Strony

niedziela, 20 maja 2018

Od Williama do Nicolasa

Na wpółprzytomny uniósł dłoń w stronę nocnego nieba. Gęste chmury przysłoniły wszystkie gwiazdy i tylko mdłe światło księżyca zdołało się przez nie przedrzeć, rzucając parę jasnych promieni na polanę w środku lasu. Choć w pobliżu nie było żadnych kwiatów, dookoła roznosiła się słodka woń wrzosów oraz konwalii, przesycona ostrym zapachem żywicy. Polanę powoli pokrywała mleczna, nocna mgiełka, a wraz z jej nadejściem William zrobił się jeszcze bardziej senny. Ziewnął przeciągle i zasłoniwszy ramieniem oczy, pozwolił sobie na dłuższy odpoczynek.
Czuł się tak błogo pośród martwej ciszy przerywanej od czasu do czasu przez pojedyncze pohukiwania sów. Dawno nie miał okazji, żeby odetchnąć od przeraźliwych krzyków umierających ludzi, przytłaczających modlitw przed bojem albo odgłosów wystrzeliwanej amunicji. Nie tęsknił za tym, ale wszystko co dobre, kiedyś się skończy i będzie musiał wrócić. Wciąż był na służbie. Gdyby nie ciężkie obrażenia, prawdopodobnie teraz szykowałby się na kolejną misję. Nabrał powietrze w płuca, a potem odetchnął głośno. Mógłby na starość wybudować sobie domek w lesie.
Nagle otworzył gwałtownie oczy, wstrzymując na moment oddech.
Uświadomił sobie jeden istotny fakt. Znajdował się w zupełnie nieznanym miejscu pośrodku wielkiego lasu. Chociaż, jak na ironię, w okolicach miasta, w którym żył, nie było nawet porządnego parku. William przejechał ręką po ziemi, chcąc się upewnić, że dotknie materaca na swoim łóżku albo przynajmniej podłogi w mieszkaniu, jednak jego palce musnęły miękkie źdźbła trawy. Podniósł się na łokciach i uważniej rozejrzał dookoła.
Doskonale pamiętał, że udało mu się dotrzeć do domu, chyba zdążył nawet zamknąć drzwi na klucz, zanim zaliczył zgon. Spodziewał się również paraliżującego kaca po takiej ilości alkoholu, jaką przyjął poprzedniego wieczora, a tymczasem nie czuł najmniejszego bólu głowy. Niedbałym ruchem dłoni przeczesał opadające na czoło kosmyki włosów. Czyżby jeszcze nie wytrzeźwiał?
Podniósł się z ziemi i otrzepał zabrudzone ubrania. To wszystko było zbyt realistyczne jak na pijackie omamy. Nie potrafiłby tak dokładnie odbierać zapachu, dźwięku oraz wrażeń dotykowych, a przede wszystkim cały świat wirowałby przed nim jak na karuzeli. Przetarł twarz dłońmi, wzdychając ciężko. Co tu się stało?
Nagle z zamyśleń wyrwało go ciche miauknięcie tuż za nim. Raptownie odwrócił głowę i dostrzegł wpatrującego się w niego kota. William przykucnął, odruchowo wyciągając dłoń w jego stronę.
— Też się zgubiłeś? — powiedział cicho. Zwierzak zamiauczał przeciągle, po czym ruszył w głąb lasu, a nieco zbity z tropu William podążył za nim, nie do końca wiedząc co chce tym osiągnąć. Byłoby o wiele lepiej, gdyby zadzwonił po pomoc. Na tę myśl zaczął przeszukiwać kieszenie spodni w poszukiwaniu telefonu, jednak spełzło to na niczym. Zaklął ostro w duchu. Wylądował w kompletnie obcej okolicy, bez telefonu, bez pieniędzy, ani dokumentów potwierdzających tożsamość. Innymi słowy, miał przechlapane.
Minęło kilkanaście minut marszu przez chaszcze, zanim zwierzak zaprowadził Williama do ogromnej polany, na której mieściło się coś przypominającego letni obóz dla bogatych dzieciaków. Kot miauknął i z powrotem zanurzył się w leśnych krzewach, zostawiając mężczyznę samego. Zmarszczył brwi, po czym bez chwili zastanowienia podszedł bliżej budynków. Stanął pod niewielką latarenką – czekał i liczył na cud, że ktoś o tej porze jeszcze był na nogach.
Czuł się totalnie skołowany tą sytuacją. Ktoś go porwał? Tylko po co zostawił w środku lasu? Jeśli miał zostać zakładnikiem, łatwiej byłoby go związać i pobić. Co chciał tym osiągnąć?
— Przepraszam — usłyszał głos za sobą. William odwrócił się i spojrzał na niższego co najmniej o głowę chłopca ze szczupłą sylwetką, co było wyraźnie widać po nieco zbyt luźnej koszuli w torsie oraz ramionach. Miał pociągłą, trójkątną twarz z lekko zaokrąglonymi policzkami oraz ostro zarysowanym podbródkiem. Na duże oczy opadały rozczochrane kosmyki ciemnych włosów. W cieniu zalśniło kilka kolczyków w uszach chłopca. Wyglądał, jakby zapomniał języka w gardle, choć William nie mógł się dziwić, jeśli rzeczywiście to był kampus dla młodzieży. W stosunku do nich mógł przypominać starucha.
— Przepraszam, widziałeś może gdzieś mojego kota? — spytał w końcu chłopak.
William przez dłuższą chwilę przyglądał mu się uważnie, po czym ściągnął brwi, otworzył usta i odpowiedział zachrypniętym głosem:
— Przed chwilą jakiś wbiegł do lasu.
Chłopak wydał się Williamowi zmartwiony, gdy usłyszał te słowa, ale nic nie mówił. Zapanowała między nimi dziwna cisza, aż wreszcie mężczyzna zdecydował się ją przerwać.
— Co to za miejsce? — spytał, nadając tonowi trochę zbyt surowy wydźwięk, niż chciał.

<Nicolas? :> >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz