Następnego dnia rano, obudził mnie mój własny przykry zapach. Woń dymu i spalenizny przeniknął nie tylko ubrania, ale też włosy, jak i całe ciało. Wyczołgując się z wygodnego łóżka, ruszyłam w kierunku łazienki. Pod prysznicem stałam chyba tydzień. Wychodząc, byłam pomarszczona jak śliwka i trochę przemarznięta, bo skończyła się ciepła woda, a ja nie dokończyłam mycia włosów. Opatuliłam się ręcznikami i wpatrywałam w zaparowane lustro. Cieszyłam się, że nie widziałam w nim siebie. Nie mogłam spoglądać na własne odbicie, którego tak nienawidziłam. Kręcąc głową, wyszłam z łazienki i podeszłam do szafy. Ubierając się, rzuciłam z nadzieją okiem na niedawno zbity aparat. Niestety, wciąż był pęknięty. Zrezygnowanym ruchem zabrałam telefon z szafki i ruszyłam ku wyjściu z domku. Pora odwiedzić tego kretyna – Archera. Gdy dotarłam do jego budynku i podeszłam do pokoju, usłyszałam dziwny odgłos. Ktoś był albo bardzo głodny, albo bardzo zmęczony. Nie sądziłam, że Archer jest w stanie wydawać takie odgłosy... Pukając, niepewnie weszłam do środka. Widok był naprawdę zaskakujący. Na niemal całym łóżku i ziemi leżał rozanielony niedawny kociak, który aktualnie, jak już wspomniałam, zajmował pół pokoju. Szczęśliwe kocisko na przemian mruczało i donośnie chrapało, chłopak natomiast siedział w rogu łóżka, oplatając rękoma kolana i patrząc się z wielkim wyrzutem podkrążonymi, przekrwionymi oczami na stwora. Nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Podeszłam powoli do Archera z lekko kpiarskim uśmiechem na ustach. Gdy chłopak tylko zobaczył mój wyraz twarzy, zmrużył oczy i dumnie powiedział.
– Rycerz musi dbać o swoją bestię.
Pokiwałam ze zrozumieniem głową, a potem się spytałam.
– Powiedz mi, mój rycerzu, jak twoją bestię wyniesiemy z pokoju.
Blondyn w zamyśleniu przekręcił głowę, ziewnął, mrugnął i znowu na mnie patrząc, odpowiedział.
– Nie mam pojęcia – po czym uderzył czołem o kolana.
Poklepałam biedaka po ramieniu, nic nie mówiąc. W tym momencie bestia nagle przebudziła się i uniosła swój wielki łeb w górę. Ziewnęła przeciągle, po czym zaczęła węszyć. Kiedy jej nos, dotarł do zmęczonego Archera, wyraz pyska ukazywał pewne zdegustowanie. Stwór kichnął i prychnął, odsuwając się od chłopaka. Blondyn zmierzył go morderczym spojrzeniem.
– Naprawdę śmierdzisz, Archer.
W tym momencie chłopak z okrzykiem uniósł ręce do góry i złapał się za głowę, mierzwiąc włosy.
– Nie spałem pół nocy, bo to bydle – wypluł słowo, spoglądając się spode łba na niewinnie patrzącego kociaka – zajęło moje łóżko, dywan i pół pokoju. Chrapało, mruczało i co chwila się trzęsło, a ty teraz mówisz mi o moim zapachu?!
Spojrzałam na roztrzęsionego Archera i ze stoickim spokojem odpowiedziałam.
– Tak.
Chłopak uniósł się nagle i mrucząc pod nosem obelgi, złapał po drodze jakieś ubrania, po czym wszedł do łazienki i zatrzasnął za sobą głośno drzwi. Odpowiedzią było tylko westchnienie bestii. Odwracając głowę w jego kierunku, pokręciłam głową.
– Wiem, wiem. Ci mężczyźni.
Po niecałych trzydziestu minutach, z łazienki wyszedł Archer, z potarganymi, mokrymi włosami. Na jego twarzy nie było widać już takiego zmęczenia, a sarkastyczny uśmiech znowu pojawił się na ustach.
– Jeśli chcesz, moja słodka truskaweczko, możesz mnie teraz wąchać, lizać i robić co tam jeszcze w twojej grzesznej główce siedzi.
Bestia wydała zza naszych pleców dziwny odgłos, jakby krztusiła się ze śmiechu lub odrazy. Wraz z Archerem spojrzeliśmy się w jej kierunku i zauważyliśmy, że z powrotem zmieniła swoje wymiary. Wymieniliśmy się porozumiewawczymi chrząknięciami i łapiąc kociaka szybko łapki, wypadliśmy z domku i rzuciliśmy go na trawę. W momencie, w którym zderzył się z ziemią, z powrotem urósł do poprzedniego metrażu. Spojrzał się na nas z wyrzutem i miauknął cieniutko. Odwróciłam się na chwilę do Archera, jednak widok za jego plecami sprawił, że zapomniałam, co chciałam powiedzieć. Chłopak, widząc moje zszokowanie, odwrócił się powoli i także zamarł. W dużym skrócie... Lasu już nie było. Przed naszymi oczami rozpościerał się widok spalonego... Wszystkiego. Przed linią niegdysiejszych drzew zszedł się już całkiem spory tłum ludzi, którzy wzajemnie wypytywali się, co mogło tu zajść. Spojrzałam na Archera, na co chłopak uśmiechnął się sarkastycznie, chociaż nie tak pewnie.
– Widzisz? Płomień naszej namiętności pali wszystko na swej drodze.
Pokręciłam z rezygnacją głową i starałam się, żeby nie ujrzał mojego uśmiechu. Odwróciłam się w kierunku bestii, by zabrać nas wszystkich z tego miejsca, jednak po raz kolejny życie zapewniło mi niesamowity widok. Otóż stwór stwierdził, że jest to odpowiednia pora na poranny przegląd czystości i siedział, pięknie liżąc swoje cenne klejnoty. Tuż przed moimi oczami. Patrzyłam się przed siebie, nie mogąc wydać żadnego odgłosu. Po chwili poczułam, jak Archer zasłania mi swoimi dłońmi ten widok. Wypuściłam powoli powietrze z ust.
– Archer, myślę, że powinniśmy stąd iść.
– Och, doprawdy? Widzę, że ten widok wywarł na tobie duże wrażenie, ale poczekaj aż zobaczysz moj...
– Archer, mówię o stołówce! Chodźmy stąd, bo zaraz ktoś nas jeszcze połączy z tą masakrą! – krzyknęłam, przerywając mu w połowie zdania.
Chłopak zabrał ręce z mojej twarzy i z powątpieniem na mnie spojrzał.
– Niby jak mają nas powiązać – w odpowiedzi wzruszyłam tylko ramionami i pokiwałam głową, żebyśmy jak najszybciej stąd jednak szli.
Archer pokręcił głową, jednak klepnął bestię i ruszyliśmy w trójkę, w kierunku stołówki. Wszyscy szliśmy na paluszkach, a jeśli ktoś nas mijał, graliśmy zupełnie naturalnie, wąchając kwiatki, zastygając w miejscu z uśmiechem na twarzy, lub przesyłając vulkańskie pozdrowienia rodem ze Star Treka. Gdy w końcu dotarliśmy do stołówki, okazało się, że bestia się nie mieści. Biedna krogulcza istota siedziała przy oknie, trzymając we framudze jedynie łeb i patrząc się na nas smutno, podczas gdy my siedzieliśmy obok i jedliśmy wybrane śniadania. Archer nagle przerwał konsumowanie posiłku i z psotnym uśmiechem nachylił się w moim kierunku.
<Archer? To co, pokażesz mi swoj...?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz