Strony

środa, 16 maja 2018

Od Marka do Emmy

Po agresywnym rozkazie pani generał, ruszyliśmy wraz z Mattem po drewno na ognisko. Szczerze mówiąc niezbyt miałem ochotę na takie spędzanie czasu, ale pod wpływem zabójczego wzroku Emmy zacząłem się bać o własne życie. Wyboru zbytnio nie miałem. Początkowo szliśmy w ciszy, jednak chyba oboje uważaliśmy, że jest ona nadzwyczaj krępująca. Ja bawiłem się swoimi palcami, a Matt raz wkładał, raz wyciągał ręce z kieszeni. W pewnym momencie brunet postanowił przejąć inicjatywę.
- No to... Co tam u ciebie? – odchrząknął i uśmiechnął się szybko. Odpowiedziałem równie szybkim i zestresowanym uśmiechem.
- A wiesz, w sumie całkiem dobrze. Dziękować.
Matt kiwnął parę razy głową, klepiąc się po kieszeniach.
- No, jak dobrze to dobrze.
- Tak, tak.
Między nami znowu zawisła chwila ciszy, aż w końcu tym razem ja zainterweniowałem, heroicznie zadając najważniejsze pytanie swojego życia...
- A co u ciebie?
- Całkiem, całkiem nieźle. Nie narzekam zbytnio.
Przełknąłem ślinę.
- No, jak nieźle to nie jest źle.
- Tak, tak.
Póki co, na tym zakończyła się nasza rozmowa. Zbieraliśmy po drodze w ciszy patyczki, odzywając się tylko wtedy, gdy któryś z nas potrzebował pomocy. Gdy uzbieraliśmy już całkiem sporo opału, postanowiliśmy, że wrócimy do Emmy. Pewnie stęskniła się już za nami. W końcu, życie beze mnie to nudne życie. Nie spodziewałem się, że będziemy rozmawiać z Mattem w drodze powrotnej, ale jeszcze bardziej nie spodziewałem się tego, co się wydarzyło. Zamyślony nie usłyszałem, jak Matt zaczyna coś do mnie mówić. Poczułem tylko, jak nagle patyczek uderza mnie w tył głowy, więc odwróciłem się do chłopaka, chcąc powiedzieć mu, żeby nie rzucał we mnie drewienkami. W chwili jednak, gdy to zrobiłem, moje oczy rozszerzyły się z przestrachu.
- Kurwa. Niedźwiedź.
Świetnie, jak nie Emma chce nas zabić, to trafiamy na niedźwiedzia! Co jeszcze? Może milusi koniec świata z kawałkiem pizzy w ręku? Nie wiedziałem zbytnio co robić i tylko nerwowo patrzyłem na Matta, a następnie z powrotem na wielkie cielsko przechodzącego obok niedźwiedzia. Szepcząc spytałem się chłopaka co robić, na co ten uśmiechnął się i równie cicho wyszeptał.
- No zarycz no.
Zwalam to na winę adrenaliny i szoku, ale nic nigdy mnie tak nie rozbawiło. Z całych sił starałem się nie roześmiać, gdy tuż obok przechodził niedźwiedź. Łzy ciekły mi po twarzy, gdy zagryzłem usta. Widziałem, że Matt równie mocno powstrzymuje się od wybuchnięcia nagłą radością. Staliśmy tak oboje, zamrożeni w przerażeniu, jednocześnie płacząc ze śmiechu, a wielki miś szedł tuż obok. W końcu, gdy zwierzę oddaliło się trochę, potykając się ruszyliśmy w kierunku wyjścia z lasu. Chichotaliśmy, jak małe wiewiórki, które nawciągały się helu. Gdy wydostaliśmy się z puszczy, niemal poskładaliśmy się na ziemi. Tak rozweseleni udaliśmy się w kierunku Emmy. Dziewczyna stała przy miejscu na ognisko i patrzyła się na nas, jak na ułomnych. Prawdopodobnie po prostu tak wyglądaliśmy.

<Emmuś, skarbie? To tylko adrenalinka>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz