Strony

sobota, 26 maja 2018

Od Williama do Nicolasa

Ostrożnym, ale stabilnym krokiem podążał trochę z tyłu za chłopcem, kątem oka uważnie śledząc jego ruchy. Nieświadomie mocno spinał mięśnie gotów do obrony przed nagłym atakiem, chociaż nic w otoczeniu ani zachowaniu chłopaka nie wzbudzało podejrzeń. Znajdował się jednak na obcym terytorium z obcą osobą, więc nie tracił czujności ani na sekundę, gdyż niepozorni ludzie zawsze są najgroźniejsi. Nawet jeśli wyglądają na zwykłych nastolatków, którym do głowy nigdy nie przyszło robić jako najemnicy czy porywacze. Odkąd wyrżnięto w pień cały jego pułk, William uważał na ludzi jeszcze bardziej niż zwykle. Nie mógł sobie pozwolić na większe straty, wszak było ich wystarczająco dużo – albo i zbyt wiele. Chłopak zaprowadził Williama do monumentalnego budynku, wypełnionego po brzegi regałami na książki. Było ich tak wiele, że niektóre nie mieściły się na półkach i leżały ułożone w stosiki obok nich. Grubsze, cieńsze, nowsze, starsze. William nie potrafił objąć okiem ogromu tej biblioteki ani niezliczonej kolekcji dzieł literatury. Nie starczyłoby mu życia, gdyby chciał przeczytać każdą z nich. Dookoła wirował kurz, który wydawał się błyszczeć w promieniach księżycowego światła, wpadającego do środka przez strzeliste okna. Roznosił się intensywny zapach starego papieru, lecz różnił się od zapachów charakterystycznych dla bibliotek, które już odwiedził. Ten był lekki, przyjemny, trochę kwiatowy, jakby to wszystko było wielkim, książkowym ogrodem. William mógł przysiąc, że czuł przepływającą w tym miejscu magię, mimo że to absurdalne uczucie. Spojrzał na chłopaka, który zdjął z regału jedną z książek, a potem z przyjaznym uśmiechem zaproponował znalezienie kącika do czytania. Lampa naftowa w drugiej ręce młodzieńca zabujała się niebezpiecznie, gdy odwrócił się na pięcie i ruszył przodem. William nie był pewien czy wnoszenie ognia do biblioteki to bezpieczny pomysł. Wystarczyłaby jedna iskra, aby wszystko poszło z dymem, jednak postanowił przemilczeć ten fakt, dorównując kroku chłopakowi. Czy nigdzie nie było prądu? Nawaliło im zasilanie, że muszą bawić się w średniowieczne czasy? To wydało mu się zbyt podejrzane, żeby w tak nowocześnie wyglądającym ośrodku brakło konserwatora, który mógłby się tym zająć. Razem zasiedli do niewielkiego, okrągłego stolika z ciemnego drewna, poprzetykanego w szparach zastygłym woskiem. Na brzegu ktoś wystrugał małą, koślawą gwiazdkę, a w środku literę „Z”. William oparł brodę na dłoni, przyglądając się inicjałowi, dopóki o blat nie stuknęła głośno lampa postawiona przez chłopaka. Po chwili położył na środku wielką księgę i zachęcił do jej przeczytania. Mężczyzna ostrożnie wziął ją w ręce i obejrzał dokładnie oprawę. Była obita w zafarbowaną na bordowo skórę, przetartą odrobinę przy rogach. Po grzbiecie wiły się misternie wyryte wizerunki roślinnych pnączy oraz liści, wypełnione złotą farbą. William przesunął dłonią po przedniej okładce, wyczuwając delikatną wklęsłość w wykaligrafowanym i również pozłacanym tytule. Księga wyglądała zjawiskowo, choć lekko zżółkniałe strony wewnątrz świadczyły o jej wieku. To, co zdziwiło Williama najbardziej, to brak autora. Może rzeczywiście cofnął się do średniowiecza, kiedy żaden malarz ani pisarz nie marzył o sławie. Wypowiedział swoje myśli na głos, nie oczekując odpowiedzi od chłopaka, ale poczuł się spokojniejszy, kiedy ją uzyskał. Pocieszał się, że nie tylko jego ten szczegół zaniepokoił. Przez chwilę obserwował cienie wijące się po twarzy młodzieńca, które uciekały przed światłem bijącym od lampy naftowej. Nie wyglądał na złego człowieka, ale co by się stało, gdyby na chwilę stracił go z oczu? Mógł tylko wyglądać, jakby nie miał złych zamiarów. Opuścił głowę i spojrzał na litery. Zmrużył oczy, dostrzegając dziwne znaki, zamiast alfabetu łacińskiego. Poczuł się jeszcze bardziej nieswojo, gdy zauważył, że rozumie każde słowo, jakby ten język miał we krwi. Czy temu chłopakowi towarzyszyły podobne myśli, gdy wertował kartki? Tyle pytań, tak mało odpowiedzi. Powoli brnął przez strony, starając się logicznie połączyć ze sobą wątki, ale tu nic się nie kleiło. Jego sytuacja wydawała mu się jeszcze bardziej bezsensowna, niż na początku podejrzewał. Wolałby historię z porwaniem i sabotażem na SAS, zamiast dziwnej opowieści o ludziach, którzy oddzielili się od swoich ciał. To musiał być kiepski żart albo ktoś próbował uśpić jego czujność. Nawet mu się to udało, skoro nie zauważył, kiedy chłopak odszedł od stołu i zniknął w ciemnościach biblioteki. Ściągnął brwi, rozglądając się dookoła, lecz ślad po nim zaginął. William może dziękować tylko sobie, jeśli za chwilę ktoś poderżnie mu gardło. Opuścił gwałtownie głowę, gdy usłyszał ciche stukanie uderzanych podeszew butów o drewniane panele. Po chwili chłopak znowu usiadł na krześle naprzeciwko niego i postawił obok czerwony kubek w białe grochy. Zapachniało czekoladą, lecz William nawet nie drgnął, znowu skupiając się na tekście. Chłopak więcej nie odszedł od stołu. W pewnym momencie jego głowa osunęła się na ramiona i wyglądał, jakby zasnął. William westchnął cicho, odkładając książkę na bok. Czuł się zawiedziony, gdy odkrył, że ponad połowa to puste strony. Nic tak naprawdę nie zostało wyjaśnione. Dyrdymały brzmiące jak przestroga dla niegrzecznych dzieci, że jeśli nie będą się słuchały rodziców, skończą zamknięte w dziwnym wymiarze bez wyjścia. Poza tym w tekście zostało napomknięte, że w większość tutejszych to młodzież do dwudziestego pierwszego roku życia, więc co tu robił William? Był... stary. Oparł głowę na dłoni, przyglądając się chłopcu. Przypominał jego młodszego brata – sympatyczny, spokojny, ale wciąż zdystansowany, który nie przyzna się, że coś jest nie tak. Popełniał ogromny błąd, pozwalając sobie zasnąć przy obcym człowieku. W taki sposób sprawiał wrażenie jeszcze niewinniejszego, tym bardziej William utwierdzał się w przekonaniu, że nic mu nie zrobi. Zazdrościł chłopcu, że potrafił tak łatwo się zrelaksować. Dawno nie spał spokojnie, zawsze byle szmer stawiał go z powrotem na nogi. To z pewnej perspektywy dobre, zwłaszcza dla żołnierza. Nagle płomień w lampie zgasł. William zmarszczył brwi, wpatrując się gorliwie w ciemny zarys żarzącego się jeszcze knota, po czym przebiegł wzrokiem dookoła. Okna były zamknięte, więc skąd nagły podmuch wiatru? Zwrócił głowę w stronę śpiącego chłopaka i wyciągnął dłoń, by go obudzić, lecz w połowie drogi zamarła, gdy kątem oka wychwycił ruch pomiędzy regałami. Zdziwił się, wszak godzina zapewne była późna i nie widział, żeby ktoś inny się tu kręcił. Słuch czasami go zawodził, lecz mógł przysiąc, że dziwne widziadło poruszało się bezszelestnie, gdy przemykało między książkami. William wstał od stołu jak najciszej i poczynił krok w przód, odruchowo sięgając dłonią do uda, gdzie zwykle nosił kaburę z bronią. Zapomniał, że nie ma na sobie munduru ani nie przebywa na terenie koszar, więc jego dłoń musnęła jedynie materiał ciemnych jeansów. To nic, miał za sobą tyle szkoleń, że powinien poradzić sobie w walce wręcz, a przynajmniej w taki sposób dodawał sobie hartu ducha. Tyle razy lądował w środku wojennych zawieruch bez broni, że jedna osoba to żadne wyzwanie, wmawiał sobie uparcie.
— Halo? Ktoś tu jest? — odezwał się niskim, głębokim głosem. Chrypa już mu przeszła i brzmiał znacznie naturalniej. Dziwny dreszcz przebiegł mu po plecach, gdy poczuł zimny oddech na karku. Odwrócił się gwałtownie, lecz dostrzegł tylko skąpanego w mdłym świetle śpiącego chłopca. William zaczął wariować ze zmęczenia. Odetchnął krótko i wrócił do stołu. Oparł się dłońmi o blat, opuszczając na chwilę głowę. Musi jak najszybciej wrócić do domu. Wkrótce Serge oraz matka zaczną się zamartwiać, jeśli dowiedzą się o jego zaginięciu. Wystarczy, że znajdzie tylko telefon albo opiekuna młodzieży. Zastygł w bezruchu, a w myślach pojawiła się czarna pustka, gdy coś zimnego musnęło jego policzek, a zaledwie parę centymetrów od jego twarzy w świetle księżyca zalśniła blada, półprzezroczysta dłoń o smukłych palcach. Drobny kurz zaczął wirować dookoła, powoli składając się w jedną całość. Formował sylwetkę upodobnioną do kobiecej, którą zakrywała skromna, poszarpana sukienka, a na koniec pyłek stworzył okrągłą twarz z małym, zadartym nosem oraz wąskimi, smutnymi oczami. Po ramionach falami spłynęła przezroczysta kaskada włosów. Dziwna kobieta przypominała ducha – jarzyła się przytłumionym przez ciemność, bladobłękitnym światłem, który utrzymywał jej kontury. William natychmiast odskoczył do tyłu, zaciskając mocno szczęki. Szybko jednak przypomniał sobie, że jest z nim chłopak, którego przecież nie zostawi na pastwę dziwnej zjawy. Przesunął się w jego stronę, żeby go zasłonić własną piersią.

<Nicolas?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz