Strony

niedziela, 30 września 2018

Od Henrietty do Nightraya

Od Henrietty do Nightray'a

Siedziała jak wryta, nie wiedząc jak zareagować. Pierwszy pocałunek jeszcze potrafiła zrozumieć. Owszem, była zła, ponieważ był to jej pierwszy kiedykolwiek i odebrał go jej chłopak, którego znała zaledwie niecały dzień i nawet jeśli zrobił, to tylko po to, żeby zdenerwować swojego brata, to nie zmieniało to powagi sytuacji, ale drugi...? Że niby mu się podobało...? Bez zastanowienia, odepchnęła od siebie Nightraya, posyłając mu mordercze spojrzenie i zasłaniając swoje usta dłonią. Jej policzki były o wiele bardziej czerwone niż wcześniej, gdy zdała sobie sprawę, że w sumie nie było to złe uczucie. Było całkiem miłe. Tylko dlaczego akurat Nightray?! Zaledwie jakiś czas temu myślała, że ją zgwałcił, a teraz się całowali. To było irracjonalne! Chłopak patrzył na nią dziwnym, nieobecnym wzrokiem, jakby nie potrafiło do niego dotrzeć, co zrobił lub, że ona go odepchnęła. Po kilku sekundach odchrząknął, odwracając wzrok.
- Tsk. Chyba chwilowo zgłupiałem, że to zrobiłem.
Oh, świetnie. Wręcz cudownie! Nie mamy odpowiedniej wymówki? Najlepiej obrażać wszystkich wokół i zgrywać niewiniątko! Nightray w całej okazałości! No może nie całej, bo nie zdążyła go jeszcze całkowicie poznać, ale mogła podejrzewać jakie zachowania u niego dominują.
Wytarła usta ręką, po czym dźgnęła go w żebra, żeby zwrócić jego uwagę. Gdy tylko na nią spojrzał, zaczęła migać w jego stronę, mając gdzieś czy ją zrozumie. Większość migów była przekleństwami i brzydkimi słowami, więc nawet lepiej, jeśli nie potrafił tego języka, bo przynajmniej jej się nie oberwie.
- Nie potrafię posługiwać się migowym, ale mogę zgadnąć, że mnie wyzywasz.
Ch.olera.
Przechytrzył ją.
Mógłby być głupszy, nie obraziłaby się.
Przerwała w pół słowa, nadęła policzki i spojrzała na niego z niezadowoleniem, a on w zamian uśmiechnął się do niej złośliwie. Uśmieszek jednak szybko zniknął, zastąpiony obojętnością.
- Naprawdę nie mogę uwierzyć, że zmarnowałem mój pierwszy pocałunek na takiego bachora jak ty - stwierdził.
Rzuciła się na niego i wbijając paznokcie w jego skórę, napisała:
"Naprawdę nie mogę uwierzyć, że mój pierwszy pocałunek odbył się bez mojej zgody!"
Złapał ją za nadgarstek i odciągnął jej paznokcie od swojej czerwonej ręki. Westchnął na widok niewielkich kropelek krwi na jego skórze. Najwidoczniej w niektórych momentach dziewczyna wbiła się o wiele głębiej, robiąc małe ranki. Oprócz delikatnego szczypania nie czuł nic więcej, więc jakoś specjalnie się tym nie przejął. Z drugiej strony Henrietta... Widząc czerwone ślady, a co najważniejsze, krew, ponownie oblało ją poczucie winy. Delikatnie złapała jego ramię i ignorując jego zdziwione spojrzenie, napisała niedaleko urazów:
"Przepraszam."
Nastolatek zmarszczył brwi.
- To nic. Wygoi się za jakiś czas.
Przygryzła wargę, nieusatysfakcjonowana jego odpowiedzią. Jednak czego się po nim spodziewała? Łez? Gniewu? No w sumie, nie zdziwiłaby się, gdyby się zezłościł, ale płacz? Nightray raczej nie popłakałby się z tego powodu.
- Hej, ty płaczesz?
W przeciwieństwie do niej.
Pociągnęła nosem, ocierając spływające po jej policzkach łzy, po raz kolejny pisząc na jego ramieniu, że go przeprasza.
- Przecież mówiłem, że to nic. Wiedziałem, że jesteś niemową, ale nie wiedziałem, że jesteś również głucha. No już, ileż można beczeć? Powinienem ustawić ci jakiś limit, czy coś. Geez - mruknął zirytowany.
"Przykro mi, nie moja wina, że jestem przewrażliwiona!"
- Racja, ale wtedy gdy napieprzałaś mnie pięściami, to jakoś nie obchodziły cię moje uczucia, prawda? - zapytał sarkastycznie.
Oczy dziewczyny się rozszerzyły.
- Nie, proszę cię... Przecież żartowałem - westchnął, gdy szloch się pogłośnił i nie potrafił czuć kawałka skóry, na którym dziewczyna ciągle zapisywała "przepraszam"
W co on się wpakował?
<Nightray?>

poniedziałek, 17 września 2018

Od Matta do Sinary


Czerwono włosa wydawała się przygnębiona. Objąłem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie.
− Nie martw się, wszystko będzie dobrze − wyszeptałem
Dziewczyna odwzajemniła uścisk i wtuliła się. Siedzieliśmy tak przez chwilę, pogrążeni we własnych myślach. Słyszałem piosenki, których słuchała. Po czasie usłyszałem burczenie brzucha, lecz nie byłem w stanie stwierdzić do kogo należało.
− Chyba pora coś przekąsić − uśmiechnęłam się i pomogłem Remi wstać. Otrzepaliśmy się z ziemi i ruszyliśmy w stronę stołówki.
Już na korytarzu dało się wyczuć zapachy potraw. Gdy otworzyliśmy drzwi sali wiedziałem, że zaraz na moim talerzu znajdzie się grzanka. Sinara pobłądziła lekko wzrokiem za czymś, co mogła by zjeść i ruszyła przed siebie. Po śniadaniu postanowiliśmy przejść się do biblioteki. Jakoś nie było okazji by tam zawitać, a miałem nadzieję znaleźć coś ciekawego do poczytania. Wchodząc do pomieszczenia w oczy rzucały się wielkie regały, aż po sam sufit zapchane książkami. Na środku znajdowały się stoły, a w niektórych kątach pufy do siedzenia. Światło padało przez okno wprost na samo centrum biblioteki. Przejechałem palcem po brzegu jakiejś książki i zacząłem wzrokiem błądzić w poszukiwaniu czegoś interesującego. W końcu po wielu wygibasach wśród półek wybrałem mały stos książek, który zaniosłem na stół. Czerwono włosa, dołączyła chwilę później ze swoim zbiorem. Rozsiedliśmy się i pogrążyliśmy w czytaniu lektur z nadzieją, że znajdziemy coś ciekawego.

<Sinara>

sobota, 15 września 2018

Przemiana Wyśnionego Bohatera! (Nicolas 2.0)



Imię: Nicolas
Pseudonim: Messorem (łac. Żniwiarz)
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 17
Orientacja: Biseksualny
Partner: jeszcze brak
 Wygląd: Nicolas znacznie się zmienił przez czas, w którym błąkał się po Świecie Wyśnionych. Na jego ciele pojawiło się znacznie więcej mięśni, których dorobił się znaczną dawką ruchu. Musiał uciekać, gonić, a czasem nawet walczyć, by przetrwać. Jego ubrania ostatnimi czasy często się brudziły, co oznaczało częstszą ich zmianę. Nadal ubiera różnorakie koszule, długie spodnie i nadal nosi swój długi do kolan płaszcz. Kiedy jednak nie ma go na sobie, jego ramiona i dłonie okryte są czymś w rodzaju zbroi. Na nogach zawsze ma swoje wysokie glany z klamrami.
Włosy chłopaka podrosły nieco, przez co część jego twarzy praktycznie cały czas jest zasłonięta - mimo to, jego jasne, niebieskie oczy wciąż są doskonale widoczne. Nie ma w nich już tej iskierki, co kiedyś. Niegdyś pełne życia oczy Nicolasa omiatają teraz wszystko lodowatym spojrzeniem, a jego delikatne, blade usta już dawno nie wykrzywiały się w uśmiechu.
Liczba kolczyków na jego ciele nadal się nie zmieniła - dwa w jednym uchu, pięć w drugim i jeden na języku. Nadal nie zrobił sobie też wymarzonego tatuażu.
Niezmienny został też kolor jego skóry - niezwykle blady.
Charakter: Oprócz wyglądu zmienił się także charakter niegdyś niewinnego, zagubionego chłopca. Nicolas, który jeszcze nie tak dawno był niezwykle nieśmiały nabrał pewności siebie i zaczął walczyć o swoje. Nie trudzi się zawieraniem nowych przyjaźni, obrał drogę samotnika. Nie przejmuje się też zbytnio innymi ludźmi, odkąd oni przestali się przejmować nim. Ukrywa ból głęboko w sobie i nie spieszy się z uzewnętrznianiem się. Jego problem jego sprawa. Już dawno przestał traktować wszystkich równo, zaczął się kierować zasadą "jak dbasz tak masz". Jego masakryczna wizja końca świata zmieniła się, teraz już nie myśli o tym z taką częstotliwością. Dopadła go swego rodzaju znieczulica, która znika jedynie gdy widzi dziecko lub zwierzę w potrzebie. Dawny Nicolas jest uśpiony gdzieś w jego wnętrzu i tylko czeka, aż ktoś go obudzi.
Kiedyś to on bał się obcych ludzi - teraz ludzie drżą na dźwięk jego imienia.
Niegdyś dobry uczeń z paczką przyjaciół i trzema zwierzakami, później obywatel Świata Wyśnionych, a świat ten zmienił jego życie.
Na początku był zagubiony, jednak los postawił na jego drodze niezwykłego człowieka, Williama, z którym przeżył wiele wspaniałych przygód i który skradł jego serce.
Niestety ich drogi rozdzieliły się, gdy Nicolas zgubił się w lesie i nie był w stanie odnaleźć drogi powrotnej. Spotkał wielu ludzi, których nie powinien był spotkać i którzy zrobili z niego innego człowieka. Kiedyś wrażliwy na ludzkie cierpienie chłopiec sam zaczął być powodem ich cierpienia, a wszystko zaczęło się od małej wioski na obrzeżach lasu, gdy napotkał szaloną kobietę, wyznawczynię bogów śmierci, która chciała złożyć go w ofierze. Nicolas usiłując przeżyć przypadkowo pozbawił ją życia - i tak to się zaczęło.
Zainteresowania i umiejętności: Długie i smukłe palce delikatnych dłoni zamieniły pędzel na długi miecz, a ołówek na pistolet. Czasami zdarza mu się jeszcze coś narysować, lubi też śpiewać. Dawno nie miał okazji zagrać na skrzypcach, gitarze czy fortepianie i musi przyznać, że brakuje mu tego.
Rodzina: Jest najmłodszym z czwórki braci: Nathaniela, Erena i Nightray'a. Miał też siostrę, ale podobno została zamordowana przez Erena.
Urodziny: 20.04
Ciekawostki:
~jest wegetarianinem
~nadal boi się wody
~owszem, dalej kocha kakao
~od pewnego czasu prowadzi swego rodzaju pamiętnik, który cały czas nosi przy sobie
Numer domku i pokoju: Domek 2, pokój 3
Właściciel: Draculaura
Inne zdjęcia:

(notka admina: Starą wersję Nicolasa możecie zobaczyć w zakładce "Archiwum")

Od Nicolasa do Williama


Nicolas był zdziwiony zachowaniem Williama. Jeszcze nigdy nie słyszał w jego głosie takiej niechęci i... nienawiści – w sumie, faktycznie nigdy jej nie słyszał.
Dni mijały i chłopiec czuł się coraz lepiej, jednak tylko fizycznie. Ze wszystkich sił starał się ukryć ból wywołany zmianą zachowania Williama. Nie wiedział, dlaczego mężczyzna tak nagle zmienił do niego nastawienie. Za każdym razem, gdy Nicolas próbował nawiązać rozmowę z przyjacielem, ten zbywał go krótkimi, prostymi odpowiedziami. Chłopak często powstrzymywał się wtedy od płaczu, nie chcąc okazywać słabości, jednak zdawał sobie sprawę z tego, że William jest zbyt spostrzegawczy, by tego nie zauważyć.
Czasami, gdy Nicolas miał ochotę się przespacerować, prosił Williama o pomoc. Mężczyzna pomagał mu wtedy wstać i przytrzymywał go tak, by nie upadł. Bywało, że siadali na murku fontanny i William pozwalał mu spać na swoim ramieniu. Niekiedy chłopak tylko udawał, że śpi, chcąc chociaż na chwilę wrócić do czasów sprzed tamtej pamiętnej nocy.
Ale i spacery dobiegły końca, gdy Cyra uznała, że Nicolas nie musi już nosić opatrunku i że kość się zrosła.
Ptak, którego kiedyś znaleźli, również wydobrzał, ale nie spieszyło mu się na wolność, jeszcze nie do końca przypomniał sobie, na czym polega latanie. Często człapał za chłopcem po całej chatce, zadzierając główkę i skrzecząc cicho. Gdy Nicolas zmieniał opatrunek na poranionej ręce i klatce piersiowej, zwierzak przyglądał mu się z zainteresowaniem, a raz nawet dziobnął go w ogromny strup na brzuchu, zyskując w ten sposób bolesny krzyk chłopaka.
Pamiętał noc, kiedy za nic w świecie nie umiał zasnąć. Leżał wtedy na plecach i wpatrywał się w sufit. Poczuł, jak William niespokojnie się porusza. O dziwo pomimo unikania go jak ognia nadal dzielił z nim łóżko, na co chłopak nie narzekał.
Podniósł się na łokciu i stęknął cicho, gdy poczuł ból w ranach na brzuchu. William zaczął wydawać z siebie niepokojące, pełne bólu odgłosy. Nicolas dotknął jego policzka i pogładził go delikatnie, po czym pochylił się i zaczął szeptać mu do ucha, że wszystko jest dobrze, że nic się nie dzieje.
Mężczyzna powoli otworzył oczy i zamrugał kilkukrotnie. Spojrzał zdziwiony na Nicolasa, który nadal głaskał go po policzku, patrząc na niego z czułością i zmartwieniem.
− Miałeś zły sen? − zapytał, odgarniając czarne włosy z jego twarzy.
William spuścił wzrok i przytaknął.
− Juliette?
Mężczyzna podniósł na niego zaskoczone spojrzenie i otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak Nicolas go uprzedził:
− Dużo razy słyszałem, jak wypowiadasz jej imię przez sen.
Chwycił go za rękę i splótł jego palce ze swoimi. Gładził jego dłoń kciukiem, a William wciąż patrzył na niego zaszokowany.
− Ona odeszła, prawda? − zapytał cicho, patrząc mężczyźnie w oczy.
Zobaczył błyszczące łzy w oczach Williama, który pokiwał szybko głową. Nicolas przytulił go do siebie, pozwalając, by wylał z siebie cały, niemający tyle czasu ujścia, ból.
Nagle William podniósł się i spojrzał na swoją dłoń, po czym odrzucił kołdrę, popatrzył na Nicolasa i wstał.
− Przyniosę bandaże − powiedział, a chłopak uniósł pytająco brew.
Dopiero gdy spojrzał na swój brzuch, zrozumiał, o co chodzi. Jego opatrunek przesiąkł krwią, najwyraźniej młodzieniec zbyt dużo i zbyt gwałtownie się poruszał, a strupy na jego brzuchu popękały.
William usiadł na materacu i rozłożył przed sobą wszystkie potrzebne rzeczy.
− Połóż się − nakazał, a chłopiec posłusznie wykonał polecenie.
Mężczyzna zdjął stary opatrunek i oczyścił ranę przyjaciela, po czym przyłożył do niej duży kawałek waty. Spojrzał na liczne strupy i blizny na ciele Nicolasa i skrzywił się nieco, odwrócił wzrok.
− To dlatego tak się zachowywałeś? Czujesz się winny?
− Jestem winny.
− Ja cię nie winię − powiedział, podnosząc się.
− Czekaj, nie skończyłem. Połóż się, bo otworzy się jeszcze bardziej...
Chłopiec chwycił jego rękę i położył dłoń mężczyzny na swojej poranionej klatce piersiowej.
− Lubię twój dotyk, uspokaja mnie − powiedział cicho.
Poczuł, jak dłoń Williama drży. Delikatnie wziął jego nadgarstek i przesunął dłonią mężczyzny po swoim poranionym ciele, po czym przyłożył ją sobie do policzka i wtulił w nią twarz, uśmiechając się delikatnie.
Nie wiedział, skąd pojawiały się u niego takie akty odwagi, ale wiedział, że robi to, co chce robić i co chciał zrobić już od dawna.
− Bardziej niż te rany bolało mnie to, że się ode mnie odsunąłeś...
Otworzył oczy i posłał Williamowi rozmarzone spojrzenie lśniących, błękitnych oczu. Sięgnął do niego i dotknął opuszkami palców blizny na jego twarzy, przesunął po niej aż do samego końca. Dłoń Nicolasa zatrzymała się na szyi mężczyzny. Chłopak jeszcze chwilę patrzył przyjacielowi w oczy, po czym zbliżył się do niego, jego powieki opadły, a usta Nicolasa delikatnie zetknęły się z ustami Williama. Poczuł, jak towarzysz sztywnieje z zaskoczenia i jak jego własne serce zaczyna niewiarygodnie szybko bić. Wsunął palce w puszyste i miękkie włosy Williama, tym razem całując go nieco odważniej.
Odsunął się powoli i oparł swoje czoło o czoło przyjaciela.
− Zakochałem się w tobie w momencie, w którym po raz pierwszy cię zobaczyłem i usłyszałem twój zachrypnięty głos. Kocham cię, William.
Mężczyzna po chwili otworzył usta, żeby coś powiedzieć, jednak przerwało mu ostre, zawzięte pukanie do drzwi.
Przyjaciele zwrócili głowy w tamtą stronę, po czym spojrzeli na siebie. William podniósł się powoli i podszedł do drzwi.
To nie mogła być Cyra, nie pukałaby do własnego domu.
− Kto tam? − zapytał pewnym głosem.
− Jakiś czas temu zestrzeliliśmy sporego ptaka − przemówił męski głos. − Nigdzie go nie znaleźliśmy i jesteśmy pewni, że nic go nie zżarło. Wiemy, że go macie. Oddajcie go po dobroci, a nic wam się nie stanie.
− O czym ty mówisz? − zapytał William, dając Nicolasowi znać, że ma się czym prędzej ubrać.
Chłopiec owinął się nowym bandażem, ubrał i wziął wystraszonego ptaka na ręce. Pogładził go po grzbiecie i popatrzył na Williama.
− Nie leć w kulki − odezwał się ostrzegawczym tonem. − Oddajcie ptaka albo wchodzimy do środka i załatwiamy wszystkich. Liczę do trzech. Raz. Dwa.
William zabarykadował drzwi własnym ciałem. Zaczęły się wykrzywiać, było tam co najmniej trzech rosłych mężczyzn.
− Nicolas! Bierz go i uciekaj!
− A ty...?
− Już!
Nicolas zerwał się na równe nogi i wybiegł drzwiami prowadzącymi do ogrodu. Wbiegł do lasu, czując, że kilku napastników siedzi mu na ogonie. Rozglądał się w poszukiwaniu jakiegokolwiek schronienia, jednak nie widział niczego oprócz drzew. Ptaka przytulał do piersi, uważając, by nie zrobić mu krzywdy.
W pewnej chwili zdał sobie sprawę z tego, gdzie się znajduje. Szybko zbiegł po stromym zejściu i rozejrzał się, by sprawdzić, czy aby go nie dogonili. Czekał, lecz nic się nie wydarzyło.
Rodrey! − zawołał, czując, jak zdziera mu się gardło.
Nagle ziemia rozstąpiła się pod nim, a Nicolas wpadł do półciemnego pomieszczenia wypełnionego kolorowymi światłami, do jego uszu docierała głośna, melodyjna, dudniąca muzyka.
− Nico! − usłyszał znajomy głos. − Szybko do nas wróciłeś.
Rodrey, pomóż mi, proszę.
− Dobrze, dobrze. A gdzie twój ziemniaczany kolega?
− William nie jest ziemniakiem, rozmawialiśmy o tym.
− Tak, tak. To co dokładnie się dzieje?
− Przyszli jacyś dziwni ludzie, chcieli nam zabrać ptaka, uciekłem z nim, a William został w chatce...
Przerwał mu odgłos uderzania gdzieś nad jego głową. Próbowali się przekopać. Znaleźli go.
Rodrey chwycił go za rękę i poprowadził w stronę przejścia zasłoniętego zwisającymi diamentami.
− A jak tam ci idzie z Williamem?
− To nie pora na takie pytania!
− Powiedz, co ci szkodzi?
− Pocałowałem go i wyznałem mu miłość.
Elf zatrzymał się, odwrócił i chwycił chłopca za ramiona.
− O mój boże! I co? Co zrobił?
− Nic nie zrobił, bo przyszli jacyś ludzie i próbowali nas zabić!
− No tak, racja... Posłuchaj mnie teraz. Niedługo się przekopią. Pójdziesz teraz tym korytarzem i będziesz szedł tą drogą tak długo, aż dotrzesz do wioski. Po wszystkim cię znajdę i odprowadzę do chatki driady, dobrze?
Rodrey, William tam został, nie wiem, ilu ich było... Błagam, pomóż mu...
− Pomogę − powiedział, zaciskając dłoń na jego ramieniu i uśmiechnął się pokrzepiająco. − Idź.
Nicolas ruszył długim, ciemnym korytarzem, trzymając ptaka przy piersi. Muzyka powoli cichła, chłopiec słyszał już tylko stukot ciężkich butów o podłogę, swój przyspieszony oddech, nerwowe skrzeczenie ptaka i bicie własnego serca.
Zatrzymał się, widząc dużą, grubą szybę, a za nią nieprzeniknioną ciemność. Rozejrzał się, jednak nie było innego wyjścia. Kopnął w szklaną ścianę, na której nie pojawiło się na niej żadne pęknięcie. Postawił ptaka na ziemi i chwycił stojący w rogu kij, trzasnął nim w szybę, ale i tym razem nie pojawiła się na niej nawet najmniejsza rysa. Chłopak upuścił narzędzie i oparł się z rezygnacją o szybę. Spojrzał na ptaka, usłyszał głośny trzask i po chwili runął. Widział spadające odłamki szkła i oddalającą się coraz szybciej ścianę.
Zobaczył też zbliżający się do niego złotoczerwony punkt. Szybko zorientował się, że to jego pierzasty podopieczny. Ptak chwycił go za ramię, wbijając w nie swoje szpony. Nicolas syknął cicho, a później obejrzał się na niosące go ku górze zwierzę.
Oślepiło go jasne światło, gdy wydostali się z głębi. Ptak puścił go, a chłopak upadł na miękką trawę. Zwierzę szturchnęło dziobem jego ramię i zaskrzeczało cicho.
− Nie szkodzi − powiedział, uśmiechając się delikatnie.
Podniósł się i jęknął, gdy poczuł okropny ból na całym ciele. Gdy spuścił wzrok, zobaczył, że jego opatrunki są przesiąknięte krwią.
− Będziemy musieli poszukać pomocy w wiosce. Chodź, widać ją stąd.
Zwierz wskoczył mu na ramię i wspólnie ruszyli w stronę osady. Słońce wisiało na niebie już od około godziny, rzucając na otoczenie blade światło. W wiosce ludzie już wyszli na ulice, by sprzedawać na straganach rozmaite towary, wypasać zwierzęta, lub po prostu udać się na poranny spacer.
Nikt nie zwrócił uwagi na przekraczającego granicę między lasem a wioską zakrwawionego chłopca z ogromnym ptakiem na ramieniu. Nikt, oprócz wysokiej, chudej kobiety o sympatycznej twarzy, rudych włosach i fioletowych oczach. Uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, zbliżając się.
− Witaj, cudzoziemcze. Co cię sprowadza do naszej wioski?
− Potrzebuję pomocy − powiedział, odchylając nieco płaszcz i pokazując kobiecie brudne opatrunki.
− Chodź, zajmę się tym.
Ruszył za nią, nie mając innego wyboru. Skoro nikt inny nie rzucił mu się z pomocą, musiał jej zaufać.
− Jak masz na imię? − zapytała.
− Nicolas, proszę pani.
− Możesz mi mówić Adrea. Jestem tutejszą szamanką.
Zaprowadziła go do dużego budynku stojącego w miejscu, które wyglądało na coś w rodzaju rynku. Wnętrze było ciemne, ale czyste, a na drewnianej podłodze białą kredą wyrysowano dziwne symbole przywodzące na myśl dawne okultyzmy.
− Rozbierz się, proszę.
Nicolas posłusznie zdjął z siebie ubranie, pozostając w samej bieliźnie. Adrea delikatnie ściągnęła jego stary opatrunek i oczyściła rany, po czym zajęła się ich zasklepianiem przy pomocy zaklęć, a spod jej dłoni wyłoniła się zielona poświata. Gdy to robiła, poprosiła go, aby opowiedział, co się wydarzyło. Chłopiec zawahał się chwilę, jednak powiedział kobiecie, co spotkało jego i Williama.
Kiedy skończyła, dała mu czyste ubrania i kubek ciepłej herbaty. Podeszła do ptaka i pogłaskała go po łebku.
− Dziękuję ci bardzo za pomoc, Adrea − chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i odłożył kubek na ławę.
− Nie ma za co, Nicolasie − odpowiedziała, biorąc do ręki zakrzywione ostrze. − Miło było cię poznać.
Chłopak zbladł, kobieta zrobiła kilka kroków w jego stronę i nagle rzuciła się na niego. Uderzył o krawędź dużego stołu, ptak podskoczył zaskoczony i zaskrzeczał głośno. Adrea chwyciła go za szyję i uniosła dłoń, w której trzymała narzędzie i zaczęła mówić jakąś formułkę, jej oczy zalśniły na jasnozielono.
Ona składała go w ofierze!
Nicolas zaczął wodzić wokół oczami, szukając czegokolwiek, czym mógłby się obronić. Ptak znów zaskrzeczałi rzucił się na kobietę, która zaczęła wymachiwać trzymanym w ręku ostrzem, jednak nadal mocno zaciskała palce na jego szyi.
Chłopak chwycił leżący nieopodal duży, błyszczący kamień i uderzył nim kobietę w głowę. Ta natychmiast przestałą się ruszać i upadła na ziemię. Z jej skroni toczyła się krew, a oczy wpatrywały się w czubki jego butów.
Upuścił kamień i zachwiał się, oparł się o blat stołu i wbił przerażone spojrzenie w leżącą na ziemi Adreę.
Zabił ją.
Po raz pierwszy w życiu odebrał komuś życie.
Zwierzę szturchnęło go delikatnie łebkiem w policzek, co wyrwało go z zamyślenia. Spojrzał na towarzysza z przerażeniem w oczach.
Nie mógł jej tak zostawić.
Podniósł kobietę i położył ją na stojącym w rogu pomieszczenia łóżku. Złączył jej dłonie, chociaż sam nie wiedział, dlaczego to robi. Może po prostu miał szacunek do zmarłych, nieważne, czy chcieli go wcześniej nakarmić cukierkami, czy złożyć w ofierze.
Przykrył ją białą kołdrą, nie zdobywając się na to, by zamknąć jej oczy. Nie chciał, żeby wyglądała, jakby spała.
Bo nie spała. Była po prostu martwa.
− Przepraszam − powiedział cicho, dotykając pościeli tam, gdzie powinna znajdywać się dłoń Adrey, po czym wyszedł z chatki, czując, jak jego nogi drżą na każdym kroku.
Musiał uciekać z wioski, zanim zaczną szukać mordercy, ale przecież miał czekać na Rod...
Morderca.
Nicolas był mordercą.
Z zamyślenia po raz kolejny wyrwało go szturchnięcie ze strony ptaka.
− Musimy znaleźć schronienie, dopóki Rodrey po nas nie przyjdzie. Trzeba też znaleźć nam coś do jedzenia.
Nicolas zaczął wędrować między ludźmi i prosić o pomoc, jednak nikt nie chciał dać im schronienia, ani nawet kawałka chleba. Chłopiec martwił się nie tyle o siebie, ile o ptaka. Wiedział, że zwierzątko nie wytrzyma zbyt długo bez pokarmu, zwłaszcza że wciąż było osłabione.
Nadszedł wieczór, a po elfie nie było ani śladu. Nie zjawił się też następnego dnia ani kolejnego. Nicolas nie tracił jednak nadziei, że jemu i Williamowi udało się wyjść z tego cało.
W końcu nadszedł dzień, w którym odkryto, że Adrea nie żyje. Podejrzenia padły na jedynego obcego w wiosce.
Znów musiał uciekać, ile sił w nogach. Miejscowi strażnicy mieli za zadanie schwytać go i przyprowadzić do wioski żywego, by tam został publicznie powieszony.
Zabij ich.
Masz broń.
Zabij ich, już.
Nie, nie jesteś taki, nie możesz...
Adreeę zabiłeś.
Zabij ich, zanim oni zabiją ciebie.

***

Minął miesiąc, odkąd Nicolas stał się największym postrachem w wioskach w okręgu najbliższych kilkuset kilometrów.
Przechadzał się leśną ścieżką z ognistym ptakiem na ramieniu. Nigdy nie nadał mu imienia, nie chcąc odbierać mu tym wolności. Zwracał się do niego po prostu „przyjacielu” lub „ptaszku”.
Kilkukrotnie próbował go wypuścić, jednak zwierzak za każdym razem wracał.
Minął kolejny przedstawiający go portret pamięciowy wiszący na drzewie. Zerwał go jednym ruchem dłoni i zgniótł.
− A monster, a monster, I've turned into a monster, A monster, a monster, And it keeps getting stronger − podśpiewywał, wkładając papier do kieszeni.
Przez ten czas nabył broń, jaką była długa, ostra katana. Jak to zrobił? Otóż wygrał walkę wręcz, kiedy to kilkoma ruchami prawie zabił przeciwnika i jako nagrodę otrzymał jego katanę, którą sprzedał, a następnie nabył tę jedyną. Dlaczego nie chciał katany tamtego mężczyzny? To proste, chciał mieć własną broń, która będzie należała tylko do niego.
Czy zapomniał przez ten czas o przyjaciołach?
Oczywiście, że nie.
Jak mógł zapomnieć o tych cudownych, miękkich, czarnych włosach i pięknych, niebieskich oczach? O tej delikatnej, pokrytej bliznami skórze i miękkich, szorstkich ustach? Jak mógł zapomnieć o ich niezwykłym smaku?
Nie mógł.
Myślał o Williamie codziennie, a nawet próbował go odnaleźć, jednak pomimo największych starań nie udało mu się to.
Co wieczór patrzył w rozgwieżdżone niebo, mając nadzieję, że William robi to samo.
„Dobranoc, William” − mówił wtedy, a następnie kładł się spać, by spotkać ukochanego w swoich snach.
Nie mógł też oczywiście zapomnieć o Rodrey'u, który miał po niego przyjść miesiąc temu i jak dotąd się nie zjawił.
Zaczęło padać i Nicolas stwierdził, że pora wracać do „domu”. Mieszkał w małej chatce na skraju lasu, tam, gdzie nikt się nie zapuszczał, gdzie miał święty spokój.
Rozpadało się okropnie, chłopak przyspieszył kroku.
Nagle ptak zaskrzeczał cicho i zamachał skrzydłami. Nicolas zatrzymał się i przysłuchał. Przez ten czas jego zmysły wyostrzyły się, a i ciało zyskało, co znacznie pomogło mu w przetrwaniu w świecie, w jakim się znalazł.
Czym prędzej wspiął się na drzewo i usiadł na grubej gałęzi, wiedząc, że już nie zdoła uciec.
Zobaczył grupę ludzi, jeden z nich trzymał w dłoni list gończy z wizerunkiem chłopaka. Nicolasowi wydało się to dziwne, bo przecież wioski i mniejsze miasteczka przestały wysyłać za nim pościgi, odkąd zorientowali się, że żaden z wysłanników nie wróci więcej do domu.
Nicolas wychylił się nieco, a gałąź zaskrzypiała głośno.
Cholera!
− Tam jest! − zawołał jeden z mężczyzn.
Załatwmy to szybko, pomyślał Nicolas, przymykając oczy i zeskoczył z drzewa, wyciągając katanę. Ciął szybko i sprawnie, parując ciosy przeciwników, którzy padali jeden po drugim. Ich krew tryskała naokoło, brudząc też twarz i ubranie chłopaka. Ptak skrzeczeniem dawał mu znać, czy aby ktoś nie czaił się na niego z tyłu.
Kiedy już wydawało mu się, że uporał się ze wszystkimi, usłyszał odgłos przeładowywania. Ptak go nie ostrzegł?
Wyjął swój pistolet i odwrócił się, trzymając palec na spuście, jednak nie nacisnął, gdy zobaczył, kto przed nim stoi.
Naprzeciwko niego, z wycelowaną w niego bronią, stał William. Musiał się zjawić dopiero teraz, ponieważ Nicolas nie widział go wcześniej wśród mężczyzn.
Serce chłopca zabiło mocniej, zimny deszcz mieszał się z gorącą krwią na jego twarzy. Opuścił broń i podszedł do mężczyzny. Pozwolił katanie i pistoletowi opaść na ziemię i uścisnął mocno mężczyznę, a po jego policzkach zaczęły spływać potoki łez.
− Tęskniłem za tobą, William...

***

Rodrey siedział w swoim barze, obsługując gości i podając im najróżniejsze drinki. Tamtego dnia pojawił się tam niezwykły gość z maską na twarzy. Przedstawił się jako Nathaniel i niesamowicie kogoś przypominał elfowi.
− Wiesz, kogoś mi przypominasz... − mruknął, przyglądając mu się.
− Gapisz się na mnie już piętnaście minut − burknął z pretensją Nathaniel, odkładając swój napój.
Rodrey patrzył na niego jeszcze przez chwilę.
HYYYY − zasłonił usta dłońmi. − Nicolas! O boże, miałem po niego iść!
Wybiegł zza lady i czym prędzej ruszył w stronę drzwi zasłoniętych zwisającymi brylantami.

<William?>

Od Nightraya i Nathaniela do Henrietty


Nathaniel wyszedł z pokoju i zamknął za sobą drzwi. Nie wrócił jednak do siebie, ale udał się z powrotem do lasu, w miejsce, w którym znaleźli pijanego mężczyznę i ranną Henriettę.
Człowiek nadal tam był, przewieszony przez gałąź grubego, wyschniętego drzewa. Pojękiwał cicho i co jakiś czas poruszał to ręką, to nogą. Nathaniel podszedł do niego i chwycił go za obdartą koszulkę, po czym szybkim ruchem sprowadził go na ziemię. Mężczyzna podniósł się powoli i posłał Nathanielowi szeroki uśmiech.
− Dziękuję, chłopcze, dzięku...
Rozległ się huk, a kawałki mózgu i krew pijaka rozbryzgały się po drzewach i ziemi. Nathaniel z kamienną miną patrzył, jak ciało mężczyzny upada, po czym schował broń pod połę płaszcza i z obojętnym wyrazem twarzy poszedł przed siebie.

***

„Nigdy nie tknę cię w ten sposób bez twojej zgody.”
To on chciał jej zgody?
Nagle drzwi otworzyły się i do środka wszedł Nathaniel. Na jego ustach pojawił się złośliwy uśmieszek.
− Och, nie przeszkadzam w czymś?
Nightray poczuł, jak coś się w nim gotuje i już miał odpowiedzieć to co zwykle, gdy nagle do głowy wpadł mu pewien pomysł.
− Owszem, przeszkadzasz.
Położył dłoń na plecach Henrietty i napisał na nich:
„Być może mnie znienawidzisz”.
Dziewczyna spojrzała na niego pytająco, a wtedy przycisnął swoje wargi do jej ust. Przechylił głowę tak, by brat nie zobaczył jej rozszerzonych z zaskoczenia oczu.
Oderwał się od niej i posłał bratu triumfalne spojrzenie, a Nathaniel odchrząknął i wyszedł. Nightray odetchnął i spojrzał na Henriettę, uśmiechając się przepraszająco.
− Wybacz −  powiedział cicho.
Spojrzał w śliczne oczy dziewczyny, po czym przeniósł wzrok na jej drobne usta.
− Wiesz, tak w sumie to mi się podobało...
Chwycił ją za podbródek i uniósł delikatnie jej twarz, odgarnął włosy z jej oczu i ponownie złączył ich usta.

<Hen? <3 >

Od Sinary do Matta


Poszedł.
Gdy zasnęłam, ponownie byłam w samochodzie z rodzicami. Ten wypadek po raz kolejny  we mnie uderzył. Słyszałam ich głosy, czułam ich dotyk. W najgorszym momencie się obudziłam. Był już ranek. Z moich oczu leciały łzy, przez co musiałam wstać i pójść się odświeżyć. Tuż po tym posprzątałam w pokoju. Ubrałam legginsy oraz bluzę z kapturem, na którym naszyte były zwierzęce uszy.  Nie wytrzymywałam w tych czterech ścianach. Czułam, jak znowu w oczach wzbierają mi się łzy. Sięgnęłam po paczkę chusteczek, tak samo jak po paczkę papierosów i zapalniczkę. Schowałam wszystko do kieszeni bluzy, wzięłam słuchawki, założyłam je, a tuż po tym włączyłam muzykę. Zaplotłam włosy w warkocz, na głowę założyłam kaptur. Na dłonie włożyłam rękawiczki bez palców, pomalowałam usta ciemną szminką i założyłam koturny. Gotowa wyszłam z pokoju. Bez zastanowienia ruszyłam gdzieś przed siebie.
Wyjęłam paczkę fajek, wyciągnęłam jednego szluga, a tuż po chwili kliknęłam przycisk zapalniczki, aby przypalić koniec papierosa i się od razu zaciągnąć. Schowałam z powrotem paczkę i zapalniczkę. Muzyka, która dudniła mi w uszach, zagłuszała myśli, jednak mimo to, wciąż cicho łkałam.
Uderzyłam w kogoś. Udało mi się na szczęście utrzymać równowagę.
 − Sorki − mruknęłam i ruszyłam dalej. Nie chciałam dziś z nikim rozmawiać. Źle się czułam. Po wypaleniu szluga oparłam się o drzewo i próbowałam już bardziej nie płakać.
− Przepraszam − powiedziałam do siebie. Czułam jak z każdą chwilą moje policzki stawały się coraz bardziej mokre. Odetchnęłam, po czym ruszyłam, aby znaleźć jakieś odludne miejsce. Próbowałam unikać ludzi, zapaliłam kolejnego papierosa, aby odetchnąć.
Ruszyłam do ogrodu, żeby znaleźć jakieś miłe miejsce dla siebie. Usiadłam wśród kwiatów i patrzyłam na krajobraz, który mnie otaczał. Nie potrzebowałam dzisiaj nikogo. Sen też nie był mi dziś zbyt potrzebny do szczęścia.
− Ciekawe co rodzeństwo robi w ten dzień. W dzień rocznicy śmierci rodziców… − powiedziałam szeptem. Położyłam się na ziemi i patrzyłam w niebo. Próbowałam przypomnieć sobie dni, gdzie wraz z rodzicami i rodzeństwem spoglądałam w niebo, w celu odszukania śmiesznych kształtów. Uśmiechnęłam się na te miłe, ciepłe wspomnienia.

Wspominałam wszystko, co pamiętałam, ale wciąż wracała wizja wypadku. Pojedyncze łzy mi płynęły. Uniosłam się nieco i wytarłam chusteczką łzy. Westchnęłam cicho. Nagle usłyszałam dobrze znany mi głos.
− Co tak siedzisz tu sama? Wydajesz się inna. Stało się coś? − spytał Matt.
Wysiliłam się na jakiś sztuczny uśmiech.
− Wszystko jest w porządku − próbowałam, aby mój ton był obojętny. Wyszło nieco inaczej niż chciałam. Nie potrzebowałam dzisiaj żadnego towarzystwa, jednak nie chciałam też być niemiłą osobą. Nie powinnam się wściekać. Przecież to nie jest jego wina. Poczułam dreszcze, właśnie wtedy ktoś mnie objął, oczywiście był to Matt.

Matt?

wtorek, 11 września 2018

Od Henrietty do Nightraya i Nathaniela


Pierwszą rzeczą po przebudzeniu, którą poczuła, był okropny ból głowy. Chrząknęła cicho, kładąc dłoń na czole. Zdziwiła się, gdy poczuła pod palcami bandaż. Otworzyła oczy, co było złym pomysłem. Jęknęła cicho na zbyt jasne światło, które ją zaatakowało. Zmrużyła powieki, żeby przyzwyczaić się do nasłonecznienia. Próbowała sobie przypomnieć, co w ogóle się stało. Uciekała przed Nightray'em, znalazła Nathaniela, a to raczej on znalazł ją, przybył Nightray, „bracia” się pokłócili, uciekła, spotkała jakiegoś mężczyznę i... Co dalej? Coś musiało się stać, jeśli miała opatrunek na głowie i leży w łóżku.
W dodatku nie sama.
Otworzyła gwałtownie i szeroko oczy, gdy uświadomiła sobie, że ktoś ją obejmuje w pasie. Przekręciła głowę, zauważając spokojnie śpiącego Nightray'a. Sapnęła cicho, czując dziwny skręt w żołądku. Dlaczego chłopak spał z nią w jednym łóżku? Chyba że...
Nieprzyjemne uczucie w brzuchu zwiększyło się, a serce dziewczyny zaczęło mocniej bić, do jej oczu napłynęły łzy. Naprawdę ją wykorzystał?! Dlaczego Nathaniel go nie powstrzymał?! A może tak naprawdę on też był zły i tylko się nią bawił?
Wyrwała się z uścisku chłopaka, budząc go przy tym.
− Co...? − wydukał sennie, przecierając oczy.
Henrietta podeszła do drzwi z zamiarem wyjścia, ale drogę zagrodził jej Zeff. Chciała przegonić psiaka, jednak ten stał w bezruchu. Bezradność tej sytuacji sprawiła, że w końcu zaczęła płakać. Zasłoniła usta dłonią, żeby powstrzymać szloch.
− Co jest? − zapytał chłopak.
Odwróciła się szybko w jego stronę. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że ten nie śpi. Nightray siedział na łóżku, dziwnie na nią patrząc. Zrobiła parę kroków w tył, aż w końcu jej plecy oparły się o ścianę. Zaczęła głośniej oddychać, zaciskając mocno oczy. Chciała stąd wyjść...
− Hen! − podszedł do niej, chcąc złapać ją za ramię.
Poczuła, jak się zbliża i otworzyła oczy akurat wtedy, gdy ten chciał ją dotknąć. Uderzyła jego dłoń, patrząc na niego z nienawiścią.
− O co chodzi? Co się stało? − poprosił łagodnie.
Jej złość i rozpacz na chwilę zmieniła się w szok. Miał czelność ją o to pytać?! Jak on mógł?! Bez namysłu zaczęła uderzać pięściami w jego klatkę piersiową. Nie biła mocno, ale też nie lekko. Nawet jeśli on ją prawdopodobnie skrzywdził, to ona nie potrafiła zrobić tego samego. Nagle poczuła, jak chłopak złapał ją za nadgarstki i pociągnął w stronę łóżka. Zaczęła się szarpać, co sprawiło, że zacisnął mocniej dłonie na jej rękach. Syknęła z bólu, a porcja świeżych łez spłynęła jej po policzkach.
Rzucił ją na posłanie i przygwoździł do materaca, wisząc nad nią. Mimo bólu nadgarstków i zapewne przyszłych siniaków na nich nadal próbowała się uwolnić.
Nightray nie chciał jej zranić, ale nie miał innego wyboru. Byli w tej pozycji, dopóki dziewczyna się nie zmęczyła. Oddychała ciężko, a kolejne łzy plamiły jej twarz. Młodzieniec przewrócił oczami. Ileż można płakać?
− Już się uspokoiłaś? − zapytał, rozluźniając uścisk na jej nadgarstkach.
Skrzywił się na widok swoich odcisków palców na jej skórze. Automatycznie zaczął pocierać zranienia swoimi kciukami, patrząc jej w oczy.
− Odpowiesz mi czy nie?
Chciałaby znów mówić, żeby móc wygarnąć mu wszystko, co myśli, ale mogła jedynie pokiwać głową.
− Dobrze − skinął − Pewnie jesteś zdezorientowana, więc twoja reakcja mnie specjalnie nie dziwi. Teraz wytłumaczę ci, co się stało, a ty nie będziesz mi przerywać, w porządku?
Kolejne kiwnięcie głową.
− Świetnie − odsunął się od niej, pomagając jej usiąść.
Ponownie spojrzał na jej nadgarstki.
− Najpierw jednak pójdę po jakiś żel na to − wskazał na jej ręce − Nigdzie nie uciekaj, a ty Zeff ją pilnuj − powiedział, wchodząc do łazienki.
Zeff podszedł do dziewczyny, położył swoją głowę na jej kolana i spojrzał na nią maślanymi oczami. Uśmiechnęła się lekko do zwierzaka i pogłaskała po grzbiecie.
Mężczyzna wrócił do pokoju i usiadł obok niej oraz Zeffa. Poklepał swojego przyjaciela, po czym zwrócił się do dziewczyny.
− Pokaż ręce.
Niechętnie wykonała jego polecenie. Nightray westchnął na widok jej niepewności, ale tego nie skomentował. Nałożył dokładnie żel na jej obrażenia i wsmarował w skórę. Dziewczyna lekko się skrzywiła z powodu bólu. Po zakończeniu „opatrywania” wytarł śliskie dłonie do chusteczki.
− Obiecałem ci wszystko wyjaśnić, więc powiedz mi, proszę, jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz?
Zaczęła się rozglądać po notatniku, jednak jej plecak znajdował się niedaleko wyjścia. Zapewne chłopak nie pozwoliłby jej wstać, więc jak mogłaby mu na to odpowiedzieć? Spojrzała na niego, jak na idiotę, a ten patrzył na nią nieświadomie. Oczywiście po kilku sekundach się zorientował.
− Oh, faktycznie − mruknął − Zaraz przyniosę ci coś do pisa−
Już miał wstać, ale złapała go za ramiona i zmusiła, żeby został na miejscu. Posłał jej zaskoczone spojrzenie, a zmieszał się jeszcze bardziej, gdy zaczęła jeździć swoim palcem po jego ramieniu.
− Co ty robisz? − zapytał zdezorientowany.
Przewróciła oczami, pacnęła jego ramię i ponownie kontynuowała ruchy palcem. Zajęło mu chwilę, żeby zorientować się, że dziewczyna pisze na jego skórze.
− O, możesz powtórzyć?
Westchnęła przez nos, pisząc to samo po raz trzeci.
„Mężczyzna w lesie.”
− No więc ten... dupek uderzył cię butelką w głowę i straciłaś przytomność. Dzięki Zeffowi dowiedzieliśmy się, że zniknęłaś, znaleźliśmy cię, zanieśliśmy tutaj, opatrzyłem cię i wykąpałem −
Wzięła głęboki oddech, patrząc na niego z pogardą.
− −ale cię całkowicie nie rozebrałem, nie martw się − poinformował szybko, widząc jej minę − Wykąpałem cię w bieliźnie, ubrałem, w to co znalazłem w szafie i położyłem do łóżka. Tyle. Cała historia.
Hen ponownie zaczęła pisać po jego skórze.
„Dlaczego mam ci wierzyć?”
− A dlaczego nie? Nie mów, że nadal masz w głowie ten żart z gwałtem.
„To w żaden sposób nie był żart, żarty są zabawne.”
− No dobra, nie było to śmieszne, ok? Zadowolona?
„Spaliśmy w jednym łóżku.”
− No i?
„To wystarczający powód, bym ci nie ufa−”
Nie dokończyła, bo odsunął jej rękę od swojego ramienia i spojrzał prosto w oczy.
− Powiem ci coś całkowicie szczerze. Jebie mnie to, co pomyślisz o mnie po tym, co ci powiem, ale mam nadzieję, że przestaniesz twierdzić, że cię zgwałciłem − zaczął − Jeśli naprawdę chciałbym cię tknąć w ten sposób, to na pewno nie zrobiłbym tego, gdy byłaś nieprzytomna. Gwałciciele pragną, żeby ich ofiary się szarpały, płakały i błagały, żeby nic im nie robić, prawda? Jaką dałabyś mi przyjemność, gdybyś leżała jak kłoda? Masz rację, żadną. Druga kwestia. Gdybym naprawdę to zrobił, to teraz byś ze mną nie rozmawiała. Dlaczego? Bo już dawno leżałabyś gdzieś w krzakach ze złamanym karkiem i szczałyby na ciebie lisy. Proste? Proste. Nadal twierdzisz, że cię wykorzystałem?
Przez moment jedynym dźwiękiem w pokoju było ich oddychanie. Henrietta ponownie podniosła rękę i niepewnie napisała kolejną rzecz.
„Dlaczego akurat lisy, a nie wilki?”
Młodzieniec parsknął.
− Tak jakoś. Sam nie wiem − stwierdził.
„W porządku. Tylko... To, co powiedziałeś, naprawdę mnie przeraziło...”
Westchnął. Złapał jej twarz w swoje dłonie i ponownie spojrzał jej w oczy.
− Henrietto, ty głupi bachorze…
Zmarszczyła brwi i nos z zirytowania.
− Uroczyście przysięgam, że nigdy nie tknę cię w ten sposób bez twojej zgody, rozumiesz? A gdy złamię tę obietnicę, pozwalam ci, zrobić ze mną cokolwiek chcesz. Zgoda?
Odsunęła jego ręce, dokładnie go zlustrowała poważnym wzrokiem, po czym skinęła głową.
− Cudownie − uśmiechnął się lekko − A teraz... Co tyś sobie kurwa myślała, żeby iść gdzieś sama?! Ten mężczyzna mógł cię zabić tą butelką! Masz szczęście, że nic poważnego się nie stało! Od teraz nie odstępujesz mnie na krok, w porządku?
Ponownie skinęła głową, delikatnie się uśmiechając. Bawiła ją zmienność humoru Nightray'a. Jak mogła w niego zwątpić? W sumie znali się zaledwie dzień, więc mogła, no ale...
Bez zastanowienia mocno go przytuliła, chowając swoją twarz w zgięciu jego szyi. Poczuła, jak wzdrygnął się z zaskoczenia, ale nie odsunęła się od niego. Po pewnym czasie postanowiła napisać na jego plecach:
„ Przepraszam i dziękuję.”
− Nie ma za co, też przepraszam − mruknął, niezręcznie ją obejmując.
Trwali tak przez jakiś czas i w momencie, w którym mieli już się odsunąć, akurat ktoś musiał otworzyć drzwi i wejść do pokoju.
− Oh, czyżbym w czymś przeszkadzał?
Oczywiście, że musiał to być Nathaniel.
<Nightray? Nathaniel?>