Strony

czwartek, 21 czerwca 2018

Od Williama do Nicolasa

Zmarszczył brwi i zacisnął pięści tak mocno, że poczuł, jak wbija paznokcie w skórę. Nie spuszczał wzroku z dziwnej mary, chociaż nie wyglądała na niebezpieczną, a przynajmniej na razie nie próbowała się na nich rzucić. Przypominała jedną z tych legendarnych białych dam, których śluby nie przebiegły tak, jak sobie zażyczyły. Co tu się dzieje? Sam chciałby wiedzieć. Nigdy nie należał do religijnych ludzi i nie wierzył w żadne katolickie, muzułmańskie, hinduskie, czy jakiekolwiek inne zabobony albo obietnice o bogatym w miód i mleko życiu pośmiertnym. Obchodziło go to tyle, co zeszłoroczny śnieg, zatem do końca nie potrafił wyjaśnić fenomenu wiszącej dobre pół metra nad ziemią, półprzezroczystej kobiety. Wolał wmawiać sobie, że to jakaś dobrze wyreżyserowana sztuczka rodem z horrorów o zjawiskach paranormalnych. Hologram? Może to z nim był problem? Halucynacje? Narkotyki? Alkohol? Jeszcze nie wytrzeźwiał? Czy ktoś mu czegoś dosypał do jednego z drinków? Nie pamiętał, ale tak musiało być. To przecież niedorzeczne. Duchy nie istniały. Kobieta wyciągnęła szczupłą, śliczną dłoń w stronę latarenki, która jak na zawołanie uniosła się parę centymetrów nad blatem, a mały płomień w świeczce rozjaśniał wściekłym złotem. Przez chwilę lampion chybotał w powietrzu, a potem podleciał bliżej mary i wydawał się zawisnąć żelaznym kółkiem na jej drobnych palcach.
— Tak w dużym skrócie, jeśli nie jestem pijany ani naćpany i ty widzisz to samo, co ja, to prawdopodobnie mamy zdrowo przesrane — powiedział cicho William, zerkając szybko przez ramię na chłopaka. Wpatrywał się z szeroko otwartymi oczami w kobietę ducha i zapewne był niemniej zaskoczony albo zaniepokojony niż William.
— Powinniśmy wiać, zanim to coś zdecyduje się nas zabić, chyba że to jakiś głupi żart. To nie jest zabawne — dodał po chwili zupełnie poważnym tonem, nawet nie czując, jak mocno napiął mięśnie ramion i karku. Był gotowy rzucić się w każdym momencie do ucieczki. Z duchami nigdy nie walczył i raczej nie miał zamiaru dowiedzieć się, jak to wygląda. Ścieżka egzorcysty nie pasuje do zwykłego żołnierza. Kobieta poruszyła gwałtownie dłonią, a lampion z głośnym hukiem roztrzaskał się o drewniany regał. Ogień natychmiast zaczął się rozprzestrzeniać po książkach, z donośnym syczeniem pożerając papier i kradnąc słowa, na nim zapisane. Duch spojrzał pełnym rozpaczy wzrokiem na mężczyznę. Przez chwilę wydawało mu się, że w nich również zajarzył się drobny płomień stworzony ze smutku, nienawiści oraz błagań. Nie rozumiał tego, nawet nie był pewien, czy chciał to zrozumieć. Drgnął, gdy uniosła drugą dłoń, a ogień zaczął z niespodziewaną szybkością trawić coraz większą przestrzeń. William otworzył szeroko oczy, po czym bez zastanowienia złapał chłopaka za nadgarstek i pociągnął za sobą w stronę wyjścia. Czuł obrzydliwy smród palącego się drewna oraz papieru. Kątem oka dostrzegł jeszcze drobną smużkę dymu, a potem usłyszał ciche łkanie zza pleców, ale nie zatrzymał się. Tylko przyspieszył, mocniej zaciskając palce na ręce chłopaka. Wybiegli za wielkie, mosiężne drzwi i William rozejrzał się nerwowo dookoła, szukając pomocy albo schronienia.
— Ty tutaj jesteś miejscowy. Dokąd teraz? — Zwrócił głowę w stronę chłopaka, lecz nie doczekał się odpowiedzi, bo usłyszał głośny trzask rozpryskującego się szkła, a potem widział już tylko spadające strumieniem wielkie odłamy szyb. Zasłonił ciałem młodzieńca, czując, jak mniejsze okruchy wbijają mu się w skórę, a po paru sekundach rzucił się razem z nim przed siebie. Wycie ducha z każdą chwilą stawało się coraz głośniejsze. Nie myśląc wiele, skierował się prosto w las, choć wszystko w nim krzyczało, żeby uciekał w innym kierunku. Nie pojmował swojej intuicji, więc zagłuszył ją wolą przetrwania. Było jeszcze mroczniej, bardziej przerażająco i ciemniej niż wcześniej. Niebo całkowicie zostało zasnute chmurami, a wiatr wzmógł się jak na zawołanie, szarpiąc gałęziami drzew. Przez chwilę wydawało się Williamowi, że nawet szelest liści nabrał złowrogiej barwy, a każdy trzask łamanej gałęzi wrzeszczał do nich: „zgińcie, zgińcie”.
Co było nie tak z tym miejscem?

<Nicolas?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz