Maszerował po grubej warstwie lodu. Był sam na ogromnym pustkowiu. Wiedział, że schronienie znajdzie w lesie kilkaset metrów dalej, na samym końcu lodowej tafli.
Starał się iść ostrożnie i powoli. Czuł, jak lód powoli pękał, robił się coraz cieńszy. Nicolas wiedział, że jeszcze chwila, a podłoże załamie się pod jego nogami. Przerażała go wizja samotnej śmierci w lodowatej wodzie.
Jeszcze trochę, jeszcze kilka metrów.
Nagle lód zaskrzypiał głośno, Nicolas usłyszał chrupnięcie i w ułamku sekundy znalazł się pod powierzchnią. Nie zdążył nawet nabrać powietrza.
Przez chwilę szamotał się pod wodą, rozglądał z przerażeniem w jasnoniebieskich oczach. Woda. Wszędzie wokół woda.
Był sam. Nikt nie mógł mu pomóc.
Popłynął w górę i zaczął uderzać w grubą pokrywę lodu. Zaczynał się dusić, czuł, jak woda powoli wlewa się do jego płuc. Rozpaczliwie uderzał pięściami w lód.
W końcu natrafił na otwór, przez który wpadł do tego przeklętego jeziora. Wyczołgał się z niego i położył na zimnej ziemi. Czuł, jak każda cząstka jego ciała powoli zamarzała, nie miał jednak zamiaru się poddać.
Zaczął czołgać się po lodzie w stronę lasu. Chwilę później oparł się o jedno z drzew i wstał powoli. Wziął kilka głębokich wdechów i ruszył dalej, drżąc z zimna.
Znalazł ognisko w miejscu, które wyglądało na świeżo rozbity obóz. Rozejrzał się w poszukiwaniu kogokolwiek, jednak nie zobaczył żywej duszy.
Usiadł przy ogniu, by się ogrzać. Zdjął płaszcz i położył go przy sobie, by szybciej wyschnął. Kilka minut później chłopak poczuł przyjemne ciepło rozchodzące się po jego ciele.
Nikt się nie zjawił, chociaż zaczynało się już ściemniać. Chłopak westchnął. Jeżeli nikt się nie zjawi w najbliższym czasie, po prostu opuści to miejsce i pójdzie dalej.
Zamknął oczy, a gdy je otworzył był w zupełnie innym miejscu. Był w swoim domu.
Szybko wyszedł z pokoju, by przywitać się z rodzicami po tak długiej rozłące. Byli w kuchni. Mama jak zwykle uśmiechała się, a tata siedział przy stole i czytał gazetę. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie to, że obok ojca siedział drugi Nicolas, który wpatrywał się w niego z kpiącym uśmiechem na twarzy.
Zastąpił go. Jego klon całkowicie go zastąpił.
Nicolas zadrżał. Miał ochotę chwycić drugiego siebie za gardło i roztrzaskać jego głowę o blat marmurowego stołu. Zamiast tego odwrócił się i po prostu wyszedł, na co nikt nie zwrócił uwagi.
Nagle usłyszał klakson i pisk opon.
Poderwał się i wziął głęboki oddech. Chwycił się za głowę, wbijał wzrok w białą pościel.
Sen. To był tylko sen.
Nicolas wstał, narzucił płaszcz na ramiona i wyszedł na zewnątrz, by zaczerpnąć świeżego powietrza. Usiadł na schodkach i popatrzył na wschodzące słońce. Niemal czuł zimno wody, z której ledwo co udało mu się wyjść we śnie.
Patrzył na dużą, pomarańczową kulę, zadając sobie jedno pytanie.
O co tu, do cholery, chodzi?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz