Strony

niedziela, 24 czerwca 2018

Od Marka do Emmy

Matt miał dar do opowiadania strasznych historii. Słuchając go, zapomniałem nawet o swojej nabitej na kijek kiełbasce, która smażyła się w płomieniach. Dopiero gdy chłopak skończył, zorientowałem się, że moja kolacja... Umarła. Zarówno kiełbaska, jak i kijek, spłonęły doszczętnie. Matt wyszczerzył się, zadowolony z efektu, jaki osiągnął, a Emma chichotała. Wciąż było jednak widać jej delikatnie obrażoną minę, po sugestii brata. Oczywiście, nie obyło się bez solidnego kuksańca w zapłacie. Odrzucając niezdatny do niczego patyk, rozsiadłem się wygodnie i przygotowałem na moją turę opowiadania historii.
– To była ciemna, zimna noc. Dwa słodkie pierniczki postanowiły, że spędzą ją na dworze, jedynie w swoim towarzystwie...
– Czekaj, masz na myśli takie prawdziwe pierniczki? Lukrowane, z guziczkami i tak dalej? – Emma przerwała mi, patrząc się na mnie z zażenowaniem.
Kiwnąłem głową w odpowiedzi, nie rozumiejąc jej podejścia. Emma otworzyła już usta, jednak stwierdziła, że raczej nie warto nic mówić i machnęła tylko dłonią. Wzruszyłem ramionami, odchrząknąłem i kontynuowałem swoją opowieść. Słowa łatwo wychodziły z moich ust, a historia, chociaż dziecięca i niezbyt straszna, w pewien sposób zainteresowała rodzeństwo. Ja sam nie mogłem doczekać się jej finału. Przygotowałem niespodziankę, która na pewno zwali ich z nóg.
– Pierniczki starały się jak najszybciej ukryć, jednak zjedzone kończyny nie ułatwiały im tego zadania. Napięcie dodatkowo budował coraz to głośniejszy odgłos wielkich, ciężkich kroków... – w tym momencie, z nieokreślonego kierunku, doszedł nas podobny odgłos, do opisywanego. Zobaczyłem, jak Emma odwraca głowę, a Matt nasłuchuje ze zdziwieniem. Uśmiechając się półgębkiem i pozwalając, by ogień złowieszczo oświetlił moja twarz, kontynuowałem opowieść.
– Para przytuliła się do siebie, trzęsąc z przerażenia. Starali przygotować się na swój szybki koniec, chociaż tak naprawdę, nikt nie jest w stanie tego zrobić. Oczekiwali w napięciu, patrząc się w stronę, z której dochodziły głośne uderzenia stóp o podłoże. Nie czekali zbyt długo, wkrótce ich oczom ukazało się straszne, ogromne monstrum... – zawiesiłem głos, czekając, co się wydarzy. Odpowiedziała mi jednak tylko cisza. Rodzeństwo patrzyło się na mnie z zaciekawieniem i zdziwieniem. Odchrząknąłem i powtórzyłem głośno wypowiedziane przed chwilą zdanie.
– Straszne, ogromne monstrum!
Nagle coś zaszeleściło w krzakach, dziwny odgłos znowu stał się słyszalny, a na ziemi powoli pokazywał się olbrzymi cień jakiejś istoty. Zacierając ręce z uciechy, dodałem kilka słów.
– Z pierniczkowych gardeł rozległ się tragiczny krzyk, gdy potwór całkowicie wyłonił się z zarośli. Wiedzieli, że to już ich koniec.
W tym momencie z krzaków wypadła pedofilska marchewka, przebrana w strój Draculi. Miała na sobie mały płaszczyk, listki przylizane do czubka „głowy”, a w ustach fałszywe kły. Stając przed rodzeństwem, uniosła rączki do góry i wydała z siebie odgłos, który mogę sprecyzować tylko jako „rałłłwrrr”. Zacząłem klaskać i wycierać wyimaginowane łzy. Podbiegłem do marchewki i uniosłem ją w powietrze, po czym posadziłem sobie na ramieniu. Wyglądała na bardzo zadowoloną z tego powodu, ale naprawdę wolałem nie wnikać w to głębiej. W tym samym czasie, zza krzaków wybiegła reszta warzyw, odrzucając kamienie i podbiegając do mnie. Schyliłem się ostrożnie i przybijałem im piątki.
– Dzięki chłopaki – rzuciłem do nich przyjaźnie.
Emma i Matt siedzieli tylko przy ognisku i patrzyli się na nas zszokowani. Zadowolony podszedłem do nich i wytłumaczyłem, że warzywa pomogły mi w części artystycznej mojego opowiadania. Emma zaczęła się śmiać, a wkrótce nawet płakać. Matt za to siedział wciąż zdziwiony. Prawdopodobnie marchewka po prostu wywarła na nim takie wrażenie. Zadowolony z siebie, zdjąłem warzywko z ramienia i usiadłem obok rozweselonej Emmy. Dziewczyna z uśmiechem się do mnie przytuliła, a ja pogłaskałem ją po głowie.
– Oczywiście nic nie sugeruję, ale jakieś brawa by się przydały – odpowiedzią były gorące oklaski, na które warzywa zaczęły się kłaniać z dumą. Gdy po chwili już się uspokoiliśmy, nadszedł czas na ostatnią i zapewne najstraszniejszą opowieść. Emma ze złowieszczym uśmiechem wstała z ławki.

<Emmuś skarbie? Przepraszam, że tak długo... Do boju lwia damo!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz