czwartek, 2 sierpnia 2018

Fabuła Angelo I

Zanim wyszedł na scenę, jeszcze raz przyjrzał się swojemu odbiciu w lekko podświetlonym przez prawie całkowicie przepaloną żarówkę lustrze. Uśmiechnął się do siebie, upewniając, że i dziś podoła roli. Grał księcia. Pięknego, eleganckiego następcę tronu, którego wszyscy darzyli bezgraniczną miłością i pragnęli mu ufać z całych sił. Jak zwykle musiał pokazać swoją najlepszą stronę.
Delikatnie przejechał dłońmi w białych, aksamitnych rękawiczkach, po ramieniu, strzepując niewidzialny kurz. Książęcy mundur, w którym występował, był koloru czarnego i zdobiły go niewielkie, pozłacane elementy w postaci guzików, szerokiego pasa z okrągłą klamrą oraz luźno przebiegającej przez tors szarfy utkanej ze złotych nici. Na lewej piersi Angelo w kieszonce piersiowej widniała piękna, czerwona róża, a jej pąk wydawał się tylko uwydatniać niewinną urodę młodego mężczyzny. Założył kosmyk czarnych włosów za ucho, a potem poprawił sztuczną szablę podpiętą pod bok i wyszedł na scenę.
Został powitany gromkimi oklaskami, krzykami rozweselonych dzieci, wiwatami dumnych z niego mężczyzn i westchnieniami ślicznych dam. Skłonił się nisko w podzięce za gorący entuzjazm, a potem jego wzrok pognał na sam koniec widowni, gdzie zasiadała jego rodzina. Mama, piękna jak zwykle, wtuliła się mocniej w ramię jego ojca i położyła mu głowę na ramieniu. Obydwoje patrzyli na Angelo pełnym wzruszenia wzrokiem. Babcia, siedząca obok uśmiechała się ciepło, aby dodać wnukowi otuchy. Rodzeństwo zaś krzyczało najgłośniej, wyróżniając się na tle całego tłumu.
Angelo wyciągnął z kieszonki piersiowej różę i rzucił ją widowni, uśmiechając się niczym książę z bajki. Znów rozbrzmiały wiwaty oraz westchnienia, a potem wszystko zagłuszyła muzyka niewidzialnej orkiestry. Była delikatna, słodka, wiedziona przez cudowny rytm fortepianu, za którym dalej ciągnęły się skrzypce oraz wiolonczele. Przypominała piórko na wietrze, ostrożnie wzlatujące i opadające raz za razem, aby znów się unieść. Wirowało w powietrzu jak najwspanialsza baletnica i roztapiało zmysły słuchaczy. Niektórzy zamknęli oczy, aby głębiej zatonąć w niepowtarzalnym uczuciu. Kładli dłonie na piersiach, splatając palce przy sercu. Wszyscy, Angelo również, pozwalali, aby melodia wypełniła ich dusze oraz ciała.
Nabrał powietrza w płuca i rozpoczął recytować monolog. Jego głos doskonale wpasował się w nadchodzące nuty, zawisając w przestrzeni teatru niczym piórko na wietrze. Brzmiał równie książęco, jak wyglądał. Każdy jego gest, każdy uśmiech, każde spojrzenie było doskonale odegrane, aż przyprawiało widzów o dreszcze, gdy unosił ton albo go obniżał. Jego rodzeństwo wpatrywało się w niego z zachwytem, a mama ukradkiem ocierała łzy płynące po policzkach. Uśmiechała się wzruszona i dumna ze swojego najstarszego syna.
Kontynuował kwestię. Ludzie wpatrywali się w niego jak urzeczeni, ich oczy lśniły od zachwytu, a na twarzach wykwitały rozemocjonowane uśmiechy, gdy Angelo wykonywał gwałtowniejszy ruch. Z uwagą śledzili przedstawienie i teraz to muzyka dostosowywała się do Angelo, a nie on do muzyki. Pióro, które żyło własnym życiem wzlatywało tak, jak Angelo mu nakazał. Wirowało wedle jego tonu, przestając być tak piękne, jak było na początku, gdy nikt nim nie rządził, oprócz wiatru.
Widzowie obserwowali go z coraz większą nachalnością, muzyka rozbrzmiała głośniej i bardziej gwałtownie, piórkiem targała potężna wichura, a głos Angelo drżał, będąc u granicy sił. Wreszcie zamilkł. Wiolonczele i skrzypce rozdarły z piskiem powietrze, zaś fortepian wybuchł szaleństwem klawiszy. Widzowie zastygli w bezruchu z szokiem namalowanym na twarzy i dłońmi zaciśniętymi na ubraniach.
Pióro wpadło do wody i porwała je wygłodniała, wielka ryba.
Angelo opuścił dłonie i wbił pełen smutku wzrok w czubki eleganckich butów. Tłum zawył przeciągle z oburzeniem, a wkrótce dźwięk zaczął przypominać ryk rozwścieczonych lwów. Słyszał obelgi, oskarżenia, obrzydliwe porównania, hańbiące określenia, ale nie miał już siły. Spojrzał na piękną, jednak połamaną różę koło swoich nóg. Była taka jak on.
Zniszczona.
Opadł na kolana i zacisnął mocno powieki, modląc się w duchu, aby to wszystko ustało, chociaż wiedział, że nie zasługuje na ciszę. Obiecał tym ludziom pięknego księcia w równie pięknym przedstawieniu z równie pięknym początkiem, jak i zakończeniem, a potem ich perfidnie zawiódł. Wiedział, że nie powinien, ale nie mógł już tak dłużej. Całym swoim sercem nienawidził odgrywania tej roli, mimo że wtopiła się w jego duszę i czasem już nie potrafił rozpoznać która część jego była tym rzeczywistym Angelo, a która zmyślonym.
Zasłonił dłońmi uszy. Pragnął tylko wolności. Wolności od swoich masek i wolności od presji, jaką wszyscy na niego wywierali, licząc, że na zawsze będzie pięknym, perfekcyjnym księciem. A był tylko Angelo, zwykłym, smutnym Angelo i chciał nim być przed ludźmi.
Hałas z czasem ucichł, a kiedy znów uniósł głowę, nikogo na widowni nie było. Odetchnął z ulgą, cieszył się, że wreszcie został sam. Nikt nie musiał patrzeć jak słabnie przytłoczony przez własne zmartwienia, zwłaszcza, że w ogóle nie powinni go oglądać takiego. Podniósł złamaną różę z drewnianego podestu i wstał na nogi. Zrzucił z siebie złotą szafę, zaś szablę odrzucił na bok. Nie był księciem, nie mógł więc go więcej udawać.
— Co ty robisz? — Tuż za plecami Angelo rozległ się karcący głos, który znał tak doskonale, choć dawno go nie słyszał. Przepełniał go gniew, a wciąż pozostawał delikatny jak wspaniałe piórko na wietrze. Pragnął znów go usłyszeć, ale nie w tak obrzydliwie wściekły sposób.
Odwrócił się powoli, napotykając przeszywające spojrzenie matki. Była wysoką, urodziwą kobietą o subtelnych kształtach, podkreślonych przez granatową, ołówkową sukienkę na cienkich ramiączkach. Czarne, lśniące włosy miała upięte w elegancki kok ozdobiony długą szpilką z kwiatem róży. Pojedyncze dwa większe kosmyki włosów falami opadały na szczupłe policzki. Pełne, pomalowane rażąco czerwoną szminką usta, wygięła w okropnym grymasie, a zmarszczka na jej czole powiększyła się. Angelo opuścił głowę.
— Mówiłam ci! — krzyknęła, ale krzyk nie był zwrócony na Angelo, ale do mężczyzny, który stanął parę metrów za nią. Był wyższy od żony o głowę, dobrze zbudowany z barczystymi ramionami i z długimi nogami. Miał na sobie elegancki garnitur z jadowicie czerwonym krawatem przewiązanym pod kołnierzykiem. Wpatrywał się obojętnym wzrokiem raz w Angelo, a raz w kobietę. Pomimo wieku wciąż wyglądał, jakby dopiero co skończył nie więcej jak dwadzieścia pięć lat. Dorównywał atrakcyjnością żonie. — To przez ciebie! Przez ciebie i twoje aroganckie zachowanie! — wrzasnęła głośniej.
— To ty powinnaś się bardziej troszczyć o nasze dzieci. Poświęcam dla nich cały mój czas! — warknął niskim, ochrypłym głosem. Był tak zimny, że zmroził krew w żyłach Angelo.
— Ja?! Tak się składa, że jestem przykładną matką. To przez ciebie nasz syn stoczył się na samo dno! — odwrzeszczała, rzucając małą torebką kopertówką o podłogę.
— Ty go niszczysz, pieprzona suko! Nie radzi sobie z twojej winy! — Mężczyzna stracił panowanie i podniósł głos. Tak głęboki, tak tubalny, że zatrzęsła się scenografia przedstawiająca różany ogród koło zamku.
Angelo otworzył szeroko oczy, patrząc jak burza powoli rozpętuje się pomiędzy jego rodzicami i przeistacza w prawdziwą wojnę. Poczuł bolesne ukłucie w piersi, a potem rozlewające się po sercu wspomnienia z dzieciństwa. Nie chciał tego przeżywać znowu, nie mógł patrzeć na nienawiść mamy i taty. Kochał ich i to było najbardziej bolesne.
Zerwał się do biegu. Natychmiast zeskoczył ze sceny, przewinął się przez garderobę jak wichura i wypadł na zewnątrz teatru, potykając się o własne nogi. Upadł na zimny beton, rozdzierając materiał kostiumu księcia. Przeklął siarczyście i uderzył zaciśniętą pięścią w ziemię, raniąc knykcie. Z wściekłości zrobił to jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze aż po palcach popłynęła krew. Miał ochotę krzyczeć, płakać, wrzeszczeć na wszystkich, chociaż nigdy tego nie robił. Zawsze cudowny, opanowany książę z gołębim sercem i anielską cierpliwością. Nie miał cierpliwości już do niczego.
— A był z ciebie taki złoty chłopiec. — Jego próby wyżycia się przerwał drżący, ale miękki dla uszu głos. Angelo zacisnął mocno powieki, wiedząc kto do niego mówi. — Wierzyłam, że wyrośnie z ciebie cudowny mężczyzna. Zawiodłam się — dodała babcia młodego mężczyzny. Stała nieopodal, nawet nie patrząc na wnuka. Obserwowała leniwie płynące po niebie chmury zwiastujące deszcz. Zimny wiatr targał jej siwe włosy. Zawsze uważał ją za autorytet oraz idolkę. Była taka stara, ale przez te lata nie straciła klasy, tylko ją zyskała przez pomarszczoną, ale mądrze wyglądającą twarz. Te drobne, kościste dłonie, obsypane odciskami oraz drobnymi bliznami, mówiły ile robiła dla niego oraz jego rodzeństwa każdego dnia. Oparł czoło o beton. Ją też zawiódł.
Z trudem podniósł się na nogi. Czuł się, jakby dźwigał cały ciężar tego świata na swoich barkach, a słowa, które przewijały się przez jego myśli rozsadzały go od środka. Wydawało mu się, że cały drżał z frustracji, gniewu, chęci rozpłakania się jak dziecko. Jeszcze nigdy tak jawnie nie okazywał swoich słabości, lecz nieważne jak bardzo chciał wrócić do ich ukrywania, nie potrafił. To, co się wydostało na zewnątrz, nie wróci do klatki. Było zdziczałym zwierzęciem, rozszalałym przez lata udawania, że wszystko jest pod kontrolą. Każda łza, każde warknięcie, każdy krzyk zbierał się głęboko w duszy Angelo i czekał cierpliwie na swoją wolność.
Nie potrafił być dalej wspaniałym synem, wnukiem i bratem. Zawodził kolejno wszystkich. Niszczył tę rodzinę przez własny egoizm, ponieważ nie potrafił poradzić sobie z maską księcia.
— I co teraz? Jesteś z siebie dumny? — Z boku uderzył go głos jednego z młodszych braci. Kipiał od żalu i rozczarowania, co najbardziej uderzyło Angelo. Odwrócił głowę w stronę Rocco, który stał przed pozostałą czwórką braci oraz sióstr.
Otworzył szeroko oczy, gdy dostrzegł ich w potarganych, brudnych ubraniach, wiszących na każdym z nich jak na wieszaku. Byli chudzi, ich kości wyraźnie odrysowywały się pod skórą, a ręce oraz nogi przypominały krzywe, powyginane patyki. Rocco wypiął pierś, jakby chronił ich całym sobą. Beatrice i Anna na chwilę wychyliły się zza jego pleców, a Angelo dostrzegł blask perłowych łez w ich oczach. Odwróciły się, gdy wyciągnął rękę i otworzył usta, aby coś powiedzieć.
— Zdradziłeś nas. To przez ciebie tu gnijemy, a więc odejdź. Nie potrzebujemy zdrajcy — warknął zajadle Rocco głosem tak bardzo podobnym do głosu ich ojca. Wdał się w niego, Angelo to widział, patrząc jak przez lata dorastał.
Upadł na ziemię, drżąc z przeszywającego jego serce zimna. Cierpiał, żeby oni nie cierpieli, zatem co powinien zrobić dla własnego dobra? Istniało rozwiązanie, które pozwoli mu uszczęśliwiać ludzi i samemu być szczęśliwym?
Emocje rozszarpywały ciało Angelo na strzępy. Oczy zaszły mu łzami, a w gardło i w głowę wtłoczył się wrzask złożony z nienawiści rozbijającej duszę. Czuł się zjadany przez słowa, obrazy, wspomnienia. Skórę oraz kości rozdzierały szpiczaste kły wyrzutów sumienia, a potem wtaczały w krew żrącą truciznę. Coś wiło się po nogach Angelo i powoli pięło w górę, raniąc ostrymi kolcami. Owijało się dookoła tułowia, rąk, ramion, a potem dotarło do szyi i zacisnęło mocno, doprowadzając Angelo do większych łez. Ciepła krew powoli spłynęła po skórze, wypalając po sobie ślad.
Nie mógł oddychać. Powoli wszystko znikało i tylko kątem oka dostrzegł jak tuż obok jego policzka z pnącz, które go oplątały, wyrastał kwiat róży. Piękny i zniszczony.

~*~

Szeroko otworzył oczy i zawył boleśnie, uświadamiając sobie, że ból nie ustał. Wpatrywał się tępym, przyćmionym wzrokiem w nocne niebo roziskrzone od miliona drobnych gwiazd. Zimne powietrze muskało rozgrzaną skórę, a do nozdrzy wdzierał się przyjemny zapach kwiatów. Coś krępowało całe jego ciało, mógł poruszyć tylko głową, chociaż czuł kolce wbijające się w skórę szyi. Ostrożnie rozejrzał się dookoła.
Leżał pośród krzewów róż w ogrodzie. Pnącza wraz z kolcami obejmowały go w całości, a przy twarzy rozkwitł kwiat róży. Lśnił tysiącem kropel rosy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz