Promienie jasnego, rażącego światła padły na moją twarz. Uchyliłem niechętnie powieki. Przed oczami zawirował mi nieznany pokój. Od tygodnia mieszkałem u Chrissie. Była miłą studentką prawa. Poznałem ją na imprezie osiem dni temu I od tej pory była na tyle urocza, że proponowała mi nocleg dzień po dniu I wcale nie narzekała na moją obecność. Pomieszczenie jednak, które teraz zamajaczyło na przeciwko ani trochę nie przypominało tego, w którym budziłem się każdego poprzedniego wieczora. Tak, przesypiałem całe dnie. Ale skoro Chrissie nie miała pretensji, po co miałbym to zmieniać? Uznałem jednak, że przyczyną zaburzenia dobrego widzenia jest alkohol, który wypiłem w nocy. Lecz nigdy nie miałem żadnych halucynacji, ani przywidzeń, zwłaszcza, że zeszłego wieczora nie skusiłem się na więcej niż jedną butelkę. Narkotyków też nie było, więc skąd to przywidzenie? Rozejrzałem się jeszcze raz po pokoju, po czym zignorowałem nasuwającą mi się myśl, że zaczynam wariować. I tak już jesteś wariatem. Uśmiechnąłem się ironicznie, po czym narzuciłem na głowę kołdrę, by przespać kolejne dwanaście godzin.
* Tik tak, tik tak, tik tak *
Usiadłem na łóżku ziewając, po czym przeciągnąłem się jak kocur. Wstałem antypatycznie i obciągnąłem koszulkę w dół. Kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do półmroku zerknąłem za okno. Tak jak się spodziewałem było zapewne koło dziewiętnastej wieczorem. Za oknem natomiast nie znajdował się żaden samochód, tak jak przed blokiem Chris. Gwałtownie rozejrzałem się po pokoju. Szafa, puste biurko, stalowe łóżko, które widzę pierwszy raz na oczy i fioletowa pościel w złote gwiazdki. Czyżbym wczoraj zawędrował gdzieś indziej? Podrapałem się tuż nad karkiem. Niemożliwe. Pamiętam jak w progu witałem się z Chrissie, która przynosiła mi jeszcze szklankę wody, nim zupełnie odpłynąłem. Podszedłem do okna. Zza szkła zobaczyłem oddaloną o jakieś dwadzieścia parę metrów fontannę. Uniosłem brew, po czym szarpnąłem za firankę zasłaniając widok. Podszedłem do szafy i uchyliłem ją. Znajdowały się w niej moje trzy bluzy. Bez większego namysłu, skąd się tam w ogóle wzięły chwyciłem jedną z nich i wyszedłem z pokoju zamykając drzwi butem.
Nie wiedząc gdzie się konkretnie kierować szedłem wzdłuż korytarza, który jednak doprowadził mnie do ślepego punktu, bez wyjścia. Zakląłem w myślach, po czym skierowałem się w drugą stronę. Tym razem się nie zawiodłem. Wyszedłem na świeże powietrze i zarzuciłem na głowę pomarańczowy kaptur. Wsunąłem dłonie w tylne kieszenie jeansów i ruszyłem przed siebie. Co to u licha za miejsce? Nie miałem pojęcia gdzie się znalazłem, jednak mało mnie to obchodziło. Czułem się tak samo trzeźwy jak zawsze, jednak coś w środku zaczęło mi podpowiadać, że to już nie zwykła rutyna i trzeba przestać traktować to wszystko jak sukin kot.
Moje kroki zawiodły mnie w kierunku linii drzew. Idąc koło lasu wdychałem woń roślin, co pozwoliło mi się nieco uspokoić i wyciszyć. Chwilę mi zajęło, nim zorientowałem się, że niedaleko znajduje się jasno- włosy chłopak siedzący na trawie tuż przy kamiennej drodze odchodzącej od budynku. Stawiając cicho kroki podszedłem bliżej.
- Fajne buty. – kopnąłem chłopaka lekko w nogę, a na moich ustach zamajaczył sarkastyczny uśmiech. – Zawsze świecą się tak w ciemności, czy to specjalna farba, żeby nie zgubić drogi do domu?
< Gareki? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz