Nicolas
poczuł, jak krew znów zaczyna krążyć w jego ciele, jak powietrze znów dociera
do jego płuc. Powoli podniósł powieki, zobaczył rozmazany, kamienny sufit.
Zamrugał kilkukrotnie i już po chwili wszystko wyraźnie widział. Podniósł się i
chwycił się jedną ręką za głowę, drugą nadal się podpierając. Poczuł obejmujące
go ramię i podniósł powoli wzrok, by zobaczyć swojego towarzysza.
− William? − zapytał z niedowierzaniem. − Co... co się stało? Ty też umarłeś? − w jego głosie dało się usłyszeć nutkę przerażenia.
− Nie − mężczyzna zaśmiał się delikatnie. − Żyjesz.
− Żyję? Przecież... − spojrzał na swoją klatkę piersiową, na której nie było ani śladu po ranie zadanej przez skorpiona. Wrócił spojrzeniem do Williama, który zaczął mu wszystko opowiadać.
Nicolas słuchał uważnie, a na jego twarzy pojawiało się coraz większe zdumienie. Kiedy mężczyzna zakończył swoją opowieść chłopiec rzucił mu się na szyję i uścisnął go mocno.
William zaryzykował utratą własnego życia, by go ratować. Nicolas wątpił, by ktokolwiek, kiedykolwiek zdobył się na coś takiego.
− Dziękuję − powiedział cicho i odsunął się od niego, przez chwilę wpatrując się w oczy towarzysza. Zamrugał kilkukrotnie, po czym rozejrzał się. − A gdzie ta staruszka? Jej też chciałbym podziękować.
− Kiedy się obudziłem już jej nie było − odpowiedział, przeczesując włosy jedną ręką. − Zostawiła włóczkę i koszulę dla ciebie.
− Miło z jej strony − powiedział, biorąc ubranie do ręki. Zdjął płaszcz, pozbył się podartej koszuli i nałożył tę nową, nienaruszoną. − Um... nie bardzo wiem, co mam z tym zrobić. Nie jestem przyzwyczajony do zostawiania śmieci gdzie popadnie.
− Zostaw ją tutaj. Staruszka pewnie ją znajdzie i może zrobi sobie z niej coś ładnego.
− Pewnie tak − wzruszył ramionami i odłożył koszulkę w widocznym miejscu. − Chodźmy stąd. Kto wie, co jeszcze się tu czai. Bierzesz miecz ze sobą?
− Może się jeszcze przydać.
Nicolas pokiwał głową, wstając. Jego miecz raczej do niczego się nie nadawał − wyszczerbiony, wygięty po spotkaniu z szczypcami potwora. Poza tym, miał pistolet, który dostał od swojego bardziej zaradnego ja.
Udali się do miejsca, z którego wyszedł skorpion. Nicolas dostrzegł tam wcześniej plamkę światła i miał głęboką nadzieję, że to wyjście, a nie po prostu dziura w ścianie, przez którą nie da rady przecisnąć się większych rozmiarów mysz.
W końcu wspięli się na skalną półkę, a w ich oczach pojawiła się iskierka radości, gdy zobaczyli wyjście kilkanaście metrów przed sobą.
Koniec zjaw, żywych trupów, rycerzy i morderczych skorpionów. Koniec nieustannej walki o życie.
Wyszli na zewnątrz, wiatr rozmierzwił ich włosy, świeże powietrze uderzyło w ich twarze i dotarło do płuc. Poczuli dotyk miękkiej trawy, ich oczom ukazała się polana, a nieco dalej wysokie, zielone drzewa.
Był tylko jeden problem.
Żaden z nich nie miał zielonego pojęcia, gdzie się znajdują.
Spojrzeli na siebie, po czym obydwaj wzięli głęboki wdech i ruszyli przed siebie. No bo jaki mieli wybór?
Do ich uszu docierał śpiew ptaków oraz szelest poruszanych na wietrze liści. Było to naprawdę miłą odmianą. Nicolas cieszył się, że to piekło już się skończyło.
− Myślisz, że uda nam się znaleźć schronienie na noc, czy raczej będziemy musieli spać pod gołym niebem? − zapytał Nicolas, chcąc zacząć jakąś rozmowę.
− Jestem bardziej nastawiony na drugą opcję − odpowiedział William po krótkim zastanowieniu. − Jestem też nastawiony na to, że raczej nie znajdziemy niczego do jedzenia.
− Może przy odrobinie szczęścia uda nam się znaleźć strumyk z pitną wodą. Czuję, jak cały mój organizm usycha.
Nie musieli długo czekać. Chłopak uśmiechnął się na widok wolno płynącego strumyka. Obaj przysiedli przy nim i nabrali odrobinę wody w dłonie, pijąc powoli. Nicolas omal nie jęknął, gdy chłodna woda spłynęła w dół jego gardła. Brakowało mu tego.
Teraz pozostało tylko odnaleźć coś do jedzenia.
Niemal zaraz po tym, jak wstali, William mógł poczuć szturchnięcie Nicolasa. Mruknął pytająco i spojrzał na niego, a chłopak wskazał punkt przed sobą, nie odzywając się. Jego oczy wyrażały zachwyt, wyraz jego twarzy niedowierzanie.
Kilka metrów dalej w tym samym strumyku poiły się jednorożce.
Chłopak zobaczył zdumienie na twarzy towarzysza. Mężczyzna zamrugał kilkukrotnie, jakby chciał sprawdzić, czy to na pewno prawda, a nie cudowna mara. Nicolas ruszył przed siebie, ciągnąc go za rękaw.
− Zaraz, zaczekaj... − zaczął William, jednak chłopak zdążył już dociągnąć go do trzech czwartych drogi.
Stanęli przed zwierzętami, które uniosły łby i przechyliły je, najwyraźniej zainteresowane przybyszami. Jeden z nich zrobił kilka kroków przed siebie i szturchnął Williama nosem.
Drugi z nich zajął się Nicolasem. Najpierw dokładnie go obwąchał, dmuchnął w jego ciemne włosy, a na koniec zaczął żuć rękaw jego płaszcza.
− Ej, zostaw − chłopak zaśmiał się i delikatnie odsunął łeb rogatego konia. − Też cię lubię, ale nie przesadzajmy, no już.
Koń zarżał cicho i stuknął parę razy kopytem, po czym zaczął machać łbem w górę i w dół.
Nicolas stwierdził, że to jedno z najwspanialszych stworzeń, jakie kiedykolwiek widział. Nigdy by nie podejrzewał, że coś takiego może istnieć. Przybycie do tego świata całkowicie zmieniło jego życie i już nie wiedział, czy chciałby jeszcze kiedykolwiek wrócić do domu.
Spojrzał na Williama, który najwyraźniej nie wiedział, jak ma się zachować.
− Nie miałeś nigdy do czynienia z...
− Jednorożcem? Nie, nie zdarzyło mi się.
− Chodziło mi o konia − zaśmiał się.
Mężczyzna pokręcił głową. Nicolas chwycił jego nadgarstek i uniósł rękę, by następnie przyłożyć ją do końskiego karku.
− Nic ci nie zrobi. Jednorożce to takie konie z rogiem, więc powinny reagować podobnie... Domyślam się, że nigdy nie jeździłeś?
− Nie.
− No to chodź, podsadzę cię.
− Co?!
− Nie bój się, nic ci nie zrobi. Myślałem, że jesteś odważniejszy − powiedział, starając się go nieco podpuścić.
William przez chwilę patrzył to na niego, to na zwierzę, po czym westchnął i podszedł do Nicolasa, który uśmiechnął się triumfalnie.
− Złap go, o, tutaj, za grzywę. Dobrze, teraz podnieś lewą nogę i wybij się prawą na trzy − powiedział, chwytając lewą nogę Williama. − Gotowy? Raz. Dwa. Trzy!
Kilka sekund później William siedział już na grzbiecie jednorożca. Trzymał się niepewnie jego grzywy, podczas gdy zwierzę przestępowało z nogi na nogę, podekscytowane nadchodzącą przejażdżką.
− A kto podsadzi... − zaczął mężczyzna, jednak zanim dokończył Nicolas sprawnie wskoczył na grzbiet zwierzęcia.
Nicolas posłał mu spojrzenie swych błękitnych oczu, z czego jedno spoglądało spoza opadniętej na nie grzywki. Chłopak przymknął oczy i odgarnął włosy z twarzy, przeczesując je palcami, po czym znów popatrzył na towarzysza.
− Nie jestem taki słaby, jak się niektórym wydaje − powiedział cicho. − Ściśnij go łydkami, żeby ruszył − powiedział, po czym dał swojemu wierzchowcowi znać, by ten ruszył.
Chwilę później szli obok siebie, jednorożce szturchały się łbami i machały na boki ogonami, co jakiś czas podrzucając w górę wielkie łby i rżąc cicho.
Między jeźdźcami zapadła cisza, jednak Nicolasowi to nie przeszkadzało. Co jakiś czas zerkał na Williama, by sprawdzić, jak sobie radzi. Uśmiechnął się, gdy zobaczył, że przyjaciel czuje się coraz pewniej. Delikatnie ścisnął boki wierzchowca łydkami, by sprawdzić, czy William pojedzie za nim.
Obejrzał się za siebie, by sprawdzić, jak sobie radzi i zaśmiał się cicho, widząc kurczowo trzymającego się grzywy Williama.
− Obejmij go łydkami, trzymaj grzywę, odchyl się do tyłu i palce mocno w dół − zawołał.
Will okazał się pojętnym uczniem. Już po chwili zrównał się z Nicolasem, który po kilku minutach kłusa znów przyspieszył, proponując tym towarzyszowi wyścigi.
Odwrócił się po raz kolejny, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, gdy zobaczył galopującego za nim Williama. Znów spojrzał przed siebie. Nagle jego zwierzę odskoczyło w bok, by zrobić miejsce wyprzedzającemu go rywalowi. Chłopak z podziwem patrzył, jak mężczyzna pędzi przed siebie, a później traci równowagę. I spada.
Zwolnił, by chwilę później zatrzymać się obok leżącego plackiem Williama i zszedł ze swojego zwierzęcia, śmiejąc się delikatnie.
− Nic ci nie jest? − zapytał, siadając obok towarzysza, który podniósł się powoli i chwycił za głowę.
− Nie, nie... jest dobrze.
− Pokaż − Nicolas chwycił delikatnie jego dłonie i podniósł się, by obejrzeć głowę przyjaciela. − Nic ci nie będzie, najwyżej parę siniaków.
Uśmiechnął się promiennie, na co William odpowiedział tym samym.
− Lubię, gdy się uśmiechasz − wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język. Przez chwilę wodził wzrokiem po ziemi, po czym wstał i pomógł towarzyszowi się podnieść, by znów posadzić go na jednorożcu. − I tak wygrałeś. Teraz może bez szaleństw.
Jechali tak powoli, gawędząc o wszystkim i o niczym. Nicolas przyłapał się na tym, że rumieni się za każdym razem, gdy William na niego spojrzy. Odwrócił wzrok, karcąc się w myślach, po czym pogonił zwierzę, które zaczynało zwalniać.
W końcu zatrzymali się, widząc jaskinię, która wyglądała na niezamieszkaną. Rosło przy niej kilka krzaków z jagodami i poziomkami, więc mogli przynajmniej na jakiś czas napełnić puste żołądki.
Zeszli z wierzchowców i poklepali je po karkach, dziękując im za przejażdżkę, po czym podeszli do jaskini. Nicolas już chciał sprawdzić, czy aby na pewno nie jest zamieszkana, gdy nagle William chwycił go za ramię.
− Ty już raz byłeś martwy − powiedział, mijając go i wszedł do jaskini.
Nicolas przez chwilę chodził w kółko, zdenerwowany i poczuł ogromną ulgę, gdy przyjaciel wyszedł na zewnątrz mówiąc, że mogą spędzić tam noc. Wspólnie uzbierali trochę suchych gałęzi na ognisko, po czym nazbierali sporo owoców. Nicolas popisał się też znajomością ziół, które miał zamiar przyrządzić razem z jagodami i poziomkami. Znalazł nawet kawałek grubej kory, który mógł posłużyć za prowizoryczny garnek i kilka mniejszych, nadających się na małe miski. Przygotował stos, a gdy William rozpalał ogień udał się po wodę do pobliskiej rzeczki.
Gdy wrócił wymieszał zioła z owocami i postawił je na ogniu, mając nadzieję, że kora wytrzyma tę temperaturę, chociaż powinna, skoro leżała na rozgrzanych kamieniach.
Podczas gdy owoce i zioła łączyły się ze sobą, chłopcy udali się nad rzekę, by odrobinę się obmyć. Nicolas szybko się z tym uporał, nurkując i pocierając o skórę kamieniem obrośniętym glonami.
− Jesteś pewny, że to bezpieczne? − zapytał William. − Możesz się tym otruć.
− Bez obaw − odpowiedział Nico, kontynuując. − To glony, które dostarczają wielu witamin do organizmu. Nieraz widywałem takie w naszym świecie. Jeśli o takie rzeczy chodzi, możesz mi w pełni zaufać. Jestem biologicznym świrem − zaśmiał się.
− Skoro tak − William wzruszył ramionami i zdjął płaszcz, by po chwili pozbyć się i reszty ubrań.
Nicolas poczuł, jak robi mu się ciepło. Rzucił obrośnięty glonami kamień przyjacielowi, po czym odwrócił się do niego tyłem i zajął się przemywaniem swoich włosów. Nie mógł się jednak powstrzymać, by co jakiś czas nie zerknąć na mężczyznę, który właśnie poddawał się kąpieli pod mini wodospadem, odgarniając włosy w tył. William otworzył delikatnie oczy, kierując spojrzenie w stronę Nicolasa, który natychmiastowo odwrócił wzrok, czując, jak całe jego ciało przechodzi dreszcz. Chłopak poczuł także dziwnie przyjemne mrowienie w brzuchu.
Ty idioto, warknął na siebie w myślach.
Wyszedł z wody, wziął swoje rzeczy i poszedł sprawdzić, czy ich kolacja aby nie wyparowała.
Kiedy William wrócił, Nicolas wręczył mu jego porcję owoców z ziołami.
− Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że nie poszliśmy zapolować na jakiegoś królika... − powiedział cicho. − Jeśli o to chodzi, na mnie nie licz. Unikam mięsa jak ognia.
Mężczyzna uśmiechnął się tylko, przyjmując posiłek. Nicolas sam był zaskoczony, że smakowało tak dobrze. Przyjemnie było zjeść tak dobry posiłek, pierwszy od wielu dni.
Tak samo jak przyjemnie było spędzić chociaż jeden spokojny dzień bez walki o przetrwanie.
Zanim Nicolas zasnął, ostatni raz spojrzał na Williama, po czym zamknął oczy i uśmiechnął się delikatnie, zastanawiając się, co przyniesie im jutro.
<William?>
− William? − zapytał z niedowierzaniem. − Co... co się stało? Ty też umarłeś? − w jego głosie dało się usłyszeć nutkę przerażenia.
− Nie − mężczyzna zaśmiał się delikatnie. − Żyjesz.
− Żyję? Przecież... − spojrzał na swoją klatkę piersiową, na której nie było ani śladu po ranie zadanej przez skorpiona. Wrócił spojrzeniem do Williama, który zaczął mu wszystko opowiadać.
Nicolas słuchał uważnie, a na jego twarzy pojawiało się coraz większe zdumienie. Kiedy mężczyzna zakończył swoją opowieść chłopiec rzucił mu się na szyję i uścisnął go mocno.
William zaryzykował utratą własnego życia, by go ratować. Nicolas wątpił, by ktokolwiek, kiedykolwiek zdobył się na coś takiego.
− Dziękuję − powiedział cicho i odsunął się od niego, przez chwilę wpatrując się w oczy towarzysza. Zamrugał kilkukrotnie, po czym rozejrzał się. − A gdzie ta staruszka? Jej też chciałbym podziękować.
− Kiedy się obudziłem już jej nie było − odpowiedział, przeczesując włosy jedną ręką. − Zostawiła włóczkę i koszulę dla ciebie.
− Miło z jej strony − powiedział, biorąc ubranie do ręki. Zdjął płaszcz, pozbył się podartej koszuli i nałożył tę nową, nienaruszoną. − Um... nie bardzo wiem, co mam z tym zrobić. Nie jestem przyzwyczajony do zostawiania śmieci gdzie popadnie.
− Zostaw ją tutaj. Staruszka pewnie ją znajdzie i może zrobi sobie z niej coś ładnego.
− Pewnie tak − wzruszył ramionami i odłożył koszulkę w widocznym miejscu. − Chodźmy stąd. Kto wie, co jeszcze się tu czai. Bierzesz miecz ze sobą?
− Może się jeszcze przydać.
Nicolas pokiwał głową, wstając. Jego miecz raczej do niczego się nie nadawał − wyszczerbiony, wygięty po spotkaniu z szczypcami potwora. Poza tym, miał pistolet, który dostał od swojego bardziej zaradnego ja.
Udali się do miejsca, z którego wyszedł skorpion. Nicolas dostrzegł tam wcześniej plamkę światła i miał głęboką nadzieję, że to wyjście, a nie po prostu dziura w ścianie, przez którą nie da rady przecisnąć się większych rozmiarów mysz.
W końcu wspięli się na skalną półkę, a w ich oczach pojawiła się iskierka radości, gdy zobaczyli wyjście kilkanaście metrów przed sobą.
Koniec zjaw, żywych trupów, rycerzy i morderczych skorpionów. Koniec nieustannej walki o życie.
Wyszli na zewnątrz, wiatr rozmierzwił ich włosy, świeże powietrze uderzyło w ich twarze i dotarło do płuc. Poczuli dotyk miękkiej trawy, ich oczom ukazała się polana, a nieco dalej wysokie, zielone drzewa.
Był tylko jeden problem.
Żaden z nich nie miał zielonego pojęcia, gdzie się znajdują.
Spojrzeli na siebie, po czym obydwaj wzięli głęboki wdech i ruszyli przed siebie. No bo jaki mieli wybór?
Do ich uszu docierał śpiew ptaków oraz szelest poruszanych na wietrze liści. Było to naprawdę miłą odmianą. Nicolas cieszył się, że to piekło już się skończyło.
− Myślisz, że uda nam się znaleźć schronienie na noc, czy raczej będziemy musieli spać pod gołym niebem? − zapytał Nicolas, chcąc zacząć jakąś rozmowę.
− Jestem bardziej nastawiony na drugą opcję − odpowiedział William po krótkim zastanowieniu. − Jestem też nastawiony na to, że raczej nie znajdziemy niczego do jedzenia.
− Może przy odrobinie szczęścia uda nam się znaleźć strumyk z pitną wodą. Czuję, jak cały mój organizm usycha.
Nie musieli długo czekać. Chłopak uśmiechnął się na widok wolno płynącego strumyka. Obaj przysiedli przy nim i nabrali odrobinę wody w dłonie, pijąc powoli. Nicolas omal nie jęknął, gdy chłodna woda spłynęła w dół jego gardła. Brakowało mu tego.
Teraz pozostało tylko odnaleźć coś do jedzenia.
Niemal zaraz po tym, jak wstali, William mógł poczuć szturchnięcie Nicolasa. Mruknął pytająco i spojrzał na niego, a chłopak wskazał punkt przed sobą, nie odzywając się. Jego oczy wyrażały zachwyt, wyraz jego twarzy niedowierzanie.
Kilka metrów dalej w tym samym strumyku poiły się jednorożce.
Chłopak zobaczył zdumienie na twarzy towarzysza. Mężczyzna zamrugał kilkukrotnie, jakby chciał sprawdzić, czy to na pewno prawda, a nie cudowna mara. Nicolas ruszył przed siebie, ciągnąc go za rękaw.
− Zaraz, zaczekaj... − zaczął William, jednak chłopak zdążył już dociągnąć go do trzech czwartych drogi.
Stanęli przed zwierzętami, które uniosły łby i przechyliły je, najwyraźniej zainteresowane przybyszami. Jeden z nich zrobił kilka kroków przed siebie i szturchnął Williama nosem.
Drugi z nich zajął się Nicolasem. Najpierw dokładnie go obwąchał, dmuchnął w jego ciemne włosy, a na koniec zaczął żuć rękaw jego płaszcza.
− Ej, zostaw − chłopak zaśmiał się i delikatnie odsunął łeb rogatego konia. − Też cię lubię, ale nie przesadzajmy, no już.
Koń zarżał cicho i stuknął parę razy kopytem, po czym zaczął machać łbem w górę i w dół.
Nicolas stwierdził, że to jedno z najwspanialszych stworzeń, jakie kiedykolwiek widział. Nigdy by nie podejrzewał, że coś takiego może istnieć. Przybycie do tego świata całkowicie zmieniło jego życie i już nie wiedział, czy chciałby jeszcze kiedykolwiek wrócić do domu.
Spojrzał na Williama, który najwyraźniej nie wiedział, jak ma się zachować.
− Nie miałeś nigdy do czynienia z...
− Jednorożcem? Nie, nie zdarzyło mi się.
− Chodziło mi o konia − zaśmiał się.
Mężczyzna pokręcił głową. Nicolas chwycił jego nadgarstek i uniósł rękę, by następnie przyłożyć ją do końskiego karku.
− Nic ci nie zrobi. Jednorożce to takie konie z rogiem, więc powinny reagować podobnie... Domyślam się, że nigdy nie jeździłeś?
− Nie.
− No to chodź, podsadzę cię.
− Co?!
− Nie bój się, nic ci nie zrobi. Myślałem, że jesteś odważniejszy − powiedział, starając się go nieco podpuścić.
William przez chwilę patrzył to na niego, to na zwierzę, po czym westchnął i podszedł do Nicolasa, który uśmiechnął się triumfalnie.
− Złap go, o, tutaj, za grzywę. Dobrze, teraz podnieś lewą nogę i wybij się prawą na trzy − powiedział, chwytając lewą nogę Williama. − Gotowy? Raz. Dwa. Trzy!
Kilka sekund później William siedział już na grzbiecie jednorożca. Trzymał się niepewnie jego grzywy, podczas gdy zwierzę przestępowało z nogi na nogę, podekscytowane nadchodzącą przejażdżką.
− A kto podsadzi... − zaczął mężczyzna, jednak zanim dokończył Nicolas sprawnie wskoczył na grzbiet zwierzęcia.
Nicolas posłał mu spojrzenie swych błękitnych oczu, z czego jedno spoglądało spoza opadniętej na nie grzywki. Chłopak przymknął oczy i odgarnął włosy z twarzy, przeczesując je palcami, po czym znów popatrzył na towarzysza.
− Nie jestem taki słaby, jak się niektórym wydaje − powiedział cicho. − Ściśnij go łydkami, żeby ruszył − powiedział, po czym dał swojemu wierzchowcowi znać, by ten ruszył.
Chwilę później szli obok siebie, jednorożce szturchały się łbami i machały na boki ogonami, co jakiś czas podrzucając w górę wielkie łby i rżąc cicho.
Między jeźdźcami zapadła cisza, jednak Nicolasowi to nie przeszkadzało. Co jakiś czas zerkał na Williama, by sprawdzić, jak sobie radzi. Uśmiechnął się, gdy zobaczył, że przyjaciel czuje się coraz pewniej. Delikatnie ścisnął boki wierzchowca łydkami, by sprawdzić, czy William pojedzie za nim.
Obejrzał się za siebie, by sprawdzić, jak sobie radzi i zaśmiał się cicho, widząc kurczowo trzymającego się grzywy Williama.
− Obejmij go łydkami, trzymaj grzywę, odchyl się do tyłu i palce mocno w dół − zawołał.
Will okazał się pojętnym uczniem. Już po chwili zrównał się z Nicolasem, który po kilku minutach kłusa znów przyspieszył, proponując tym towarzyszowi wyścigi.
Odwrócił się po raz kolejny, a na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, gdy zobaczył galopującego za nim Williama. Znów spojrzał przed siebie. Nagle jego zwierzę odskoczyło w bok, by zrobić miejsce wyprzedzającemu go rywalowi. Chłopak z podziwem patrzył, jak mężczyzna pędzi przed siebie, a później traci równowagę. I spada.
Zwolnił, by chwilę później zatrzymać się obok leżącego plackiem Williama i zszedł ze swojego zwierzęcia, śmiejąc się delikatnie.
− Nic ci nie jest? − zapytał, siadając obok towarzysza, który podniósł się powoli i chwycił za głowę.
− Nie, nie... jest dobrze.
− Pokaż − Nicolas chwycił delikatnie jego dłonie i podniósł się, by obejrzeć głowę przyjaciela. − Nic ci nie będzie, najwyżej parę siniaków.
Uśmiechnął się promiennie, na co William odpowiedział tym samym.
− Lubię, gdy się uśmiechasz − wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język. Przez chwilę wodził wzrokiem po ziemi, po czym wstał i pomógł towarzyszowi się podnieść, by znów posadzić go na jednorożcu. − I tak wygrałeś. Teraz może bez szaleństw.
Jechali tak powoli, gawędząc o wszystkim i o niczym. Nicolas przyłapał się na tym, że rumieni się za każdym razem, gdy William na niego spojrzy. Odwrócił wzrok, karcąc się w myślach, po czym pogonił zwierzę, które zaczynało zwalniać.
W końcu zatrzymali się, widząc jaskinię, która wyglądała na niezamieszkaną. Rosło przy niej kilka krzaków z jagodami i poziomkami, więc mogli przynajmniej na jakiś czas napełnić puste żołądki.
Zeszli z wierzchowców i poklepali je po karkach, dziękując im za przejażdżkę, po czym podeszli do jaskini. Nicolas już chciał sprawdzić, czy aby na pewno nie jest zamieszkana, gdy nagle William chwycił go za ramię.
− Ty już raz byłeś martwy − powiedział, mijając go i wszedł do jaskini.
Nicolas przez chwilę chodził w kółko, zdenerwowany i poczuł ogromną ulgę, gdy przyjaciel wyszedł na zewnątrz mówiąc, że mogą spędzić tam noc. Wspólnie uzbierali trochę suchych gałęzi na ognisko, po czym nazbierali sporo owoców. Nicolas popisał się też znajomością ziół, które miał zamiar przyrządzić razem z jagodami i poziomkami. Znalazł nawet kawałek grubej kory, który mógł posłużyć za prowizoryczny garnek i kilka mniejszych, nadających się na małe miski. Przygotował stos, a gdy William rozpalał ogień udał się po wodę do pobliskiej rzeczki.
Gdy wrócił wymieszał zioła z owocami i postawił je na ogniu, mając nadzieję, że kora wytrzyma tę temperaturę, chociaż powinna, skoro leżała na rozgrzanych kamieniach.
Podczas gdy owoce i zioła łączyły się ze sobą, chłopcy udali się nad rzekę, by odrobinę się obmyć. Nicolas szybko się z tym uporał, nurkując i pocierając o skórę kamieniem obrośniętym glonami.
− Jesteś pewny, że to bezpieczne? − zapytał William. − Możesz się tym otruć.
− Bez obaw − odpowiedział Nico, kontynuując. − To glony, które dostarczają wielu witamin do organizmu. Nieraz widywałem takie w naszym świecie. Jeśli o takie rzeczy chodzi, możesz mi w pełni zaufać. Jestem biologicznym świrem − zaśmiał się.
− Skoro tak − William wzruszył ramionami i zdjął płaszcz, by po chwili pozbyć się i reszty ubrań.
Nicolas poczuł, jak robi mu się ciepło. Rzucił obrośnięty glonami kamień przyjacielowi, po czym odwrócił się do niego tyłem i zajął się przemywaniem swoich włosów. Nie mógł się jednak powstrzymać, by co jakiś czas nie zerknąć na mężczyznę, który właśnie poddawał się kąpieli pod mini wodospadem, odgarniając włosy w tył. William otworzył delikatnie oczy, kierując spojrzenie w stronę Nicolasa, który natychmiastowo odwrócił wzrok, czując, jak całe jego ciało przechodzi dreszcz. Chłopak poczuł także dziwnie przyjemne mrowienie w brzuchu.
Ty idioto, warknął na siebie w myślach.
Wyszedł z wody, wziął swoje rzeczy i poszedł sprawdzić, czy ich kolacja aby nie wyparowała.
Kiedy William wrócił, Nicolas wręczył mu jego porcję owoców z ziołami.
− Mam nadzieję, że nie przeszkadza ci, że nie poszliśmy zapolować na jakiegoś królika... − powiedział cicho. − Jeśli o to chodzi, na mnie nie licz. Unikam mięsa jak ognia.
Mężczyzna uśmiechnął się tylko, przyjmując posiłek. Nicolas sam był zaskoczony, że smakowało tak dobrze. Przyjemnie było zjeść tak dobry posiłek, pierwszy od wielu dni.
Tak samo jak przyjemnie było spędzić chociaż jeden spokojny dzień bez walki o przetrwanie.
Zanim Nicolas zasnął, ostatni raz spojrzał na Williama, po czym zamknął oczy i uśmiechnął się delikatnie, zastanawiając się, co przyniesie im jutro.
<William?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz