Strony

niedziela, 24 czerwca 2018

Od Williama do Nicolasa

Spojrzał na uśmiechniętego chłopaka, a potem na wyciągniętą dłoń w stronę Williama. Przez chwilę zastanawiał się, czy dobrze zrobi, jeśli również się przedstawi. Pewnie to bardzo ułatwiłoby sprawę. Z drugiej strony coś krzyczało w nim, żeby nikomu nie wierzył i z nikim się nie spoufalał. Nicolas nie wyglądał, jakby miał złe zamiary, ale ile razy w życiu zawiódł, bo uwierzył w niewinne pozory? Nieświadomie zmarszczył brwi, a chłopak chyba zauważając wahanie w jego oczach, zamierzał cofnąć dłoń. Nagle jednak mężczyzna wyciągnął swoją i przyjął uścisk.
– William – powiedział krótko, po czym znowu oparł się o drzewo, zajmując się wyciąganiem odłamków szkła z rąk. Nie było to szczególnie bolesne, ale mozolne i nudne. Niektóre kawałki miały tak małe rozmiary, że bez pęsety nie dało rady ich wyciągnąć, więc je po prostu pomijał. Kiedy skończył, oparł głowę o pień drzewa i spojrzał w górę.
Stracił rachubę czasu. Nie miał przy sobie zegarka ani telefonu, a dookoła było niewiele jaśniej, niż przedtem. Nie wiedział, czy to przez ciemne chmury ponad nimi, czy przez tak gęsty las, że światło gubiło się w koronach drzew, które szeleściły głośno, poruszane przez wiatr. W ich szeleście było coś niepokojącego, innego niż w lasach, które widział. Jakby drzewa mówiły i próbowały coś przekazać. William potrząsnął głową. To absurdalne, rośliny nie potrafią mówić, tylko bajki dla dzieci wymyślają takie fenomeny. Ewidentnie wariował.
Przetarł dłońmi oczy i podparł łokieć na kolanie. Rozejrzał się dookoła, a przez chwilę miał wrażenie, że daleko w ciemności zamajaczyła mu ludzka, jasna sylwetka. Zamrugał dwa razy i obraz zniknął tak szybko, jak się pojawił. Nie wariował, on już zwariował.
Nagle niebo przeszył jasny grot błyskawicy, a potem rozległ się ogłuszający huk. William poczuł zimny dreszcz na karku i gęsią skórkę na ramionach, a potem dziwną energię, która przepłynęła przez jego ciało i zniknęła bezpowrotnie, zabierając całe ciepło.
– Chodźmy stąd lepiej, to nie wygląda dobrze – powiedział do Nicolasa, mając na myśli burzę. Podniósł się z ziemi i otrzepał z liści oraz mchu czarne jeansy, a potem podał towarzyszowi rękę i pomógł mu wstać. Powoli rozejrzał się dookoła, z żałością stwierdzając, że nie wie dokąd iść.
– Pamiętasz drogę? – spytał, lecz chłopak tylko zaprzeczył ruchem głowy. – Nie mamy wyboru, jak trochę pobłądzić i liczyć na ratunek – dodał znacznie ciszej, nadając tempo marszu.
Przez dłuższą część drogi towarzyszyły im tylko błyskawice i grzmoty, ale później pojawił się jeszcze deszcz. Najpierw lekka mżawka, z czasem zamieniła się w prawdziwą ulewę jak z cebra, więc nie minęło wiele czasu aż cali przemokli do suchej nitki.
– William, tam coś jest – odezwał się po długiej chwili ciszy Nicolas i dłonią wskazał wielki cień migający między drzewami. Kształtem przypominał sporych rozmiarów budynek, lecz kiedy się zbliżyli, William nie miał wątpliwości, że to prawdziwy pałac.

<Nicolas?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz