod swoimi butami. Jej wzrok skierował się w dół. Mnóstwo... tysiące zbitych talerzy, misek, kubków... wszystkie na podłodze domu. Jęknęła głośno, kiedy tylko jedna z ostrych krawędzi nacięła skórę na jej kostce.
- Niech to już się skończy! - załkała cicho.
- Co się skończy, Moony?
Znowu ten sam damski głos, ale ani śladu osoby, która wypowiadała te słowa. Jeden krok, kolejne nacięcie i kolejny głośny jęk. Najchętniej siadłaby teraz na stole, skuliła się i zaczęła płakać... jednak nie mogła. Kolejne kroki i kolejne stęknięcia z bólu. Wkrótce wyjście, jeszcze tak mało...
Nigdy nie lubiła swojego domu rodzinnego, był piekłem. Jednak nie spodziewała się tu nigdy wrócić. Wyszła z jadalni na podłużny korytarz, ale niestety nie mogła cieszyć się swoim małym zwycięstwem. Na końcu korytarza, w wejściu do kuchni stał on. Tak, jeszcze jego głosu dzisiaj nie słyszała. Kiedy zobaczyła, jak jej ojciec... tatuś wyjmuje zza pleców nóż, od razu uświadomiła sobie, że to piekło jeszcze trwa. Chciała jak najszybciej pobiec na górę, skryć się pod kołdrą... jednak rany na stopach nie pozwalały jej na aż tak efektowne działanie. Wręcz ociężale zaczęła wchodzić po schodach, a potem z trudem biec. Zbliżał się. Doskonale pamiętała, gdzie zawsze czuła się bezpieczna. Takich miejsc nigdy się nie zapomina, Moony... a także rzadko się do nich wraca.
Klamka jest! Otwarte drzwi... uścisk na ramieniu. Obejrzała się, choć wcale nie chciała tego robić. Pisnęła, choć niczego nie ujrzała. Nikogo tam nie było. Co się dzieje? Czy ona szaleje? Wariatka? Odetchnęła cicho i po chwili odważyła się wejść do pokoju swojego brata. Przełknęła ślinę, widząc białe ściany. Co się dzieje? Na środku trumna... tak, na środku stoi trumna. Przełknęła ślinę, powoli podchodząc do niej. Przejechała opuszkami palców po jej wierzchu.
Tak bardzo się bała. Chciało jej się wymiotować... dygotała. Przejechała wierzchem dłoni do tabliczki, gdzie było napisanie tylko... aż Edward. Wstrzymała oddech. Nie, nie, nie... tam nie mógł leżeć jej kochany braciszek! Jej oczy zaszły łzami, a ona odsunęła się od trumny, kręcąc głową. To nie mogła być prawda. Jej kochany braciszek, jej kochane oparcie...
Zawsze czuła się przy nim bezpiecznie, zawsze mogła porozmawiać, przytulić się czy pośmiać. A teraz? On leży najpewniej martwy w tej trumnie... Na środku... trumna.
Podniosła wzrok i zagryzła wargi. Muszę się upewnić, pomyślała. W jej ruchach nie było wcale widać pewności... wręcz odwrotnie. Z drżącymi dłońmi powoli chwyciła za wieko trumny. Powoli... unosić. Zacisnęła powieki, żeby na razie nie patrzeć, żeby nie doznać szoku. Dopiero po chwili je otworzyła.
Uczucie ulgi przeszło po jej ciele, kiedy okazało się, że trumna jest pusta. Odetchnęła głośno. Dobrze wiedziała, że gdyby straciła Edwarda... świat by jej się zawalił. Serce by się złamało, a nawet jeśli by się zrosło po czasie, to i tak zostałaby duża blizna. Spojrzała jeszcze na napis. Kolory nagle odparowały jej z twarzy, rumieńce zniknęły... blada jak ściana.

MOONY SYMPHONY.

Na początku stała, nie chcąc wierzyć, co tu się odwala. Zacisnęła dłonie w pięści, cofając się powoli. Jedna noga, druga... nagle ściana. Nie, to nie ściana. Przełknęła ślinę, zauważając, gdzie się znalazła. Pisk, głośny.... Drzwi trumny zatrzasnęły się z impetem. Łzy zaczęły spływać powoli po jej policzkach, a ona krzyczała.
Ucichła dopiero po chwili, kiedy poczuła, że coś ściska jej rękę. Zamarła, nie mogąc nic innego zrobić. To coś... ten ktoś splótł ich palce.

- Spokojnie, Moonyś - szepnął spokojnym tonem. Poczuła, jak gładzi ją po policzku. - Nareszcie razem... nareszcie nie żyjesz.
W końcu przekręciła głowę w jego stronę, choć tak naprawdę nie chciała. Cisco... tak, ten kochany Cisco o długich, brązowych włosach leżał obok niej. Zagryzła wargę, widząc, w jakim stanie jest. Wychudzony, płaty rozkładającej skóry odchodzące od ciała. Teraz dopiero poczuła, jak śmierdział. Ale to był jej Cisco! Tak, ten młody geek, który przygarnął ją po ucieczce z domu. Ten chłopak będący jej oparciem, zawsze darzący ją szacunkiem... zawsze. Ten mężczyzna, który przedawkował... zmienił jej życie na lepsze. Uśmiechnęła się do niego blado, jednak poczuła, jak ręce jej drżą.
Chwila tego spokoju nie trwała jednak długo, bo... chole*a, to musiało się stać. Nagle coś upadło jej na twarz. Ziemia, ziemia... Zamknęła oczy, czując, że już przegryzła wargę aż do krwi.

- Nareszcie nas zakopią, co?
Jego uśmiech, z jakim to wypowiedział, przeraził ją. Tak jakby tego chciał. Ziemia przedostająca się przez szpary w zbitej z desek trumny powoli zaczęła coraz szybciej spadać na ich twarze. Zanim zdążyła przełknąć gulę w gardle i coś wydusić z siebie, poczuła ciepło w okolicy stóp.

- Albo spalą... to chyba lepsze, co? - Cisco ponownie uśmiechnął się paskudnie. W tym uśmiechu było też coś szalonego, budzącego przerażenie. - Ty pozwoliłaś mnie spalić... spalić głupiego ćpuna, co? Wreszcie skończymy razem. Razem, Moony. Już na zawsze.
Już na zawsze, Cisco... już na zawsze.

Czując, jak wręcz płomienie tańczą pod jej stopami, jęknęła cicho z bólu. Zamknęła oczy, zaczynając krzyczeć.... szarpać się. Nagle ból. Otworzyła oczy i spostrzegła, że już jest bezpieczna. Nie ma go, nie ma. Nie ma na zawsze. Leżała na podłodze zaplątana w kołdrę. Pociągnęła nosem, spoglądając na swoje ręce. Drżały... drżały i to bardzo mocno.
- Znowu - szepnęła. - Potrzebuję towaru...
Nie miała siły wstać, podnieść się. Na czworaka jakimś cudem dostała się do łazienki, a potem pod prysznic. Oparła głowę o ziemne płytki, puściła zimną wodę. Objęła się ramionami, zagryzając wargi. Poczuła krew na języku.
Na zawsze, Moony... na zawsze. Ręce nadal drżały.

czwartek, 7 czerwca 2018

Nowa Śniąca!




Imię: Ivar Solberg
Pseudonim: W jej wiosce nadawano dzieciom imiona przed narodzinami. Nie sprawdzano ich płci, ponieważ matki twierdziły, że wiedzą lepiej co noszą pod swoim sercem. Niestety w przypadku Ivar wszystko potoczyło się inaczej, z tego właśnie powodu dziewczyna nosi męskie imię. Nadała więc sobie jednak swoje własne, Snaefrid. Nikt nie zna jej prawdziwej godności i lepiej, jeśli tak pozostanie.
Płeć: Kobieta
Wiek: Około 18 lat
 Orientacja: Preferuje mężczyzn, ale kobietą też nie pogardzi.
Wygląd: Jej oczy są nieprawdopodobnie duże, przypominające wielkością orzech włoski. Najbardziej przyciągający w nich jednak jest sam odcień zieleni. Mało u kogo spotkać można oliwkowe tęczówki, jednak dziewczyna nie czuje się z tym jakoś wyjątkowa. Nos ma długi i prosty, rzekłaby, iż nawet zwyczajny lub pospolity, jak kto woli. Dolna warga ust jest nieproporcjonalnie większa od górnej, co nadaje im pełnego kształtu. Karnacja prezentuje się niczym u barokowych dam, blada bez żadnego cienia opalenizny. Włosy dawniej długie, sięgające aż do lędźwi dzisiaj otulają tylko jej szyję. Mają kolor smoły lub, jak kto woli, mocno przypalonego dębowego drewna. Jest bardzo szczupła i drobna, często mylona z anorektyczką. Ma wcięcie w talii. Mierzy 162 cm wzrostu, czasem jest określana mianem dziecka, zwłaszcza wtedy, gdy nie nałoży makijażu. Uwielbia sweterki i bluzki z dużym dekoltem. Jej obojczyki są mocno widoczne, co jest jej kolejnym atutem.
Charakter: Wydaje się osobą cichą i niewdającą się w zbędne rozmowy. Sposób, w jaki się zachowuje, zmienia się w momencie, kiedy rozmówca robi się zbyt nachalny i próbuje wydobyć z dziewczyny jakiekolwiek informacje, które zwyczajnie są zbędne w prowadzeniu rozmowy. Uśmiechem oraz impulsywnością pokazuje mroczną i psychopatyczną stronę, staje się arogancka, fałszywie miła. Na swój sposób przeżywa i pokazuje emocje, które z sekundy na sekundę mogą zmienić się niczym miejsce trafienia pioruna. Nie potrafi okazać współczucia ani zrozumienia, jednak pomimo tego jej powierzchowny urok osobisty pozwala w łatwy sposób zmanipulować innych ludzi. Uwielbia się dobrze zabawić, a jej specjalnością jest zwodzenie ludzi. Często jej się to przydaje, zwłaszcza wtedy, kiedy druga osoba patrzy wyłącznie na wygląd zewnętrzny.
Historia: Rodzice zaraz po urodzeniu oddali ją do sierocińca. W wieku zaledwie paru lat zaczęła wykazywać sadystyczne zapędy wobec innych ludzi. Pastwiła się nad młodszymi dziećmi, biła je, przez co zaraz po ukończeniu minimalnego wieku wyrzucono ją z ośrodka. Musiała sobie jakoś radzić, wybrała więc prostytucje. Bardzo szybko odnalazła się w tej branży, zyskując grono stałych klientów. Można było podejrzewać, że dawne upodobania nastolatki zniknęły gdzieś głęboko w jej umyśle. Szybko jednak przekonano się, że to nie prawda. Jej klienci znikali w tajemniczych okolicznościach, przez co zaczęto coś podejrzewać. Policja zaczęła węszyć, a chcąc mieć więcej niezbitych dowodów na jej winę, postanowiono poprosić sierociniec o wszelkie zapiski z akt, jakie mieli. Okazało się, że Ivar mając ledwo osiem lat, dopuściła się brutalnego morderstwa. Ośrodek nie chciał problemów, dlatego zataił te informacje przed światem zewnętrznym. Sprawczynię w końcu jednak złapano, a świat na parę lat zapomniał o piętnastoletniej Ivar Solberg. Był to też dzień, w którym dziewczyna zasnęła na swym metalowym łóżku i do tej pory się nie obudziła.
Zainteresowania i umiejętności: Przede wszystkim uwielbia dobrze wypić. Nie żałowała sobie także marihuany czy innych używek. Kocha ostry seks, oczywiście mowa tutaj o przemocy nie tylko wobec partnera, ale także niej samej. Jeśli chodzi o jej umiejętności, to potrafi wyjątkowo piękne rysować, aczkolwiek nie lubi tego pokazywać... Rysunki mają zazwyczaj charakter dość sadystyczny.
Rodzina: Nie zna ani ojca, ani matki. Została oddana do sierocińca zaraz po narodzinach. Jej rodziciele nie chcieli córki, lecz syna.
Urodziny: 02.06
Ciekawostki: Miała czarnego kota rasy syberyjskiej.
Numer domku i pokoju: Domek 3, pokój 13
Właściciel: eltena

środa, 6 czerwca 2018

Nowa Śniąca!



Imię: Henrietta
Pseudonim: Trudno byłoby skrócić jej imię, biorąc pod uwagę jego specyficzność. Na szczęście jej znajomi znaleźli na to sposób. Oczywiście, mogliby nazywać ją Hen i nawet były osoby, które używały takiego skrótu. Jednak większość wolała coś wyjątkowego, więc wołali na nią Aparatka. Pierwsze co przychodzi do głowy po usłyszeniu tego słowa? Zapewne kreskówka z roku dwa tysiące pierwszego. Dobrze, nie ukrywajmy. Dziewczyna była wielką fanką tej bajki, ale to nie z jej powodu otrzymała taki pseudonim. Czynniki były dwa. Po pierwsze Henrietta nosiła, i nosi do dzisiaj, aparat do zębów, a po drugie ma duże zamiłowanie do fotografii. Niektórzy czasem mówili na nią Kłębuszek. Co do tego przydomku wystarczy jedno zdanie wyjaśnienia – spójrzcie na jej włosy.
Płeć: Kobieta
Wiek: 17 lat
Orientacja: Heteroseksualna
Wygląd: Może najpierw zacznijmy od jej fryzury. Dzięki temu wyjaśnię, dlaczego akurat Kłębuszek.
Włosy Henrietty sięgają do połowy pleców i układają się w delikatne fale. Grzywka ułożona jest na prosto, opadając jej na oczy. Ich kolor można określić jako truskawkowy blond, przechodzący w odcień rudego. Jej czupryna zawsze jest napuszona, a pojedyncze kosmyki włosów wystają z głowy pod różnymi kątami. Nim zapytacie, tak, stosowała wiele odżywek, domowych sposobów oraz szczotek, żeby w jakiś sposób je ujarzmić, ale one żyją własnym życiem. Nigdy nie są jej posłuszne. Gdy była młodsza, przejmowała się ich wyglądem i mogłaby się popłakać, kiedy te nie ułożyły się po jej myśli. Teraz ma to gdzieś. Jeśli jest gdzieś spóźniona, to nawet ich nie czesze. No bo nawet gdyby je poczesała, to i tak po kilku minutach wyglądałyby tak, jakby nie robiła tego od tygodnia.
Twarz dziewczyny jest okrągła. Jej oczy są duże, w kolorze dorodnego kasztanu. Na środku buzi znajduje się mały, zaradny nosek. Poniżej wąskie usta, a w nich druciana tortura, jaką jest aparat na zęby. Nosi go od dziewiątego roku życia i na szczęście jej krzywe wcześniej uzębienie jest coraz bliżej do całkowitego wyprostowania. Całe lico jest pokryte wieloma ciemnymi piegami. Gdyby tego było mało, jest właścicielką tak zwanych chomiczych policzków. Zawsze jest ktoś, kto je ciągnie i rozczula się nad nimi, doprowadzając ją do białej gorączki. Na nich posiada naturalne zaczerwienienia. Jej uszy nieco odstają, jednak nie rzuca się to jakoś specjalnie w oczy. Po każdej stronie posiada po jednym kolczyku. W przyszłości chce sobie zrobić więcej.
Ciało Henrietty jest szczupłe, zaokrąglone w odpowiednich miejscach. Jest dość niska, a dokładniej mierzy tylko metr pięćdziesiąt trzy. Jej wzrost jej nie przeszkadza, a nawet otwarcie może przyznać, że go lubi. Jakoś nigdy nie potrafiła sobie wyobrazić bycia wysoką. Kilogramy są proporcjonalne do jej centymetrów. Waży pięćdziesiąt jeden, chociaż chciałaby zrzucić trochę niepotrzebnego "tłuszczyku". Żeby nie było, nie głodzi się i nie uważa się za grubasa. Po prostu gdzieś przeczytała, że jej idealna waga to trzydzieści pięć tysięcy kalorii mniej i do tego celu chce dążyć. Jej skóra jest jasna, ale nie na tyle by można było ją nazwać alabastrową. Oczywiście, bez kremu z filtrami UV na słońce ani rusz! Mimo swojej miłości do krabów nie za bardzo lubi stawać się jednymi z nich. Przez swoją nieludzką niezdarność została kolekcjonerką blizn, siniaków oraz zadrapań. Czasem jak patrzy na siebie w lustrze, to nawet nie wie, jak połowę z nich zdobyła. Ale to cała Henrietta, z głową zawsze w chmurach! Jej kolana oraz łokcie, tak samo, jak policzki, są naturalnie zaczerwienione i pokryte piegami. Dłonie są szorstkie w dotyku, a paznokcie... no, powiedzmy, że zadbane. Co prawda, zapuszczanie ich sprawia jej trudność, ponieważ są strasznie łamliwe. Najczęściej maluje je bezbarwnym lub czarnym lakierem.
Jeśli chodzi o makijaż, to nie ukrywajmy, Aparatka lubi się pomalować. Nie uważałabym jej jednak za jakąś mistrzynię w tej dziedzinie. Nałoży na siebie tylko puder, który zmatowi zbyt świecącą się cerę, cienie do brwi – bez nich są ledwie widoczne – tusz do rzęs i jakąś szminkę, błyszczyk lub balsam na usta. Odświętnie nakłada jeszcze róż na policzki. Nic specjalnego, prawda? Ona również tak uważa. Raz w życiu zrobiła sobie pełny makijaż. Było to może z dwa albo trzy lata temu, na nocowaniu u jednej ze swoich koleżanek. Po tym, jak zobaczyła swój "nowy" wygląd w lustrze, miała ochotę od razu go zmyć z siebie. Była przerażona, że inne osoby malują się tak mocno, żeby nie móc siebie rozpoznać. Jednocześnie była tym faktem przygnębiona. Jak bardzo trzeba siebie nienawidzić, żeby ukrywać to pod toną makijażu?
Nie można dokładnie określić stylu ubioru Kłębuszka. Jej szafa jest istną mieszanką różnych typów ubrań. Czy to spodnie, czy sukienki, koszulki, swetry, bluzy – wszystko w jednym miejscu! Czasem można wygrzebać coś, co noszą osoby należące do poszczególnych subkultur. Jedyne czego nigdy w życiu nie włoży, to buty na wysokim obcasie. Przecież lubi być niska, a takie szpilki dodałyby jej parę zbędnych centymetrów. Z biżuterią bywa różnie – założy albo nie. Najczęściej jest to złoty łańcuszek z wisiorkiem kraba i kolczyki na wkrętki. Możliwe, że znajdziemy jeszcze jakieś bransoletki i pierścionki na jej rękach, ale to już jest rzadkość. Gdziekolwiek idzie, zakłada na plecy mały, czarny plecaczek. Tam trzyma wszystkie potrzebne dla niej rzeczy. Nigdzie się bez niego nie rusza.
Charakter: Co tu powiedzieć o Henrieccie? Nie różni się jakoś specjalnie od innych osób ze swojego otoczenia. Jest spokojną nastolatką, która swoim przyjacielskim i miłym nastawieniem mogłaby zarazić cały świat. Mimo trudnych sytuacji życiowych stara się być optymistką i się nie załamywać. Otwarta na każdą nową znajomość, chociaż na początku może wydawać się nieśmiała. Łatwo ją zawstydzić lub zirytować. Zawsze chętnie wyciąga pomocną dłoń, możecie liczyć na nią w każdej sytuacji. Zdarza jej się zachowywać dziecinnie, dobrym przykładem może być jej upartość oraz niecierpliwość. Bywa ironiczna, sarkastyczna, a czasem nawet wredna, ale spokojnie – Jak na Kanadyjkę przystało, szybko was za to przeprosi. Lepiej wtedy przyjmijcie jej przeprosiny, chyba że chcecie doprowadzić ją do większego poczucia winy oraz łez. Jej delikatność i wrażliwość, doprowadziła do tego, że nie spotkacie się z żadną agresją z jej strony, więc nie musicie się obawiać, że wam się od niej za coś oberwie. Zatrzymajmy się jeszcze przy wrażliwości. Aparatka jest baaaardzo wrażliwa, a kiedy mówię "baaaardzo" to, to mam też na myśli. Dobrym przykładem w tej sprawie mogą być filmy. Obojętnie co by oglądała – czy horror, dramat, romans, a nawet komedie (!), to zawsze znajdzie się tam dla niej coś smutnego, co doprowadzi ją do łez. Najlepiej wtedy ją przytulić i dać się jej wypłakać oraz nie wypominać jej tego w przyszłości. Przygotujcie się na to, że zdarza jej się znikać. Co mam na myśli? Często ma głowę w chmurach, ignorując, że ktoś próbuje się z nią skontaktować. Stara się być silna oraz niezależna. Nie traktujcie jej więc jak porcelanową lalkę, która nie radzi sobie z życiem, bo możecie być pewni, że się na was za to obrazi. Ogólnie to nie gniewa się jakoś super długo, ale lepiej nie doprowadzać jej do takiego "stanu". Uwielbia mieć bliski kontakt z ludźmi, których lubi, więc przygotujcie się na to, że często będzie się chciała z wami widywać oraz na uściski. Kiedy jest szczęśliwa, nie potrafi usiedzieć w jednym miejscu. Musi robić. Co robić? Cokolwiek! Byle tylko nic monotonnego. Rzadko kiedy dopada ją zmęczenie. Woli działać niż spać. Nie cierpi jednak na bezsenność, o to się nie martwcie. Po prostu twierdzi, że życie jest zbyt krótkie na sen! Psst, powiedzcie jej, to gdy będzie się kładła spać. Zdziwienie i czerwone policzki na jej twarzy gwarantowane! Może powiedzmy coś o inteligencji dziewczyny? W szkole była wzorową uczennicą, z kaprysu matki. Nie miała problemów z nauką, zawsze zdobywając dobre stopnie. Jednak... według niej świetne oceny nie są wyznacznikiem inteligencji, a mądrości.
"Może i jestem mądra, ale jeśli chodzi o inteligencję, to pewna nie jestem" – jej autentyczne słowa. Czy przypadkiem przyznanie się do tego, że nie wie, czy jest się osobą inteligencją, nie jest oznaką wysokiej inteligencji? Odpowiedź na to pytanie zostawiam wam.
Tak na zakończenie jej charakteru, muszę dodać, że Hen uważa, że każdy człowiek jest dobry. Dla niej nawet ten, który wyrządził najwięcej krzywdy ludziom, ma w sobie jakieś ziarenko dobra. Jest to coś, czego nauczyła ją jej babcia. Tylko czy jest to prawda? Ona wierzy, że tak. A wy? Co wy myślicie na ten temat?
Gdybym musiała streścić jej charakter, to tylko jedno zdanie nasuwa mi się na język – zwykła dziewczyna o gołębim sercu.
Cóż więcej mogę dodać?
Historia: Swój pierwszy oddech wydała dwudziestego siódmego lipca o godzinie piętnastej dwadzieścia dwa. Jej wczesne dzieciństwo było przepełnione zabawą, rozrabianiem oraz ewentualnym karaniem za psoty. Wszystko zostało zmienione, kiedy skończyła pięć lat, a rodzice wysłali ją do przedszkola. Nie chodzi o to, że nie dogadywała się z rówieśnikami. Było wręcz przeciwnie! W jej grupie nie było nikogo, kto by powiedział, że jej nie lubi. To życie w domu uległo zmianie. Nelly zaczęła wcielać plan w życie. Plan, dotyczący dalszej ścieżki życia Henrietty. Dziewczynka została zapisana na lekcje śpiewu. Trzy razy w tygodniu uczestniczyła na zajęcia pani Brandon. Kobieta była sympatyczna, cierpliwa i młoda oraz z przyjemnością przekazywała jej tajniki pięknego, melodyjnego głosu. Oprócz tego uczyła się grać na gitarze. Rozpoczęcie szkoły równało się z rozpoczęciem kolejnych dodatkowych lekcji! Tym razem matematyka i język angielski oraz francuski. Można by powiedzieć, że w tamtym momencie jej dzieciństwo się skończyło, a zaczęła ciężka praca. To było dość męczące dla sześcioletniej dziewczynki, ale nie potrafiła się sprzeciwić swojej mamie. Przecież ona wiedziała, co dla niej najlepsze, prawda? Następne lata mijały, a Kłębuszek miał coraz więcej na głowie. Jej rodzice zaczęli się częściej kłócić o dobrobyt swoich dzieci. Scott był przeciwny traktowaniu ich jak roboty. Nelly jednak twierdziła, że jeśli chcą w życiu osiągnąć, to muszą się poświęcić. Henrietta i Philippe tylko potulnie kiwali głowami na jej słowa, mówiąc tacie, że to dla nich żaden problem.
"To dla naszego dobra" – zawsze wychodziło z ich ust.
Tylko czy aby na pewno?
Czternaste urodziny dziewczyny nachodziły coraz bliżej, a z tym jej pierwszy poważny konkurs śpiewu. Z tej okazji decyzją ojca był wyjazd na pobliskie jezioro. Jazda samochodem była bardzo napięta. Jej rodzice całą jazdę kłócili się, mając gdzieś uczucia swoich dzieci. Aparatka próbowała zignorować ich, pisząc ze swoimi znajomymi, a jej brat grał na przenośnej konsoli.
Aż nagle...
Krzyk Nelly.
Pisk opon.
I ból całego ciała.
Nie pamiętała z tamtej sytuacji nic, z wyjątkiem jasnych, błyskających świateł i niewyraźnych głosów.
W końcu zemdlała.
W szpitalu obudziła się dwa tygodnie po wypadku. Złamała obojczyk i prawą nogę. Z gorszych obrażeń odniosła poważny wstrząs mózgu. Niestety, reszta rodziny... nie miała takiego szczęścia.
Przepłakała cały pogrzeb, nawet nie podchodząc do trzech trumien. Wolała sobie oszczędzić tego widoku. Pod swoje skrzydła przygarnęła ją babcia. Kobieta dość dziwna i specyficzna, ale bardzo szybko złapały wspólny język. Dziewczyna powoli zaczęła wracać do swojej dawnej jaźni, po tych wszystkich traumatycznych przeżyciach. Kontynuowała naukę śpiewu i miała nadzieję, że uda jej się zostać piosenkarką, tak jak chciała tego Nelly.
Ale i to musiało się spieprzyć.
Dziewiętnastego października, obudziła się jak zwykle o siódmej, żeby przygotować się do szkoły. Ubrała się, umyła zęby. Zeszła do kuchni, żeby przywitać się z babcią, jednak zamiast słów z jej ust wyszło nic. Próbowała powiedzieć cokolwiek, ale za każdym razem wynik był ten sam. Pojechały do lekarza, Cornelia wyjaśniła sytuację.
Wystarczyła tylko tomografia.
Diagnoza?
Na skutek wypadku część mózgu odpowiadająca za mowę została uszkodzona.
Henrietta już nigdy nie mogła nic powiedzieć.
Została niemową.
Zainteresowania i umiejętności: Jak już nam wiadomo, uwielbia fotografię. Ba, sama się nią zajmuje! Stara się nosić ze sobą wszędzie swój brązowy Instax Mini 90 Neo Classic i robić zdjęcia wszystkiemu, co ją otacza.
Nie jest szczególnie zainteresowana uprawianiem sportu, a nawet nie lubi niepotrzebnego wysiłku fizycznego. Nie można jej jednak zarzucić, że jest leniwą kluską i nie robi nic dla swojego zdrowia. Jazda na wrotkach jest jej bliska, odkąd na swoje dziesiąte urodziny dostała swoją pierwszą parę od babci. Od tamtej pory starała się codziennie wychodzić do parku, żeby móc na nich pojeździć. Teraz, stare różowe buty z czterema kołami są schowane w pudełku, gdzieś na strychu i przynoszą jej nostalgiczne wspomnienia, związane z tamtym okresem dzieciństwa. Zastąpiły je nowe, większe i ładniejsze Rookie o kolorze niebieskiej gumy balonowej.
W deszczowe wieczory nie pogardzi schowaniem się pod kocem, piciem ciepłej herbaty i czytaniem jakiejś książki. Fantasty, horror, kryminał, romans – jest jej to naprawdę obojętne! Byle tylko fabuła była dla niej ciekawa.
Dzięki swoim zwinnym palcom i wręcz niebiańskiej cierpliwości z łatwością odnalazła się w robieniu na drutach oraz haftem! Tego typu rozrywką zaraziła ją jej babcia. Kiedy nie ma nic nowego do przeczytania albo po prostu nie ma ochoty na nic innego, bierze się właśnie za jedną z tych czynności. Co prawda, w hafcie zdarzają jej się drobne wypadki, w których igła ma bliższy kontakt ze skórą, ale to nie zraża Henrietty do zaprzestania swojej pracy.
Czas ze swoim młodszym bratem spędzała na grach komputerowych. Oczywiście, jej mama nie pochwalała takich form rozrywki, ale nie mogła zabronić im tego, jeśli wykonali wszystkie swoje dzienne obowiązki. Trudno było się do tego przyznać, ale dziewczyna polubiła je i od czasu do czasu podkrada się do pokoju Philippa, pożyczając od niego jakieś gierki.
W przeszłości zajmowała się śpiewem, a jej mama wiązała z tym jej przyszłość, ale cóż... Nie wszystko można idealnie zaplanować.
Z gitarą nadal ma styczność, jednak nie gra na niej już tak często.
Jeśli już jesteśmy przy muzyce, to muszę napomknąć, że jej ulubionym gatunkiem muzycznym jest muzyka klasyczna. Lubi też posłuchać oper, czy też operetek. No i nie pogardzi piosenkami Disneya.
Rodzina: Aparatka nie miała zbyt dużego kontaktu ze swoimi ciotkami, wujkami, czy też kuzynami. Oczywiście, były imprezy, na których miała z nimi do czynienia, jednak nie były to jakieś bliskie spotkania. Opowiem wam więc o jej bliższej rodzinie.
Pierwszą osobą, którą trzeba tutaj wymienić, jest jej mama Nelly. Kobieta o silnym charakterze. Perfekcjonistka jakich mało. Można to uznać za śmieszne, ale w wieku ośmiu lat całkowicie zaplanowała swoją przyszłość – jakie będzie mieć oceny z poszczególnych przedmiotów, do jakiej szkoły średniej pójdzie, na jaki uniwersytet, gdzie będzie pracować. Co śmieszniejsze, udało jej się to. Wszystko doszło do skutku. Nie zaprzestała na swoich planach, ułożyła je nawet dla swoich dzieci jeszcze przed urodzeniem! Jedynie czego nie planowała to ich płci, ale gdyby było to w jakiś sposób możliwe, to zapewne zrobiłaby i to. Była surowa i stanowcza. Na pewno nie można było w niej znaleźć matczynej postaci jak już to tylko i wyłącznie szefa.
Scott był wrażliwszy i przymykał oczy na pewne sprawy w przeciwieństwie do swojej żony. Nastolatka zawsze mogła zwrócić się do niego po pomoc, wiedząc, że bezproblemowo ją otrzyma. Można by powiedzieć, że mężczyzna jest tatą, jakiego większość chciałaby mieć. Robił wszystko, co w swojej mocy, żeby jego rodzinie żyło się jak najlepiej. W pewnym momencie przestały mu się podobać zamiary jego Nelly. Zaczęli się częściej kłócić, a mężczyzna nawet poważnie zastanawiał się nad rozwodem. W ostateczności miał nadzieję, że jego ukochana się opanuje i zrozumie, że w taki sposób tylko krzywdzi swoje pociechy.
Młodszego o rok Philippa można nazwać bratem jakich mało. Większość osób narzeka na swoje młodsze rodzeństwo, twierdząc, że chciałoby się go pozbyć. U Kłębuszka było odwrotnie. Nigdy w życiu nie chciałaby zmienić swojego brata na nikogo innego. Owszem, kłócili się często, jak to brat z siostrą, ale można było dostrzec między nimi pewną więź, którą trudno rozerwać. Jeśli któremuś z nich coś się stało, drugi był gotowy do pocieszenia i ochrony. Nelly była zajęta planowaniem, a Scott pracą, więc nikt nie wszczepił w nich szacunku do siebie nawzajem. Nauczyli się tego od siebie i nieźle sobie z tym radzili. Gdyby Hen mogłaby wskrzesić tylko jedną osobę z całej trójki, wybrałaby właśnie swojego brata.
Jej babcia, Cornelia w miasteczku, w którym mieszkały, była wyzywana od wiedźm. Co się dziwić, skoro praktykowała pogaństwo? W domu zawsze pachniało świeżymi ziołami oraz kadzidełkami. Kobieta przez pewną część osób nazywana była wróżbitką, ponieważ potrafiła wykładać tarota oraz wróżyć z dłoni. Silnie uzależniona od tytoniu, przeważnie widywano ją z papierosem w ustach. Strasznie dużo przeklinała. Mimo to nie przeszkadzało do Henrieccie. Widziała w niej matczyne oparcie, którego nie otrzymała od Nelly. Zawsze pomagała jej w domu, czasem aż za bardzo. Mimo przeciwnych charakterów świetnie się ze sobą dogadywały, a nastolatka nawet żałowała, że nie poznała jej wcześniej.
Urodziny: Urodziła się w najcieplejszym miesiącu w całym roku. Była niesamowitym zaskoczeniem dla jej rodziców, ponieważ miała urodzić się dopiero w sierpniu, jednak postanowiła przyjść na świat trzy tygodnie wcześniej. Dzięki temu to właśnie dwudziesty siódmy lipca stał się jej dniem narodzin, a nie siedemnasty sierpnia. Przynajmniej znak zodiaku nie uległ zmianie. W obu przypadkach byłaby Lwem.
Nigdy nie lubiła swojej daty urodzin. Wolałaby je mieć w zimniejszej porze roku.
Ciekawostki:
- Jest uczulona na pszczeli jad, kurz, trawę, pyłki kwiatowe, sierść, gluten, laktozę, orzechy i truskawki.
- Przez wypadek okropnie boi się samochodów. Zdarza się, że może się popłakać po wejściu do takowego. Dlatego jedynym dopuszczalnym dla niej środkiem transportu jest jej beżowy rower miejski.
- Pamiętacie jej zamiłowanie do krabów? Jest właścicielką dwóch – Jacka i Lucka.
- Nie została wychowana w jakiejś konkretnej wierze i jakoś szczególnie do niej nie dąży. Chociaż wiara jej babci bardzo ją interesuje, nigdy nie miała potrzeby jej praktykować.
- Większość swojego życia spędziła w Ottawie, ale po wypadku zamieszkała z babcią w małym miasteczku niedaleko Toronto.
- Nie lubiła języka francuskiego. Obojętnie jak bardzo próbowała się go wyuczyć, to nie chciał jej wejść do głowy. W dodatku jej nauczycielka była wredna i często wyszydzała ją za błędy. Żeby nie było, Henrietta potrafi się nim posługiwać w stopniu... no, mniejszym niż dobrym.
- Jest uzależniona od frytek, gum do żucia, soku arbuzowego oraz bułeczek cynamonowych.
- Nie lubi miodu, kawy oraz marchewek.
- Jeśli chodzi o to, czego się boi, to możemy tutaj wymienić lęk wysokości, burze oraz wspomniany wcześniej strach przed jazdą samochodem. 
- Potrafi posługiwać się językiem migowym. Woli jednak prowadzić konwersacje poprzez notatnik, ponieważ nie każdy jej rozmówca zna NJM. 
Numer domku i pokoju: Domek 3, pokój 5
Właściciel: Daazia