Ten świat coraz bardziej mnie zaskakiwał. Ostatnio niemal codziennie spacerowałam po lesie, aż w końcu stało się to moją poranno−popołudniowo−wieczorną rutyną. To miejsce miało w sobie coś niesamowitego. Wchodząc pomiędzy wysokie drzewa, zapominałam o nękających mnie problemach. Liczył się tylko ogarniający mnie spokój, zapach wilgotnej ziemi, dotyk szorstkiej kory drzew i historia opisywana przez szelest liści. Nie spodziewałam się jednak, że tę sielankę przerwie nagle atakujący mnie wielki niedźwiedź, który sprawi, że zostanę zmuszona do szybkiego wskoczenia na pobliskie drzewo i kurczowego trzymania się gałęzi, by nie spaść prosto na mojego włochatego kolegę. Krzyk zamarł mi na ustach, a przerażenie ukazywało się tylko na moich zaciśniętych, białych palcach. Generalnie pojawiło się pytanie „Co robić?”, ale mój spanikowany umysł wołał jedynie – „Nosz kurwa, słuchaj, nie wiem!” jednocześnie gdzieś z tyłu głowy bijąc mi brawo za tą dziwną, nagłą zwinność we wchodzeniu na drzewo, której ani on, ani ja się nie spodziewaliśmy. Wracając, podejrzewam, że gdyby nagle nie pojawił się mój wybawiciel, na drzewie spędziłabym całą wieczność, modląc się do nieistniejących bóstw o jakąkolwiek pomoc.
Chłopak, który wszedł między drzewa był… Nietypowy. Jaśniał jakąś niesamowitą, niespotykaną aurą. Jego śnieżnobiałe, przydługie włosy, wpadały mu do oczu, które hipnotyzowały swym blaskiem. Z pewnością były to oczy osoby, która widziała niejeden koszmar i ból drugiego człowieka. Emanowały jakąś siłą, zrozumieniem i lekkim, sennym rozmarzeniem, jednak gdzieś głęboko, można było dostrzec cień rzucany przez nieznaną mi historię. Delikatny uśmiech chłopaka obiecywał lepsze jutro. Wpatrując się w jego uniesione kąciki ust, miałam wrażenie, jakby mówił „Już wszystko jest dobrze”, a chyba dokładnie tego wtedy potrzebowałam. Nieznajomy był wysoki i szczupły, poruszał się z niesamowitą gracją i opanowaniem, wyglądał trochę jak dobry duch tego zwariowanego świata. Kto wie? Może właśnie nim był? Jednocześnie zszokowana i zauroczona widokiem, obserwowałam, jak chłopak zaczyna rozmawiać z niedźwiedziem, zupełnie jakby zwierzę było człowiekiem. Po chwili jednak misiek, zachowując się, jakby rozumiał co obcy do niego mówi, opadł na cztery łapy i grzecznie począł szukać czegoś w zaroślach. Z niedowierzaniem wpatrywałam się w rozgrywającą przed moimi oczami scenę. Chłopak wyciągnął ku mnie szczupłą, bladą dłoń szarmanckim gestem, a gdy po chwili wahania ją złapałam, delikatnie pociągnął mnie do siebie. Z cichym okrzykiem wpadłam mu w ramiona, by za chwilę odsunąć się zarumieniona i nieco spłoszona tak bliskim kontaktem. Już chciałam zadać mu pytanie, gdy nagle nieznajomy położył mi palec na ustach, przerywając w połowie zdania. Popchnął mnie delikatnie, sugerując żebym usiadła, a gdy to ostatecznie zrobiłam, sam się do mnie przysiadł. Z zaciekawieniem i delikatnym przestrachem, czekałam na to, co miało się teraz wydarzyć. A przyznam, nie spodziewałam się tego, co wtedy nastąpiło. Z zarośli, w których wcześniej szperał niedźwiedź, wybiegły małe niedźwiadki, które zaczęły radośnie biegać wokół białowłosego chłopaka. Poczułam, jakbym śniła wyjątkowo uroczy sen. Przede mną siedział młody mężczyzna, który wyglądał tak nierealnie, jakby zaraz miał zniknąć, a wokół niego biegało stadko misiów, bijących się między sobą o jego uwagę. Nieczęsto ma się takie widoki. Chłopak zaśmiał się melodyjnie i spojrzał na mnie z radością w oczach.
− Weszłaś na ich teren. Martwiła się o młode – usłyszałam.
Nie zdążyłam nic odpowiedzieć, gdyż nagle niedźwiedzica ułożyła się tuż obok mnie, ziewając głęboko, a jeden z jej maluchów rozłożył się na moich kolanach. Zszokowana spojrzałam na towarzysza, nie wiedząc co robić.
− Śmiało, dotknij jej – usłyszałam w odpowiedzi.
Z lekkim wahaniem, zanurzyłam dłonie w gęstym futrze niedźwiedzia, po czym westchnęłam. Sierść zwierzęcia była gruba oraz jednocześnie szorstka i miękka. Przyjemne ciepło promieniowało z ogromnego cielska, podobnie jak charakterystyczny zapach piżmu i lasu. Nie zauważyłam, kiedy na mojej twarzy pojawił się uśmiech, a ja zaczęłam powoli oswajać się ze zwierzętami, wciąż jednak mając się na baczności. Wokół mnie rozgrywała się scena jak z bajki. Siedziałam z dopiero co poznaną osobą i bawiłam z małymi misiami w środku wielkiego lasu, w nieznanym, równoległym świecie. Gdybym kiedykolwiek coś takiego powiedziała na głos w swoim realnym życiu, zostałabym prawdopodobnie wyśmiana i określona mianem rozmarzonej dziwaczki. A tu proszę, naprawdę właśnie gilgotałam małego niedźwiadka po brzuchu. Czując nagłą lekkość, roześmiałam się głośno i z szerokim uśmiechem zwróciłam się do chłopaka.
− Dziękuję.
Chłopak już otwierał usta, by mi odpowiedzieć, gdy nagle na mój nos spadły zimne krople deszczu. Unosząc głowę, zauważyłam duże, ciężkie od deszczu chmury, które powoli zasnuwały niedawno nieskazitelnie niebieskie niebo. Wykrzywiłam usta, w duchu żałując, że ta magiczna chwila musiała dobiec końca. Lubiłam deszcz, ale jednak całkiem nieźle bawiłam się z nowo poznaną rodzinką niedźwiedzi, która właśnie poczęła uciekać przed nadchodzącą ulewą. A na nią nie trzeba było długo czekać, dosłownie kilka minut później zalała nas wielka fala wody. Deszcz spływał mi po włosach, sprawiał, że właściwie nic nie widziałam i bardzo szybko zrobiło mi się zimno. Krzyknęłam do chłopaka, by trzymał się blisko mnie, żebym mogła zaprowadzić go do obozu. Usłyszałam krótką, pozytywną odpowiedź, po czym ruszyłam przed siebie. W uszach szumiało mi od ciężko uderzających kropel, a w nosie czułam zapach mokrej ziemi. Potykałam się o gałęzie, których nie zauważałam, jednocześnie obrywając liśćmi po twarzy. Co chwila odwracałam się, by zobaczyć czy mój towarzysz nadal za mną podąża, aż w końcu złapałam go po prostu za rękę i pociągnęłam go, zmuszając do szaleńczego biegu. Parę razy poślizgnęłam się na śliskim podłożu, chłopak jednak za każdym razem starał się mi pomóc. Z ulgą zauważyłam małe światła w oddali, które niemal wołały mnie do siebie. Współpracując, w końcu dotarliśmy do obozu. Wciąż ciągnąc chłopaka za sobą, poprowadziłam go w kierunku swojego domku, a następnie pokoju. Miałam tak skostniałe z zimna palce, że ledwo otworzyłam drzwi, ostatecznie mi się to jednak udało. Weszliśmy do środka, dysząc po biegu i siąpiąc nosem, stojąc w ciszy. Po chwili jednak, spojrzeliśmy na siebie, a między nami przeskoczyła jakaś iskierka zrozumienia, która poskutkowała delikatnymi, zmęczonymi uśmiechami. Opierając ręce na biodrach, zwróciłam się do chłopaka.
− Musimy znaleźć ci ciuchy na przebranie. I dużo kocy –powiedziałam, a po chwili dodałam – Co powiesz na kakao, mój tajemniczy towarzyszu?
Przyznaje, nie zdarza mi się często zapraszać obcych ludzi do swojej osobistej przestrzeni, a tym bardziej proponować integrację. Byłam mu jednak winna przysługę, po tym co dla mnie zrobił i, muszę przyznać, chciałam go chociaż odrobinę lepiej poznać.
<Ereeeeen słoneczko?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz