Ujeżdżając blondaska skierowaliśmy się do lasu, nie wiedząc co możemy tam
zastać. Po drodze mój wierzchowiec postanowił zrzucić mnie z grzbietu
parskając przy tym jak koń.
-Ej! - krzyknęłam
-Koniec przejażdżki księżniczko
-Ohh czyżby jaśnie pan się zmęczył? - dodałam z szyderczym uśmiechem
-Patrząc na ciebie nie ma co się dziwić
-Ałć, to boli tak samo jak jedzenie twoich potraw.
Pomimo że często się przekomarzamy to jest to jednak pewna forma naszej
sympatii. Obydwoje po krótkich docinkach ruszyliśmy dalej.
-Ahoj przygodo! - radośnie wykrzyczałam. Chłopak spojrzała na mnie z politowaniem, po czym zaczął się ze mnie śmiać.
-Ostatni raz kiedy to powiedziałaś goniła nas policja przez pół miasta - skomentował chłopak
-Było warto, poza tym kto ci kazał leźć za mną?
-Jesteś jak pięcioletnie dziecko które lepiej pilnować - odpowiedział dając mi pstryczka w nos
-Pff, sam jesteś - odburknęłam udając wielce obrażoną.
Szliśmy jeszcze kawałek, gdy dotarliśmy do pomostu nad jeziorem. Muszę
przyznać że widok był niesamowity. Z pomiędzy koron drzew prześwitywały
promienie słońca, które lekko padały na moją skórę.
Jezioro było niespotykanie czyste. Z nad tafli wody było widać pływające
ryby oraz całe dno, z wyjątkiem głębszej części. Wraz z Markiem
weszliśmy na pomost aby podziwiać widoki.
Aż na myśl naszło mnie wspomnienie z Norwegią gdzie kochałam chodzić na
wzgórze za miastem by podziwiać widoki. Moje serce ogarnęła nostalgia z
której wyrwał mnie blondasek.
-Czyżby bobo chciało się popluskać? - rzucił ten jakże irytujący osobnik
płci męskiej. Spojrzałam na niego psotliwym wzrokiem po czym dodałam :
-Tak, masz rację.
Chłopak nawet nie zdążył zarejestrować co się dzieje bo sekundę później był już w wodzie.
- I jak tam woda ty moje skarbie? Nie zimno dziecku ?
Chłopak nic nie mówiąc wyszedł pośpiesznie z wody, stanął na brzegu i
spojrzał na mnie poważnym wzrokiem. Patrząc na niego miałam nadzieję, że
mnie jednak nie utopi.
< Co dalej bobo? >
Strony
▼
sobota, 31 marca 2018
piątek, 30 marca 2018
Od Grace do Archera
Chociaż wciąż czułam adrenalinę krążącą w swoich żyłach i pojawiające się powoli siniaki, najbardziej skupiłam się na swoim aparacie. Przez moją niezdarność, jak zwykle coś popsułam. Siedziałam na ziemi i ze zrezygnowaną miną obracałam w dłoniach zdezelowany aparat. Byłam zła na siebie, kiedy nagle zobaczyłam przed sobą klękającego Archera. Widziałam, że próbował poprawić mi humor i doceniałam to. Był naprawdę w tamtym momencie uroczy, jednak jego uśmiech nie sprawi, że aparat ot tak się naprawi. A jakoś nie chciało mi się zbytnio wierzyć, że gdy go odłożę magiczne zostanie zreperowany. Chociaż, znajdowaliśmy się w cholernym drugim wymiarze, czemu niby nie miałoby to się udać?! Zacisnęłam nagle zęby.
- Archer.
Chłopak spojrzał na mnie zaciekawiony, bawiąc się kotkiem.
- Tak?
- Idziemy do lasu. Ekspedycja.
Blondyn był zszokowany. Patrzył się na mnie z uniesioną brwią, jednak na jego twarz powoli wpływał uśmiech. Kiwnął bez słowa głową, wstał, otrzepał się i podał mi dłoń. Przyjęłam ją z wdzięcznością i także uniosłam się do góry. Założyłam z powrotem pęknięty aparat na szyję i ruszyłam do przodu. Archer wziął kotka na swoje ramię, a ten wczepił się w nie pazurkami i patrzył na przemian to na chłopaka, to las, jakby zdziwiony, że tam wracamy. Zatrzymałam się nagle.
- A co jeśli ten kociak w lesie znowu zamieni się w bestię?
Blondyn wzruszył ramionami, niemal zrzucając zwierzątko.
- Zaraz się tego dowiemy.
Zdjął go z siebie i po raz kolejny rzucił w krzaki. Kot wylądował jedynie twardo na ziemi, odwrócił głowę i miałknął żałośnie.
- Nie – powiedział zadowolony chłopak, po czym podszedł do zwierzaka, złapał go i usadowił na swoim ramieniu. Mrugając do mnie wszedł między drzewa, a ja za nim pośpieszyłam. Powoli zagłębialiśmy się w las, idąc jeszcze dalej, niż wcześniej. Rozglądaliśmy się, jednak nie usłyszeliśmy nic niepokojącego. Nasz mały kolega rozglądał się na wszystkie strony i miałczał przeszywająco. Archer klepał tylko go co chwila po głowie, na co on oburzenie prychał, lub ewentualnie, niemal przewracając oczami, zaczynał mruczeć. Widać było, że się dogadali. Szybko wyprzedziłam chłopaka i szłam przed nim. Byłam trochę przestraszona, jednak jeszcze bardziej ciekawa tego, co dzieje się w lesie. A kto wie, może jest coś za nim? Nagle Archer głośno szepnął moje imię i poczułam jak z całym impetem swojego ciała na mnie spada. Był cholernie ciężki, ledwo oddychałam, ale przestraszona zdołałam wyszeptać pytanie co się dzieje. Poczułam jednak tylko cichy śmiech chłopaka.
- Chciałem cię po prostu sprawdzić.
Prychnęłam i spróbowałam zrzucić go z siebie. Gdy ulitował się nade mną i wstał, oberwał solidnie w ramię, na co zrobił smutną minę zbitego pieska. Spojrzeliśmy się po sobie z leżącym na ziemi kociakiem i byłam niemal pewna, że mamy dokładnie ten sam zrezygnowany wyraz twarzy. Wzięłam zwierzaka na ramiona i drapiąc go za uszami ruszyłam znowu.
- Pośpiesz się lepiej, bo zaraz coś cię zeżre. Mogę to być nawet ja.
Niemal widziałam przed oczami sarkastyczny uśmiech chłopaka.
- Grace, ty dziki zwierzu, już chcesz się na mnie rzucić?
Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Jego teksty były może słabe, ale w pewien sposób zabawne. Odwróciłam się zalotnie i kłapnęłam zębami, po czym puściłam oczko. Archer złapał się za serce i udał omdlenie.
- Oh, Grace! Strzała Amora właśnie przeszyła moje serce!
Nie zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, gdy kot wydał z siebie niemal idealne, jak moje, prychnięcie. Zaskoczona uniosłam go do góry i spojrzałam poważne. Zwierzak mrugnął jednym okiem. Byłam tego przekonana. Już chciałam go wygodnie ułożyć w swoich ramionach, kiedy blondyn podszedł i zabrał mi go z rąk.
- To moje dziecko, basta. Znajdź sobie swojego kotka – powiedział, po czym zaczął głaskać zwierzątko. Zareagowało ono mruczeniem. Spojrzałam się na nich obu z wyrzutem i wyprzedziłam. Następna gałąź, którą od siebie odsunęłam, trafiła w nich. Z chorobliwą satysfakcją usłyszałam, jak uderza w cel. Niemal w podskokach ruszyłam. Nagle zauważyłam, że las się przerzedza, a słońce znajduje się już dużo niżej. Spojrzałam do tyłu na naburmuszonego Archera i wskazałam palcem przed siebie. Chłopak, jakby zapominając o swoim fochu przyspieszył. Wkrótce wyszliśmy z lasu, a przed naszymi oczami rozciągał się niesamowity widok. Wyszliśmy na wielkie pole. Było całe złote, właściwie w środku pomiędzy kolejną ścianą lasu. Wysoka trawa szumiała delikatnie, a drzewa wokół tłumiły inne hałasy. Spojrzałam na Archera, a w jego oczach zobaczyłam ten sam zachwyt, który czułam. Uśmiechnęłam się szeroko. Klepnęłam Archera w ramię, krzycząc „berek!” i uciekając przez zboże. Chłopak ruszył od razu za mną, starając się nie upuścić kota. Ścigaliśmy się w trawie, co chwila przewracając, aż w końcu położyliśmy się wyczerpani. We włosach mieliśmy pełno jakiegoś siana, a nogi całe obdrapane od kłującej trawy. Blondyn wziął do ust jakieś zboże i patrzył się w niebo, a ja bawiłam się z kotem. Nagle Archer uniósł się na ramionach i otworzył usta, by coś powiedzieć. Zdziwiona spojrzałam w jego kierunku.
<Archer? Koci tato, masz coś do powiedzenia?>
- Archer.
Chłopak spojrzał na mnie zaciekawiony, bawiąc się kotkiem.
- Tak?
- Idziemy do lasu. Ekspedycja.
Blondyn był zszokowany. Patrzył się na mnie z uniesioną brwią, jednak na jego twarz powoli wpływał uśmiech. Kiwnął bez słowa głową, wstał, otrzepał się i podał mi dłoń. Przyjęłam ją z wdzięcznością i także uniosłam się do góry. Założyłam z powrotem pęknięty aparat na szyję i ruszyłam do przodu. Archer wziął kotka na swoje ramię, a ten wczepił się w nie pazurkami i patrzył na przemian to na chłopaka, to las, jakby zdziwiony, że tam wracamy. Zatrzymałam się nagle.
- A co jeśli ten kociak w lesie znowu zamieni się w bestię?
Blondyn wzruszył ramionami, niemal zrzucając zwierzątko.
- Zaraz się tego dowiemy.
Zdjął go z siebie i po raz kolejny rzucił w krzaki. Kot wylądował jedynie twardo na ziemi, odwrócił głowę i miałknął żałośnie.
- Nie – powiedział zadowolony chłopak, po czym podszedł do zwierzaka, złapał go i usadowił na swoim ramieniu. Mrugając do mnie wszedł między drzewa, a ja za nim pośpieszyłam. Powoli zagłębialiśmy się w las, idąc jeszcze dalej, niż wcześniej. Rozglądaliśmy się, jednak nie usłyszeliśmy nic niepokojącego. Nasz mały kolega rozglądał się na wszystkie strony i miałczał przeszywająco. Archer klepał tylko go co chwila po głowie, na co on oburzenie prychał, lub ewentualnie, niemal przewracając oczami, zaczynał mruczeć. Widać było, że się dogadali. Szybko wyprzedziłam chłopaka i szłam przed nim. Byłam trochę przestraszona, jednak jeszcze bardziej ciekawa tego, co dzieje się w lesie. A kto wie, może jest coś za nim? Nagle Archer głośno szepnął moje imię i poczułam jak z całym impetem swojego ciała na mnie spada. Był cholernie ciężki, ledwo oddychałam, ale przestraszona zdołałam wyszeptać pytanie co się dzieje. Poczułam jednak tylko cichy śmiech chłopaka.
- Chciałem cię po prostu sprawdzić.
Prychnęłam i spróbowałam zrzucić go z siebie. Gdy ulitował się nade mną i wstał, oberwał solidnie w ramię, na co zrobił smutną minę zbitego pieska. Spojrzeliśmy się po sobie z leżącym na ziemi kociakiem i byłam niemal pewna, że mamy dokładnie ten sam zrezygnowany wyraz twarzy. Wzięłam zwierzaka na ramiona i drapiąc go za uszami ruszyłam znowu.
- Pośpiesz się lepiej, bo zaraz coś cię zeżre. Mogę to być nawet ja.
Niemal widziałam przed oczami sarkastyczny uśmiech chłopaka.
- Grace, ty dziki zwierzu, już chcesz się na mnie rzucić?
Nie mogłam się nie uśmiechnąć. Jego teksty były może słabe, ale w pewien sposób zabawne. Odwróciłam się zalotnie i kłapnęłam zębami, po czym puściłam oczko. Archer złapał się za serce i udał omdlenie.
- Oh, Grace! Strzała Amora właśnie przeszyła moje serce!
Nie zdążyłam w jakikolwiek sposób zareagować, gdy kot wydał z siebie niemal idealne, jak moje, prychnięcie. Zaskoczona uniosłam go do góry i spojrzałam poważne. Zwierzak mrugnął jednym okiem. Byłam tego przekonana. Już chciałam go wygodnie ułożyć w swoich ramionach, kiedy blondyn podszedł i zabrał mi go z rąk.
- To moje dziecko, basta. Znajdź sobie swojego kotka – powiedział, po czym zaczął głaskać zwierzątko. Zareagowało ono mruczeniem. Spojrzałam się na nich obu z wyrzutem i wyprzedziłam. Następna gałąź, którą od siebie odsunęłam, trafiła w nich. Z chorobliwą satysfakcją usłyszałam, jak uderza w cel. Niemal w podskokach ruszyłam. Nagle zauważyłam, że las się przerzedza, a słońce znajduje się już dużo niżej. Spojrzałam do tyłu na naburmuszonego Archera i wskazałam palcem przed siebie. Chłopak, jakby zapominając o swoim fochu przyspieszył. Wkrótce wyszliśmy z lasu, a przed naszymi oczami rozciągał się niesamowity widok. Wyszliśmy na wielkie pole. Było całe złote, właściwie w środku pomiędzy kolejną ścianą lasu. Wysoka trawa szumiała delikatnie, a drzewa wokół tłumiły inne hałasy. Spojrzałam na Archera, a w jego oczach zobaczyłam ten sam zachwyt, który czułam. Uśmiechnęłam się szeroko. Klepnęłam Archera w ramię, krzycząc „berek!” i uciekając przez zboże. Chłopak ruszył od razu za mną, starając się nie upuścić kota. Ścigaliśmy się w trawie, co chwila przewracając, aż w końcu położyliśmy się wyczerpani. We włosach mieliśmy pełno jakiegoś siana, a nogi całe obdrapane od kłującej trawy. Blondyn wziął do ust jakieś zboże i patrzył się w niebo, a ja bawiłam się z kotem. Nagle Archer uniósł się na ramionach i otworzył usta, by coś powiedzieć. Zdziwiona spojrzałam w jego kierunku.
<Archer? Koci tato, masz coś do powiedzenia?>
Od Seraphina do Rin
Otworzył gwałtownie oczy, gdy poczuł na karku lodowaty powiew powietrza. Jego ciałem wstrząsnął zimny dreszcz. Natychmiast poderwał się z łóżka, żeby zamknąć okno, ale nagle zastygł jak wryty, gdy stopami dotknął zimnej podłogi, a mroczki przed oczami zniknęły. To znowu się stało.
Znajdował się w niewielkim domku, którego ściany i dach były wykonane z ciemnego, nieoszlifowanego drewna. Domek ten nie miał drzwi, jedynie naprzeciwko ściany, pod którą stało łóżko Seraphina, widniało okno osadzone w pomalowanej na biało, drewnianej ramie. Powieszone nad oknem firanki z misternie wyszytymi kwiecistymi wzorami łopotały cicho na wietrze. Na środku pokoju leżał okrągły, brązowy dywan spleciony ze sznurka, zaś na nim stał czarny i pięknie lśniący fortepian.
Seraphin podniósł się z łóżka i powoli podszedł do instrumentu, zapominając o otwartym na oścież oknie oraz przenikającym przez jego kości mrozie. Wstrzymał na chwilę oddech, po czym wyciągnął dłoń i zbliżył ją do klawiszy. Zatrzymał ją w połowie, z widocznym wahaniem w oczach wpatrywał się w swoje odbicie na pokrywie fortepianu. Nie potrafił się poruszyć, mimo że jego serce, dusza, umysł krzyczały, aby przemógł się i pozwolił muzyce porwać w słodkie zapomnienie. Tak bardzo tęsknił za tym poczuciem nieograniczonej wolności.
Zacisnął dłoń w pięść i z całej siły uderzył w klawisze.
Poderwał się, przez przypadek zrzucając przy tym kilka książek ze stolika. Uderzyły o ziemię z głośnym hukiem, na co Seraphin skrzywił się nieznacznie, a potem zaskoczony rozejrzał dookoła, lecz nie ujrzał już małego domku z drewna ani fortepianu. Otaczały go jedynie regały, wypełnione po brzegi książkami. Było ich tak wiele, że niektóre nie zmieściły się na półkach i ułożone w stosiki stały obok. Seraphin odetchnął ciężko, rozluźniając spięte mięśnie. Przetarł twarz dłońmi, a potem oparł głowę na metalowym nadgarstku. Nie umiał się przyzwyczaić do kawałka złomu, zamiast ręki. Działała jak naturalna kończyna, ale wciąż towarzyszyło mu uczucie obcości oraz obrzydzenia do protezy. Nie próbował wracać do gry na fortepianie, ale czymś takim na pewno nie mógłby grać. Instrumenty to delikatne przedmioty, nieprzeznaczone dla stali.
Spojrzał na książkę, którą czytał, zanim zasnął. „Jenny codziennie starannie pielęgnowała kwiaty. Uważała, że każdy z nich ma duszę, o którą należało dbać.” - przeczytał. Nie dziwił się, że zasnął, skoro wybrał tak nużącą, nieciekawą powieść, chociaż nie ukrywał, że potrzebował byle czego, żeby zająć rozbiegane myśli. Ostatnio nie potrafił ich poukładać i czuł się jakby coś próbowało rozbić go od środka.
Podniósł się z krzesła, żeby pozbierać opasłe książki, które spadły przez jego nieuwagę. Odniósł wszystkie na miejsca, z których je wziął, po czym wrócił do stołu po bluzę. Z ciężkim westchnieniem założył ją na siebie i ruszył w stronę wyjścia. Przeszedł koło schodów, gdzie zatrzymał się na dłuższą chwilę, kiedy usłyszał dźwięki fortepianu. Rozbrzmiewały cichym echem na parterze biblioteki, a Seraphin nie potrafił przejść obojętnie. Całe życie spędził wśród muzyki, dlatego teraz nie potrafił jej tak po prostu zignorować.
Po schodach wspiął się na piętro i zatrzymał w wejściu do sali muzycznej. Przy fortepianie siedziała drobna dziewczyna o okrągłej, nieco dziecięcej twarzy z wyraźnie zarysowanym podbródkiem i delikatnymi kośćmi policzkowymi. Miała mały, lekko zadarty nos i duże, ciemnoniebieskie oczy. Wąskie usta zaciskała w wąską kreskę, skupiając się na melodii. Seraphin nigdy podobnej nie słyszał, a jego pamięć nigdy nie zawodziła. Obserwował jak dziewczyna uderzała o klawisze smukłymi palcami i tonęła w swojej muzyce jak on niegdyś.
Nagle przestała grać, a następnie odwróciła głowę w stronę Seraphina.
– Hej – powiedziała krótko.
– Hej, wybacz – odparł zmieszany, że jej przerwał. Nie wyglądała na zadowoloną z jego towarzystwa, ale nie powinien być zdziwiony. Wiele razy czuł irytację, gdy ktoś wtrącał się w jego próby. – Ładne. W sensie utwór. Twój?
– Improwizowałam. – Dziewczyna odwróciła się i zaczęła delikatnie stukać w jeden klawisz.
– Zazdroszczę zmysłu artystycznego. Jestem Seraphin – rzekł.
Rin?
Znajdował się w niewielkim domku, którego ściany i dach były wykonane z ciemnego, nieoszlifowanego drewna. Domek ten nie miał drzwi, jedynie naprzeciwko ściany, pod którą stało łóżko Seraphina, widniało okno osadzone w pomalowanej na biało, drewnianej ramie. Powieszone nad oknem firanki z misternie wyszytymi kwiecistymi wzorami łopotały cicho na wietrze. Na środku pokoju leżał okrągły, brązowy dywan spleciony ze sznurka, zaś na nim stał czarny i pięknie lśniący fortepian.
Seraphin podniósł się z łóżka i powoli podszedł do instrumentu, zapominając o otwartym na oścież oknie oraz przenikającym przez jego kości mrozie. Wstrzymał na chwilę oddech, po czym wyciągnął dłoń i zbliżył ją do klawiszy. Zatrzymał ją w połowie, z widocznym wahaniem w oczach wpatrywał się w swoje odbicie na pokrywie fortepianu. Nie potrafił się poruszyć, mimo że jego serce, dusza, umysł krzyczały, aby przemógł się i pozwolił muzyce porwać w słodkie zapomnienie. Tak bardzo tęsknił za tym poczuciem nieograniczonej wolności.
Zacisnął dłoń w pięść i z całej siły uderzył w klawisze.
Poderwał się, przez przypadek zrzucając przy tym kilka książek ze stolika. Uderzyły o ziemię z głośnym hukiem, na co Seraphin skrzywił się nieznacznie, a potem zaskoczony rozejrzał dookoła, lecz nie ujrzał już małego domku z drewna ani fortepianu. Otaczały go jedynie regały, wypełnione po brzegi książkami. Było ich tak wiele, że niektóre nie zmieściły się na półkach i ułożone w stosiki stały obok. Seraphin odetchnął ciężko, rozluźniając spięte mięśnie. Przetarł twarz dłońmi, a potem oparł głowę na metalowym nadgarstku. Nie umiał się przyzwyczaić do kawałka złomu, zamiast ręki. Działała jak naturalna kończyna, ale wciąż towarzyszyło mu uczucie obcości oraz obrzydzenia do protezy. Nie próbował wracać do gry na fortepianie, ale czymś takim na pewno nie mógłby grać. Instrumenty to delikatne przedmioty, nieprzeznaczone dla stali.
Spojrzał na książkę, którą czytał, zanim zasnął. „Jenny codziennie starannie pielęgnowała kwiaty. Uważała, że każdy z nich ma duszę, o którą należało dbać.” - przeczytał. Nie dziwił się, że zasnął, skoro wybrał tak nużącą, nieciekawą powieść, chociaż nie ukrywał, że potrzebował byle czego, żeby zająć rozbiegane myśli. Ostatnio nie potrafił ich poukładać i czuł się jakby coś próbowało rozbić go od środka.
Podniósł się z krzesła, żeby pozbierać opasłe książki, które spadły przez jego nieuwagę. Odniósł wszystkie na miejsca, z których je wziął, po czym wrócił do stołu po bluzę. Z ciężkim westchnieniem założył ją na siebie i ruszył w stronę wyjścia. Przeszedł koło schodów, gdzie zatrzymał się na dłuższą chwilę, kiedy usłyszał dźwięki fortepianu. Rozbrzmiewały cichym echem na parterze biblioteki, a Seraphin nie potrafił przejść obojętnie. Całe życie spędził wśród muzyki, dlatego teraz nie potrafił jej tak po prostu zignorować.
Po schodach wspiął się na piętro i zatrzymał w wejściu do sali muzycznej. Przy fortepianie siedziała drobna dziewczyna o okrągłej, nieco dziecięcej twarzy z wyraźnie zarysowanym podbródkiem i delikatnymi kośćmi policzkowymi. Miała mały, lekko zadarty nos i duże, ciemnoniebieskie oczy. Wąskie usta zaciskała w wąską kreskę, skupiając się na melodii. Seraphin nigdy podobnej nie słyszał, a jego pamięć nigdy nie zawodziła. Obserwował jak dziewczyna uderzała o klawisze smukłymi palcami i tonęła w swojej muzyce jak on niegdyś.
Nagle przestała grać, a następnie odwróciła głowę w stronę Seraphina.
– Hej – powiedziała krótko.
– Hej, wybacz – odparł zmieszany, że jej przerwał. Nie wyglądała na zadowoloną z jego towarzystwa, ale nie powinien być zdziwiony. Wiele razy czuł irytację, gdy ktoś wtrącał się w jego próby. – Ładne. W sensie utwór. Twój?
– Improwizowałam. – Dziewczyna odwróciła się i zaczęła delikatnie stukać w jeden klawisz.
– Zazdroszczę zmysłu artystycznego. Jestem Seraphin – rzekł.
Rin?
czwartek, 29 marca 2018
Od Archera do Grace
Przyłożyłem dłoń do ust i zaszlochałem.
- Tyle pracy... Wysiłku... Czasu spędzonego nad przygotowaniami... Nie mogę uwierzyć, że wreszcie nam się udało - powiedziałem ze wzruszeniem w głosie i zacząłem wachlować się dłonią, by odgonić z oczu wyimaginowane łzy. Grace przycisnęła aparat do piersi i równie przejęta pokiwała głową.
- Ta sesja... Otwiera nam drzwi do wszystkiego. Kariery, sławy, świata! Niedługo nasze zdjęcia będą wisieć na każdym drzewie w tym lesie, a wszelakie istoty będą przychodzić tutaj, by móc oddychać tym samym powietrzem co my oraz stąpać po tej samej trawie! - przez wzruszenie ledwo panowała nad swoim głosem. Parsknąłem śmiechem. Grace podeszła do mnie i lekko walnęła mnie w tył głowy.
- Dobra durniu, koniec tego - objąłem ją ramieniem i z uśmiechem zadowolenia zacząłem prowadzić w nieznanym kierunku.
- Wyślesz mi te zdjęcia, prawda słońce?
- Oczywiście, że tak. Musisz zobaczyć jak niesamowite ruchy dżdżownicy prezentowałeś - rzuciła z zamiarem dopieczenia mi, lecz ja tylko skinąłem głową.
- Też tak uważam - odparłem poważnie. Dziewczyna wyplątała się z mojego uścisku i rozbawiona, niemal skacząc, trochę mnie wyprzedziła. Po chwili doszliśmy do linii drzew, a ona zatrzymała się.
- No chodź - pociągnąłem ją za rękę pomiędzy drzewa, a ona fuknęła odrobinę niezadowolona.
- Tu jest niebezpiecznie
- Oczywiście, że tak. Sam już kilka razy spotkałem mało przyjazne istoty - rzuciłem pogodnie, a Grace wbiła we mnie wzrok, podczas gdy wciąż zagłębialiśmy się w las, wydeptaną ścieżką.
- Chyba zwariowałeś, wracamy. Nie zamierzam dać się pożreć, przez jakieś rządne krwi stworzenie - wyrwała swoją dłoń z mojego uścisku i potarła swoje ramiona - Już nawet nie widać prześwitu między drzewami! Chodźmy stąd, Archer! - krzyknęła poważnie, rozglądając się dookoła. Westchnąłem i wzruszyłem ramionami.
- Jak chcesz - odwróciłem się, chcąc wracać, gdy usłyszałem przeraźliwy krzyk Grace.
- Archer!!! - w tej chwili odruchowo padłem na ziemię, a nade mną przeskoczył jakiś stwór, przypominający nieco dzikiego kota, tylko trzy razy większy. Poderwałem się i odszukałem wzrokiem dziewczynę. Stała kilka metrów za mną, przede mną zaś znajdował się ten uroczy zwierzak, tym samym odcinając nam nieco drogę powrotną. Złapałem Grace za rękę i przyciągnąłem do swoich pleców.
- Gdy powiem, masz biec w stronę domków - nie czekając na reakcję, podniosłem z ziemi ciężki kij i zbliżyłem o krok do stwora. Ten natychmiast zareagował, rzucając się w moją stronę. Zamachnąłem się na niego, niezdarnie i dość słabym ciosem trafiając w pysk. Potwór uskoczył w bok.
- Już! - Grace wystrzeliła przed siebie, a ja szybko odwróciłem się do przeciwnika. Uderzyłem go jeszcze raz i odrzuciłem kij w głąb lasu, by w tej samej sekundzie zacząć biec za dziewczyną. Już po chwili usłyszałem ciężkie, zbyt szybkie jak na mój gust, kroki stwora.
Dogoniłem Grace i łapiąc ją za rękę, zacząłem ciągnąć jeszcze szybciej do przodu. Liście i gałęzie smagające nas po twarzach nie ułatwiały nam zadania. Już widać było polanę, z której tu przyszliśmy, gdy dziewczyna potknęła się o jakiś korzeń i z impetem upadła, turlając się kawałek do przodu. Usłyszałem dźwięk rozbijanego aparatu, który miała na szyi przez cały ten czas.
- Grace, wstawaj! - podciągnąłem ją do góry i nie zważając, czy robię jej krzywdę, ciągnąłem przez las, gdy ona wciąż oszołomiona, co chwila się potykała. Dosłownie czułem na karku oddech potwora, ale nie miałem zamiaru się odwracać.
Wypadliśmy z impetem z lasu, przewracając się i turlając po trawie dobrych kilka metrów. Wstałem czym prędzej i spojrzałem na drzewa. Bestia z hałasem wypadła spomiędzy nich, lecz podczas skoku błysnęło, i na ziemię upadł mały, puchaty kociak. Otworzyłem usta, a po chwili parsknąłem śmiechem, gdy zwierzątko nieporadnie próbowało przedzierać się przez trawę. Grace tylko się na nie gapiła. Podszedłem i ostrożnie je podniosłem.
- Uważaj...
- Spokojnie - wzruszyłem ramionami - Nawet nie ma pazurków - wyszczerzyłem się i podszedłem do linii lasu. Schyliłem się nieco i mało delikatnie podrzuciłem kotka tak, by upadł między drzewami. Ten przez chwilę się nie ruszał, patrząc jakby z oczekiwaniem na swoje łapki, a potem gwałtownie odwrócił do mnie swój łepek, miauknął i spojrzał z wyrzutem. Roześmiałem się, podchodząc do niego i biorąc go na ręce. Ten oparł się o mnie i tylko co chwila miauczał niezadowolony ze swojego losu.
- Jesteś wyjątkowo inteligentny jak na kota - spojrzał na mnie - Dobra, masz rację, jesteś jakąś magiczną istotą. Dla mnie bez różnicy.
Podszedłem do Grace, wciąż klęczącej na trawie i podstawiłem jej kociaka pod nos.
- Zobacz. Postanowiłem go zaadoptować - gdy nie doczekałem się reakcji, przyjrzałem się bardziej. Dziewczyna obracała w dłoniach swój zniszczony aparat. Ukucnąłem przed nią i uśmiechnąłem przyjaźnie, gdy na mnie spojrzała - Hej, mogę się założyć, że gdy zostawisz go na noc na półce w pokoju, rano będzie naprawiony, nie martw się - Smętnie pokiwała głową.
- Taak, może masz racje...
<Grace, przybity promyczku? Mam kotka!>
- Tyle pracy... Wysiłku... Czasu spędzonego nad przygotowaniami... Nie mogę uwierzyć, że wreszcie nam się udało - powiedziałem ze wzruszeniem w głosie i zacząłem wachlować się dłonią, by odgonić z oczu wyimaginowane łzy. Grace przycisnęła aparat do piersi i równie przejęta pokiwała głową.
- Ta sesja... Otwiera nam drzwi do wszystkiego. Kariery, sławy, świata! Niedługo nasze zdjęcia będą wisieć na każdym drzewie w tym lesie, a wszelakie istoty będą przychodzić tutaj, by móc oddychać tym samym powietrzem co my oraz stąpać po tej samej trawie! - przez wzruszenie ledwo panowała nad swoim głosem. Parsknąłem śmiechem. Grace podeszła do mnie i lekko walnęła mnie w tył głowy.
- Dobra durniu, koniec tego - objąłem ją ramieniem i z uśmiechem zadowolenia zacząłem prowadzić w nieznanym kierunku.
- Wyślesz mi te zdjęcia, prawda słońce?
- Oczywiście, że tak. Musisz zobaczyć jak niesamowite ruchy dżdżownicy prezentowałeś - rzuciła z zamiarem dopieczenia mi, lecz ja tylko skinąłem głową.
- Też tak uważam - odparłem poważnie. Dziewczyna wyplątała się z mojego uścisku i rozbawiona, niemal skacząc, trochę mnie wyprzedziła. Po chwili doszliśmy do linii drzew, a ona zatrzymała się.
- No chodź - pociągnąłem ją za rękę pomiędzy drzewa, a ona fuknęła odrobinę niezadowolona.
- Tu jest niebezpiecznie
- Oczywiście, że tak. Sam już kilka razy spotkałem mało przyjazne istoty - rzuciłem pogodnie, a Grace wbiła we mnie wzrok, podczas gdy wciąż zagłębialiśmy się w las, wydeptaną ścieżką.
- Chyba zwariowałeś, wracamy. Nie zamierzam dać się pożreć, przez jakieś rządne krwi stworzenie - wyrwała swoją dłoń z mojego uścisku i potarła swoje ramiona - Już nawet nie widać prześwitu między drzewami! Chodźmy stąd, Archer! - krzyknęła poważnie, rozglądając się dookoła. Westchnąłem i wzruszyłem ramionami.
- Jak chcesz - odwróciłem się, chcąc wracać, gdy usłyszałem przeraźliwy krzyk Grace.
- Archer!!! - w tej chwili odruchowo padłem na ziemię, a nade mną przeskoczył jakiś stwór, przypominający nieco dzikiego kota, tylko trzy razy większy. Poderwałem się i odszukałem wzrokiem dziewczynę. Stała kilka metrów za mną, przede mną zaś znajdował się ten uroczy zwierzak, tym samym odcinając nam nieco drogę powrotną. Złapałem Grace za rękę i przyciągnąłem do swoich pleców.
- Gdy powiem, masz biec w stronę domków - nie czekając na reakcję, podniosłem z ziemi ciężki kij i zbliżyłem o krok do stwora. Ten natychmiast zareagował, rzucając się w moją stronę. Zamachnąłem się na niego, niezdarnie i dość słabym ciosem trafiając w pysk. Potwór uskoczył w bok.
- Już! - Grace wystrzeliła przed siebie, a ja szybko odwróciłem się do przeciwnika. Uderzyłem go jeszcze raz i odrzuciłem kij w głąb lasu, by w tej samej sekundzie zacząć biec za dziewczyną. Już po chwili usłyszałem ciężkie, zbyt szybkie jak na mój gust, kroki stwora.
Dogoniłem Grace i łapiąc ją za rękę, zacząłem ciągnąć jeszcze szybciej do przodu. Liście i gałęzie smagające nas po twarzach nie ułatwiały nam zadania. Już widać było polanę, z której tu przyszliśmy, gdy dziewczyna potknęła się o jakiś korzeń i z impetem upadła, turlając się kawałek do przodu. Usłyszałem dźwięk rozbijanego aparatu, który miała na szyi przez cały ten czas.
- Grace, wstawaj! - podciągnąłem ją do góry i nie zważając, czy robię jej krzywdę, ciągnąłem przez las, gdy ona wciąż oszołomiona, co chwila się potykała. Dosłownie czułem na karku oddech potwora, ale nie miałem zamiaru się odwracać.
Wypadliśmy z impetem z lasu, przewracając się i turlając po trawie dobrych kilka metrów. Wstałem czym prędzej i spojrzałem na drzewa. Bestia z hałasem wypadła spomiędzy nich, lecz podczas skoku błysnęło, i na ziemię upadł mały, puchaty kociak. Otworzyłem usta, a po chwili parsknąłem śmiechem, gdy zwierzątko nieporadnie próbowało przedzierać się przez trawę. Grace tylko się na nie gapiła. Podszedłem i ostrożnie je podniosłem.
- Uważaj...
- Spokojnie - wzruszyłem ramionami - Nawet nie ma pazurków - wyszczerzyłem się i podszedłem do linii lasu. Schyliłem się nieco i mało delikatnie podrzuciłem kotka tak, by upadł między drzewami. Ten przez chwilę się nie ruszał, patrząc jakby z oczekiwaniem na swoje łapki, a potem gwałtownie odwrócił do mnie swój łepek, miauknął i spojrzał z wyrzutem. Roześmiałem się, podchodząc do niego i biorąc go na ręce. Ten oparł się o mnie i tylko co chwila miauczał niezadowolony ze swojego losu.
- Jesteś wyjątkowo inteligentny jak na kota - spojrzał na mnie - Dobra, masz rację, jesteś jakąś magiczną istotą. Dla mnie bez różnicy.
Podszedłem do Grace, wciąż klęczącej na trawie i podstawiłem jej kociaka pod nos.
- Zobacz. Postanowiłem go zaadoptować - gdy nie doczekałem się reakcji, przyjrzałem się bardziej. Dziewczyna obracała w dłoniach swój zniszczony aparat. Ukucnąłem przed nią i uśmiechnąłem przyjaźnie, gdy na mnie spojrzała - Hej, mogę się założyć, że gdy zostawisz go na noc na półce w pokoju, rano będzie naprawiony, nie martw się - Smętnie pokiwała głową.
- Taak, może masz racje...
<Grace, przybity promyczku? Mam kotka!>
Od Marka do Emmy
Kiedy tylko poczułem mało smaczną trawę przy swojej twarzy i usłyszałem dziki śmiech Emmy, wiedziałem, co zaraz zrobię. Podnosząc głowę z psotnym spojrzeniem, uśmiechnąłem się groźnie do dziewczyny. Zbladła nagle i powoli zaczęła się wycofywać z nerwowym śmiechem. Wstałem, otrzepałem się, poprawiłem okulary, po czym zacząłem łapać brunetkę, która uciekała z piskiem. Gdy w końcu udało mi się ją pochwycić, unieszkodliwiłem ją łapiąc jej ręce od tyłu i biorąc na pseudo-barana. Trzeba przyznać, że parę razy bym ją upuścił, lekka nie była i strasznie się szamotała, ale dotarłem do obranego celu tej krótkiej podróży. Stałem na niewielkim pagórku, który opadał sobie w kierunku większego pola. Z wijącą się dziewczyną w rękach, stanąłem w heroicznej pozie, wdychając świeże powietrze, po czym nagle wypuściłem ją, by sturlała się pięknie z samej góry. Jej pisk można było chyba usłyszeć w promieniu 100 kilometrów. Kręciła się z niezbyt wielką gracją, aż na sam dół. W sumie byłem nawet zdziwiony, że nie zatrzymała się po drodze. Kiedy zauważyłem, że leży już rozwalona na polanie, powoli zszedłem za nią zadowolony. Dziewczyna wylegiwała się na plecach, zasłaniając sobie oczy ręką i oddychając ciężko. Kopnąłem ją w stopę i szczerząc się zapytałem.
- Jak ci się podobało, słoneczko?
Odpowiedzią było tylko złowrogie spojrzenie jej oczu. Rozbawiony uniosłem ręce do góry i w geście pojednania podałem jej dłoń. Przyjęła ją i wstała szybko, otrzepując się. Poprawiła włosy, zirytowana spojrzała na ubrudzone trawą spodenki i westchnęła. Ja natomiast zacząłem się śmiać i nie mogłem przestać. Wyglądała komicznie kręcąc się w dół. Łzy ciekły mi po twarzy, ledwo mogłem ustać na nogach. Emma próbowała wyglądać na obrażoną, jednak w końcu ona także wybuchła. Wyglądaliśmy jak wariaci, opierając się o siebie i wycierając łzy z kącików oczu.
- Nie myśl sobie, że ujdzie ci to płazem, blondasku.
Pokręciłem tylko z uśmiechem głową.
- I tak tego nie przebijesz.
- Zobaczymy...
Prychnąłem lekceważąco, po czym wziąłem dziewczynę pod łokieć i zacząłem przed siebie prowadzić. Nie mieliśmy obranego kierunku, po prostu szliśmy przed siebie w ciszy. No, może z małym wyjątkiem, gdyż Emma już zaczęła stękać. Doszliśmy do dużej fontanny i usiedliśmy na jej krańcach. Spytałem się dziewczyny, czy wie może coś więcej o tym nowym świecie. Pokręciła jednak głową i powiedziała, że jedyne czego się dowiedziała, to te same informacje z książki, którą i ja czytałem. Stanęliśmy odrobinę w martwym punkcie.
- A może ty chciałabyś gdzieś pójść?
Prychnęła cicho.
- Z dala od ciebie, boję się o swoje życie.
Wyszczerzyłem zęby w wilczym uśmiechu i delikatnie się do niej przybliżyłem. Chciałem już coś powiedzieć, gdy Emma nagle opryskała mnie wodą z fontanny.
- O nie, chłoptasiu, z dala, póki co.
Zrobiłem smutną minę, jednocześnie wycierając zachlapane okulary. Dziewczyna jedynie pogroziła mi zabawnie palcem. Pokręciłem zrezygnowany głową.
- To co? Może wycieczka do lasu?
Wiedziałem, że pomysł jej się spodobał, gdy tylko w jej oczach pojawiły się psotne iskierki. Zatarła z uciechy ręce i pokiwała energicznie głową. Stanęła na murku, podeszła do mnie i wskoczyła mi na barana, wymachując ręką w nieokreślonym kierunku.
- Dalej mój rączy boziaku, prowadź do lasu!
Stękając wstałem powoli i ruszyłem przed siebie. Znowu.
- Robię się już na to za stary.
Odpowiedzią było jedynie trzepnięcie mnie po głowie i zadowolony krzyk brunetki, gdy zrezygnowany powoli przyspieszyłem.
<Em? Nie żeby coś, ale właśnie ujeżdżasz moją postać>
- Jak ci się podobało, słoneczko?
Odpowiedzią było tylko złowrogie spojrzenie jej oczu. Rozbawiony uniosłem ręce do góry i w geście pojednania podałem jej dłoń. Przyjęła ją i wstała szybko, otrzepując się. Poprawiła włosy, zirytowana spojrzała na ubrudzone trawą spodenki i westchnęła. Ja natomiast zacząłem się śmiać i nie mogłem przestać. Wyglądała komicznie kręcąc się w dół. Łzy ciekły mi po twarzy, ledwo mogłem ustać na nogach. Emma próbowała wyglądać na obrażoną, jednak w końcu ona także wybuchła. Wyglądaliśmy jak wariaci, opierając się o siebie i wycierając łzy z kącików oczu.
- Nie myśl sobie, że ujdzie ci to płazem, blondasku.
Pokręciłem tylko z uśmiechem głową.
- I tak tego nie przebijesz.
- Zobaczymy...
Prychnąłem lekceważąco, po czym wziąłem dziewczynę pod łokieć i zacząłem przed siebie prowadzić. Nie mieliśmy obranego kierunku, po prostu szliśmy przed siebie w ciszy. No, może z małym wyjątkiem, gdyż Emma już zaczęła stękać. Doszliśmy do dużej fontanny i usiedliśmy na jej krańcach. Spytałem się dziewczyny, czy wie może coś więcej o tym nowym świecie. Pokręciła jednak głową i powiedziała, że jedyne czego się dowiedziała, to te same informacje z książki, którą i ja czytałem. Stanęliśmy odrobinę w martwym punkcie.
- A może ty chciałabyś gdzieś pójść?
Prychnęła cicho.
- Z dala od ciebie, boję się o swoje życie.
Wyszczerzyłem zęby w wilczym uśmiechu i delikatnie się do niej przybliżyłem. Chciałem już coś powiedzieć, gdy Emma nagle opryskała mnie wodą z fontanny.
- O nie, chłoptasiu, z dala, póki co.
Zrobiłem smutną minę, jednocześnie wycierając zachlapane okulary. Dziewczyna jedynie pogroziła mi zabawnie palcem. Pokręciłem zrezygnowany głową.
- To co? Może wycieczka do lasu?
Wiedziałem, że pomysł jej się spodobał, gdy tylko w jej oczach pojawiły się psotne iskierki. Zatarła z uciechy ręce i pokiwała energicznie głową. Stanęła na murku, podeszła do mnie i wskoczyła mi na barana, wymachując ręką w nieokreślonym kierunku.
- Dalej mój rączy boziaku, prowadź do lasu!
Stękając wstałem powoli i ruszyłem przed siebie. Znowu.
- Robię się już na to za stary.
Odpowiedzią było jedynie trzepnięcie mnie po głowie i zadowolony krzyk brunetki, gdy zrezygnowany powoli przyspieszyłem.
<Em? Nie żeby coś, ale właśnie ujeżdżasz moją postać>
Od Emmy do Marka
Będąc w drodze do stajni, poczułam że ktoś się na mnie rzuca. Gdy znalazłam się już na ziemi, dopiero dotarło do mnie kto to jest. Mark Jay.
Boże, to mój seksiak i to lepszy niż nie jeden ogier w stajni i całym tym ciemnogrodzie. Nawet będąc przygniecioną miło widzieć znajomą mordkę.
Poznałam go i jego siostrę gdy wraz z rodziną przeprowadziliśmy się do Norwegi. Byli naszymi sąsiadami i dobrymi przyjaciółmi. Skoro jest tu jakiś człowiek to odpada opcja skrzatów.
Chyba pora zmienić wersję, ale najpierw czas powstać. Po bardzo dokładnym wyczochraniu i chwilowej rozmowie, przekupiłam Marka ciastkami. Szkoda tylko że one nie istnieją, ale o tym dowie się dopiero na miejscu.
Idąc chwilę, co jakiś czas zerkałam na chłopaka. On to zauważył i nie odbyło się od komentarza.
-Co tak lukasz na mnie, zbreźnico? -powiedział chłopak z rozbawieniem w głosie.
-Ty jesteś świadomy tego że jesteś w samych gaciach?
-Ale mam sweterek.
-Ale ten seksowny sweterek nie zmienia faktu, że jesteś pół nagi! - dodałam rozbawionym głosem.
Właśnie tego mi brakowało w tym wyludnionym miejscu - bratniej duszy i zabawy z kimś innym niż samą sobą. Gdy dotarliśmy do jego pokoju, chłopak zebrał się w ekspresowym tempie.
Widać że zależy mu na ciastkach - pomyślałam. Nie mam serca powiedzieć mu tej okrutnej prawdy. Gdy zaczęliśmy kierować się ku mojemu pokojowi, dodałam półszeptem:
-A co by było gdyby, tak czysto teorytycznie, te ciastka nie istniały? - spojrzałam na chłopaka smutnym wzrokiem. Po jego minie było widać że już się zorientował.
-Nie łam się chłopie, jest tu wyborna stołówka.
Mark ruszył za mną, wlecząc się. Obiecałam sobie, że jak wrócimy, przygotuję mu ciasto oreo. Gdy w końcu weszliśmy na stołówkę, jego twarz znów nabrała kolorów.
Prawie, że tanecznym krokiem, dotarliśmy do pierwszego stolika bufetowego. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to makaron ze szpinakiem.
Aż naszło mnie wspomnienie, gdzie ten mój sweterkowy seksiak robił po raz pierwszy podobną zapiekankę. Ta przynajmniej wydaje się jadalna. Zanim zdążyłam się zorientować, ten szaleniec nakładał już trzeci talerz przekąsek.
Gdy zobaczył, że patrzę na niego takim wzrokiem burknął:
-No co? To zapełni moją pustkę po twoich nie istniejących ciastkach - odwrócił się i poszedł pałaszować swoją zdobycz. Patrząc na niego, zastanawiałam się jakim cudem jest taki chudy.
Gdy skończyliśmy posiłek, zaczęliśmy się kierować w stronę fontanny. Jak za dawnych starych lat, a dokładniej, parę dni wstecz. Idąc tam, mój mały - wielki ciapciach potknął się o próg drzwi i tak się wywinął, że mój śmiech było słychać w całym budynku.
Gdy w końcu przestałam się zwijać ze śmiechu, podniosłam wzrok. Jego mina mówiła tylko jedno - lepiej wiać...
<Dogonisz mnie seksiaku?>
Boże, to mój seksiak i to lepszy niż nie jeden ogier w stajni i całym tym ciemnogrodzie. Nawet będąc przygniecioną miło widzieć znajomą mordkę.
Poznałam go i jego siostrę gdy wraz z rodziną przeprowadziliśmy się do Norwegi. Byli naszymi sąsiadami i dobrymi przyjaciółmi. Skoro jest tu jakiś człowiek to odpada opcja skrzatów.
Chyba pora zmienić wersję, ale najpierw czas powstać. Po bardzo dokładnym wyczochraniu i chwilowej rozmowie, przekupiłam Marka ciastkami. Szkoda tylko że one nie istnieją, ale o tym dowie się dopiero na miejscu.
Idąc chwilę, co jakiś czas zerkałam na chłopaka. On to zauważył i nie odbyło się od komentarza.
-Co tak lukasz na mnie, zbreźnico? -powiedział chłopak z rozbawieniem w głosie.
-Ty jesteś świadomy tego że jesteś w samych gaciach?
-Ale mam sweterek.
-Ale ten seksowny sweterek nie zmienia faktu, że jesteś pół nagi! - dodałam rozbawionym głosem.
Właśnie tego mi brakowało w tym wyludnionym miejscu - bratniej duszy i zabawy z kimś innym niż samą sobą. Gdy dotarliśmy do jego pokoju, chłopak zebrał się w ekspresowym tempie.
Widać że zależy mu na ciastkach - pomyślałam. Nie mam serca powiedzieć mu tej okrutnej prawdy. Gdy zaczęliśmy kierować się ku mojemu pokojowi, dodałam półszeptem:
-A co by było gdyby, tak czysto teorytycznie, te ciastka nie istniały? - spojrzałam na chłopaka smutnym wzrokiem. Po jego minie było widać że już się zorientował.
-Nie łam się chłopie, jest tu wyborna stołówka.
Mark ruszył za mną, wlecząc się. Obiecałam sobie, że jak wrócimy, przygotuję mu ciasto oreo. Gdy w końcu weszliśmy na stołówkę, jego twarz znów nabrała kolorów.
Prawie, że tanecznym krokiem, dotarliśmy do pierwszego stolika bufetowego. Pierwsze co rzuciło mi się w oczy, to makaron ze szpinakiem.
Aż naszło mnie wspomnienie, gdzie ten mój sweterkowy seksiak robił po raz pierwszy podobną zapiekankę. Ta przynajmniej wydaje się jadalna. Zanim zdążyłam się zorientować, ten szaleniec nakładał już trzeci talerz przekąsek.
Gdy zobaczył, że patrzę na niego takim wzrokiem burknął:
-No co? To zapełni moją pustkę po twoich nie istniejących ciastkach - odwrócił się i poszedł pałaszować swoją zdobycz. Patrząc na niego, zastanawiałam się jakim cudem jest taki chudy.
Gdy skończyliśmy posiłek, zaczęliśmy się kierować w stronę fontanny. Jak za dawnych starych lat, a dokładniej, parę dni wstecz. Idąc tam, mój mały - wielki ciapciach potknął się o próg drzwi i tak się wywinął, że mój śmiech było słychać w całym budynku.
Gdy w końcu przestałam się zwijać ze śmiechu, podniosłam wzrok. Jego mina mówiła tylko jedno - lepiej wiać...
<Dogonisz mnie seksiaku?>
Od Marka do Emmy
Wciąż opatulony w ciepłą kołdrę, siedziałem przy oknie i oglądałem co się za nim dzieje. W sumie, tak naprawdę, zastanawiałem się czy wstawać czy nie. Niby była 12:50, ale jakoś nie korciło mnie, żeby wyjść. Łóżka tutaj są naprawdę obłędne... Wciąż nie poznałem zbyt wielu osób, ale jakoś mnie nie ciągnęło. Ostatnio głównie zwiedzałem okolice. Trzeba przyznać, że było tutaj niesamowicie. Niemal tak pięknie, jak w mojej rodowitej Norwegii. Nagle zobaczyłem jakąś postać przechodzącą przez podwórko. Była ubrana w krótkie spodenki, top i trampki, które chyba gdzieś kiedyś widziałem. Sięgnąłem szybko po okulary. Ta dziewczyna kogoś mi przypominała. Kiedy mój świat powoli się wyostrzył, ona akurat odwróciła głowę w moim kierunku. Zdziwiony otworzyłem szerzej usta. Znałem ją! Znałem bardzo dobrze z naszych wspólnych, młodszych lat. Emma. Moja Emma!!! Wyskakując z łóżka i zakładając jakiś pierwszy lepszy sweter wybiegłem z pokoju. Kiedy znalazłem się już na dworze, popędziłem w kierunku dziewczyny. Byłem już blisko, dlatego skoczyłem na nią, przewracając ją na ziemię.
- Emmuś! To ty! – krzyczałem śmiejąc się jednocześnie i tarmosząc jej uczesane włosy.
Dziewczyna najpierw była zaskoczona, jednak później zaczęła się śmiać, a następnie wić, żeby spode mnie wyjść.
- No już, seksiaku, złaź ze mnie! – krzyknęła w rozpaczy, gdy zobaczyła, że sama raczej się nie wydostanie.
Szczerząc się jak głupi położyłem się na niej całym ciężarem ciała.
- Coś mówiłaś, skarbie?
Emma tylko stęknęła, po czym z całej siły przywaliła mi w ramię. Trochę zabolało. Mała cwaniara. Cholernie tęskniłem. W Norwegii bardzo często wygłupialiśmy się razem, byliśmy nierozłączni... Wstając nagle i krzycząc o pomoc, zacząłem udawać, że umieram.
- Żegnaj świecie! Żegnajcie moje kulinarne eksperymenty! Żegnajcie słodycze, ciastka i seksiaki, takie jak ja...! – po czym padłem ponownie na ziemię.
Dziewczyna wstała, uniosła brew, otrzepała się i usłyszałem, że gdzieś poszła. Zdziwiony podniosłem głowę, nie rozumiejąc co się dzieje. Wróciła jednak do mnie i położyła na mnie zerwanego z pobliskiego krzaczka kwiatka.
- Amen – powiedziała, łącząc dłonie w geście modlitewnym, po czym padła na mnie jak długa.
Poczułem tylko, jak z moich płuc ucieka powietrze, gdy jej ciężar przygniótł mnie do ziemi. Jęknąłem i wykrztusiłem z wysiłkiem.
- Terapia wstrząsowa zadziałała.
Emma usiadła na mnie i wyszczerzyła się w uśmiechu.
- To dobrze. A teraz chodź, musisz się przebrać.
Chyba zauważyła moje krzywe spojrzenie. Wstała i wyciągnęła ku mnie dłoń. Z ironicznym uśmiechem szepnęła.
- W moim pokoju mam oreo...
Lepszej zachęty nie mogła podać.
<Emm? Liczę na te ciastka>
- Emmuś! To ty! – krzyczałem śmiejąc się jednocześnie i tarmosząc jej uczesane włosy.
Dziewczyna najpierw była zaskoczona, jednak później zaczęła się śmiać, a następnie wić, żeby spode mnie wyjść.
- No już, seksiaku, złaź ze mnie! – krzyknęła w rozpaczy, gdy zobaczyła, że sama raczej się nie wydostanie.
Szczerząc się jak głupi położyłem się na niej całym ciężarem ciała.
- Coś mówiłaś, skarbie?
Emma tylko stęknęła, po czym z całej siły przywaliła mi w ramię. Trochę zabolało. Mała cwaniara. Cholernie tęskniłem. W Norwegii bardzo często wygłupialiśmy się razem, byliśmy nierozłączni... Wstając nagle i krzycząc o pomoc, zacząłem udawać, że umieram.
- Żegnaj świecie! Żegnajcie moje kulinarne eksperymenty! Żegnajcie słodycze, ciastka i seksiaki, takie jak ja...! – po czym padłem ponownie na ziemię.
Dziewczyna wstała, uniosła brew, otrzepała się i usłyszałem, że gdzieś poszła. Zdziwiony podniosłem głowę, nie rozumiejąc co się dzieje. Wróciła jednak do mnie i położyła na mnie zerwanego z pobliskiego krzaczka kwiatka.
- Amen – powiedziała, łącząc dłonie w geście modlitewnym, po czym padła na mnie jak długa.
Poczułem tylko, jak z moich płuc ucieka powietrze, gdy jej ciężar przygniótł mnie do ziemi. Jęknąłem i wykrztusiłem z wysiłkiem.
- Terapia wstrząsowa zadziałała.
Emma usiadła na mnie i wyszczerzyła się w uśmiechu.
- To dobrze. A teraz chodź, musisz się przebrać.
Chyba zauważyła moje krzywe spojrzenie. Wstała i wyciągnęła ku mnie dłoń. Z ironicznym uśmiechem szepnęła.
- W moim pokoju mam oreo...
Lepszej zachęty nie mogła podać.
<Emm? Liczę na te ciastka>
wtorek, 27 marca 2018
Od Rin do Seraphina
Mruknęłam pod nosem gdy owiał mnie lodowaty wiatr. A słońce zapowiadało taką ładną pogodę. Jasne, świeci sobie jak gdyby nigdy nic, ale do temperatury chyba nie dotarło, że jest wiosna. Jak najszybciej weszłam do budynku biblioteki i ruszyłam do pomieszczeń muzycznych na piętrze. Uśmiechnęłam się pod nosem, gdy nikogo tam nie zastałam i zdjęłam szalik, rzucając go na jeden z foteli. Na kilka chwil przytuliłam się do grzejnika, przykładając do niego dłonie, żeby się nieco rozgrzać. Potem usiadłam przy lśniącym, czarnym fortepianie ustawionym obok wielkiego okna. Przebiegłam palcami po klawiaturze, ciesząc się idealnie nastrojonym instrumentem. Nie tracąc czasu, zaczęłam grać prostą melodię, aby nieco się rozgrzać. W mojej głowie pojawiły się wspomnienia z dawnego życia. W głowie miałam przede wszystkim Olivera. Nasze wspólne wieczory, spotkania i wyjazdy. Jeśli kopia mnie wciąż żyje na Ziemi, tak jak ja, to czy nadal jesteśmy z chłopakiem parą? Właściwie, czy ta druga Rinea ma do niego prawo? To ja powinnam teraz tam być. Albo to Oliver powinien być tutaj.
Nie mogąc odpowiednio skupić się na utworze, zaczęłam grać na bieżąco, pod wpływem emocji tworząc nowy.
Gwałtownie otworzyłam, wcześniej zmrużone oczy i oderwałam dłonie od klawiszy gdy usłyszałam coś za plecami. Odwróciłam się dość gwałtownie i zobaczyłam stojącego przy drzwiach chłopaka o dwukolorowych włosach. Uśmiechnęłam się lekko, w duchu wzdychając, że ktoś zakłócił mi cenny spokój. Ale hej, nie bądźmy nieprzyjemni. Może to jakiś epicki książę-wojownik z tego świata, który odnalazł mnie po latach poszukiwań, i zaraz oznajmi mi, że jestem zbawicielką... Jak Jezus. Może też dostanę moc zmartwychwstania.
- Hej - rzuciłam w końcu, gdy już doszłam do wniosku, że obcy nie rwie się by oddać mi pokłon jako najlepszej z najlepszych. Na jego ustach pojawił się krzywy uśmiech.
<Seraph, zbawicielu? Znalazłam ci motywację do pisania - mnie! XD>
Nie mogąc odpowiednio skupić się na utworze, zaczęłam grać na bieżąco, pod wpływem emocji tworząc nowy.
Gwałtownie otworzyłam, wcześniej zmrużone oczy i oderwałam dłonie od klawiszy gdy usłyszałam coś za plecami. Odwróciłam się dość gwałtownie i zobaczyłam stojącego przy drzwiach chłopaka o dwukolorowych włosach. Uśmiechnęłam się lekko, w duchu wzdychając, że ktoś zakłócił mi cenny spokój. Ale hej, nie bądźmy nieprzyjemni. Może to jakiś epicki książę-wojownik z tego świata, który odnalazł mnie po latach poszukiwań, i zaraz oznajmi mi, że jestem zbawicielką... Jak Jezus. Może też dostanę moc zmartwychwstania.
- Hej - rzuciłam w końcu, gdy już doszłam do wniosku, że obcy nie rwie się by oddać mi pokłon jako najlepszej z najlepszych. Na jego ustach pojawił się krzywy uśmiech.
<Seraph, zbawicielu? Znalazłam ci motywację do pisania - mnie! XD>
Od Grace do Archera
Myślę, że Archer czuł się zdecydowanie za pewnie w moim towarzystwie. Gdyby nie to, że byłam głodna i zaspana, chłopak zostałby uduszony moją własną kołdrą. Na szczęście szkicownik także został odebrany z jego rąk. Spoczywał teraz gdzieś bezpiecznie pod stertą ręczników. Gdy już się ubrałam i mniej więcej ogarnęłam, ruszyliśmy w kierunku stołówki, trochę rozmawiając. Jednak jedyną rzeczą, którą miałam w głowie, była kawa. Sorry, Archer, kawa bije cię o głowę. W końcu dotarliśmy na miejsce, dlatego ruszyłam od razu po coś do jedzenia i picia. Chwilę postałam w utworzonej się kolejce, starając nikogo nie dotknąć. Gdy na mojej tacy znalazła się już wielka porcja ciepłych naleśników i jeszcze większy kubek gorącej kawy, spróbowałam namierzyć blondyna wzrokiem. Gdy go dostrzegłam, ruszyłam w jego kierunku, jednak zauważyłam, że obok niego siedzi jakaś postać. Zatrzymałam się na chwilę, ale niestety oboje już mnie zauważyli. Czując zbierające się we mnie zdenerwowanie, próbowałam spokojnie podejść do stolika. Okazało się, że do Archera dołączyła niska, jednak bardzo ładna, jak na mój gust, dziewczyna, z wielkimi słuchawkami na szyi. Przedstawiła się imieniem Rinea. Wydawała się miła i uśmiechała się radośnie. Nie zmieniało to jednak faktu, że czułam się niepewnie i podczas, gdy dwójka rozmawiała ze sobą, ja jedynie kiwałam głową od czasu do czasu, bardziej skupiając się na swoim śniadaniu. Zauważyłam też, że dziewczyna, gdy zobaczyła moja porcję naleśników, otworzyła na chwilę szerzej oczy. Włożyłam wtedy sobie do ust cały widelec placków. Podczas rozmów toczonych przez towarzyszy, starałam się wsłuchiwać w zdania wypowiedziane przez Rineę. Mimo wszystko byłam ciekawa, jaką jest osobą. Archer prowadził luźną rozmowę i uśmiechał się co chwila. Wydawał się być pewny siebie przy brunetce, zresztą i ona wydawała się być podobna. Widziałam, że chłopak zerka co jakiś czas na mnie, ale nagle zaczęło mnie to irytować. Poczułam, że ręce zaczynają mi się lekko trząść. Upiłam łyka kawy, po czym wstałam od stolika.
- Przepraszam, idę zapalić – powiedziałam, jednocześnie już odwracając się w kierunku wyjścia. Usłyszałam za sobą jedynie krzyk Archera, który ostrzegał, żebym nie zabłądziła. Odwróciłam wtedy lekko głowę i puściłam w jego kierunku perskie oko.
Gdy wyszłam już na zewnątrz, wyjęłam pudełko papierosów z kieszeni dużej, kraciastej koszuli, zapalniczkę znalazłam z tyłu spodni. Wypuszczając gęsty dym z ust, poczułam, że powoli zaczynam się uspokajać. Patrzyłam się na otaczający mnie teren i nagle poczułam silną potrzebę sfotografowania tych widoków. Wyrzuciłam wypalonego papierosa do kosza i pognałam w kierunku swojego pokoju. Złapałam szybko aparat i wybiegłam z powrotem na dwór. Zaczęłam robić zdjęcia, zastanawiając się, czy później, w realnym życiu, te zdjęcia też będą widoczne. W mojej głowie pojawiła się jednak kolejna myśl. Być może nie znałam zbyt dobrze Rinei, ale ona mogła wiedzieć trochę więcej ode mnie i Archera. Pełna determinacji stwierdziłam, że powinnam później spróbować z nią porozmawiać. Na tyle, na ile będę potrafić. Nagle zaskoczona przez swój obiektyw zauważyłam blondyna, który w udawanej pozie zagryza wargę, podnosząc koszulkę i wyginając się we wszystkie strony. Z uniesioną brwią podniosłam głowę nad aparat. To ma być imitacja modela?
- No dalej, paparazzi, strzelaj te fotki!
Wybuchnęłam nagłym, gwałtownym śmiechem i pokręciłam głową.
- Chcesz? Proszę bardzo – powiedziałam, po czym zaczęłam udawać, że robię mu w pełni profesjonalną sesję zdjęciową. Kręciłam się wokół niego, co chwila wykrzykując mu nowe komendy. Oboje wygłupialiśmy się i chichotaliśmy jak małe dzieci. Pod koniec wyprostowałam się i z pełną powagi miną powiedziałam do chłopaka:
- Słuchaj. Wydaje mi się, że... Mamy to.
<Archer, ty mój boski modelu?>
- Przepraszam, idę zapalić – powiedziałam, jednocześnie już odwracając się w kierunku wyjścia. Usłyszałam za sobą jedynie krzyk Archera, który ostrzegał, żebym nie zabłądziła. Odwróciłam wtedy lekko głowę i puściłam w jego kierunku perskie oko.
Gdy wyszłam już na zewnątrz, wyjęłam pudełko papierosów z kieszeni dużej, kraciastej koszuli, zapalniczkę znalazłam z tyłu spodni. Wypuszczając gęsty dym z ust, poczułam, że powoli zaczynam się uspokajać. Patrzyłam się na otaczający mnie teren i nagle poczułam silną potrzebę sfotografowania tych widoków. Wyrzuciłam wypalonego papierosa do kosza i pognałam w kierunku swojego pokoju. Złapałam szybko aparat i wybiegłam z powrotem na dwór. Zaczęłam robić zdjęcia, zastanawiając się, czy później, w realnym życiu, te zdjęcia też będą widoczne. W mojej głowie pojawiła się jednak kolejna myśl. Być może nie znałam zbyt dobrze Rinei, ale ona mogła wiedzieć trochę więcej ode mnie i Archera. Pełna determinacji stwierdziłam, że powinnam później spróbować z nią porozmawiać. Na tyle, na ile będę potrafić. Nagle zaskoczona przez swój obiektyw zauważyłam blondyna, który w udawanej pozie zagryza wargę, podnosząc koszulkę i wyginając się we wszystkie strony. Z uniesioną brwią podniosłam głowę nad aparat. To ma być imitacja modela?
- No dalej, paparazzi, strzelaj te fotki!
Wybuchnęłam nagłym, gwałtownym śmiechem i pokręciłam głową.
- Chcesz? Proszę bardzo – powiedziałam, po czym zaczęłam udawać, że robię mu w pełni profesjonalną sesję zdjęciową. Kręciłam się wokół niego, co chwila wykrzykując mu nowe komendy. Oboje wygłupialiśmy się i chichotaliśmy jak małe dzieci. Pod koniec wyprostowałam się i z pełną powagi miną powiedziałam do chłopaka:
- Słuchaj. Wydaje mi się, że... Mamy to.
<Archer, ty mój boski modelu?>
Od Emmy do Kogoś!
Ciemność. Wszędzie ciemność. Myślałam już że tu zostanę na zawsze, ale nie. Ze snu wyrwał mnie irytujący dźwięk budzika.
Ta pustka w porównaniu z nim była dość przyjemna. Gdzie ja jestem? A no tak. Te pytanie zadaje sobie już od paru dni.
Wykluczyłam opcje raju, bo ni widać ni słychać żadnych boziaków. Ojciec zapewne chciał mnie wpakować do busa i posłać gdzieś w pizdu daleko, ale ten facet nie ma jaj.
Wpadłam na kolejny genialny pomysł. Teraz trzymam się wersji że albo jestem gdzieś w zaczarowanej krainie, albo w jakiejś pieprzonej wiosce skrzatów!
To by wyjaśniało dlaczego tu jeszcze nikogo nie spotkałam. Zapewne te małe gnomy gdzieś się chowają po krzakach.Ehhh zaczynam się czuć jak Alicja w krainie czarów, albo nie.
Jak Kolumb który zaczyna odkrywać Amerykę myśląc że to Indie. Z wielkim bólem serca zaczynam podnosić moje obolałe ciało z tego boskiego raju nazywanego - łóżkiem.
Zerkam przez okno i widzę to co zawsze. Rozległą przestrzeń, domki, wielki las i ćwierkające ptaszki. Normalnie żyć nie umierać.
Brakuje mi jeszcze komunikatu " masz 24 godziny by wyeliminować wszystkich przeciwników ". A może to serio są jakieś głodowe igrzyska. Już dawno przestałam myśleć sensownie.
Powolnymi ruchami zaczęłam ubierać krótkie, dżinsowe szorty i czarną bluzkę na ramiączka. Dodam do tego szare trampki i mogę ruszać podbijać świat.
Pierwszym zadaniem jest nie umrzeć z głodu. Niczym Bear Grylls wyruszam na łowy w poszukiwaniu pożywienia. Po godzinie łowów i wypełnienia żołądka jajecznicą oraz kawą,
jestem gotowa podjąć dalsze działania. Kolejnym moim celem jest znalezienie towarzystwa, albo zacznę podbijać do jakiegoś ogiera w stajni. Zanim jednak to zrobię przeprowadzę
jeszcze jedną ekspedycję terenu. I tak oto żwawym krokiem ruszyłam przed siebie szukając jakiejkolwiek rozrywki...
< Potrzebuję towarzystwa >
Ta pustka w porównaniu z nim była dość przyjemna. Gdzie ja jestem? A no tak. Te pytanie zadaje sobie już od paru dni.
Wykluczyłam opcje raju, bo ni widać ni słychać żadnych boziaków. Ojciec zapewne chciał mnie wpakować do busa i posłać gdzieś w pizdu daleko, ale ten facet nie ma jaj.
Wpadłam na kolejny genialny pomysł. Teraz trzymam się wersji że albo jestem gdzieś w zaczarowanej krainie, albo w jakiejś pieprzonej wiosce skrzatów!
To by wyjaśniało dlaczego tu jeszcze nikogo nie spotkałam. Zapewne te małe gnomy gdzieś się chowają po krzakach.Ehhh zaczynam się czuć jak Alicja w krainie czarów, albo nie.
Jak Kolumb który zaczyna odkrywać Amerykę myśląc że to Indie. Z wielkim bólem serca zaczynam podnosić moje obolałe ciało z tego boskiego raju nazywanego - łóżkiem.
Zerkam przez okno i widzę to co zawsze. Rozległą przestrzeń, domki, wielki las i ćwierkające ptaszki. Normalnie żyć nie umierać.
Brakuje mi jeszcze komunikatu " masz 24 godziny by wyeliminować wszystkich przeciwników ". A może to serio są jakieś głodowe igrzyska. Już dawno przestałam myśleć sensownie.
Powolnymi ruchami zaczęłam ubierać krótkie, dżinsowe szorty i czarną bluzkę na ramiączka. Dodam do tego szare trampki i mogę ruszać podbijać świat.
Pierwszym zadaniem jest nie umrzeć z głodu. Niczym Bear Grylls wyruszam na łowy w poszukiwaniu pożywienia. Po godzinie łowów i wypełnienia żołądka jajecznicą oraz kawą,
jestem gotowa podjąć dalsze działania. Kolejnym moim celem jest znalezienie towarzystwa, albo zacznę podbijać do jakiegoś ogiera w stajni. Zanim jednak to zrobię przeprowadzę
jeszcze jedną ekspedycję terenu. I tak oto żwawym krokiem ruszyłam przed siebie szukając jakiejkolwiek rozrywki...
< Potrzebuję towarzystwa >
Od Archera do Grace
Gdy pożegnałem się z dziewczyną, wciąż rozbawiony, skierowałem się w okolice stajni, widząc tam Rin siedzącą pod jednym z drzew. Posłała mi lekki uśmiech, gdy przysiadałem obok niej na wilgotnej trawie. Ciemnowłosa wpatrywała się w konie pasące się po drugiej stronie polany. Spędziliśmy razem trochę czasu, aż Rinea nie zaczęła jęczeć, że jej zimno. Odprowadziłem ją wtedy do domku i udałem się do własnego. Zaraz po wieczornych toaletach, padłem na łóżko i natychmiast zapadłem w sen.
Wcześnie rano wyszedłem z domku. Trawa była wilgotna, słońce dopiero co pojawiło się na niebie, ale świeciło mocno i przyjemnie grzało. Dookoła było cicho, nawet konie w oddali wciąż spały. Powietrze było nieruchome. Odetchnąłem głęboko i ruszyłem do stołówki. Pomieszczenie było puste, więc wziąłem talerz jajecznicy i grzanek, i usiadłem na pufie przy dużych oknach. Jedząc, obserwowałem jak otoczenie powoli budzi się do życia. Około godziny później, gdy kilka osób już pojawiło się przy stołach dookoła, postanowiłem pójść po Grace.
Bez precedensu po prostu wszedłem do jej pokoju i podskakując przysiadłem na łóżku, w nogach dziewczyny. Mamrocząc, uniosła powieki i zaspana próbowała zorientować się w sytuacji.
- Ładne obrazki - rzuciłem przeglądając szkicownik, znaleziony gdzieś po drodze. W tej chwili Grace natychmiast się rozbudziła i nie korzystając z pokładów zgrabności rzuciła się i wyrwała mi zeszyt z dłoni. Prychnąłem rozbawiony i podnosząc się z łóżka, złapałem ją za nadgarstki, pociągając dziewczynę do góry.
- Skoro już i tak się ruszyłaś, to pora wstawać - Grace zdołała ustać obok mnie o własnych siłach, a ja roześmiałem się. Dziewczyna przyciskała do piersi szkicownik i w piżamie stała zaspana i poczochrana ze zgorzkniałą miną mamrocząc coś po nosem.
Popchnąłem ją w kierunku szafy, a gdy wyjęła jakieś ubrania - w stronę łazienki. Poszła tam razem z rysunkami.
Wróciła już ogarnięta i przytomna, skanując mnie wzrokiem.
- To było niemiłe - wymamrotała. Posłałem jej krzywy uśmiech i wyszedłem z pokoju.
- Dbam o to, żebyś nie umarła z głodu i samotności - orzekłem bohatersko, gdy już mnie dogoniła - Moim zdaniem to bardzo miłe.
Na zewnątrz świat powoli wracał do życia, można już było usłyszeć ptaki i zobaczyć kilka osób zmierzających do stołówki. Za ich przykładem, też się tam udaliśmy, po drodze trochę rozmawiając.
Zająłem wolny stolik, jak zwykle wybierając worek do siedzenia i poczekałem aż wróci Grace ze swoim jedzeniem. W tym czasie przysiadła się do mnie Rin, a poza chwili dotarła także i dziewczyna.
<Grace, kochana? Co za jedzonko masz na swojej tacce?>
Wcześnie rano wyszedłem z domku. Trawa była wilgotna, słońce dopiero co pojawiło się na niebie, ale świeciło mocno i przyjemnie grzało. Dookoła było cicho, nawet konie w oddali wciąż spały. Powietrze było nieruchome. Odetchnąłem głęboko i ruszyłem do stołówki. Pomieszczenie było puste, więc wziąłem talerz jajecznicy i grzanek, i usiadłem na pufie przy dużych oknach. Jedząc, obserwowałem jak otoczenie powoli budzi się do życia. Około godziny później, gdy kilka osób już pojawiło się przy stołach dookoła, postanowiłem pójść po Grace.
Bez precedensu po prostu wszedłem do jej pokoju i podskakując przysiadłem na łóżku, w nogach dziewczyny. Mamrocząc, uniosła powieki i zaspana próbowała zorientować się w sytuacji.
- Ładne obrazki - rzuciłem przeglądając szkicownik, znaleziony gdzieś po drodze. W tej chwili Grace natychmiast się rozbudziła i nie korzystając z pokładów zgrabności rzuciła się i wyrwała mi zeszyt z dłoni. Prychnąłem rozbawiony i podnosząc się z łóżka, złapałem ją za nadgarstki, pociągając dziewczynę do góry.
- Skoro już i tak się ruszyłaś, to pora wstawać - Grace zdołała ustać obok mnie o własnych siłach, a ja roześmiałem się. Dziewczyna przyciskała do piersi szkicownik i w piżamie stała zaspana i poczochrana ze zgorzkniałą miną mamrocząc coś po nosem.
Popchnąłem ją w kierunku szafy, a gdy wyjęła jakieś ubrania - w stronę łazienki. Poszła tam razem z rysunkami.
Wróciła już ogarnięta i przytomna, skanując mnie wzrokiem.
- To było niemiłe - wymamrotała. Posłałem jej krzywy uśmiech i wyszedłem z pokoju.
- Dbam o to, żebyś nie umarła z głodu i samotności - orzekłem bohatersko, gdy już mnie dogoniła - Moim zdaniem to bardzo miłe.
Na zewnątrz świat powoli wracał do życia, można już było usłyszeć ptaki i zobaczyć kilka osób zmierzających do stołówki. Za ich przykładem, też się tam udaliśmy, po drodze trochę rozmawiając.
Zająłem wolny stolik, jak zwykle wybierając worek do siedzenia i poczekałem aż wróci Grace ze swoim jedzeniem. W tym czasie przysiadła się do mnie Rin, a poza chwili dotarła także i dziewczyna.
<Grace, kochana? Co za jedzonko masz na swojej tacce?>
poniedziałek, 26 marca 2018
Od Grace do Archera
Sama byłam zaskoczona tym, jak dobry mam humor. Ale z takim błaznem, jak Archer, chyba nie da się inaczej. Nie mogłam powstrzymać wciąż pojawiającego się na ustach uśmiechu i w sumie dobrze się z tym czułam. Gdy zauważyłam, że Archer zadowolony zerka na mnie, z niemałą satysfakcją spojrzałam się na niego, uniosłam brwi, po czym zacytowałam jego wcześniejsze słowa.
- Archer, bezbożniku, pod twoim spojrzeniem czuje się naga!
Chłopak parsknął, uśmiechając się krzywo.
- No proszę. Nie potrafisz już nawet sama wymyślić zdania, tylko musisz cytować lepszych od siebie?
Przewróciłam oczami i skrzyżowałam ręce.
- Tak się składa, że te słowa zostały wypowiedziane przez człowieka, którego imienia nawet teraz ja nie pamiętam, a co dopiero ludzkość. Pewnie musiał to być jakiś imbecyl, który nikogo nie obchodził i utopił się ze smutku w jeziorze - z udawanym przejęciem spojrzałam na blondyna, po czym westchnęłam – ojej.
Archer pokręcił głową i z delikatną groźbą w głosie odpowiedział.
- Uważaj. Jezioro wcale nie jest tak daleko stąd.
Roześmiałam się, unosząc do góry ręce.
- Dobra, dobra. Wyluzuj.
Chłopak spojrzał na mnie ironicznie.
- I kto to mówi.
Tak przekomarzając się, wróciliśmy przed mój domek. A przynajmniej tak sądziłam, że to mój dom... Archer włożył ręce w kieszenie i zaczął kołysać się na piętach, mając wciąż na ustach swój sarkastyczny uśmiech.
- Dziękuje ci dżentelmenie, za odprowadzenie.
Chłopak pokręcił głową i z galanterią ukłonił się.
- Ależ nie ma za co. Trzeba zagonić kury do kurnika, czyż nie?
Trzepnęłam go po jasnej czuprynie, jego teksty naprawdę czasem są żenujące. Otwierając już drzwi, spytałam się, czy jutro także udamy się eksplorować teren. Chłopak uśmiechnął się nonszalancko.
- Widzę, że już beze mnie nie możesz żyć. Ale tak, złapiemy się jakoś. Może przy śniadaniu, o ile po drodze się gdzieś nie zgubisz.
- Ja miałabym się zgubić. Proszę cię – prychnęłam.
Chłopak tylko coś mruknął pod nosem, po czym odwrócił się z zamiarem odejścia. Na odchodnym krzyknęłam jeszcze tylko dziękuje, na co Archer przekręcił lekko głowę, tak, że zobaczyłam znowu jego krzywy uśmiech i uniesioną dłoń.
- Nie ma za co – powiedział, po czym pogwizdując poszedł dalej.
Weszłam na korytarz do domku i udałam się do drzwi oznaczonych numerem 18, pamiętałam, że właśnie takie oznaczenie zostało mi przydzielone. Zaskoczona stwierdziłam, że wejście nie chce się otworzyć, a przecież na pewno go nie zamykałam. W końcu wcześniej zostałam wyniesiona z pokoju. Rozejrzałam się po korytarzu i nagle coś do mnie dotarło.
- To nie ten dom! – przeklinając Archera wyszłam z budynku i zaczęłam szukać odpowiedniego. Gdy w końcu znalazłam swoje mieszkanie, padłam na łóżko. Zapaliłam nocną lampkę obok i wyjęłam węgiel oraz blok. W końcu i tak nie chciało mi się aż tak spać. Zaczęłam rysować niedawno odwiedzone jezioro i ironicznie oczy chłopaka, póki wciąż te obrazy były świeże w mojej głowie.
<Archer? Ty mój bezbożny modelu?>
- Archer, bezbożniku, pod twoim spojrzeniem czuje się naga!
Chłopak parsknął, uśmiechając się krzywo.
- No proszę. Nie potrafisz już nawet sama wymyślić zdania, tylko musisz cytować lepszych od siebie?
Przewróciłam oczami i skrzyżowałam ręce.
- Tak się składa, że te słowa zostały wypowiedziane przez człowieka, którego imienia nawet teraz ja nie pamiętam, a co dopiero ludzkość. Pewnie musiał to być jakiś imbecyl, który nikogo nie obchodził i utopił się ze smutku w jeziorze - z udawanym przejęciem spojrzałam na blondyna, po czym westchnęłam – ojej.
Archer pokręcił głową i z delikatną groźbą w głosie odpowiedział.
- Uważaj. Jezioro wcale nie jest tak daleko stąd.
Roześmiałam się, unosząc do góry ręce.
- Dobra, dobra. Wyluzuj.
Chłopak spojrzał na mnie ironicznie.
- I kto to mówi.
Tak przekomarzając się, wróciliśmy przed mój domek. A przynajmniej tak sądziłam, że to mój dom... Archer włożył ręce w kieszenie i zaczął kołysać się na piętach, mając wciąż na ustach swój sarkastyczny uśmiech.
- Dziękuje ci dżentelmenie, za odprowadzenie.
Chłopak pokręcił głową i z galanterią ukłonił się.
- Ależ nie ma za co. Trzeba zagonić kury do kurnika, czyż nie?
Trzepnęłam go po jasnej czuprynie, jego teksty naprawdę czasem są żenujące. Otwierając już drzwi, spytałam się, czy jutro także udamy się eksplorować teren. Chłopak uśmiechnął się nonszalancko.
- Widzę, że już beze mnie nie możesz żyć. Ale tak, złapiemy się jakoś. Może przy śniadaniu, o ile po drodze się gdzieś nie zgubisz.
- Ja miałabym się zgubić. Proszę cię – prychnęłam.
Chłopak tylko coś mruknął pod nosem, po czym odwrócił się z zamiarem odejścia. Na odchodnym krzyknęłam jeszcze tylko dziękuje, na co Archer przekręcił lekko głowę, tak, że zobaczyłam znowu jego krzywy uśmiech i uniesioną dłoń.
- Nie ma za co – powiedział, po czym pogwizdując poszedł dalej.
Weszłam na korytarz do domku i udałam się do drzwi oznaczonych numerem 18, pamiętałam, że właśnie takie oznaczenie zostało mi przydzielone. Zaskoczona stwierdziłam, że wejście nie chce się otworzyć, a przecież na pewno go nie zamykałam. W końcu wcześniej zostałam wyniesiona z pokoju. Rozejrzałam się po korytarzu i nagle coś do mnie dotarło.
- To nie ten dom! – przeklinając Archera wyszłam z budynku i zaczęłam szukać odpowiedniego. Gdy w końcu znalazłam swoje mieszkanie, padłam na łóżko. Zapaliłam nocną lampkę obok i wyjęłam węgiel oraz blok. W końcu i tak nie chciało mi się aż tak spać. Zaczęłam rysować niedawno odwiedzone jezioro i ironicznie oczy chłopaka, póki wciąż te obrazy były świeże w mojej głowie.
<Archer? Ty mój bezbożny modelu?>
Od Archera do Grace
Uniosłem brwi patrząc na błękitno-włosego dzieciaka. Grace stanęła obok mnie i oboje czekaliśmy na ruch z jego strony. Chłopiec zaczął biegać po pomoście, ale po chwili chyba mu się to znudziło. Stanął przed nami, pokazał język nucąc "nanananana" i gwałtownie wskoczył do jeziora. Grace nabrała głośniej tchu, a ja już chciałem skoczyć za nim, gdy dostrzegłem go stojącego po drugiej stronie zbiornika. Usłyszeliśmy stamtąd głośny śmiech, a potem postać zniknęła wśród drzew. Jeszcze przez chwilę staliśmy nieco ogłupiali z Grace na pomoście, aż w ciszy ruszyliśmy powoli w drogę powrotną do domków.
- Um, chyba czuję się trochę znieważony - zauważyłem w końcu, a dziewczyna obok mnie prychnęła. Założyłem dłonie za głowę i wciąż ociekający wodą, napawałem się przyjemnym wieczorem. Widziałem, że po ustach Grace nadal błąka się uśmiech. Zadowolony odwróciłem się do niej, z szerszym od jej własnego uśmiechem, chcąc zacząć rozmowę.
- Więc? Kim właściwie jesteś, Grace Jay? - spojrzała na mnie przewracając oczami, mimo to widziałem, że ma dobry humor.
- Nie twoja sprawa - parsknęła.
- Teraz za to czuję się zraniony. Dzięki, Grace Jay.
- Do usług najdroższy. Więc czy w ramach tego mógłbyś łaskawie opowiedzieć mi więcej o... tym? - wykonała ruch ręką, wskazując na otoczenie. Ukłoniłem s.
- Z największą chęcią. Jednak jest pewien problem - spojrzała na mnie, a ja wyszczerzyłem się - Nie wiem więcej niż ty z tej książki - Dziewczyna przez chwilę patrzyła na mnie, a potem pokręciła głową zrezygnowana.
- Twoja komunikacja jest bardzo rozbudowana, Grace. Kiwasz, prychasz i przewracasz oczami. Pozwól mi zgadnąć; czyżbyś była na językoznawstwie? - Jasnowłosa przez chwilę chyba intensywnie rozważała czy tracić swoje siły na odburknięcie mi jakiejś błyskotliwej riposty, ale doszła do wniosku, że nie warto. W zamian tego znowu pokręciła głową, tym razem dość teatralnie, do tego z cierpiętniczą miną.
- Świetnie. Nie dość, że jestem w jakiejś magicznej, niewiadomej przestrzeni, to jeszcze trafił mi się kretyn do towarzystwa - powiedziała głośno, po czym lekko się roześmiała. Spojrzałem na nią kątem oka i kąciki moich ust nieco się uniosły, widząc ją rozluźnioną i w tak dobrym humorze. Czułem się jakbym dobrze spełnił przydzieloną mi misję.
<Grace? Moja ty gwiazdeczko na nocnym niebie? >
- Um, chyba czuję się trochę znieważony - zauważyłem w końcu, a dziewczyna obok mnie prychnęła. Założyłem dłonie za głowę i wciąż ociekający wodą, napawałem się przyjemnym wieczorem. Widziałem, że po ustach Grace nadal błąka się uśmiech. Zadowolony odwróciłem się do niej, z szerszym od jej własnego uśmiechem, chcąc zacząć rozmowę.
- Więc? Kim właściwie jesteś, Grace Jay? - spojrzała na mnie przewracając oczami, mimo to widziałem, że ma dobry humor.
- Nie twoja sprawa - parsknęła.
- Teraz za to czuję się zraniony. Dzięki, Grace Jay.
- Do usług najdroższy. Więc czy w ramach tego mógłbyś łaskawie opowiedzieć mi więcej o... tym? - wykonała ruch ręką, wskazując na otoczenie. Ukłoniłem s.
- Z największą chęcią. Jednak jest pewien problem - spojrzała na mnie, a ja wyszczerzyłem się - Nie wiem więcej niż ty z tej książki - Dziewczyna przez chwilę patrzyła na mnie, a potem pokręciła głową zrezygnowana.
- Twoja komunikacja jest bardzo rozbudowana, Grace. Kiwasz, prychasz i przewracasz oczami. Pozwól mi zgadnąć; czyżbyś była na językoznawstwie? - Jasnowłosa przez chwilę chyba intensywnie rozważała czy tracić swoje siły na odburknięcie mi jakiejś błyskotliwej riposty, ale doszła do wniosku, że nie warto. W zamian tego znowu pokręciła głową, tym razem dość teatralnie, do tego z cierpiętniczą miną.
- Świetnie. Nie dość, że jestem w jakiejś magicznej, niewiadomej przestrzeni, to jeszcze trafił mi się kretyn do towarzystwa - powiedziała głośno, po czym lekko się roześmiała. Spojrzałem na nią kątem oka i kąciki moich ust nieco się uniosły, widząc ją rozluźnioną i w tak dobrym humorze. Czułem się jakbym dobrze spełnił przydzieloną mi misję.
<Grace? Moja ty gwiazdeczko na nocnym niebie? >
WIELKI POWRÓT!
Moi drodzy, oto oficjalna reaktywacja bloga Świat Wyśnionych! To ten czas gdy możecie wysyłać już nowe opowiadania!
*przecina wstęgę* *wielkie oklaski*
Niestety wiele postaci nie powróciło na bloga, lecz na pewno przybędzie nowych! A część z tych, które pozostały, przeszło metamorfozę w mniejszym lub większym stopniu! Oto ich spis, byście mogli odświeżyć sobie stare znajomości:
Duża zmiana: Grace
ZMIANA POŚRODKU DUŻEJ I ŚREDNIEJ, EDYCJA SPECJALNA: Seraphin
Średnia zmiana: Rinea, Emma
Mała zmiana: Ace
Postać, która jeszcze nie zdążyła: Archer (kiedyś to się stanie, na pewno)
*przecina wstęgę* *wielkie oklaski*
Niestety wiele postaci nie powróciło na bloga, lecz na pewno przybędzie nowych! A część z tych, które pozostały, przeszło metamorfozę w mniejszym lub większym stopniu! Oto ich spis, byście mogli odświeżyć sobie stare znajomości:
Duża zmiana: Grace
ZMIANA POŚRODKU DUŻEJ I ŚREDNIEJ, EDYCJA SPECJALNA: Seraphin
Średnia zmiana: Rinea, Emma
Mała zmiana: Ace
Postać, która jeszcze nie zdążyła: Archer (kiedyś to się stanie, na pewno)
It's party time!
A teraz zasiadać przed klawiatury i pisać nowe opowiadania!
niedziela, 25 marca 2018
Discord Wyśnionych
KOCHANI! Od tej pory na naszym blogu działa discord - czat pozwalający na rozmowy między nami. Niech wszyscy ładnie się teraz zalogują i cieszą z nowej zabawki.
Znajduje się on poniżej czatu po boku bloga
~ WUM (czyli Wasza Ukochana Moderatorka Grace)
Znajduje się on poniżej czatu po boku bloga
~ WUM (czyli Wasza Ukochana Moderatorka Grace)
sobota, 24 marca 2018
Chwila cierpliwośći
Trwają prace remontowe na blogu, Kadra Administracji ciężko pracuje i poprawia wszystko, by było jeszcze lepsze niż kiedyś. Na dniach wyczekujcie powrotu bloga, wysyłajcie nowe lub poprawione postacie oraz zapraszajcie nowe osoby.
Możecie również umilić sobie czekanie małą słodkością *podaje talerz ciepłych ciastek*
~ WUA oraz WUM (domyślcie się)
Możecie również umilić sobie czekanie małą słodkością *podaje talerz ciepłych ciastek*
~ WUA oraz WUM (domyślcie się)
wtorek, 20 marca 2018
One way ticket to the World of Dreams
Bonjour everyone!
(och, tak, chwalę się, że znam inne języki)
Pamiętacie mnie? Jestem Rinea, właścicielka tego bloga, który umilił nam wszystkim lato 2017. Jest już 2018! Ale jak się okazuje, pewne rzeczy wcale nie chcą umrzeć tak łatwo, albo to raczej wy jesteście nad wyraz uparci i nie pozwoliliście odejść naszemu Światu w ostateczne zapomnienie.
A więc, po raz ostatni: Dajemy sobie nawzajem jeszcze tą jedną szanse?
Zadecydujcie i osądźcie.
Jeżeli wasza odpowiedź brzmi tak, to będzie czekać nas wszystkich sporo pracy, żeby blog powrócił do swojej dawnej świetności, ale, dosłownie i z całego serca, jeśli na tym świecie istnieje ktokolwiek, kto jest w stanie przywrócić czemuś życie, to jesteście to właśnie wy.
~ WUA, czyli Wasza Ukochana Adminka
[s e n t y m e n t]
(och, tak, chwalę się, że znam inne języki)
Pamiętacie mnie? Jestem Rinea, właścicielka tego bloga, który umilił nam wszystkim lato 2017. Jest już 2018! Ale jak się okazuje, pewne rzeczy wcale nie chcą umrzeć tak łatwo, albo to raczej wy jesteście nad wyraz uparci i nie pozwoliliście odejść naszemu Światu w ostateczne zapomnienie.
A więc, po raz ostatni: Dajemy sobie nawzajem jeszcze tą jedną szanse?
Zadecydujcie i osądźcie.
Jeżeli wasza odpowiedź brzmi tak, to będzie czekać nas wszystkich sporo pracy, żeby blog powrócił do swojej dawnej świetności, ale, dosłownie i z całego serca, jeśli na tym świecie istnieje ktokolwiek, kto jest w stanie przywrócić czemuś życie, to jesteście to właśnie wy.
~ WUA, czyli Wasza Ukochana Adminka
[s e n t y m e n t]