Delikatnie przejechał dłońmi w białych, aksamitnych rękawiczkach, po ramieniu, strzepując niewidzialny kurz. Książęcy mundur, w którym występował, był koloru czarnego i zdobiły go niewielkie, pozłacane elementy w postaci guzików, szerokiego pasa z okrągłą klamrą oraz luźno przebiegającej przez tors szarfy utkanej ze złotych nici. Na lewej piersi Angelo w kieszonce piersiowej widniała piękna, czerwona róża, a jej pąk wydawał się tylko uwydatniać niewinną urodę młodego mężczyzny. Założył kosmyk czarnych włosów za ucho, a potem poprawił sztuczną szablę podpiętą pod bok i wyszedł na scenę.
Został powitany gromkimi oklaskami, krzykami rozweselonych dzieci, wiwatami dumnych z niego mężczyzn i westchnieniami ślicznych dam. Skłonił się nisko w podzięce za gorący entuzjazm, a potem jego wzrok pognał na sam koniec widowni, gdzie zasiadała jego rodzina. Mama, piękna jak zwykle, wtuliła się mocniej w ramię jego ojca i położyła mu głowę na ramieniu. Obydwoje patrzyli na Angelo pełnym wzruszenia wzrokiem. Babcia, siedząca obok uśmiechała się ciepło, aby dodać wnukowi otuchy. Rodzeństwo zaś krzyczało najgłośniej, wyróżniając się na tle całego tłumu.
Angelo wyciągnął z kieszonki piersiowej różę i rzucił ją widowni, uśmiechając się niczym książę z bajki. Znów rozbrzmiały wiwaty oraz westchnienia, a potem wszystko zagłuszyła muzyka niewidzialnej orkiestry. Była delikatna, słodka, wiedziona przez cudowny rytm fortepianu, za którym dalej ciągnęły się skrzypce oraz wiolonczele. Przypominała piórko na wietrze, ostrożnie wzlatujące i opadające raz za razem, aby znów się unieść. Wirowało w powietrzu jak najwspanialsza baletnica i roztapiało zmysły słuchaczy. Niektórzy zamknęli oczy, aby głębiej zatonąć w niepowtarzalnym uczuciu. Kładli dłonie na piersiach, splatając palce przy sercu. Wszyscy, Angelo również, pozwalali, aby melodia wypełniła ich dusze oraz ciała.
Nabrał powietrza w płuca i rozpoczął recytować monolog. Jego głos doskonale wpasował się w nadchodzące nuty, zawisając w przestrzeni teatru niczym piórko na wietrze. Brzmiał równie książęco, jak wyglądał. Każdy jego gest, każdy uśmiech, każde spojrzenie było doskonale odegrane, aż przyprawiało widzów o dreszcze, gdy unosił ton albo go obniżał. Jego rodzeństwo wpatrywało się w niego z zachwytem, a mama ukradkiem ocierała łzy płynące po policzkach. Uśmiechała się wzruszona i dumna ze swojego najstarszego syna.
Kontynuował kwestię. Ludzie wpatrywali się w niego jak urzeczeni, ich oczy lśniły od zachwytu, a na twarzach wykwitały rozemocjonowane uśmiechy, gdy Angelo wykonywał gwałtowniejszy ruch. Z uwagą śledzili przedstawienie i teraz to muzyka dostosowywała się do Angelo, a nie on do muzyki. Pióro, które żyło własnym życiem wzlatywało tak, jak Angelo mu nakazał. Wirowało wedle jego tonu, przestając być tak piękne, jak było na początku, gdy nikt nim nie rządził, oprócz wiatru.
Widzowie obserwowali go z coraz większą nachalnością, muzyka rozbrzmiała głośniej i bardziej gwałtownie, piórkiem targała potężna wichura, a głos Angelo drżał, będąc u granicy sił. Wreszcie zamilkł. Wiolonczele i skrzypce rozdarły z piskiem powietrze, zaś fortepian wybuchł szaleństwem klawiszy. Widzowie zastygli w bezruchu z szokiem namalowanym na twarzy i dłońmi zaciśniętymi na ubraniach.
Pióro wpadło do wody i porwała je wygłodniała, wielka ryba.
Angelo opuścił dłonie i wbił pełen smutku wzrok w czubki eleganckich butów. Tłum zawył przeciągle z oburzeniem, a wkrótce dźwięk zaczął przypominać ryk rozwścieczonych lwów. Słyszał obelgi, oskarżenia, obrzydliwe porównania, hańbiące określenia, ale nie miał już siły. Spojrzał na piękną, jednak połamaną różę koło swoich nóg. Była taka jak on.
Zniszczona.
Opadł na kolana i zacisnął mocno powieki, modląc się w duchu, aby to wszystko ustało, chociaż wiedział, że nie zasługuje na ciszę. Obiecał tym ludziom pięknego księcia w równie pięknym przedstawieniu z równie pięknym początkiem, jak i zakończeniem, a potem ich perfidnie zawiódł. Wiedział, że nie powinien, ale nie mógł już tak dłużej. Całym swoim sercem nienawidził odgrywania tej roli, mimo że wtopiła się w jego duszę i czasem już nie potrafił rozpoznać która część jego była tym rzeczywistym Angelo, a która zmyślonym.
Zasłonił dłońmi uszy. Pragnął tylko wolności. Wolności od swoich masek i wolności od presji, jaką wszyscy na niego wywierali, licząc, że na zawsze będzie pięknym, perfekcyjnym księciem. A był tylko Angelo, zwykłym, smutnym Angelo i chciał nim być przed ludźmi.
Hałas z czasem ucichł, a kiedy znów uniósł głowę, nikogo na widowni nie było. Odetchnął z ulgą, cieszył się, że wreszcie został sam. Nikt nie musiał patrzeć jak słabnie przytłoczony przez własne zmartwienia, zwłaszcza, że w ogóle nie powinni go oglądać takiego. Podniósł złamaną różę z drewnianego podestu i wstał na nogi. Zrzucił z siebie złotą szafę, zaś szablę odrzucił na bok. Nie był księciem, nie mógł więc go więcej udawać.
— Co ty robisz? — Tuż za plecami Angelo rozległ się karcący głos, który znał tak doskonale, choć dawno go nie słyszał. Przepełniał go gniew, a wciąż pozostawał delikatny jak wspaniałe piórko na wietrze. Pragnął znów go usłyszeć, ale nie w tak obrzydliwie wściekły sposób.
Odwrócił się powoli, napotykając przeszywające spojrzenie matki. Była wysoką, urodziwą kobietą o subtelnych kształtach, podkreślonych przez granatową, ołówkową sukienkę na cienkich ramiączkach. Czarne, lśniące włosy miała upięte w elegancki kok ozdobiony długą szpilką z kwiatem róży. Pojedyncze dwa większe kosmyki włosów falami opadały na szczupłe policzki. Pełne, pomalowane rażąco czerwoną szminką usta, wygięła w okropnym grymasie, a zmarszczka na jej czole powiększyła się. Angelo opuścił głowę.
— Mówiłam ci! — krzyknęła, ale krzyk nie był zwrócony na Angelo, ale do mężczyzny, który stanął parę metrów za nią. Był wyższy od żony o głowę, dobrze zbudowany z barczystymi ramionami i z długimi nogami. Miał na sobie elegancki garnitur z jadowicie czerwonym krawatem przewiązanym pod kołnierzykiem. Wpatrywał się obojętnym wzrokiem raz w Angelo, a raz w kobietę. Pomimo wieku wciąż wyglądał, jakby dopiero co skończył nie więcej jak dwadzieścia pięć lat. Dorównywał atrakcyjnością żonie. — To przez ciebie! Przez ciebie i twoje aroganckie zachowanie! — wrzasnęła głośniej.
— To ty powinnaś się bardziej troszczyć o nasze dzieci. Poświęcam dla nich cały mój czas! — warknął niskim, ochrypłym głosem. Był tak zimny, że zmroził krew w żyłach Angelo.
— Ja?! Tak się składa, że jestem przykładną matką. To przez ciebie nasz syn stoczył się na samo dno! — odwrzeszczała, rzucając małą torebką kopertówką o podłogę.
— Ty go niszczysz, pieprzona suko! Nie radzi sobie z twojej winy! — Mężczyzna stracił panowanie i podniósł głos. Tak głęboki, tak tubalny, że zatrzęsła się scenografia przedstawiająca różany ogród koło zamku.
Angelo otworzył szeroko oczy, patrząc jak burza powoli rozpętuje się pomiędzy jego rodzicami i przeistacza w prawdziwą wojnę. Poczuł bolesne ukłucie w piersi, a potem rozlewające się po sercu wspomnienia z dzieciństwa. Nie chciał tego przeżywać znowu, nie mógł patrzeć na nienawiść mamy i taty. Kochał ich i to było najbardziej bolesne.
Zerwał się do biegu. Natychmiast zeskoczył ze sceny, przewinął się przez garderobę jak wichura i wypadł na zewnątrz teatru, potykając się o własne nogi. Upadł na zimny beton, rozdzierając materiał kostiumu księcia. Przeklął siarczyście i uderzył zaciśniętą pięścią w ziemię, raniąc knykcie. Z wściekłości zrobił to jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze aż po palcach popłynęła krew. Miał ochotę krzyczeć, płakać, wrzeszczeć na wszystkich, chociaż nigdy tego nie robił. Zawsze cudowny, opanowany książę z gołębim sercem i anielską cierpliwością. Nie miał cierpliwości już do niczego.
— A był z ciebie taki złoty chłopiec. — Jego próby wyżycia się przerwał drżący, ale miękki dla uszu głos. Angelo zacisnął mocno powieki, wiedząc kto do niego mówi. — Wierzyłam, że wyrośnie z ciebie cudowny mężczyzna. Zawiodłam się — dodała babcia młodego mężczyzny. Stała nieopodal, nawet nie patrząc na wnuka. Obserwowała leniwie płynące po niebie chmury zwiastujące deszcz. Zimny wiatr targał jej siwe włosy. Zawsze uważał ją za autorytet oraz idolkę. Była taka stara, ale przez te lata nie straciła klasy, tylko ją zyskała przez pomarszczoną, ale mądrze wyglądającą twarz. Te drobne, kościste dłonie, obsypane odciskami oraz drobnymi bliznami, mówiły ile robiła dla niego oraz jego rodzeństwa każdego dnia. Oparł czoło o beton. Ją też zawiódł.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz