Nicolas nie miał pojęcia, co się dzieje z Williamem.
Mężczyzna zgarbił się nieco i warknął gardłowo, na jego ciele pojawiły się
dziwne, świecące znaki, a dłonie przyjaciela zmieniły się w łapy zakończone
olbrzymimi pazurami. Spojrzał na chłopaka nieludzkim wzrokiem i Nicolas mógłby
przysiąc, że wyrosły mu kły.
− William? − zapytał nieco przerażony, gdy nagle uderzył plecami w ziemię.
Mężczyzna wisiał nad nim opierając kolana o jego biodra i trzymając dłonie po obu stronach głowy chłopca. Kłapnął zębami tuż przed jego twarzą, a Nicolas nie wiedział, co mógłby teraz zrobić. Patrzył w oczy towarzysza, w których nie było ani trochę z tego Williama, którego poznał. Została tylko pragnąca krwi bestia, która chciała natychmiast zaspokoić swoje potrzeby.
Chłopak jednak nie miał zamiaru od razu się poddać. Wyciągnął dłoń w stronę twarzy przyjaciela i dotknął jego policzka opuszkami palców.
− William? − zapytał cicho, z nadzieją.
Mężczyzna machnął głową, odpychając od siebie dłoń Nicolasa i zanurzył kły w szyi chłopca. Jego krzyk rozniósł się po lesie, wracając potwornym echem. Młodzieniec zaczął wierzgać nogami, usiłując zepchnąć z siebie napastnika, spróbował zepchnąć go rękami, jednak William chwycił mocno jego nadgarstek i przyszpilił go do ziemi. Nicolas poczuł, jak kły wynurzają się z jego ciała, a chwilę później przyjaciel spojrzał mu w oczy. Z jego ust wyciekała krew chłopca, której ciepłe krople opadały na twarz Nicolasa.
Czyżby już było po wszystkim?
Nicolas zrozumiał, jak bardzo się mylił dopiero, gdy William chwycił jego koszulę zębami i zaczął ją rozrywać. Chłopak wykrzyknął jego imię i spróbował odepchnąć towarzysza, ten jednak zdzielił go w twarz pozostawiając na niej ślady pazurów. Chwycił koszulę oburącz, guziki wystrzeliły w powietrze, gdy ją rozerwał.
− Proszę, nie... William, proszę − powiedział cicho Nicolas, czując, jak po jego policzku spływają gorące łzy. − Błagam...
William zdawał się nie słuchać, ponieważ chwilę później powietrze rozdarł kolejny krzyk Nicolasa. Pazury wbijały się w jego ciało i rzeźbiły w nim krwawe ścieżki.
Nicolas nie wiedział, co robić. Miał przy sobie broń, jednak nie chciał używać jej przeciwko przyjacielowi. Zacisnął usta, by nie wydawać z siebie więcej odgłosów bólu. Co jakiś czas pojękiwał cicho. Położył głowę na trawie i spojrzał w rozgwieżdżone niebo, a łzy spływały po jego policzkach, gdy William rozszarpywał jego klatkę piersiową.
Nicolas nie wiedział, ile to trwało, jednak w końcu William przestał. Chłopak leżał nieruchomo jeszcze przez chwilę, po czym podniósł powoli głowę. Przyjaciel oddalił się na chwilę, najwyraźniej zaciekawiony jakimś ruchem w zaroślach lub dźwiękiem. Chłopak spojrzał na powoli wschodzące słońce. Miał mało czasu.
Odwrócił głowę w stronę kwiatu paproci, który niebawem miał zniknąć.
Spojrzał jeszcze raz na Williama, po czym najciszej jak umiał odwrócił się na brzuch i zaczął się czołgać w stronę rośliny.
Wyciągnął dłoń w stronę kwiatu i już miał go dotknąć, gdy nagle poczuł pazury rozdzierające jego plecy. Stłumił okrzyk bólu, jednak wrzasnął, gdy poczuł okropny ból w nodze równocześnie z głośnym chrupnięciem.
Poczuł, jak opada z sił, jego powieki powoli opadają, a ciało zaczyna drżeć.
Ostatkiem sił dotknął opuszkami palców płatka kwiatu.
− Spraw, żebyśmy wrócili do swoich prawdziwych form... Proszę...
Zobaczył oślepiający blask słońca, po czym zemdlał.
Powoli otworzył oczy, przez chwilę wszystko wokół wirowało, jednak po kilku sekundach wzrok chłopca wyostrzył się i wszystko stanęło. Był znów w chatce z kamienia, leżał na miękkim materacu, przykryty ciepłym, bordowym kocem. Chłopak wziął głęboki oddech i poczuł ból w całym ciele. Nie wiedział jakim cudem jeszcze żyje.
Powoli uniósł dłonie na wysokość swoich oczu, znów był człowiekiem, kwiat wysłuchał jego prośby.
Jeden z nadgarstków, ten, za który poprzedniej nocy chwycił go William, owinięty był bandażem. Chłopak dotknął swojej szyi i poczuł pod palcami kolejny opatrunek, a gdy podźwignął koc zobaczył, że jest również owinięty nim wokół klatki piersiowej i talii. Jedna z jego nóg, prawa, również była opatrzona i prawdopodobnie złamana.
Nicolas spuścił koc i westchnął cicho. Odwrócił głowę i zobaczył leżącego obok niego, pogrążonego we śnie Williama. Jego serce zabiło mocniej na widok jego spokojnej twarzy, usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Udało się. Will znów był sobą.
Nicolas dotknął jego policzka i pogładził go czule kciukiem, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Cieszył się, że jego przyjacielowi już nic nie dolega.
Nagle William poruszył się, a wtedy kosmyk czarnych włosów opadł na jego twarz. Chłopak odgarnął go delikatnie, z niezwykłą czułością w każdym ruchu. Zamknął oczy i gładził policzek mężczyzny wierzchem dłoni, gdy usłyszał, jak ten coś mamrocze.
Otworzył oczy i skierował spojrzenie na twarz Williama.
− Juliette... − wymruczał w końcu, a Nicolas poczuł, jak jego serce ściska się, a następnie rozsypuje na milion kawałków jak szyba, w którą ktoś z całej siły uderzył młotkiem.
Chłopak zabrał dłoń z policzka mężczyzny i odwrócił głowę w przeciwną stronę. Zasłonił twarz dłonią, nie chcąc, aby przechodząca nieopodal Cyra zobaczyła spływające po jego policzkach łzy.
Juliette.
Czyli w życiu Williama była jakaś kobieta.
Nicolas załkał cicho, a łzy obficie wypływały z jego oczu. Chciałby odciążyć Williama, jednak widział, że niemożliwym jest, aby przestał go kochać.
Nie obwiniał Juliette, ponieważ nie miał do tego powodu. Nie wiedziała nawet, że istnieje ktoś taki jak Nicolas i zapewne nigdy się nie dowie.
Nicolas powoli odwrócił się na bok i spojrzał na nadal śpiącego Williama. Dotknął opuszkami palców jego dłoni, po czym uśmiechnął się delikatnie. Jeśli on był szczęśliwy, Nicolas również był szczęśliwy, nawet, gdy jego serce powoli umierało, niczym więdnący kwiat.
Chłopak zasnął z mokrymi od łez policzkami, nigdy nie puszczając dłoni przyjaciela.
We śnie siedział z Williamem na łące, obserwując zachód słońca, którego promienie grzały przyjemnie skórę na jego twarzy. Chłopak wtulił się w mężczyznę i teraz przyszła jego pora, by z uśmiechem na twarzy wymruczeć przez sen:
− William...
<William?>
− William? − zapytał nieco przerażony, gdy nagle uderzył plecami w ziemię.
Mężczyzna wisiał nad nim opierając kolana o jego biodra i trzymając dłonie po obu stronach głowy chłopca. Kłapnął zębami tuż przed jego twarzą, a Nicolas nie wiedział, co mógłby teraz zrobić. Patrzył w oczy towarzysza, w których nie było ani trochę z tego Williama, którego poznał. Została tylko pragnąca krwi bestia, która chciała natychmiast zaspokoić swoje potrzeby.
Chłopak jednak nie miał zamiaru od razu się poddać. Wyciągnął dłoń w stronę twarzy przyjaciela i dotknął jego policzka opuszkami palców.
− William? − zapytał cicho, z nadzieją.
Mężczyzna machnął głową, odpychając od siebie dłoń Nicolasa i zanurzył kły w szyi chłopca. Jego krzyk rozniósł się po lesie, wracając potwornym echem. Młodzieniec zaczął wierzgać nogami, usiłując zepchnąć z siebie napastnika, spróbował zepchnąć go rękami, jednak William chwycił mocno jego nadgarstek i przyszpilił go do ziemi. Nicolas poczuł, jak kły wynurzają się z jego ciała, a chwilę później przyjaciel spojrzał mu w oczy. Z jego ust wyciekała krew chłopca, której ciepłe krople opadały na twarz Nicolasa.
Czyżby już było po wszystkim?
Nicolas zrozumiał, jak bardzo się mylił dopiero, gdy William chwycił jego koszulę zębami i zaczął ją rozrywać. Chłopak wykrzyknął jego imię i spróbował odepchnąć towarzysza, ten jednak zdzielił go w twarz pozostawiając na niej ślady pazurów. Chwycił koszulę oburącz, guziki wystrzeliły w powietrze, gdy ją rozerwał.
− Proszę, nie... William, proszę − powiedział cicho Nicolas, czując, jak po jego policzku spływają gorące łzy. − Błagam...
William zdawał się nie słuchać, ponieważ chwilę później powietrze rozdarł kolejny krzyk Nicolasa. Pazury wbijały się w jego ciało i rzeźbiły w nim krwawe ścieżki.
Nicolas nie wiedział, co robić. Miał przy sobie broń, jednak nie chciał używać jej przeciwko przyjacielowi. Zacisnął usta, by nie wydawać z siebie więcej odgłosów bólu. Co jakiś czas pojękiwał cicho. Położył głowę na trawie i spojrzał w rozgwieżdżone niebo, a łzy spływały po jego policzkach, gdy William rozszarpywał jego klatkę piersiową.
Nicolas nie wiedział, ile to trwało, jednak w końcu William przestał. Chłopak leżał nieruchomo jeszcze przez chwilę, po czym podniósł powoli głowę. Przyjaciel oddalił się na chwilę, najwyraźniej zaciekawiony jakimś ruchem w zaroślach lub dźwiękiem. Chłopak spojrzał na powoli wschodzące słońce. Miał mało czasu.
Odwrócił głowę w stronę kwiatu paproci, który niebawem miał zniknąć.
Spojrzał jeszcze raz na Williama, po czym najciszej jak umiał odwrócił się na brzuch i zaczął się czołgać w stronę rośliny.
Wyciągnął dłoń w stronę kwiatu i już miał go dotknąć, gdy nagle poczuł pazury rozdzierające jego plecy. Stłumił okrzyk bólu, jednak wrzasnął, gdy poczuł okropny ból w nodze równocześnie z głośnym chrupnięciem.
Poczuł, jak opada z sił, jego powieki powoli opadają, a ciało zaczyna drżeć.
Ostatkiem sił dotknął opuszkami palców płatka kwiatu.
− Spraw, żebyśmy wrócili do swoich prawdziwych form... Proszę...
Zobaczył oślepiający blask słońca, po czym zemdlał.
Powoli otworzył oczy, przez chwilę wszystko wokół wirowało, jednak po kilku sekundach wzrok chłopca wyostrzył się i wszystko stanęło. Był znów w chatce z kamienia, leżał na miękkim materacu, przykryty ciepłym, bordowym kocem. Chłopak wziął głęboki oddech i poczuł ból w całym ciele. Nie wiedział jakim cudem jeszcze żyje.
Powoli uniósł dłonie na wysokość swoich oczu, znów był człowiekiem, kwiat wysłuchał jego prośby.
Jeden z nadgarstków, ten, za który poprzedniej nocy chwycił go William, owinięty był bandażem. Chłopak dotknął swojej szyi i poczuł pod palcami kolejny opatrunek, a gdy podźwignął koc zobaczył, że jest również owinięty nim wokół klatki piersiowej i talii. Jedna z jego nóg, prawa, również była opatrzona i prawdopodobnie złamana.
Nicolas spuścił koc i westchnął cicho. Odwrócił głowę i zobaczył leżącego obok niego, pogrążonego we śnie Williama. Jego serce zabiło mocniej na widok jego spokojnej twarzy, usta wykrzywiły się w delikatnym uśmiechu. Udało się. Will znów był sobą.
Nicolas dotknął jego policzka i pogładził go czule kciukiem, a uśmiech nie schodził mu z twarzy. Cieszył się, że jego przyjacielowi już nic nie dolega.
Nagle William poruszył się, a wtedy kosmyk czarnych włosów opadł na jego twarz. Chłopak odgarnął go delikatnie, z niezwykłą czułością w każdym ruchu. Zamknął oczy i gładził policzek mężczyzny wierzchem dłoni, gdy usłyszał, jak ten coś mamrocze.
Otworzył oczy i skierował spojrzenie na twarz Williama.
− Juliette... − wymruczał w końcu, a Nicolas poczuł, jak jego serce ściska się, a następnie rozsypuje na milion kawałków jak szyba, w którą ktoś z całej siły uderzył młotkiem.
Chłopak zabrał dłoń z policzka mężczyzny i odwrócił głowę w przeciwną stronę. Zasłonił twarz dłonią, nie chcąc, aby przechodząca nieopodal Cyra zobaczyła spływające po jego policzkach łzy.
Juliette.
Czyli w życiu Williama była jakaś kobieta.
Nicolas załkał cicho, a łzy obficie wypływały z jego oczu. Chciałby odciążyć Williama, jednak widział, że niemożliwym jest, aby przestał go kochać.
Nie obwiniał Juliette, ponieważ nie miał do tego powodu. Nie wiedziała nawet, że istnieje ktoś taki jak Nicolas i zapewne nigdy się nie dowie.
Nicolas powoli odwrócił się na bok i spojrzał na nadal śpiącego Williama. Dotknął opuszkami palców jego dłoni, po czym uśmiechnął się delikatnie. Jeśli on był szczęśliwy, Nicolas również był szczęśliwy, nawet, gdy jego serce powoli umierało, niczym więdnący kwiat.
Chłopak zasnął z mokrymi od łez policzkami, nigdy nie puszczając dłoni przyjaciela.
We śnie siedział z Williamem na łące, obserwując zachód słońca, którego promienie grzały przyjemnie skórę na jego twarzy. Chłopak wtulił się w mężczyznę i teraz przyszła jego pora, by z uśmiechem na twarzy wymruczeć przez sen:
− William...
<William?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz