Strony

piątek, 28 lipca 2017

Od Collina do Moony

Jak na pełnoprawnego 'wariata' przystało uśmiechnąłem się szeroko, ukazując szereg białych zębów.
- Tylko wariaci są coś warci - odparłem tajemniczym głosem, unosząc jedną brew dla lepszego efektu.
Moony w odpowiedzi tylko teatralnie przewróciła oczyma i zachichotała pod nosem. Wtem przypomniałem sobie o widocznych szkodach, jakie wyrządziłem w ubiorze dziewczyny. Odruchowo przeniosłem wzrok na obszarpaną sukienkę, która bynajmniej nie przypominała już swojej pierwotnej, niezniszczonej wersji. Jasnowłosa widząc gdzie zawędrowało moje spojrzenie również zwróciła uwagę na swoje odzienie.
- Wybacz za tę sukienkę... - mruknąłem, masując dłonią obolały kark.
- Coś ty! Gdyby nie twoja interwencja zostałabym najpewniej posiłkiem dla tego stwora - odparła bez cienia wątpliwości w głosie.
- Gdy wrócimy do realnego świata zabieram cię do jakiejś ogromnej galerii na zakupy. Słowo - obiecałem, kładąc rękę na sercu w wyrazie szczerości.
- Jeżeli wrócimy - poprawiła mnie Moon, choć jej głos zdecydowanie zesztywniał.
- Fakt - przyznałem, skinąwszy głową. - Ale tak naprawdę... Wcale mi się nie śpieszy.
- Mnie również - stwierdziła, ponownie uśmiechając się ciepło.
Zanotować. Owa osobniczka o długich jasnych włosach i oliwkowej cerze nie przepada za tematem powrotu do rzeczywistości. Zadanie. Dowiedzieć się dlaczego. Mimo wszystko swój wyznaczony 'cel' postanowiłem zachować na później, aby nie wnikać w jej prywatne sprawy po parunastu minutach znajomości.
- To jak? Idziemy coś zjeść? - zaproponowałem, wskazując na pobliski budynek, mieszczący w sobie między innymi ogromną stołówkę. - Muszę uzupełnić ilość kofeiny w organizmie, za pomocą czarnej cieczy zwanej kawą.
- Zabawne, gdyż ja muszę uzupełnić ilość kofeiny w organizmie, za pomocą czarnej cieczy zwanej colą - zaśmiała się jasnowłosa. - Chodźmy.
Zgodnie ruszyliśmy przed siebie w stronę sporego budynku. Weszliśmy do pustego pomieszczenia, rozglądając się uważnie dookoła. W powietrzu unosiła się cudowna woń, informująca nas o pewnej obecności pożywienia w tym 'wyśnionym lokalu'. Kolejnym dowodem na istnienie owych zapasów żywnościowych były dwa nakryte miejsca, przy jednym z obszernych stołów. Zapach świeżo parzonej czarnej kawy momentalnie otulił mój umysł, a ja, niesiony na kawowych skrzydłach rozkoszy, jak w transie zająłem swoje miejsce. Przede mną stał talerz z maślanym croissantem oraz kubkiem wcześniej wspomnianego napoju bogów. Ostrożnie, w obawie przed oparzeniem się wrzątkiem, wziąłem łyk płynnej przyjemności.

[ Moony? Jeśli następne będzie tak badziewne, to proszę cię, naślij na mnie ninja T-T ]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz